Król Lew PBF

Pełna wersja: Polowanie - Kalani
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2
Sawanna. W zasięgu wzroku nieco drzew oraz oczywiście trawa, a także majacząca w oddali przypadkowa skała.
Niedawne deszcze zmoczyły nieco ziemię. Co prawda nie tworzyła ona już błota, ale wciąż była miękka i wilgotna. Może uda się na niej znaleźć jakieś ślady?
Wyruszyła z termitiery jeszcze przed świtem. Chciała zostawić partnerowi prezent w postaci jakiejś przekąski - podczas patrolu nie będzie miał czasu na polowanie, a na głodzie trudniej jest się skoncentrować na swoim zadaniu. Niestety, poprzedniego dnia nie udało się nic zdobyć. Zwierzyny ubywało, musiała przenieść się na inne tereny.
Szła dość wolno, pogrążona w myślach. Nie widziała Mayi od paru dni, nie pojawiła się na ostatnim polowaniu, a kiedy już spotykały się w łowieckiej grupie, to zaraz po wykonanym zadaniu znikała w złocistym gąszczu. Poszukiwania zielonookiej spełzały na niczym, mimo to kawowa postanowiła dać sobie jeszcze jedną szansę i po dzisiejszej wyprawie wyruszy raz jeszcze tropem ich przewodniczki.
Na razie skupiła się na swoim obecnym zadaniu - wyszukaniu jakiejś nieostrożnej sztuki, która mogłaby posłużyć za posiłek dla jej rodziny. Nasłuchiwała uważnie i wytężała wzrok, starając się dostrzec choćby najmniejszy ślad bytności jakiejkolwiek zwierzyny.
Na wilgotnej ziemi Kalani dostrzegła odcisk ptasich pazurów. Z początku tylko jeden, a później coraz więcej. Podążyła ich śladem, a już po chwili dostrzegła samotnego marabuta. Samiec chodził powoli w trawie, rozglądając się, jednak jak dotąd nie zauważył obecności lwicy.
Kalani musiałaby być albo głupia, albo niedoświadczona, gdyby chciała zaatakować marabuta w pojedynkę. Te ogromne ptaszyska miały mnóstwo siły w swych potężnych skrzydłach i smukłych, zakończonych ostrymi pazurami nogach, z których z wielką chęcią robiły użytek. Nie mówiąc już o olbrzymim dziobie, który czynił ich śmiertelnie groźnymi przeciwnikami... Nie chcąc narażać zdrowia dla tak nędznego kąska, kawowa ruszyła dalej, nadal uważnie rozglądając się dookoła.
Ptak dostrzegł drapieżnika i odleciał, choć widział, że lwica się do niego nie zbliża.
Tym razem Kalani nie dostrzegła żadnych śladów. Żaden szmer nie powiadomił jej o potencjalnym łupie, a jej węch nie wykrył żadnej zwierzyny.
Nic, zupełne nic.
Tylko skała wciąż majaczyła na horyzoncie.
Bursztynowooka nie zraziła się tym i dalej parła do przodu. Wolała nic nie złapać niż dać się okaleczyć przez własną głupotę. Teraz starała się jeszcze bardziej niż poprzednio. Wytężała wszystkie zmysły. Brązowe uszy poruszały się na boki niczym radary, a ogniste ślepia wyłapywały każde mignięcie na horyzoncie.
Po pewnym czasie lwica dostrzegła jakiś ruch wśród traw. Nieco na wschód od charakterystycznej skały, coś się poruszało. Lecz nie było to pojedyncze "coś" - ruchu było więcej, niż się wydawało na pierwszy rzut oka, a w dodatku trawa często poruszała się w oddalonych od siebie miejscach.
Kali zatrzymała się. Ruch w trawie nie umknął jej uwadze. Cóż to mogło być? Może stadko małych gryzoni?

//Krótko, bo przez telefon.
//przepraszam ;-;

Po dokładniejszym zlustrowaniu traw lwica zrozumiała, że widzi oddalone stado antylop tomi. Były zbyt daleko, by zauważyć obecność sprawnej łowczyni, ale jedna z nich znajdowała się o wiele bliżej. Był to chudy i mizerny samiec. Skubał trawę, również nie będąc świadom bliskości drapieżnika. Wolno stawiał kroki w poszukiwania nieco lepszej trawy.
Najwyraźniej nie był w najlepszej kondycji. Lecz sprawia to, że samiec staje się łatwiejszym kąskiem dla wszystkich drapieżników.
Kalani szybko stwierdziła, że marny samczyk na przedzie będzie idealną ofiarą. Na nic więcej nie liczyła i niczego więcej też nie potrzebowała. Kiedy tylko go ujrzała, przycupnęła w trawie. Zaszła niczego nie podejrzewającego rogacza od niewidocznej dla niego strony, patrząc przy tym pod łapy - ile to razy się zdarzyło, że ktoś zahaczył o wystającą kępkę trawy i wywrócił się lub po prostu spłoszył zwierzynę przez hałas? Ogon starała się trzymać w prawidłowej pozycji - tak, aby nie szurać nim po ziemi, ale też nie za wysoko, żeby nie dostał dostrzeżony przez potencjalną ofiarę lwicy. Ustawiła się też tak, aby iść pod wiatr. Gdyby nie trzymała się tej zasady, jej zapach mógłby dosięgnąć nozdrzy antylopy. Tak też sunęła do przodu, uważając, żeby pozostać niezauważoną dla reszty tego stada. Jedna gazela może zaalarmować i wystraszyć swoich pobratymców, co może zniweczyć plany bursztynowookiej.
Doświadczona łowczyni była niedostrzegalna dla antylop. Nikogo nie powinno to zdziwić - gdyby nie potrafiła upolować sobie posiłku, nie przeżyłaby tylu lat w dziczy.
Lwica była coraz bliżej chorowitego samca, którego myśli zaprzątała jedynie trawa. Powinien się nią nacieszyć - kto wie, czy nie jest to jego ostatni posiłek? Nieznane są wyroki losu.
Kalani miała nadzieję, że tak właśnie było. Kiedy była na tyle blisko, że mogłaby zadać śmiertelny cios, upewniła się szybko, że rzeczywiście nie jest dla nikogo dostrzegalna, po czym przeniosła ciężar ciała na tylne łapy i z wielką siłą odbiła się od ziemi. Swój skok skierowała na biednego, starego tomi, którego starała się przygnieść swoim cielskiem. Pazury wycelowała w miękki bok samca, zaś szczęki miały zacisnąć się na delikatnym podgardlu rogatego zwierza. Mocno zakotwiczyła szpony w jego skórze, żeby trudniej było mu ją z siebie strząsnąć. Nie zamierzała dać za wygraną. Tylne łapy zawisły na miednicznych kończynach gazeli, żeby móc ją łatwiej powalić. Uważnie patrzyła na długie rogi kopytnego, w końcu potrafiły zadać śmiertelny cios...
Samiec zaryczał, czując ostre pazury wbijające mu się w bok. Jego stado nie potrzebowało niczego więcej, natychmiast rzuciło się do ucieczki. Ból i ciężar dorosłej lwicy sprawił, że pod antylopą ugięły się nogi. Z niewielką pomocą drapieżnika samiec upadł na ziemię, rozpaczliwie machając łbem. Jednak Kalani zgrabnie wyminęła jego rogi i wbiła w zęby w podgardle. I to właściwie był koniec. Życie wyciekało z samca krwawą strugą, a po kilku ostatnich ruchach antylopa zamarła na wieki.
Przynajmniej nie cierpiał długo.
+9 PD
Jeszcze chwilę przytrzymała w pysku konającego samca, a gdy już przestał wierzgać, wypuściła go na ziemię. Oblizała pysk z krwawej posoki i podziękowała wyższym siłom za zesłany na jej drogę posiłek i udane polowanie. Potem ponownie złapała w szczęki truchło antylopy, aby chwilę później potruchtać z nim w kierunku Termitiery.

//Dzięki za MGowanie! PD już sobie dopisałam.
Silny wiatr gnał po nieboskłonie kłębiaste chmury i przyginał wiatr ku ziemi. Jednakże był stały i już od pewnego czasu nie zmienił swojego kierunku. Wiał z zachodu, podnosił kurz ziemi spragnionej wody i był ciepły.
Słońce nie wspięło się wysoko nad horyzontem i przyjemnie grzało sawannę, o ile oczywiście nie było chwilowo zasłonięte przez chmury.
Stron: 1 2