Król Lew PBF

Pełna wersja: Dorosłość
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Dzień jak co dzień. Tym razem zawędrował w okolice oazy na terenach Zachodnich Ziem. Po prawdzie, był tu jedynie z przypadku. Odpoczywał po trudach podróży, która pokierowała go na pobliskie pustkowia. Tylko tam rosły rośliny odpowiednie do uzyskania pewnych barw. Rośliny kryjące w sobie tak drogocenną dla nich wodę zawierały też cenne dla małpy barwniki w bardzo dużym stężeniu. Szkoda tylko, że każda wyprawa po nie kończyła się piaskiem w futrze.
Zwykły dzień, mocny trening i łapy znów zjechane. Jeszcze z nich nie zeszły poprzednie strupy a już niedługo pojawią się nowe. Podszedł do oazy i przemył łapy uwcześnie upijając z niej kilka dużych łyków. Chusta powoli zaczynała go już cisnąć, to przez jego pokaźną grzywę, która rosła jak szalona. Musiał znaleźć kogoś kto mu pomoże inaczej będzie musiał ją albo przeciąć, albo wyszarpać z siebie. Nagle poczuł zapach, nie znał go. Na pewno nie był to ktoś ze stada. Szybko zlokalizował przybysza, który stał niedaleko niego. Była to małpa, Makari nigdy nie widział takiej, podszedł do niej spokojnie, odchrząknał aby zwrócić na siebie uwagę.
- Yym dzień dobry? Co pan tutaj robi? - zapytał grzecznie, póki nie sprawia kłopotów nie bedzie go atakował. Tymbardziej, że lew szybko zauważył przeciwstawne kciuki. Ta małpa może mu się przydać.
- Witaj, młody lwie. Masz przepiękną grzywę - uśmiechnął się delikatnie, patrząc wesoło na młodzika. W rzeczy samej, trójkolorowa grzywa... To nie zdarzało się często w świecie lwów - Nie musisz się mnie obawiać. Zbieram rośliny na barwniki. Wam i tak się do niczego nie przydadzą, poza kolorami żaden z nich pożytek. A teraz? Odpoczywam. Podziwiam was, drogi wędrowcze, że umiecie żyć na tej ciężkiej ziemi.
- Po ojcu - uśmiechnął się smutnawo na wspomnienie o ojcu. Tak ważna persona w jego życiu, a tak bardzo go nienawidził. Spędził z nim ledwie 7 miesięcy i choć był surowy i praktycznie bez uczuć to był jego autorytetem, był jego królem z resztą nie tylko jego bo całego stada. Niegdyś chciał być taki jak on, lecz dziś patrząc z perspektywy czasu wiedział, że zrobiłby wielki błąd. Skrzywdziłby swoje dzieci, partnerkę i pewnie całe stado, które jeszcze półtora roku temu miało być jego. Trzykolorowa grzywa przypominała mu o tym za każdym razem gdy tylko przed oczyma migały mu czarne, brązowe bądź tofikowe kosmyki.
- Skoro jesteś przyjacielem nie będę zabraniać ci zbierać tych roślin. Nie jest ich tu za wiele, ale ile uzbierasz jest twoje - powiedział swoim niskim głosem, jemu nie są one potrzebne, ale skoro komu innemu się przydadzą niech sobie je weźmnie.
- Tak właściwie to miałbym do ciebie prośbę, masz zręczne ręce jak mniemam umiałbyś mi zdjąć tę chustę i przewiązać mi ją... no nie wiem... na łapę? - powiedział wystawiając prawą łapę by zademonstrować i w tej samej chwili przypomniał sobie, że nieznajomy nie zna dalej jego imienia.
- Przepraszam nie przedstawiłem się... me miano Makari, a ciebie jak zwą? - naprawił szybko swój błąd.
- Dręczy młodzieńca sprawa ojca? - trzeba być głupim, by tego nie zauważyć. A on widział, że daleko Makariemu do spokoju z takim spojrzeniem. Coś go więziło, ale bynajmniej nie była to chusta, fatalnie przewiązana na szyi. To było coś więcej, małpa to wyczuwała, i choć nie była pewna, co to dokładnie... To po wiedziała, że coś jest nie w porządku. Potrząsnął grzywą, po czym bez słowa podszedł do niego i ujął w dłoń kawałek materiału - Wszyscy mamy problemy. Wydają się wielkie i... Nie do rozwiązania. Duszą. Ale czasem wystarczy zwykła pomoc drugiej osoby, by odetchnąć z ulgą - po czym zręczne palce zgrabnie rozwiązały problematyczny supeł. Trzymał teraz własność Makariego w dłoni - I zobaczyć, że ten wielki problem tak naprawdę nie jest aż tak wielki - złożył chustę na kształt opaski i zawiązał ją na łapie lwa. Przyjrzał się swojemu "dziełu" i pokiwał z uznaniem głową. Nie zsunie się, tego był pewien. Ozdoba pozostanie z lwem, nawet jeśli będzie bardziej aktywny na przykład podczas walki - Me miano to Hekima, drogi przyjacielu.
Sprawa ojca dręczyła go już od małego, od kąd go wygnał i zginęła przez niego matka. O tym jaki był ojciec mógł gadać godzinami, ale wybrał najkrótszą opcję.
- Mój ojciec to dupek - powiedział beznamiętnie. Dusiła go nie tylko chusta, ale to co zrobił ten stary lew, który niegdyś był jego mentorem, wzorem do naśladowania, jednak cieszył się, że trafił tu, gdzie wszyscy są dla niego rodziną i każdy w razie potrzeby mu pomoże.
- Mojego problemu się nie da rozwiązać tak jak tej chusty, to konflikt, który chce być załagodzony tylko z jednej strony. - powiedział oglądając dokładnie skórzany materiał zawiązany teraz na łapie.