28-10-2016, 01:21
Jakiś czas temu napisałam recenzję tej animacji i postanowiłam się nią teraz podzielić także z wami, bo jestem ciekawa, ilu z was oglądało Felidae i co o nim sądzicie.
Felidae to niespełna półtoragodzinny twór niemieckiego reżysera przypisywany do gatunku noir, będący adaptacją powieści niemieckiego pisarza tureckiego pochodzenia. Powstał w 1994 r. i został wówczas najdroższym niemieckim filmem animowanym. Jego produkcja pochłonęła 15 milionów marek niemieckich, co w tamtym czasie przeliczało się na nieco ponad 9 milionów dolarów; dla porównania, Król lew z tego samego roku pochłonął 45 milionów dolarów. Mimo że przy wielkich studiach budżet Felidae nie prezentuje się zbyt okazale, to rzeczywiście wiać, że nie jest to film robiony po taniości. Animacja jest płynna, tła też wyglądają całkiem przyjemnie.
Dobrze, ale o co chodzi? Mamy tu kota imieniem Francis, który wprowadza się wraz ze swoim panem do nowego sąsiedztwa. O właścicielu nie wiemy wiele poza tym, że jest egiptologiem, który nie może znaleźć pracy i z tego powodu zarabia na życie pisaniem erotyków do tanich magazynów. Z kolei jego zwierzak, a nasz główny bohater, wraz z nowym znajomym, maine coonem Bluebeardem, próbuje rozwikłać zagadkę tajemniczych morderstw. Ofiarami są, oczywiście, inne koty, których poszarpane ciała nie są takim rzadkim widokiem. Choćby po tym można się zorientować, że to produkcja dla dorosłych. Obrazu dopełniają też ostry język (w oryginale ponoć ostrzejszy niż w wersji angielskiej), wątek sekty, sceny seksu, brutalnych walk, wiwisekcji czy innych eksperymentów, podczas których również można naprzyglądać się kocim wnętrznościom. Niektórzy utrzymują, że fabuła musiała być inspirowana Holokaustem i rzeczywiście coś w tym jest. Rasizm jest tu na porządku dziennym.
Występuje narracja pierwszoosobowa ze strony Francisa, którego komentarze niekiedy rozluźniały ciężki klimat opowieści, jak choćby ten, towarzyszący scenie obserwacji samobójczego obrzędu sekty: what I was watching wasn't exacly a scene out of The Aristocats.
Wypada też wspomnieć o nawiązaniach do mitologii starożytnego Egiptu i surrealistycznych snach naszego głównego bohatera, które naprowadzają go na rozwiązanie tajemnicy. Gdyby zaś nakręcić oddzielny film w stylu koszmarów Francisa, to zapewne wyszedłby z tego dziwaczny horror nieznośny dla większości ludzi.
Należy przyznać, że twórcy postarali się w kwestii kocich designów - każdy ma swoje charakterystyczne cechy, choćby szczegóły umaszczenia, ale niektóre z nich wyróżniają się też sylwetką, brakiem oka czy ogona. Ba, "złe" koty są tak ogromne i zniekształcone, że przywodzą raczej na myśl lwy. Muzyka nie zwraca wielkiej uwagi, ale odpowiednio podkreśla klimat.
To zdecydowanie nie jest film, który mógłby udawać animację Disneya: koty, pomimo całej swojej inteligencji, wciąż miauczą, znaczą teren, polują na szczury i je zjadają czy czują pociąg do obcych kotek w rui.
Podobno film jest dość bliski książce, ale nie mogę tego potwierdzić, bo nie miałam z nią do czynienia, mimo że, w przeciwieństwie do filmu, ta jest dostępna w języku polskim.
Najważniejsze pytanie: czy polecam? Szczerze mówiąc, nie wiem. Na mnie nie zrobił ogromnego wrażenia, bo pomimo całej tej brutalności film był nieco zbyt zawiły, a momentami po prostu nudny. Nie ma wielkich wad, ale uważam, że zachwyty nad nim, na które można natrafić w internecie, są mocno przesadzone. Jest wiele animacji, które mają o wiele więcej do zaoferowania niż Feliade, które nie stawia na rozwój bohaterów czy relacji między nimi, a tylko na rozwiązywanie jednej zagadki i szokowanie obrazem. Skoro jednak ten film ma tak wielu fanów, to chyba warto się z nim zapoznać, by samemu się przekonać, czy styl tej opowieści, porównywany z The Plague Dogs czy Watership Down (ja jeszcze nie oglądałam tych dwóch, ale powoli się przymierzam), przypadnie wam do gustu.