15-12-2016, 01:25
W pewnym zakątku niewielkiej sawanny wytrwale od wielu lat rośnie olbrzymi baobab. Z początku stał w swoim miejscu samotnie, jednak po pewnym czasie dookoła niego zaczęły wyrastać inne drzewa. Obrastał one baobab, jak gdyby chciały się skryć w jego cieniu, schować się przed światem, gdyż przecież są tak niewielkie przy ogromnym drzewie.
Medyczka doskonale wiedziała, gdzie szukać potrzebnych ziół. Już wcześniej upatrzyła sobie to miejsce, podczas jednej z przymusowych eskapad poza termitierę. Mogła tutaj pozbierać nie tylko owoce baobabu, lecz także owoce kigeli i kwiaty oraz pędy akacji, gdyż i te drzewa obrosły teren wokół olbrzymiego drewnianego kolosa, tworząc dookoła mały gąszcz. Lwica ostrożnie zbliżyła się do tej nieznanej gęstwiny i powęszyła chwilę w powietrzu. Poza zapachem kilku roślinożerców, kryjących się gdzieś w głębi, nie wyczuła innych zwierząt, a co najważniejsze lwów. Dalej jednak zachowała swoją codzienną ostrożność. Czas zabrać się za zbieranie medykamentów. Na początku Em postanowiła zebrać owoce baobabu, gdyż mogą one sprawić największą trudność. Na niższy baobab lwica może i by się wspięła, lecz z pewnością nie na coś tak dużego. Oczywiście drzewo nie było, aż tak wielkie, jednak zielonooka miała skłonności do przesady. Znalazła sobie inny sposób na zebranie potrzebnych owoców. Wzięła w pysk grubszą gałąź leżącą na ziemi i podrzuciła ją w kierunku zwisających, zielonych owoców, wesoło zwisających sobie z wyższych i niższych gałęzi. Owoce nic sobie z tego pierwszego uderzenia nie zrobiły, lwica powtórzyła więc tę czynność jeszcze parę razy, aż do skutku. Wynikiem tych jakże przezabawnych, dla postronnego obserwatora, działań był jeden zrzucony owoc baobabu. Medyczka szybko włożyła go do swojej torby i szybkim krokiem ruszyła w stronę najbliższej kigeli. Użeranie się z baobabem zabrało jej więcej czasu niż miała w zamiarze poświęcić, stąd jej pośpiech w drodze do następnego drzewa. Upatrzyła sobie młodą kigelię, nie całkiem jeszcze wyrośniętą, lecz już wdającą owoce. Jedna z gałęzi wręcz uginała się pod ciężarem kiełbaskowatych, szarych owoców. To ją grzywiasta obrała sobie za cel. Odłożyła na bok torbę z zebrzej skóry i skupiwszy wzrok na jednym z owoców, przyczaiła się do skoku. Wyskoczyła jak wyrzucona z procy i łapami spróbowała zgarnąć, któryś z szarych podłużnych kształtów. Złapała i to nawet więcej niż jeden, lecz większość z nich rozbiła się o ziemię i nie nadawała do dalszego użycia. Na szczęście dla lwicy jeden z owoców ocalał i nie musiała powtarzać niezdarnych skoków. Ten medykament również szybko wrzuciła do swojej torby i truchcikiem skierowała się ku rozłożystej akacji, rosnącej nieopodal. Aż dziwne jak wiele gatunków drzew może rosnąć blisko, nie przeszkadzając sobie wzajemnie. Aby zebrać żółte kwiaty i młode listki, potrzebne do sporządzania wywarów Em musiała się niestety na to drzewo wspiąć, a rzec trzeba iż wspinanie się na drzewa, do ulubionych zajęć lwicy nie należało. Zrezygnowana westchnęła tylko i zostawiając torbę z baobabem i kigelią u podnóża pnia, rozpoczęła swoją wspinaczkę, która... zakończyła się już po chwili. Pierwsza próba wspięcia się na akację zakończyła się sromotną porażką ze strony brązowej, a także bolesnym upadkiem na zad. Mamrocząc pod nosem przekleństwa i z rosnącym gniewem zielonooka podjęła drugą, potem trzecią oraz czwartą próbę. Przy piątej z wrogim warknięciem rzuciła się na pień wbijając weń pazury i poczęła się mozolnie wspinać na niższe gałęzie. Nie zamierzała włazić jakoś wysoko, tyle tylko, aby dosięgnąć do kwiatów i listków. Kiedy stanęła na grubej, niskiej gałęzi, opierając się przednimi łapami o pień dalej ciągnący się w górę, złapała zębami jedną z młodych, porośniętą kwiatami gałąź, oczywiście ostrożnie, obawiając się cierni, które jednak raczej porastały starsze gałęzie akacji. Po dłuższym momencie szamotaniny młodsza gałąź, mimo swej walki została zerwana. Lwica z zniecierpliwieniem, ale i zadowoleniem bezpiecznie zeszła z akacji, wciąż trzymając w pysku efekt swojej walki z natrętnym drzewem. Znajdując się już na ziemi oddzieliła od całej gałęzi potrzebne jej części i schowała do pasiastego woreczka. Złapała torbę pełną medykamentów w pysk i po ostatnim zmierzeniu nienawistnym spojrzeniem, głupiej akacji ruszyła z powrotem do termitiery szybkim biegiem. I tak była na zewnątrz już zbyt długo.
//z.t
+ 1x