Król Lew PBF

Pełna wersja: Hangar Główny
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2 3
Generał zataczał się coraz bardziej, bardziej z nagłej potrzeby snu niż ze zmęczenie, ruchy były jego coraz wolniejsze. Wasyl mógł w końcu wbić w niego swój miecz. (heh) Czerwona wiązka przebiła mistrza na wylot i ten przyklęknął na jedno kolano.

- Poolej bo mi coś słabo... - Nie rozumiejąc sytuacji wyszeptał Kenobi.
Przekraść się do statku trudno nie było. Pozostawiona w nim atrapa wesoło popikiwała na co piloci okrzykiem perkele wybiegli z okrętu.
Rycerze patrzyli na śmierć jedi. Nic nawet nie mówili w megafon. Rycerz który nie był w mechu tylko na dole zapytany przez Trosti'a odpowiedział:
- A dzień dobry. A mógłbym tylko tak mi się wydaje, że skończył robotę. - Odpowiedział gładząc swój proto-lechnicki wąs.


Wasyl 100% (75% mocy)
Kenobi 0%
Cóż. 
Wyglądało na to, że najwyraźniej odniósł zwycięstwo nad mistrzem Jedi i jego świtą. Zaraz po tym jak Obi wan upadł bezwładnie na posadzkę hangaru Wasyl wyłączył miecze. Zebrał mocą wszystkie leżące odłogiem miecze. Zaniesie je swojemu mistrzowi na dowód swojej wartości. Potem machnął ręką w stronę Rycerzy Giewontu i pokazał im kciuk uniesiony w górę, sięgnął po swoje papierosy, wyciągnął pojedynczego fajka (jednego z tych skręcanych) i wsadził do ust. Odpalił na moment swój czerwony miecz by użyć go jako zapalniczki i znów go schował. Zaciągnął się i spojrzał po reszcie zebranych tu osób.
- No co? - Palnął po czym przeniósł spojrzenie na zaaferowanego Fina, któremu wcześniej zniszczył papierosa, a który obecnie wyglądał na równie upapranego krwią co Wasyl i... cóż Jedi, podłoga i najbliższe otoczenie. 
Wasyl poprawił kaszkiecik na głowie i zarzucił klimatyczny kaptur na łeb. Jego mina wyrażała nonszalancję, która równie dobrze mogłaby mówić "my job is done here". Poprawił kołnierz, miał zamiar iść dalej. 
Plan zadziałał perfekcyjnie. Kiedy cała załoga opuściła pokład, Bamf już zupełnie swobodnie podbiegł do kokpitu i zablokował wejście. Wspiął się na siedzenie i wyjrzał przez szybę. Wyglądało na to, że właściciele statku zostali zamordowani na zewnątrz. Szybko poszło. Więc teraz chyba nikt nie będzie miał nic przeciwko, żeby yordle przygarnął tę maszynę? Kurdupel zrobił szybkie rozeznanie, a dzięki doświadczeniu szybko się połapał, do czego służą poszczególne przyciski, dźwignie i inne wihajstry.
Z szerokim uśmiechem pomachał zgromadzonym i nie zważając na przepisy BHP uruchomił silniki, a zaraz potem wyleciał w przestrzeń. Panel nie był do końca przystosowany do pilota rozmiarów Bamfa, ale dzięki zręczności radził sobie nieźle. Nie licząc paru rys od kilku drobnych asteroid, które na niego wpadły - czy może na które on wpadł.
Włączył muzykę na pełen regulator i zastanawiał się, co dalej. Może tak rzucić pracę dla Lechnitów i zostać kosmicznym piratem? Zawsze marzył o tym, żeby wysadzić jakąś planetę. Teraz, gdy ma własną furę, otwarły się przed nim nowe możliwości. Oczywiście trzeba będzie trochę podrasować stylówę statku i pozbyć się symboli Finów. Przydałaby się też jakaś załoga z charakterem. A on byłby kapitanem! Kapitan Bamf. Nie. Kapitan Binhorius Azmekhonti Mregtianestorda Fleisseomn! A może po prostu Kapitan Binhorius?
Wszystko działo się tak szybko. Nie zdążył nawet podrapać się po głowie, a tu cała załoga została rozchlastana i leżała na podłodze w wielkiej, skłębionej, zakrwawionej masie. Tak. Zdecydowanie nie chciał podpaść temu Wasylowi czy jak mu tam. Ale nie byłby sobą. Musiał to zrobić
- Kuuuuuuuuurwa spock - zakrzyknął, po czym ponownie spojrzał na gostka, który wskazał mu uprzednio drogę - To którędy na ten cały bal?
Stron: 1 2 3