Król Lew PBF

Pełna wersja: Czarny Zagajnik
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2

Dullahan

Wokół cmentarza, opasując go pierścieniem otwartym tylko z jednej strony, rośnie Czarny Zagajnik. Nic, co w nim żyje, nie ma barwy weselszej od szarości; słońce, które czasem przebija się przez warstwę chmur zasnuwającą niebo nad lasem, jest wyblakłe i słabe. Szeleszczące, umarłe liście kruszą się pod łapami, a nieostrożnie złamana gałązka płoszy stada kruków, odrywając je od padliny, i budzi pohukiwania sów. Granice Zagajnika skryte są w mgle, przez którą nie widać nic. Uważaj! Łatwiej tu zabłądzić, niż myślisz...
by Khayaal
Po drodze oczywiście nieco zboczyła z drogi, widząc coraz to ciekawsze rzeczy. Oczywiście musiała wszystko sobie dokładnie obejrzeć i tym sposobem dostała się do Czarnego Zagajnika, który był kolejny na liście ciekawych miejsc, jakie widziała z daleka. I tym samym coraz to bardziej oddalała się od Arhama, aż w końcu zupełnie straciła go z oczu. Ale co ją przyciągnęło do tego ponurego miejsca? Sama nie widziała, ale weszła do Zagajnika bez chwili zastanowienia, jak zahipnotyzowana, zwalniając znacznie kroku oraz rozglądając się uważnie dookoła. W takim miejscu jeszcze nie była. Przypominało jej nieco... no dobra, nic jej to nie przypominało, może dlatego wydało się lwiczce takie ciekawe? Jednak w końcu zorientowała się, że nie ma z nią szarego.
- Arham! - zawołała, a jej głos odbił się echem. Wzdrygnęła się nieco, jednak nie usłyszała odpowiedzi.
- Musiał zostać gdzieś z tyłu. - powiedziała sama do siebie i zamiast, jak to nakazywał rozsądek, zatrzymać się i poczekać na znajomego, ona ruszyła dalej.
- Gdzie się podziało słońce? - zapytała, jednak nie oczekiwała odpowiedzi od nikogo. Wlazła w jakiś gęsty dym, który okazał się być mgłą. I znowu zamiast zawrócić, szła uparcie coraz to dalej, marszcząc nos, bo przestała widzieć na dalej jak na kilka metrów.
Szedł za Maoni z coraz bardziej niepewną miną, pomimo wyrażonej wcześniej chęci zwiedzania. W tej ostatniej kwestii nic się nie zmieniło, nawet nie przeszkadzało mu to, że niby to on miał prowadzić, a sam idzie za Szkarłatną. Chodziło o coś innego. Po prostu... owszem, napotykane miejsca, obiekty były na swój sposób fascynujące, ale im dalej szli, tym bardziej otoczenie stawało się odrobinę upiorniejsze. W pewnym momencie zorientował się, że stopniowo zwalniał przez cały czas tak, że lwica stała się niewyraźną plamą wśród ciemnej zieleni. Potrząsnął łbem, jakby chciał przywrócić trzeźwość umysłowi i dogonić towarzyszkę, lecz zamiast tego przystanął, zaintrygowany nagłą myślą.
Bezszelestnie podążył za Maoni, jednak parę metrów na lewo od jej ścieżki, w końcu nadrabiając dystans. Kiedy usłyszał swoje imię, z trudem stłumił chichot - był nie dalej niż kilkanaście metrów od niej, a mimo to pozostawał niezauważony. Podszedł jeszcze bliżej, jego brwi z każdym krokiem zbiegały się ku sobie. Co jest? Niby bliżej, a coraz słabiej widać. Przez ten moment dekoncentracji nastąpił na jakąś uschłą gałązkę, która złamała się pod naciskiem lwiej łapy. Trzask temu towarzyszący wydawał się głośny jak grzmot pioruna.
Zaklął w myślach, krzywiąc się. Wiedząc, że jest już dość blisko Szkarłatnej, przyskoczył do przodu, a potem jednym pokonał odległość dzielącą go od nowej znajomej. "Bawię się jak dzieciak, a sam już mógłbym mieć własne" pomyślał ironicznie. W ułamku sekundy dotarł do niego sens tych słów, który oszołomił go na tyle, że omal nie zamarł w pół skoku i nie spadł. Omal.
Wylądował na lwicy z wciąż zdumionym wyrazem pyska, przewracając ją. W chwilę później otrzeźwiał i wstał tak, żeby cały swój ciężar ciała oprzeć na własnych łapach. Na jego pysk wypłynął nieco idiotyczny uśmiech - taki, jaki niegdyś gościł na obliczu jego ojca. Spojrzał na Maoni z dziwnym błyskiem w oczach.
- Bu! - Chciał ja nastraszyć, co prawda ten element wprowadzając poniewczasie,
Para zagłębiała się coraz bardziej w mroczne chaszcze, docierając do zagajnika otoczonego drzewami o czarnych pniach i bezlistnych koronach.
Gdy Arham nadepnął na gałązkę, kilka małych czarnych wyglądających jak paciorki oczu spoczęło na nim, nie byli tu sami.
Kruki przyglądały się przybyszom z niemałym zaciekawieniem. Wnet jeden z nich postanowił odezwać się, ciszę po trzasku złamanego patyka przeszył gardłowy skrzek ptaszyska, któremu zawtórowała reszta zgromadzonych na drzewach Kruków.
Z różnych stron, powielone echem i nagle wszystkie ucichły.

Kew

Wśród owych skrzeków, krakania i nie wiadomo czego jeszcze, z mgły powoli wyłoniła się czarno-szara lwia sylwetka. Właściwie to lew ten nieco przypominał Arhama, gdyby nie to, że szarość zdecydowanie dominowała jako barwa jego futra.
No, i jeszcze miał skrzydła. Duże, ciemne, jakby...
Kra, kra...
Krucze?
Tylko większe. Dużo większe. Zdolne unieść ciężkie ciało wyrośniętego kota, unieść wysoooko...
Ale teraz stał. Stał na ziemi i się patrzył.
A raczej patrzyłby się, gdyby nie pewien szczegół: widzicie, owe dziwactwo nie miało nawet oczu. Co prawda mogły być też one ukryte za brudną, pokrytą dawno zakrzepłą krwią przepaską, ale, uwierzcie mi na słowo, wcale tak nie było. I nie chcielibyście się o tym przekonywać bezpośrednio. Naprawdę byście tego nie chcieli.

Kew poruszył łbem, jakby się rozglądał, po czym uczynił jeden niepewny krok do przodu. W stronę tej dwójki.
Mgła już nieco opadła, więc ci mieli doskonały widok na tego... Lwa?

Kruki od czasu do czasu nadal korzystały ze swoich pięknych, brzmiących jak dźwięki wydawane przez starą szafę głosów.
A ślepiec stał, nie do końca wiedząc, co ze sobą zrobić. Dawno nie miał okazji korzystania z czegoś w rodzaju ciała. Dlaczego się tak nagle zmaterializował? Dlaczego tutaj, przez Arhamem i Maoni?
Nagle, niespodziewanie dla wszystkich, wśród wszechobecnej ciszy (bowiem kruki chwilowo zamilkły), przybysz zaniósł się śmiechem. Bawił go absurd tej sytuacji. Powinien już dawno nie żyć, a tymczasem znów trwał tu, na ziemskim padole, jakby śmierć wzięła sobie wolne. Zabawne, nie?
Kiedy usłyszała trzask łamanej gałęzi, zatrzymała się gwałtownie, po czym z nastawionymi uszami zaczęła się rozglądać dookoła.
- Haloo! Kto tu jest? - zawołała, dalej uważnie się rozglądając. Minę miała nieco niepewną, tym bardziej, że mgła ograniczała jej widzenie i dodatkowo z każdą chwilą to miejsce zdawało jej coraz bardziej... przytłaczające? Coś koło tego. Tym bardziej ten dźwięk. I dodatkowo czuła na sobie czyjś głos, ba, czuła, ze przygląda jej się nie tylko jedna osoba. Duża grupka? Kiedy usłyszała skrzek kruka, drgnęła gwałtownie, ponownie się rozglądając. Nie widziała ptaszyska, szukała wzrokiem jedynie po ziemi. A ten odgłos był dla niej tym bardziej straszny, że nigdy w życiu niczego podobnego nie słyszała, tak więc nie wiedziała nawet, czego się spodziewać.
Kiedy została ,,napadnięta'' przez Arhama, nieomal nie wylazła ze skóry. Patrzyła się na niego przez dłuższą chwilę z wytrzeszczonymi oczami, z zamarłym tchem. Dopiero po chwili odetchnęła głęboko i wyślizgnęła się spod szarego.
- To nie było wcale śmieszne! - powiedziała, odwracając głowę w drugą stronę. Jak mogła dać się tak łatwo nastraszyć? Ale to nie jej wina, to przez to dziwne miejsce.
Przez dłuższy czas Maoni siedziała tak, niby obrażona, z łbem odwróconym w zupełnie inną stronę. Jednak ona nie potrafiła się długo gniewać, tym bardziej, że nie miała żalu do Arhama, bardziej do siebie, bo w końcu nie może się byle czego bać. Znowu usłyszała odgłosy wydawane przez kruki, co spowodowało, że jej ogon zaczął gwałtownie się poruszać na wszystkie strony. Tym razem jednak nie z nudów, bardziej ze zdenerwowania.
- Co to za odgłosy? - zapytała niemal szeptem, dalej się rozglądając, jednak przez tą mgłę nie mogła nic zobaczyć.
- Eh, nic nie widzę przez to mleko. Wiesz może, jak stąd teraz wyjść? Nieco się zakręciłam, kiedy tu szłam, nie widzę wcale ścieżki, a wszystkie te drzewa wyglądają identycznie. - powiedziała, zamykając na chwilę oczy. Kiedy je jednak otworzyła, nic się nie zmieniło, co ją zaczynało irytować. Czuła się bezsilna.
Nie do końca wszystko było takie samo. Czuła dziwny niepokój, jakby ktoś tutaj był jeszcze oprócz nich. No i tego stada krakaczy. Zerwała się z miejsca, a kiedy spojrzała w bok, zauważyła sylwetkę lwa. Co dziwniejsze, po chwili przyglądania się zauważyła, że miał on... skrzydła? Ale to przecież niemożliwe. Jej źrenice po raz kolejny gwałtownie się rozszerzyły, wpakowała się w niezłe bagno. To nie jest przecież normalne. Starała się jednak opanować.
- Kim jesteś? - zapytała, a nieoczekiwany śmiech nieznajomego sprawił, że miała ogromną chęć zwiania stąd. Jak najdalej, oby tylko wyjść stąd. Chciała chociaż cofnąć się, najlepiej za Arhama, jednak się powstrzymywała. I to ledwo. Nie chciała wyjść na strachliwą, ponad wszystko. Tym bardziej przy nowym znajomym. Żeby to był jakiś ogromny, straszny, normalny lew to by się nie bała. Jednak właśnie świadomość, że to nie jest coś normalnego ją przerażała. Od zawsze bała się zjawisk nadnaturalnych, kiedyś bardzo ją irytowało, jak ojciec robił z niej sobie żarty, opowiadając straszne historie. No i jej zostało. Może najwyższa pora przezwyciężyć lęki? Najgorsze, że nie wiedziała, czego się spodziewać. Rany, po kiego ona tu lazła!?
Powiódł wzrokiem za swoją 'ofiarą', czy też ofiarą swojego żartu. Nie było śmieszne? No jak to?! Przecież to było bardzo śmieszne! Otworzył pysk, żeby wyrazić swoje zdanie na ten temat, po chwili jednak zrezygnował i wzruszył ramionami. Nie umknęła jego uwadze postawa lwicy, a on nie zamierzał robić czegokolwiek na siłę. Hm... rzeczywiście? Jakaś nagle trzeźwiejsza część jego umysłu powiedziała mu, że tak będzie rozsądniej. Parsknął cicho. Doprawdy, jego nastrój był tak nieokreślony, jakby był w ciąży. A nie mógł być. Arham to lew. Samiec. Nie mógł zajść w ciążę. Prawda...?
Cóż, w każdym razie Maoni najwyraźniej postanowiła się na niego boczyć za ów jakże niewinny dowcip. Trudno. Czy to jego problem? Hm, nawet jeśli, to miał ważniejsze. Na przykład to głośne stadko... no własnie, czego? Pióra. Dzioby. Zatem prawdopodobnie to są ptaki. Ale takie całe czarne? Przez cały rok wałęsania się po sawannie z dala od Ziem Czterech Stad takich okazów nie widział. Głos też wydawały podobny do ptasiego, jednak bardziej irytujący. Drażnił delikatny słuch szarego, którego od tego skrzeku bolały zęby. Skrzywił się i zmarszczył nos, zniesmaczony. Nieznacznie odchylił uszu do tyłu i pochylił nieco łeb, mimowolnie napinając mięśnie w przygotowaniu do skoku.
O, a jednak Szkarłatna postanowiła się do niego odezwać.
- Wydaje mi się, że to są jakieś ptaki - odrzekł, nie tracąc czujności i nie pozwalając sobie na choćby minimalne rozluźnienie. Rozglądał się wokoło, ale widział tylko parę kruków. Którego by lepiej było zaatakować...? - Nie mam pojęcia. A co, chcesz już wracać? - zapytał z pewną doża zdziwienia w głosie. Fakt, że to miejsce nie należało do wymarzonych na wędrówkę, a tym bardziej wątpliwe, że znajdą tu kogoś, kto udzieli im informacji, które chcieli zdobyć. - Podejrzewam, że jeśli będziemy ciągle szli w jednym kierunku, to w końcu dotrzemy do jakiejś ścieżki, a jak nawet nie, to w końcu powinniśmy dojść na skraj tego... tej puszczy - dodał; "las" jakoś nie mógł mu przejść przez gardło w odniesieniu do tego ponurego miejsca. Nagle zmienił pozycję z bojowej na całkiem swobodną i roześmiał się. Bądź co bądź, kruki nie były większe niż inne ptaki, które widział. Co mogły mu zrobić? Był od nich kilka razy większy. Nie zwrócił uwagi na pojawienie się kogoś obcego, dopóki nie usłyszał jego śmiechu, jakby wtórującego byłemu Złotemu. Głos uwiązł mu w gardle. Że też nie przejął się reakcją Maoni! No, ale w końcu to ona obraziła się na niego. Chyba naprawdę ją przestraszył, co bynajmniej nie było dla niego powodem do odczuwania wstydu, zażenowania.
Z początku z wahaniem, odwrócił łeb w stronę źródła niespodziewanego dźwięku. Głośno wciągnął powietrze i obrócił resztę tylko odrobinę mniej gwałtownie niż nowa znajoma. Lew? Kiedy tu przyszedł? Jak? Nie słyszał żadnych kroków. Z drugiej strony - skoro on mógł, to czemu i ktoś inny nie miałby umiejętności bezszelestnego poruszania się? Tylko że trudno było wyobrazić sobie, że ktoś o tak wielkich skrzydłach mógł iść przez las nie wydając przy tym żadnego dźwięku, nie poruszając żadną gałęzią, nawet nie ocierając się o korę. Młody lew przymrużył wytrzeszczone dotąd oczy. Odnosił wrażenie, że gdzieś już go widział albo przynajmniej kogoś mu przypominał... Tylko kogo? Wnet zaduma znów zmieniła się w szok, bowiem uświadomił sobie wreszcie, kogo przypominało mu widmo.
- Tata?! - wykrztusił, uzmysławiając sobie podobieństwo pomiędzy Kewem a własnym odbiciem w wodzie: tak przecież niedawno widzianym!

Kew

No tak. Czarna grzywa, szara sierść. Coś w tym jest.
Kew słyszał głosy. Trochę to źle, ale z drugiej strony przecież już od dawna nie żył, więc chyba nie powinien się niczego takiego obawiać? To by było takie... Bezsensowne.
Usłyszawszy ostatnie słowa błękitnookiego, miał ochotę unieść brwi w geście zdziwienia. Niestety, nie mógł tego zrobić, bo po prostu ich nie miał. Złośliwość rzeczy martwych...! Albo ciał. Części ciał... Nieważne.
- Ach, to ja mam syna? - odezwał się nagle, a w jego głosie słychać było wyraźne zdziwienie.
Tak, masz. Nawet czterech. I jeszcze dwie córki. Z trzema różnymi lwicami, dodajmy. Każda z innego stada, żadna z twojego ulubionego.
Lew zrobił kilka kroków do przodu. Zarzucił do tyłu swe potężne skrzydła. Stracił je w pewnym momencie życia, ale po śmierci znów stał się ich dumnym posiadaczem. Lubił je, dodawały mu takiej... Wyglądał na silniejszego i straszniejszego, o.

W momencie, w którym Kew zamachał skrzydłami, kilka kruków wzniosło się w powietrze z dzikim skrzekiem. Za ich przykładem zaraz uczyniła to cała reszta ptasiego towarzystwa, momentalnie skrywając niebo zasłoną czarnych piór. Żaden z osobników nie szczędził przy tym swoich strun głosowych.

Szary zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na to nietypowe wydarzenie. W tym czasie uczynił kilka kroków do przodu. Zbliżał się do Arhama, uśmiechając się w dość niepokojący sposób.
Zatrzymał, kiedy był już na tyle blisko, że mógł usytuować łapę na jego policzku. Rozczapierzył palce, jednak pazurów nie wysunął. Jego dotyk nie był zanadto delikatny, ale też nie przesadzajmy, nie powinien sprawiać żadnego bólu. Mimo to, zapewne wywołał on w samotniku pewien dyskomfort choćby z tej racji, że był wyjątkowo...
Zimny. Wręcz lodowaty.
Jak u trupa.

Umarły wciągnął do nosa zapach owego osobnika, by przekonać się, kto jeszcze przyczynił się do jego istnienia.
Uśmiech. Znów uśmiech, ale okropny, jakiś taki ohydny...
- Liiisha...! - stwierdził z niemałym triumfem.
Wyszczerzył kły.
Zamurowało go. Czyżby się pomylił? Nie, to niemożliwe! Ten sam odcień sierści... A może jednak? W końcu raczej nie jest pierwszym lwem, którego ojciec był szary, więc równie dobrze ten osobnik przed nim mógł być... kimkolwiek. No, może nie do końca kimkolwiek, zakrwawiony bandaż na oczach z pewnością zawężał grono kandydatów. Rzecz w tym, że Arham praktycznie nie pamiętał, jak wyglądali jego rodzice, a już tym bardziej, czy przynajmniej jedno z nich miało pysk obwiązany kawałkiem materiału. Zaczął się zastanawiać nad przeznaczeniem owego zabiegu, ale szybko zrezygnował z szukania odpowiedzi. Nawet jeśli prawda nie byłaby dla niego zanadto szokująca, w gruncie rzeczy nie wiedział, jak zareagowałaby na to Maoni. W dodatku w tej martwej puszczy...
Dylemat: pytać czy nie pytać został przerwany przez nagle rozwrzeszczane ptaki, skrzydłami odgradzające obecnych od resztek światła. W panującym półmroku były Złoty, skupiwszy na chwilę swą uwagę na krukach, nie zauważył przemieszczenia się ducha, wobec czego wyglądało to dla niego tak, jakby ów się teleportował. Arham zwrócił wzrok z powrotem na dół, w momencie, w którym szara łapa kierowała się wprost na jego pysk. Nie miał czasu nawet pomyśleć o tym, co oczy, rozszerzone do wielkości spodków, przekazywały do mózgu. Poczuł przenikliwe zimno w okolicach lewego policzka i zadrżał mimowolnie. Nagle uzmysłowił sobie, że jego serce bije z niemal podwojonym tempem, a i oddech przyspieszył. Starał się uspokoić, ale średnio mu się to udawało. No, może trochę zwolnił rytm wdychania i wydychania powietrza, ale nic ponadto.
Ton, jakim skrzydlaty wymówił imię, w połączeniu z goszczącym u niego uśmiechem, sprawił, że Arham musiał zawalczyć z przeszywającym całe ciało dreszczem.
Chwila! Czy on usłyszał Lisha? Lisha... Lisha... Biją w dzwony, tylko nie wiadomo, w którym kościele. Jak nic musiał już gdzieś to słyszeć. A może...? No oczywiście, przecież to imię jego matki!
Kew.
Co? Gdzie? Kto to powiedział? Rozejrzał się dyskretnie, ale ni widział nikogo prócz ich samych. Z pewną dozą ostrożności i delikatności strącił z siebie zimną łapę. Hm. Najdziwniejsze jest to, że i to słowo mu coś przypominało. Najoczywistszą odpowiedzią było: to jest imię ojca. Utkwił wzrok w stojącym przed nim lwie, jakby to pomogło mu poznać odpowiedź. Zamiast czegoś jasnego i konkretnego otrzymał falę wzruszenia. Tylko jakby... nie jego. Co jest, u licha?! Jednak podbudowało to w nim pewność, że skrzydlaty faktycznie go spłodził i poczuł, że wrócił mu głos, pomimo uśmiechu tamtego.
- Owszem, masz też córkę - powiedział z cieniem nieśmiałego uśmiechu. Łał, nawet udało mu się to powiedzieć bez nadmiernego drżenia strun głosowych. Chyba. Tak mu się w każdym razie wydawało.
Nie przejęła się tym za bardzo, że zjawa się nią nie zainteresowała, tak jakby jej tu wcale nie było. Tak, powinna się raczej cieszyć z tego powodu. Chociaż... to coś nie wyglądało jej na żadnego ducha, było na to zbyt realne. Ale czy coś takiego jest w ogóle możliwe w normalnym życiu? Lew ze skrzydłami? Zdołała zobaczyć kilka kruków i zauważyła, że skrzydła lwa są podobne do skrzydeł tych ptaków. Czy może to być w jakiś sposób ze sobą powiązane? I jeszcze to słowo, które wypowiedział Arham. Co? To coś jest jego ojcem? Spojrzała na nowego kolegę jak na jakiegoś świra. Czyżby z tego wszystkiego postradał rozum?
Ale jakby tak pomyśleć to byli nawet do siebie podobni... Mimo wszystko. I to bardzo podobni, powiedziałaby nawet, że za bardzo. I to podobieństwo zaczęło ją przerażać. Patrzyła się to na jednego, to na drugiego. I bała się, coraz bardziej. Chociaż nigdy by się przed nikim przed tym nie przyznała. Nie chciała nawet przyznać tego przed samą sobą. Kew przerażał ją przez te swoje udziwnienia, skrzydła, jak też opaskę na oczach. A teraz dodatkowo zaczęła się bać Arhama. Bo jeśli to syn tego strasznego to kto wie, czy czegoś na nią nie szykują? Kiedy Kew zaczął się zbliżać do Arhama, ona jedynie odsunęła się nieco, żeby nie stawać mu na drodze. Z każdą chwilą, z każdym kolejnym słowem coraz bardziej się bała. Kiedy kruki wzbiły się w powietrze, aż podskoczyła, spoglądając w górę. Nie mogła tak stać, musiała coś zrobić.
Tak więc, kiedy ojciec i syn byli zajęci sobą, ona wycofała się powoli, po cichutku do tyłu po czym schowała za najbliższym, dość grubym drzewem, które całkowicie ją zakryło tak, że nie mogli jej widzieć. Przylgnęła do niego, oddychając lekko, z obawy, że mogą ją tu usłyszeć. I tak, zamierając w bezruchu, stała tutaj, wytężając jedynie słuch. Bo jednak sama stąd nie wyjdzie, marne na to szanse.

Kew

Pod wpływem kolejnych słów Arhama, szaleńczy uśmiech jego ojca tylko się poszerzył, odsłaniając całą resztę poszarzałych zębów. Szary ochoczo pokiwał przy tym łbem.
- Wiem! - oznajmił z niemałym poczuciem triumfu. - Feee...
Urwał nagle, a jego wesołość została zastąpiona konsternacją. Usiadł w zamyśleniu.
- Coś na 'f' - uznał z całą swoją stanowczością, aczkolwiek nadal dało się odczytać pewne zakłopotanie na jego pysku.
Musiało być na 'f', przecież sam ją nazywał, a on chciał ją nazwać na 'f' tak po babci Febe... Tylko jak konkretnie!? Śledził ją, odkąd skończyła kilka miesięcy i w ogóle nie zwrócił uwagi, jak ona się przedstawia. Niech to szlag!
Ze zdenerwowania aż rozłożył skrzyła trzepnął nimi, wzbudzając przy tym okropny huk. Jemu to nie przeszkadzało, bo przecież był martwiakiem, więc nie mógł już ogłuchnąć, ale dla żyjących to musiało być okropne.
- Oj? - ozwał się raz jeszcze, jakby z pewną, hm, skruchą?
O ile można go podejrzewać o tego typu odczucia... Najpewniej po prostu nie po jego myśli było, żeby ta dwójka straciła słuch, bo kto by wtedy reagował na jego wielce wyrafinowane wypowiedzi?

Maoni tymczasem mogła uznać, że coś tu jest nie tak, bowiem drzewo, o które się oparła, stawało się coraz bardziej... Śliskie. Jakby mokre od jakiegoś śluzu.
Maoni, nie patrz w górę, tylko nie patrz w górę...! Jeśli to zrobisz, dojrzysz okropną małpowatą istotę o sierści, której koloru nie da się określić przez oblepiający ją brud, która dziko wpatruje się w ciebie swymi wyłupiastymi, jaskrawopomarańczowymi oczami, a dziwna, ciecz, która spływa po korze, to nic innego, jak ślina cieknąca z jej wpółotwartego pyska wypełnionego licznymi ostrymi, zupełnie niemałpimi zębami...
Początkowe dość miłe zaskoczenie wiedzą szarego, któremu towarzyszyło ukłucie zawodu: wiedział, że ma córkę, a nie wiedział, że ma syna?, zmieniło się w nieodpartą chęć roześmiania się. Nie potrafił zachować powagi w tej sytuacji. Oto jego skrzydlaty ojciec, który wywarł na nim niezbyt pozytywne wrażenie, wszak wyglądał dość przerażająco z tym swoim uśmiechem (niewątpliwie podobnym do tego, który pojawił się na pysku Arhama, kiedy ten przestraszył Maoni), z triumfem oznajmia, iż wie, że ma córkę, ale nie potrafi sobie przypomnieć, jak się ona nazywa. Towarzyszący temu wyraz pyska z pewnością nie pomagał.
Próby opanowania rozbawienia zakończyły się sukcesem z pomocą ogłuszającego dźwięku. Były Złotogwiezdny skrzywił się, mrucząc jakieś niepochlebne uwagi pod nosem. Zadowolenie ze stwierdzenia, że był w stanie je usłyszeć, zrównoważyło nieco wpływ nagłego huku na jego nastrój.
- No wiesz... ciszej trochę - napomniał zjawę, ale tak jakoś bez przekonania. - Niektórzy tutaj mają wrażliwe uszy.
W zasadzie nie był nawet rozdrażniony, odczuwał tylko dyskomfort w związku ze zmysłem słuchu. Tak jakby wszystko było nieco cichsze niż przedtem, ale miał nadzieję, że wkrótce to się unormuje. Zaraz, o czym oni to...? A, tak.
- Felija - podpowiedział, a na jego pysk powróciło coś na kształt uśmiechu. - Swoją drogą, ja jestem Arham - dodał. Wcześniej jakoś nie przyszło mu to do głowy, ale skoro nie pamiętał imienia jego siostry, to i to nie musiało być mu znane. Ba!, przecież nawet nie kojarzył, że ma syna! Szaro-beżowy pomyślał o czymś, co już wcześniej mąciło jego myśli, a teraz nadarzyła się idealna okazja, żeby o to zapytać. - Czy... - zaczął niepewnie, w jego głos wkradła się nuta... smutku? - Czy mama... Nie żyje? - dokończył cicho, spuściwszy łeb. Miał ochotę spytać, czy oni oboje są martwi, ale uznał, że dziwnie by to wypadło na tle tego, że z ojcem właśnie rozmawia, przy czym wydaje się on zupełnie materialny.
W pewnym momencie poczuła, że drzewo jest jakieś... mokre? A może to ona się po prostu tak bardzo spociła z wrażenia? Albo po prostu jej się wydaje... Ale nie, bo coś, a jednak nie woda, zaczęła jej po chwili cieknąć po łapach, a ona czując to natychmiast oderwała się od drzewa z obrzydzeniem, machając gwałtownie przednimi łapami, mając na celu oczywiście pozbycie się tej obrzydliwej mazi. Co nie przyszło zbyt prosto. Przyjrzała się drzewu krytycznym wzrokiem, jakieś dziwne ono. Spojrzała na inne z nich. Tylko to było oblepione w tym śluzie. Może jest chore? Ale zaraz... To wygląda, jakby ściekało. No i oczywiście spojrzała do góry, a widząc dziwaczną istotę, zamarła w bezruchu, z przerażeniem wpatrując się w nią. Strach ją zupełnie sparaliżował, nie mogła się poruszyć, a jeszcze bardziej przerażający był fakt, że to coś patrzyło się prosto na nią.

Kew

- Mówisz? - Nadstawił uszu.
Hej, przecież on nie miał takiego słabego słuchu. Przecież nie widział, więc musiał mieć całkiem sprawne uszy, w przeciwnym razie by... Nie przeżył?
Em, pomińmy tę kwestię.
- Felija - powtórzył, kiwając przy tym łbem, by zapamiętać mu to imię.
Kto wie, może jeszcze przyda mu się ta wiedza. Będzie chciał się jeszcze kiedyś odezwać do córki... I co jej powie? 'Ej, ty?' To tak nie ładnie. Chyba nikt nie chciałby, żeby zwracano się do niego per 'ej, ty', w dodatku we własnej głowie.
Kolejne pytanie było co najmniej dziwne. A skąd on niby ma to wiedzieć? Po powtórnym, tak doniosłym w skutkach zetknięciu, ich drogi bardzo szybko się rozbiegły. Już miał oznajmić, że nie ma zielonego pojęcia, co się z nią stało, kiedy to nagle zdał sobie sprawę, że jest niemalże zupełnie odwrotnie.
Uśmiechnął się tak szczerze, że aż znowu ukazał te swoje zębiska. Zaraz przejechał językiem po wargach.
- Lisha... - powiedział raz jeszcze, teraz jednak zupełnie innym, spokojniejszym tonem.
Nie widział, nie słyszał... Ale czuł. Ona była. Tutaj. Blisko. Lisha...! Jedyna lwica, której dochował stuprocentowej wierności. Dozgonnej!
- Tak, ona żyje... Tam, gdzie ja.
Ton jego głosu stopniowo zmienił się na poważniejszy.
- Jest tutaj. Cały czas, przy tobie... Pilnuje cię, żebyś nie zrobił czegoś głupiego. Tak jak ja pilnuję twojej siostry.
Świetnie ci idzie, nie ma co...

Tymczasem stwór wgapiający się w Maoni robił to nadal. A nawet doszedł do wniosku, że warto by było się odezwać.
- Siaaaaa...! - syknął przeciągle, jeszcze bardziej wybałuszając oczy na kotowatą.


Kew przerwał swój moralizatorski wywód, by niespiesznie skierować łeb w stronę błękitnookiej.
- Twoją koleżankę chyba coś podrywa - oznajmił z zupełnym opanowaniem, wręcz sprawiał wrażenie zadowolonego.
No, w końcu coś się działo, a nie tylko głupia rozmowa o rodzince...
Ej, ale moment!
- Tak w ogóle!, to jeśli spotkasz na Lwiej Ziemi lwicę, która jest córką Allocation, to to będzie twoja siostra cioteczna - dodał jeszcze, ni stąd, ni zowąd, acz ze zdecydowanie większym przejęciem niż wtedy, gdy mówił o śliniącym się niebezpieczeństwie, które właśnie czyhało na Maoni.
W skupieniu czekał na odpowiedź ojca. Nawet gdyby rodzina go niezbyt obchodziła, to i tak wypadało wiedzieć takie rzeczy. Ale dziwnym trafem właśnie interesował się tym tematem ze względów innych niż czysto poznawcze i zależało mu na tej informacji. W końcu każdy lubi mieć kogoś zaufanego, bliskiego, a krewni to jeden z pierwszych adresów, pod jakim należy takich własnie osób szukać. Przynajmniej według ideologii Arhama, która najwyraźniej zakładała również troskę o tych, z którymi, chcąc nie chcąc, i tak jest związany w sposób, którego nie da się przerwać czy złamać.
W jego sercu urósł zalążek swego rodzaju zaskoczonej nadziei i radości, które nie były na tyle silne, by odeprzeć napływ konsternacji. Rozejrzał się wokół, ale nikogo więcej nie zauważył. Przekrzywił lekko łeb, nie bardzo wiedząc, jak rozumieć usłyszane słowa.
- Ale... że jak? Śledzicie nas? Łazicie za nami i nas pilnujecie? - spytał z niedowierzaniem. Zadrżał na nagłe wspomnienie zimnego dotyku łapy szarego na swoim policzku. - To bez sensu. Nigdy was nie widziałem, nawet przy rozmowach z Feliją. - Nie umiał znaleźć racjonalnego wytłumaczenia tego zjawiska. Bo z pewnością do takich nie należała losowa materializacja i dematerializacja osobników umarłych lata temu.
Kogo? Co? A, Maoni! Ponownie się przeczesywał teren wzrokiem, aż zatrzymał się na dość niecodziennym widoku. Uniósł brwi w zdumieniu i, niewiele myśląc, ruszył w tamtą stronę. Doprawdy, teraz już nie było dużo rzeczy, które mogły go zadziwić. Tak mu się wydawało.
Zatrzymał się, zwracając łeb ku Kewowi, który najwidoczniej miał coś jeszcze do powiedzenia. Zmarszczył brwi, zastanawiając się, kto to może być ta Allocation, ale uznał, że lepiej to odłożyć na później, teraz trzeba zobaczyć, o co chodzi z tym czymś na drzewie i Szkarłatną. Kiwnął głową ojcu na znak przyjęcia nowej informacji do wiadomości, po czym z powrotem odwrócił się ku lwicy. Odnotował w pamięci, że jest jeszcze, może odrobinę dalszy, ale jest - członek jego rodziny. Kąciki jego warg na uniosły się ku górze.
I za moment opadły. Cofnął się o krok, marszcząc nos z odrazą. Co to, u licha, ma być?! Ni to ptak, ni to lew... Postanowił nie patrzeć w stronę tego stwora, zważywszy na osłupienie, w jakie wprawił Maoni. Potrząsnął łbem, jak zwykle, kiedy chciał odzyskać lub zachować jasność myśli (jasność myśli po rozmowie z Kewem? Hm...). Zębami uszczypnął nowa znajomą w ucho, żeby nie stała tak jak kołek, bo nie wiadomo, jakie to coś ma zamiary. Sugerując się cieknącą po korze śliną, można by pomyśleć, że ta małpia istota jest głodna i nie zwraca uwagi na wielkość ofiary.
- Chodźmy stąd - mruknął do adeptki Świtu. - No chyba że zamierzasz tak tu stać, aż cię pożrą.
Odszedł na kilka kroków, czekając reakcji. Rzucił jeszcze niepewne spojrzenie ku miejscu, w którym przed chwilą stał skrzydlaty.
Stron: 1 2