05-04-2013, 00:38
Kiedy miałam osiem lat, a było to w pierwszej klasie podstawowej, zadano nam wypracowania (na tak niskim poziomie miały one zazwyczaj po dwa zdania). Mieliśmy odpowiedzieć na pytanie "Bez czego nie możesz żyć?". Swoje prace domowe mieliśmy przeczytać głośno, przed całą klasą. Wymieniano osoby, ulubione zabawki, zwierzątka domowe. Kiedy przyszła moja kolej, z uśmiechem stanęłam przed trzydziestką dzieci i powiedziałam "powietrze".
Takim oto krótkim wprowadzeniem zacznę moją historię, historię Pauliny Zuzanny. Urodzonej 20 lutego 1998 roku o godzinie 1:03. Tego zimowego, mroźnego poranka na świat przyszłam ja. Martwa, bez tętna. Dzięki dobrym lekarzom ostatecznie jednak złapałam swój pierwszy oddech. Najwyraźniej śpieszyło mi się na świat, gdyż zapomniałam, że zostało mi dwa miesiące odsiadki.
Świat nie był dla mnie łaskawy. Mój ojciec to kawał skurwysyna, więc chodził na lewo i prawo robiąc dzieci. Rodzice rozstali się kiedy miałam trzy lata, kontakt z ojcem utrzymywałam do piątych urodzin. Moja rodzicielka pracowała osiemnaście godzin dziennie, a w tym czasie mną, bratem oraz siostrami zajmowała się babcia.
Po ósmym roku życia nie byłam ładnym dzieckiem. Ani bogatym, ale taka też nigdy nie byłam. Miałam królicze zęby i okulary. Nosiłam ubrania, które były wygodne a nie ładne - nie uważam jednak, że to mnie w jakiś sposób skrzywdziło. Wręcz przeciwnie. Dzięki temu wiedziałam kto naprawdę mnie lubi. Jakoś nie przeszkadzało mi, że chłopacy nie zwracali na mnie uwagę - do czwartej klasy podstawowej kiedy to spodobał mi się pewien chłopak. Mniejsza.
Kiedy miałam 10 lat moja młodsza siostra zachorowała na raka. Zmarła rok później - moja rodzina wymazała ją z pamięci i a zmarła stała się tematem tabu. Ja również przestałam o niej rozmawiać rozumiejąc, że jest to zbyt bolesne dla mojej mamy. Wyjechałam do Szwecji w pogoni za lepszym życiem. Jak każdy z resztą. Moja mama zaszła w ciąże, poroniła. Jeszcze raz i po raz kolejny. Kolejny gwoździem do trumny była wiadomość o mojej chorobie. Rak. Może w rodzinie krąży jakiś wadliwy gen?
Od zawsze byłam poważna. Nie mówiłam do 3 roku życie. Pewnego dnia podeszłam do babci i z całkowitą powagą powiedziałam "Uważam, że jestem gotowa psychicznie by zacząć konwersować na waszym poziomie". Wychowywałam się wśród dorosłych i to uczyniło mnie znacznie poważniejszą niż moich rówieśników. Nigdy nie umiałam znaleźć swojego miejsca wśród kolegów, którzy wydawali mi się tak dziecinni i niedojrzali. Dziś zdaję sobie sprawę, że to ja byłam zbyt poważna. Nie interesowały mnie zabawy lalkami, granie w piłkę czy berek - ja siedziałam w domu przy książkach, chłonąc niczym gąbka każdą informacje. Tabliczkę mnożenia umiałam w wieku 4 lat - moja siostra kuła to na okrągło na głos w czasie kiedy ja buszowałam w jej podręcznikach.
Może gdybym nie była tak poważna, nie podjęłabym tych wszystkich decyzji. Podjęłam się chemioterapii, testowałam leki by moje wyniki przydały się w przyszłości i inni nie musieli tak cierpieć jak ja. Po trzech latach walki, bólu, łez i cierpienia w końcu zwalczyłam nowotwór. Z hukiem zamknęłam ten paskudny rozdział, a resztki po nim rzuciłam gdzieś w kąt.
Jaka obecnie jestem?
Jestem optymistką, zawsze widzę wszystko w jak najlepszych kolorach, jednak zdaję sobie sprawę, że nie zawsze jest po mojemu. Walczę o swoje, nie poddaję się. Muszę przyznać, zadrzeć ze mną to jak położyć się na torach wiedząc, że za chwilę nadjedzie pociąg. Jestem cholernie mściwa, a osoby, które kocham bronię niczym lwica. Nienawidzę wszelkiego rodzaju nietolerancji, rasizmu. Sama jestem osobą wyrozumiałą i cierpliwą. Najlepiej czuję się wśród osób które znam - jestem trochę jak wilk. Mam swoje terytorium, którego lepiej nie naruszać. Potrzebuję rodziny o którą mogę się troszczyć i wspierać.
Co robię?
Chodzę do szkoły, aktywnie spotykam się z chorymi na raka, organizuję spotkania z rodzicami, czyli wspieram tych, którzy przechodzą przez to przez co ja musiałam. Daję im nadzieję.
Wspomagam również organizacje pomagające psom i koniom, które zostały odratowane - to z transportu na rzeź, to z kolei z walk psów, czasem skrajnie wychudzone. Nie moja wina, zostałam obdarzona talentem do zwierząt.
Przez śmierć kliniczną widzę również to czego inni nie widzą i cholernie tego żałuję.
Jestem biseksualna.
Przez pewien czas byłam wegetarianką, ale potem byłam zmuszona znów stać się mięsożerna.
Jestem zodiakalną rybą.