Król Lew PBF
Ogromne drzewo - Wersja do druku

+- Król Lew PBF (//pbf.krollew.pl)
+-- Dział: Tereny wolne (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=65)
+--- Dział: Dżungla (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=81)
+--- Wątek: Ogromne drzewo (/showthread.php?tid=1071)

Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12


RE: Ogromne drzewo - Firrael - 08-07-2017

Firrael grzebał łapą w ściółce z ponadprzeciętnym zaangażowaniem. Będąc w dosyć sporym tłumie lampartów chciał wydostać się z centrum uwagi, w którym, jak sądził, się znalazł. Mimo tego, słuchał uważnie każdego słowa, jakie padło z ich pysków. Zwłaszcza Visy. Gdy tak opowiadał o genezie całego przedsięwzięcia, złotokot miał ochotę mu przerwać i przejść do konkretów, ale uznał, że mogłoby to być nierozsądne. Nie potrzebował dalszej zachęty, podjął już decyzję. Skierował pysk w stronę pantery.
- Przyda wam się dodatkowa para oczu - podsumował z dozą niezaakcentowanej ironii - a mnie przyda się ktoś, kto skutecznie zajmie się intruzami w dżungli. Jeśli tylko spotkam w lesie jakiegoś lwa, wyślę Jicho pod to drzewo, by was zawiadomiła. Tyle mogę dla was zrobić, i to z chęcią. Oprócz tego nie będziemy sobie nawzajem przeszkadzać.
Dla niego taki układ stanowił same korzyści. Zyskał silnych sojuszników, którzy z chęcią pozbędą się każdego lwa, jakiego im wskaże. Nie musiał się też martwić, że spróbują odebrać mu łupy. Nagle życie w dżungli zaczęło wydawać się jeszcze lepsze niż dotąd.
Pociągnął nosem kilka razy i dopiero teraz wyraźnie wyczuł zapach krwi i śliny lamparta. Visa musiał mieć jakąś drobną ranę. Choć nie było to raczej nic poważnego i lider obrońców dżungli sam pewnie się z tego wyliże, podsunęło złotokotowi myśl o innym sposobie, w jaki mógłby się przysłużyć grupie. Rzadko wychodził z takimi inicjatywami, kiedy sam nie miał z tego większych korzyści, ale uznał, że obrońcy na to zasługują.
- Jest jeszcze coś, co mogę dla was zrobić - oznajmił. - Znam medyka. Wolałbym nie nadużywać tej możliwości, ale jeśli ktoś pilnie będzie potrzebował pomocy, mogę ją zorganizować.
Nie był do końca przekonany, czy Samiya z ochotą przystanie na wspieranie leśnego ruchu oporu, ale jeśli rudy od czasu do czasu przyprowadzi rannego "przyjaciela", to chyba nie odmówi pomocy, prawda?
Wiadomość jednego z przybyłych o lwach w dżungli zaintrygowała rudzielca. Może będzie miał okazję się przekonać, jak działa to bronienie puszczy w praktyce. Skrzywił się lekko, gdy Visa zasugerował ukrycie się. Póki co nie czuł takiej potrzeby. Dał sygnał pustułce, a ona wzbiła się w powietrze, ponad korony drzew i zaczęła zataczać obszerne koła.
- Jicho widzi na duże odległości. Ostrzeże nas, jeśli lwy będą blisko - powiedział do Visy.


RE: Ogromne drzewo - Anahel - 08-07-2017

Trochę żałowała, że Noir nie zaproponował jej by pokazała mu gdzie spotkała lwy, w końcu to ona je widziała na oczy. Odprowadziła jaguara spojrzeniem ale szybko wróciła uwagą do rozmowy. Spojrzała na Firraela i uśmiechnęła się. 
Zaintrygowała ją natomiast wzmianka o medyku. Natychmiast uśmiechnęła się i niemal podskoczyła w miejscu. Nastawiła uszu i otworzyła szerzej oczy. 
- A może ten znajomy medyk zechciałby nauczyć mnie tego i owego? - Zaproponowała kierując swoje słowa do złotokota. - Kiedyś chciałam zostać medykiem, ale nigdy nie miałam okazji spotkać nauczyciela. 
Pokiwała również głową niejako zgadzając się, że na razie nie ma co się chować, ale rozumiała ostrożność. Być może Visa lepiej kalkulował w głowie ich wspólne siły i potencjalne lwie niż ona i lepiej pewnie rozumiał naturę walki z tymi zwierzętami. Uważała, że z jego wiekiem musi iść przecież doświadczenie. 



RE: Ogromne drzewo - Firrael - 11-07-2017

W pierwszej kolejności uszy, a dopiero potem cała reszta głowy Firraela skierowała się ku lamparcicy, która odezwała się bezpośrednio do niego. Po jego kwaśnej minie można było spodziewać się niezbyt entuzjastycznej odpowiedzi.
- Jak mówiłem, wolałbym nie nadużywać pomocy tego medyka. A szkolenie to znacznie większa przysługa niż leczenie ran od czasu do czasu. Raczej będziesz musiała znaleźć sobie innego nauczyciela... - odparł sceptycznie.
Wątpił, by Samiya chciała szkolić kogoś, kto nie należy do jej stada. Nawet gdyby jej to nie przeszkadzało, miała sporo na głowie odkąd została kapłanką. A wśród swoich obowiązków musiała przecież jeszcze znaleźć trochę czasu dla niego. Więc no niestety, trzeba mieć priorytety. Oprócz tego, wolał nie ujawniać za szybko, że ma jakiś związek z grupą, do której należy sporo lwów. Nawet, jeśli z nimi wcale nie sympatyzował. 
- Tak po prawdzie, lepiej ograniczyć tę opcję do sytuacji krytycznych - dodał po przemyśleniu. Może oferta nie była już taka atrakcyjna, ale jednak wciąż wiele warta.


RE: Ogromne drzewo - Visa - 18-07-2017

I Visa pozostawał sceptyczny co do tego czy Anahel mogłaby prosić o nauki u medyka, choć może kiedyś znajdzie taką sposobność. Niemniej jemu przynajmniej imponowało, że miała taki entuzjazm i zapał do tego. Byłoby wspaniale mieć medyka w dżungli, zdecydowanie. Jednakże ostatnie słowa złotokota utwierdziły go w przekonaniu, że być może na dzień dzisiejszy nie jest to zbyt możliwe. 
Rzucił okiem na zebranych i sapnął. Noira jeszcze nie było widać, miał nadzieję tylko, że nic mu się nie przydarzy podczas zwiadu. 
- Skoro wolicie zostać na ziemi to zostańcie - oznajmił nie chcąc naciskać, choć sądził, że sami również mogliby w tym czasie w razie czego zasadzać się na wroga w koronach. Skoro jednak nikt z nich nie dostrzegł tej możliwości to wzruszył ramionami, ale posłał cierpliwy uśmiech grupie. 
- Skoro mowa o medykach, przydałoby się, żeby ktoś pomógłby mi zająć się tymi szramami na ramieniu - wskazał nosem miejsce. - Nie wszystkie dokładnie sięgam. 
zt



RE: Ogromne drzewo - Firrael - 22-07-2017

Lampart wspiął się na drzewo mimo zapewnień Firraela, że nic im nie grozi. Pozostali chyba zadowolili się osłoną pustułki. Może Visa miał w tym inny cel niż ochrona swojego życia, ale z pewnością nie wpisywał się w sposób postępowania rudzielca. Złotokot postanowił zaakceptować jego wybór, tak jak on zaakceptował ich.
W dalszym ciągu ślepiec uważał, że rany pantery to nic poważnego, ale jeśli nie może ich oczyścić samodzielnie, to pomoc faktycznie by mu się przydała. Jednak Firrael daleki był od lizania grzbietu jakiegoś lamparta. W pewnym sensie by mu to uwłaczało.
Poruszył uszami i wycelował pysk tam, gdzie powinna być jego znajoma lamparcica.
- Anahel, dalej zamierzasz donieść tę wodę lwom? Myślę, że naszemu nowemu przyjacielowi bardziej się przyda. O ile coś z niej zostało... - zasugerował.
Skoro tak bardzo chciała zostać medykiem, miała właśnie okazję komuś pomóc. Miała nawet do tego odpowiednie przyrządy. I wzrok. Firrael nawet nie musiał używać wymówek, żeby się wymigać od tego niewdzięcznego zadania.
Jicho jak dotąd nie dała żadnego znaku świadczącego o lwach w okolicy. Noir też nie wracał. Zaczynało się robić nudno.
- Pójdę już. Jeśli usłyszę wasz ryk, postaram się przybyć - oznajmił i ruszył w swoją stronę. Pustułka zatoczyła jeszcze jedno koło, ale widząc, że jej towarzysz opuścił lamparty, podążyła za nim.


/zt


RE: Ogromne drzewo - Demyt - 21-04-2018

To był wielki dzień w życiu małego Demyta. Kiedy tego ranka tata obwieścił mu, że ma zamiar zabrać go na jedną ze swoich wypraw, maluch omal nie zwariował z radości. Mały czuł że to będzie odjazdowy dzień. W końcu będzie on, jego tata, wielka pełna niebezpieczeństw  dżungla no i oczywiście…
W sumie Demyt nie miał pojęcia czego może się tam jeszcze spodziewać  ale i tak był przekonany, że będzie super.
Kiedy tylko opuścili norę, maluch nie potrafił ani na chwilkę stulić pyszczka i przez całą drogę zamęczał Firra pytaniami. Jedne  miały mniej inne więcej sensu a na każdą odpowiedź jaką było mu dane usłyszeć z ust ojca odpowiadał jednym i tym samym wyrazem: dlaczego?  Co by dużo nie mówić, maluch był po prostu cholernie ciekaw otaczającego go świata. Kiedy tylko wkroczyli do dżungli, maluch jakby ucichł i z rozwartym ze zdumienia pyszczkiem obserwował otoczenia. Nigdy nie widział jeszcze tylu drzew w jednym miejscu. I na dodatek te miały jakieś śmieszne zielone cosie zwisające z ich gałęzi. Było teraz tyle rzeczy o które mógł spytać ojca, jednak w jednej chwili, jego myśli niespodziewanie zboczyły na nieco inny tor.
-Tato, a o co w ogóle chodzi z tym całym księżycem, o którym na każdym kroku wspomina mama?-  maluch spojrzał pytająco na ojca. W sumie gdzieś w środku czuł, że powinien to wiedzieć, jednak wolał porozmawiać o tym sam na sam ze swoim tatą niż narobić sobie wstydu przy mamie i reszcie rodzeństwa.


RE: Ogromne drzewo - Firrael - 29-04-2018

W asortymencie Samiyi zaczęło brakować ziół, a z nadejściem pory deszczowej nadarzyła się okazja, by uzupełnić zapasy. Dla Firraela oznaczało to tylko wzmocnienie ostro-mdłej mieszanki zapachów w norze, co przy jego czułym węchu było wręcz nie do zniesienia. Dlatego w domu kapłanki spędzał jak najmniej czasu. Ale miał obowiązki związane z młodymi.
I to właśnie doprowadziło do chwili obecnej. Na czas opieki nad jednym z synów postanowił zabrać go do lasu. Był mniej więcej w jego wieku, kiedy dżungla oddzieliła go od matki. Od tamtej chwili musiał sam sobie radzić. Niedługo potem zaczął pogarszać mu się wzrok. Miał nadzieję, że to samo nie spotka jego dzieci.
Szedł jak zwykle z pochylonym łbem i nastawionymi uszami, które poruszały się znacznie częściej niż u przeciętnego kota. Reagowały na każdy szmer i szelest. Co jakiś czas karcił młodego, który odchodził za daleko i zbliżał się do niebezpiecznych rzeczy, jak pszczela barć, czy toksyczne grzyby. Jicho czasem przelatywała im nad głowami, ale większość czasu spędzała w oddali, obserwując teren w promieniu kilkudziesięciu metrów.
Na pytania Demyta złotokot odpowiadał krótko, zwięźle i zdawkowo. Czasem dobitnie zbywał go milczeniem. Czy wszystkie dzieci są takie gadatliwe? Po każdej odpowiedzi padało kolejne pytanie. Zupełnie, jakby młody zamiast analizować uzyskaną informację przygotowywał kolejne zagadnienie. Firrael zaczynał żałować, że młody nauczył się mówić. Skoro można przeżyć bez wzroku, to bez gadania tym bardziej.
- Dowiesz się, kiedy nauczysz się słuchać - odpowiedział na pytanie dotyczące księżyca. Chyba nie sądził, że w jednej chwili dowie się więcej o religii stada niż w przeciągu całego swojego życia. Tym bardziej od niego. Samiya wtłaczała młodym wiarę jeszcze zanim zaczęły rozróżniać słowa. Rudzielec sądził, że od tamtej pory dzieciaki zdążyły zadać wszystkie pytania i uzyskać na nie odpowiedzi. Zwłaszcza tak podstawowe, jak "o co chodzi z tym całym księżycem?".
Dotarli do samego serca puszczy. Na miejscu nie było żadnych lampartów. Chyba pora pogodzić się z myślą, że już nie wrócą, a dżungla musi sama sobie radzić z intruzami.
- To Mti wa Kale. Najstarsze drzewo w dżungli - rudzielec rzekł do syna i wskoczył na jeden z chylących się ku dołowi konarów. - Chodź za mną.
Wspiął się po szerokim pniu korzystając jedynie ze swoich pazurów. Po drodze nie było żadnych pomniejszych gałęzi do pomocy. Mimo tego, poszło mu sprawnie. Kiedy znalazł się na wyższym konarze, "spojrzał" w dół, na syna. Pora się przekonać, jak młody sobie poradzi z takim wyzwaniem. Pustułka wylądowała obok niego, obserwując Demyta z równą ciekawością.


RE: Ogromne drzewo - Demyt - 13-05-2018

Krótkie i dość zwięzłe odpowiedzi jakie padały z ust Firra nie były tym na co maluch liczył, jednak nawet mało entuzjastyczne nastawienie ojca nie było w pohamować jego ciekawości. Umysł Demyta chłoną wszystkie informacje jak gąbka a odpowiedź na jego pytanie odnoście księżyca, w pierwszym momencie wywołała na pyszczku malca wyraz zdziwienia. Ale jak to, przecież on cały czas słucha?  Co prawda  mama sporo o tym już mówiła, ale to tata był dla małego Demyta autorytetem i to jego zdanie było w tym momencie dla malca najważniejsze.
Ciekawe co to znaczy umieć słuchać? Może to jakiś sekret? Zagadka której rozwianie sprawi że maluch sporo zyska w oczach swojego  taty?  Różne myśli zaprzątały głowę małego złotoserwala  do momentu aż jego uwagę przykuły padające z ust ojca słowa.
Tomti wa Kael? – spróbował powtórzyć, przekrzywiając przy tym delikatnie łepek, po czym posłusznie ruszył za ojcem.
Przystanął by obserwować jak jego ojciec sprawnie wspina się na kolejne konary. Z początku malec gapił się na niego z wymalowanym a pyszczku szerokim uśmiechem, licząc przy tym że tata zaraz zeskoczy do niego a następnie powtórzy tą „sztuczkę” z nim na grzbiecie. Dopiero po dłuższej chwili do świadomości Demyta dotarło, że będzie musiał poradzić sobie sam.
Ojej- pomyślał po czym przyjrzał się pniakowi. Postawione przed malcem zadanie z początku wydało mu się niemożliwe do wykonania , jednak myśl, że w końcu jego tata w niego wierzy dodała malcowi otuchy. Próbując jak najlepiej powtórzyć ruchy ojca, wbił w pniak ostre pazurki i zaczął się powoli wspinać. Szło mu to dość topornie jednak powoli piął się w górę. Kiedy był już tuż tuż od upragnionego celu maluch nagle poczuł, że jego pazury zaczynają tracić przyczepność i lada moment może spaść. Młodego całkowicie sparaliżował strach. Demyt z całych sił wbił pazury w korę i przywarł do pniaka, wydając przy tym z siebie cichy pisk.


RE: Ogromne drzewo - Firrael - 07-08-2018

Firrael nasłuchiwał, jak jego syn pnie się po drzewie. Czy się martwił? Może odrobinę. Nie byli jeszcze na takiej wysokości, by malec mógł sobie zrobić poważną krzywdę. Chyba, że bardzo się o to postara. Zamierzał być bezwzględnym nauczycielem. Życie nie daje forów i Demyt powininen się tego uczyć od samego początku. Oby tylko nie przesadził wrzucając syna na zbyt głęboką wodę.
Słysząc bezradny pisk, wiedział już, że młody ma kłopoty. Zdziwiłby się, gdyby wyszło mu za pierwszym razem, mimo, że po grzbietach rodziców skakał całkiem sprawnie.
- Uspokój się, dasz radę - odezwał się stonowanym głosem. Jicho zaczęła podskakiwać i nerwowo poćwierkiwać. Sprawiała wrażenie, jakby chciała zaraz pognać na pomoc kocięciu, ale Firrael nie dał jej na to przyzwolenia.
- Przednie łapy szeroko, tylne blisko brzucha. Jeśli nie możesz wbić pazurów, wykorzystaj wypukłości kory i napręż mięśnie. Balansuj ciężarem. Najpierw utrzymuj go na tyle, a gdy już złapiesz się jak najwyżej, podciągnij się.
Przez kilka minut ślepiec instruował malca i zagrzewał do dalszej wspinaczki. Na nic się zdały prośby o pomoc. W końcu Demyt musiał się wspiąć samodzielnie. Gdy już stanął obok ojca, ten uśmiechnął się pod nosem i poklepał go po grzbiecie.
- Jeszcze będzie z ciebie drzewołaz.



*skip powodziowy*



Jebany Księżyc.
To niebywałe, jak nagle można zmienić swój światopogląd pod wpływem jednej tragedii.
Gdy tylko pora deszczowa dała się we znaki, Firrael miał złe przeczucia. Namawiał Samiyę, żeby znaleźć schronienie i zostać w nim aż do ustania opadów, lecz ona chyba trochę lekceważyła ostrzeżenia rudzielca, uznając jego prognozy za przesadnie pesymistyczny scenariusz.
Jednak powódź nadeszła. Podczas potężnej ulewy Firrael był bezużyteczny. Nie miał prawie żadnego kontaktu ze światem, był całkowicie ślepy. Dlatego nie mógł pomóc w ewakuacji. Jednak większość Srebrnych trafiło na czas w bezpieczne miejsce. Właśnie, WIĘKSZOŚĆ. Rudzielec czekał na powrót partnerki i młodych kilka dni. Gdy pogoda się uspokoiła, szukał ich tygodniami, ale nic z tego.
Jebany Księżyc.
Nie znalazł jej. Nie było po niej śladu, a przecież Firrael nie był jedynym, który szukał kapłanki i jej zaginionego potomstwa. Kiedy zaczęło do niego docierać, że ich stracił, musiał znaleźć winnego, żeby rozpacz przkształcić w gniew. Miał obwiniać siebie? Nie, nie miał sobie niczego do zarzucenia. Więc co, pech? Samiya kiedyś powiedziała, że to, co Firrael uważa za kaprys losu, dla niej jest Księżycem. Po spędzeniu tylu chwil z wyznawcami tego świecącego punktu na niebie, rudzielcowi łatwiej było go upersonifikować niż Los. Tak więc dla własnego komfortu zaczął wierzyć, że Księżyc ma faktyczny wpływ na życie zwierząt. I że bardzo się na niego uwziął.
Jebany Księżyc.
Najpierw odebrał mu jedną rodzinę, później wzrok. I znów stracił rodzinę. Co dalej, na słuch mu padnie? Sądził, że w dzieciństwie wystarczająco się nacierpiał. Że Samiya, dzieci, dom, to wynagrodzenie za te wszystkie męki. Ale Księżyc sobie z niego po prostu zakpił i odebrał mu znowu wszystko. No, prawie. Zostawił tylko jednego syna. Demyta. Teraz to on był dla niego całym światem. Nic już nie trzymało ich w Stadzie Srebrnego Księżyca. Rudzielec postanowił odejść, zanim stadni zaczną kreować jakieś oczekiwania wobec niego lub syna.
- Jebany Księżyc... - wymamrotał złotokot budząc się w koronie drzewa. Mti wa Kale wciąż nie pachniało lampartami, więc Firrael postanowił zagarnąć to wielkie drzewo dla siebie, syna i pustułki. Przynajmniej tymczasowo. Rudzielec ziewnął i zaczął nasłuchwiać, by zorientować się w życiu toczącym się dookoła niego.


RE: Ogromne drzewo - Irma - 07-08-2018

W końcu, w końcu uwolniła się od przesadnie opiekuńczych rodziców i może teraz robić co chce, zero wizyt u medyka, zero nagłych pobudek, zero... Wszystkiego co ją irytowało, a było tego mnóstwo i trochę nie chciało jej się wymieniać. Brakowało jedynie jakiegoś stałego domu i stada, i jakiejkolwiek gwarancji jutra. Przecież ona nie znosiła polować, nie potrafiła też za bardzo tego robić, a przez najbliższe dni, może nawet miesiące, gorzej - lata, będzie musiała... Polować. Wzdrygnęła się na samą myśl, dni ciągnęły się w nieskończoność, tym bardziej że robiła mnóstwo postojów i przerw, a na horyzoncie nic co wyglądałoby na jakiś fajny dom. Ciągle czuła się głodna, choć zjadła ostatnio małą zabłąkaną zebrę, za małą, w dodatku chudą i zbyt ruchliwą, do tego kulawą, co akurat jest zaletą, nigdy by jej nie złapała gdyby nie felerna noga kopytnej, ale i tak musiała się za nią nabiegać. 
Dżungla wydawała się tak urocza w oczach Irmy, choć mogłaby być bardziej. Postanowiła przejść właśnie przez nią i szybko pożałowała swojej decyzji, przedzieranie się przez to wszystko okropnie ją zmęczyło, po drodze wiele razy fuknęła, bądź sobie pomarudziła, plącząc się w lianach, albo wdeptując na jakąś gałązkę, to pół biedy, gorzej jak taka gałąź pojawiała się znienacka przed jej oczami, w życiu nie była w takim miejscu, co jest zasługą rodziców, nie wspominała ich za dobrze przez całe to manewrowanie po zaroślach, a mogła przejść jakąś ścieżką, gdyby wiedziała o jej istnieniu. Wreszcie jakoś przedarła się pod Ogromne drzewo.
- O matko, jak mnie bolą łapy - dało się słychać już z daleka, beżowa przeszła jeszcze kilka kroków do grubego pnia po czym padła na ziemie wzdychając ciężko z pyskiem przy podłożu, bo niekoniecznie chciało jej się teraz ruszać, jej nos i tak był bezużyteczny.
- Wszystko mnie właściwie boli - wymamrotała do ziemi, nie mając bladego pojęcia że nad nią znajdował się dom złotokota i jego syna.
Po chwili oderwała jednak pysk od ziemi, może i jej węch nie działał najlepiej, albo wcale, ale mimo wszystko potrzebowała nos do oddychania. Obróciła się bardzo leniwie na bok, wyciągając się na leżąco, by potem wpatrywać się w koronę drzewa, oczy jej się powoli zamykały. Walczyła mimo to by nie zasnąć, ta dżungla jakoś źle jej się kojarzyła, zbyt obca i zbyt ciemna. Co trochę przytłaczało, po spędzeniu większości życia tylko w miejscach, które się dobrze zna.


RE: Ogromne drzewo - Demyt - 09-08-2018

Ostatnie wydarzenia odcisnęły na Demycie swoje piętno. Czasem zdarzało mu się, że którejś nocy nawiedził go sen, w którym znów znajdował się w swojej norze razem z kochającymi rodzicami i rozbrykanym rodzeństwem. Jednak za każdym razem kiedy maluch budził się ze snu uderzała go świadomość, że tamte czasy minęły bezpowrotnie. Z każdym kolejnym dniem w złotoserwalu zostawało coraz mniej z rozgadanego i wesołego kociaka, aż w końcu pewnego dnia, jego dawne „ja” zniknęło już na zawsze. Pomimo wieku Demyt miał sporo okazji by nasłuchać się ojcowskich przekleństw a każde nowo poznane słowo chłonął jak gąbka wodę. Podobnie jak ojciec stracił wiarę w ten cały Księżyc, w końcu nie miał już matki która mogłaby zadbać o jego rozwój duchowy.

Demyt obudzi się zaledwie chwilę po swoim ojcu. Na dźwięk przekleństwa na jego pyszczku pojawił się delikatny uśmieszek. Podrostek przeciągnął się na swojej gałęzi po czym posłał Firrowi krótkie skinienie.
- Witaj ojcze- przywitał się, po czym zeskoczył na jedną z niższych gałęzi, by zapewnić sobie lepszy punkt obserwacyjny i prawdę mówiąc nie musiał długo czekać aż zacznie się coś dziać. Nie minęła dłuższa chwila a jego oczom ukazała się lwica. W prawdzie Demyt nie miał jeszcze okazji by spotkać się z lwami ale od taty nasłuchał się jakie to z nich były skurwysyny, cokolwiek to znaczyło.
Słysząc jak lwica gada do samej siebie, na pyszczku złotoserwala pojawiła się złowroga mina.
-Nie dość im że mają swoje sawanny to jeszcze  muszą zakłócać spokój innym- powiedział niby do siebie, jednak specjalnie na tyle  głośno by Firrael mógł z łatwością go zrozumieć. Pomimo swojej wrogości, Demyt nie zamierzał podejmować żadnych działań, gdyż wiedział, że jest jeszcze na to za młody. Bezpieczny na swojej gałęzi zamierzał czekać na reakcję ojca.


RE: Ogromne drzewo - Firrael - 13-08-2018

W odpowiedzi na przywitanie Demyta rudzielec tylko odchrząknął i sapnął. Odkąd stracił Samiyę, miał wrażenie, że uleciały z niego resztki pogodności i poczucia humoru. Nie wiedział, czy kiedykolwiek jeszcze się uśmiechnie. Na pewno nie w najbliższym czasie. Obecnie był ponurą skorupą, a dominującymi emocjami były żal i gniew. Gdzieś tam było jeszcze miejsce na troskę o syna. W końcu to wszystko, co zostało mu po serwalce. Dbał o niego, choć swoje uczucia okazywał w raczej szorstki sposób.
Wśród wrzasków ptaków i małp, potrafił usłyszeć szelest suchych liści u podnóża drzewa. Dlatego dobrze wiedział, o kim mówił jego syn. Przypałętał się do nich jakiś lew. Firraelowi przyszło do głowy, żeby wylać na intruza zawartość pęcherza i w ten sposób pokazać mu, jak bardzo cieszy się z jego wizyty. Jednak nie był pewien, czy trafi z takiej wysokości, zwłaszcza, że nawet nie mógł zobaczyć celu. No i coś mu mówiło, że nie powinien dawać takiego przykładu synowi. Trzeba mieć jakieś hamulce. Co prawda ostatnimi dniami w jego obecności klął na potęgę, czego Samiya też z pewnością by nie pochwaliła, ale tego nie mógł trzymać w sobie. W przeciwieństwie do moczu.
- Czasem mam wrażenie, że te fajtłapy są pozbawione węchu. Włażą, gdzie im się podoba - burknął, nawet nie zniżając głosu. Jeśli chodzi o marudzenie, potrafił być niezwykle wylewny.
Był dumny, że Demyt podziela jego poglądy. Choć tutaj ponownie sumienie podpowiadało mu, że Samiyi by się to nie spodobało. Jednak i tak nie był w stanie poprowadzić edukacji w taki sposób, w jaki życzyłaby sobie tego serwalka. Ona czciła Księżyc, a dla niego ten nadprzyrodzony byt stał się osobistym nemezis. Zasłaniał się tłumaczeniem, że skoro Kapłanka pokochała go, znając jego wady i złe nawyki, nie powinna być zawiedziona, jeśli Demyt odziedziczy parę z nich.
- Niedługo ruszymy na północ. Tam gdzieś leży dżungla, z której pochodzę. Jeśli dobrze pamiętam, wałęsało się tam znacznie mniej lwów - oznajmił, zupełnie nie zawracając sobie głowy lwicą. Odkąd jego gniew skierowany był ku Księżycowi, lwy spadły do roli irytujących pcheł.
Wędrówkę do ojczystej krainy planował od dawna. Jednak jako ślepiec radzący sobie jedynie w dżungli, bał się podjąć takiego wyzwania. Kiedy już przywykł do otwartych przestrzeni, utknął w stadzie Samiyi. Ale teraz już nic go tutaj nie trzymało. Jednak przed wyprawą, chciał zapewnić synowi odpowiednie przygotowanie.


RE: Ogromne drzewo - Irma - 13-08-2018

Już miała ziewnąć, gdy dostrzegła jakiś ruch w koronie drzewa, otwierając szerzej oczy, od razu zaburczało jej w brzuchu, choć jeszcze nie wiedziała co to za zwierze. Przyjrzała się lepiej kocięciu, podnosząc leniwie głowę i podpierając ją o przednią łapę. Westchnęła przeciągle - drapieżników nie jadała, to tak jakby zjadać dalekich kuzynów, w dodatku chyba mieli zbliżony kolor sierści. Tym bardziej źle by się z tym czuła, to ani gryzoń, ani ptak, a tym bardziej nie antylopa, kot to zupełnie co innego. 
Gdyby tak trafiło się coś jadalnego i najlepiej samo spadłoby z drzewa, bo obojętnie co by na nim nie siedział za smaczny kąsek, to przecież nie było szans by wspięła się tak wysoko, nawet nie chciało jej się próbować. Nie potrafiła za dobrze polować na ziemi, a co dopiero nad ziemią. 
Zignorowała słowa samczyka, nie chciała się za bardzo wtrącać w jego rozmowy z tatą, odpocznie sobie tutaj chwilę i przestanie "zakłócać spokój innym", wracając na te "swoje sawanny", jak to nazwał mały, zresztą wcale jej się ta dżungla nie podobała. 
- Pff... - mruknęła pod nosem, obracając się na grzbiet, tylne łapy oparła wygodnie o pień, znów się wyciągnęła... Nuda. I jeszcze jej tu nie chcą, choć nic złego im nie zrobiła, nawet dokładnie nie wiedziała do jakiego gatunku należą. 
- Hej! - poderwała się nagle, w reakcji na słowa Firraela, mogła sobie być nieproszonym gościem, może to trochę też jej wina, sama nie lubiła jak ktoś od tak zajmował jej ulubione miejsca (zaraz i tak miało jej tu nie być, co prawda dłuższe "zaraz", dobra, tak naprawdę za... może pół godziny miało jej tu nie być, musiała przecież trochę odsapnąć), ale tego nie będzie tolerować: - Kto ci naopowiadał o moim nosie? - spytała zdenerwowana, maszcząc przy tym nieświadomie właśnie nos: - Jak tak można się nabijać z czyjegoś... - prychnęła, bo aż zabrakło jej słów, nie użyje przecież znienawidzonego przez siebie słowa "kalectwo".
- No po prostu... - tak na dobrą sprawę nie znała innego słowa, a przynajmniej teraz nie przychodziło jej do głowy: - Wcale nie potrzebuje węchu, radzę sobie wyśmienicie bez niego - uderzyła tyłkiem o ziemie, siadając zbyt gwałtownie, tyłem do drzewa, odwracając tym samym głowę od złotokota wyraźnie urażona, choć właściwie i tak nie mogła spojrzeć mu wcześniej prosto w oczy, bo przysłoniły go gałęzie: - Co ty byś zrobił jakby zepsuł ci się węch? - dodała już nieco spokojniej. No kto mu powiedział? Nigdzie tutaj przecież nie było rodziców, którzy w trosce o nią przypomnieliby wszystkim dookoła o jej nosie, podkreślając by koniecznie na nią uważali z tego powodu. Zawsze wtedy czuła się gorsza, jakby była jakaś inna od wszystkich, natychmiast biorąc do siebie choćby wzmiankę o swoim kalectwie. Była tak przewrażliwiona na tym punkcie iż nie wyłapała w wypowiedzi obcego prawdziwego kontekstu, nie zdając sobie sprawy z tego jak właśnie sama zdradziła swoją największą tajemnice.


RE: Ogromne drzewo - Demyt - 17-08-2018

Młody złotoserwal spoglądał na lwicę z wyraźną niechęcią, a może i nawet z pogardą? Ponieważ Firrale był jedyną osobą która została Demytowi, malec poprzysiągł sobie, że zrobi wszystko co w jego mocy by zaimponować ojcu. Oczywiście na początku próbował osiągnąć swój cel w dość dziecinny sposób, na cały głos skandując antylwie hasła ojca brykając przy tym radośnie. Szybko jednak dotarło do niego, że nie tędy droga. Od tamtej pory dzieciak z każdym dniem stawał się coraz bardziej zamknięty i małomówny a robił to tylko po to, bo wierzył, że w ten sposób uda mu się przypodobać ojcu. Demyt postanowił też że pewnego dnia uda mu się prześcignąć ojca pod względem niechęci do lwów. Patrząc na Irmę nie wydawało mu to takie trudne.
Na słowa ojca odparł delikatnym uśmiechem i krótkim skinieniem łba, po czym powrócił do obserwacji intruza. W sumie to była nawet śmieszna i kto wie, może Demyt mógłby się z nią nawet zaprzyjaźnić…gdyby tylko nie była cholernym lwem.
Dopiero po chwili dotarło do niego, że lwica wcale nie żartowała i w pierwszym odruchu podrostkowi zrobiło się jej szkoda, jednak chwila słabości bardzo szybko minęła. Irma na powrót stała się dla niego tylko intruzem. Ponieważ złotoserwal nie przeszedł szkolenia z zakresu empatii ciężko było mu to sobie wyobrazić, w końcu po co miał zastanawiać się nad czymś co go nie dotyczy. Chciał się nawet podzielić swoja myślą, jednak uznał że odpowiedź jego ojca będzie znacznie bardziej przemyślana.
Demyt obrócił głowę by wysłuchać planów ojca. Z trudem powstrzymał uśmiech a w jego oczach pojawiła się radość. Malec miał nawet nadzieję, że…
-Tato, myślisz, że mama też tam będzie?- zapytał z nadzieją w głosie tym samym na moment stając się tym samym malcem, który jeszcze jakiś czas temu spędzał wolne chwile na radosnych zabawach z rodzeństwem. Rozmawiali już o tym, jednak przez cały czas, Demyt chciał wierzyć w to, że ujrzy jeszcze swoją rodzinę a w palnie ojca nie chodziło jedynie o izolowanie się od lwów.