Król Lew PBF
Opowiadanie na młodszego szamana - Wersja do druku

+- Król Lew PBF (//pbf.krollew.pl)
+-- Dział: Tereny wolne (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=65)
+--- Dział: Na marginesie (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=85)
+---- Dział: Opowiadania (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=189)
+---- Wątek: Opowiadanie na młodszego szamana (/showthread.php?tid=2842)



Opowiadanie na młodszego szamana - Samiya - 12-02-2018

Szkolenie na kapłankę trwało już kilka cykli Księżyca. Było męczące, wymagające, lecz przy tym także niezwykle satysfakcjonujące i wynagradzające. Samiya z ogromną chęcią zgłębiała wszelkie tajniki księżycowej wiary, chłonąc wiedzę niczym gąbka – aż dziw brał, jak wiele informacji mogło się zmieścić w tak drobnym łbie serwalki. Lecz wszystko to za sprawą jej mentorki – Jasnowłosej Ines, która podczas szkoleń odzywała się tak dużo, jak nigdy. Kontakty z białą lwicą nie należały do najłatwiejszych, lecz otwartość, wyrozumiałość i determinacja cętkowanej kotki jakoś to ułatwiały. Zresztą, dość szybko się okazało, że Samiya musiała się nauczyć nie tylko nawiązywania nici porozumienia z Ines, lecz także o wiele bardziej mistycznymi istotami (choć oczywiście nie dało się Jasnowłosej odmówić mistycyzmu). Wszakże to było szkolenie przede wszystkim duchowe, więc nie mogło zabraknąć samych duchów, które odgrywały ważną rolę w wierzeniach Srebrnego Księżyca.
Każde zwierzę posiadało duszę, która po śmierci wędrowała na nieboskłon, by swym blaskiem oświetlać ciemne niebo, a być może towarzyszyć w tym samemu Jasnemu Panu. Jednak czy to znaczyło, że duchy nie pojawiały się pośród żywych? Wręcz przeciwnie! Niejednokrotnie dawały one znać o swojej obecności, i niejednokrotnie życzyły sobie czegoś od tych jeszcze żyjących. Kapłańskim obowiązkiem jest zaś zadbanie o sprawy dusz, zatem Samiya uczyła się porozumiewać ze zmarłymi zwierzętami, odczytywać ich wolę i pomagać, jak tylko mogła. Czasem też żywi pragnęli choćby krótkiego spotkania ze zmarłymi, a przywołanie duszy zmarłego nie było takie łatwe, i temu również było poświęcone jej szkolenie.
***
Ciemność spowijała ziemię, rozświetlana przez wąski sierp Jasnego Pana, a gwiazdy mrugały tajemniczo na granatowym nieboskłonie. Serwale łapy prowadziły ją pośród gęstych drzew, stąpając po miękkim runie, aż wyprowadziły ją na sam skraj lasku. Mgła spowijała rozpościerającą się przed nią Dolinę Gwiazd, gęste pasma wyglądały niczym ciepła kołdra otulająca ziemię. Czułe uszy Samiyi nie wychwytywały typowych nocnych odgłosów tła, czy to przemykających cicho drapieżników, pisku nieostrożnego gryzonia czy miarowego oddechu spokojnie śniącego zwierza. Było tak cicho… Aż sierść podnosiła się na jej karku.
Mimo to, bez lęku ruszyła dalej, bo czego miałaby się obawiać ona, młoda kapłanka na swych włościach? Wszystkie stworzenia, martwe czy żywe, stąpały tu po świętej ziemi Srebrnego Księżyca, a ona była jego wierną wysłanniczką. Jej nieustraszone serce nie gubiło rytmu, gdy wstąpiła w mleczny dym. Zresztą, ufała swoim uszom, ostrzegą ją przed każdym obcym, którego łapy zgniotą trawę, czy też skrzydła musną wiatr.
Za to wrodzona wrażliwość, znacznie rozwinięta przez przebyte szkolenie, cały czas zwracała jej uwagę na nietypową atmosferę miejsca, w którym przebywała. Coś wisiało w powietrzu, coś, czego nie mógł poczuć nos, nie wychwyciłyby uszy, oczy nie mogą dojrzeć, a co czuje się na samym końcu wibrysów i tuż pod powierzchnią futra. Coś wyraźnie szukało uwagi i sposobu na komunikację, lecz jego wołania były bezskuteczne przez tyle dni, że straciło już niemal całą swą energię. Samiya mruknęła nisko, głęboko. Poderwała łeb do góry, spoglądając prosto na Księżyc i gwiazdy migoczące wkoło.
- Słucham – szepnęła tak cicho, że sama ledwo się dosłyszała. – Możesz mówić.
Lecz nie opuściła swego wzroku, usiadła, i tak trwała w bezruchu, oddychając miarowo. Aż uczucie obecności czegoś stało się niemal nie do zniesienia, drapiące od wnętrza jej skórę, a ciepły wiatr poruszył jej cętkowanym futrem. Przymknęła zielone ślepia na moment, a gdy je otworzyła, spojrzała już przed siebie – prosto na postać uformowaną z mgły, zaledwie cień niegdyś żyjącego stworzenia. Dik dik, z przytulonymi ciasno do łebka uszami i lękliwym, niedowierzającym spojrzeniem martwych oczu.
- Naprawdę mnie usłyszysz?
Cichy, jednocześnie zrezygnowany i przepełniony nadzieją głos wybrzmiał w jej uszach, lecz nie tak, jak dzieje się to zazwyczaj. Dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa, lecz wciąż daleko jej było do strachu. Uśmiechnęła się ciepło do zjawy.
- Oczywiście. Jestem kapłanką Księżyca, znam się nieco na duchach.
Na słowo „duch” mała antylopka drgnęła, wyginając pysk w pewnym niesmaku, zaś kwestię Księżyca przemilczała taktownie, choć sprawiała wrażenie nie do końca rozumiejącej. To by zresztą wyjaśniało, dlaczego jej dusza dalej się znajdowała na ziemi, nie zaś na nieboskłonie. Nieuświadomionym czasem się zdarzało zgubić drogę do Jasnego Pana, zwłaszcza, gdy coś silnie trzymało ich przy żyjącym świecie.
- Och, tak długo próbowałem odzywać się do wszelkich zwierząt, nikt nie potrafił mnie dosłyszeć! Nawet gdy wydawało mi się, że jednak coś do nich dotarło, oni odchodzili zmieszani, najwyżej mamrocząc coś o zbyt długim siedzeniu na słońcu. A ja muszę, muszę wiedzieć jedną bardzo ważną rzecz!
Uśmiech serwalki poszerzył się. Całkiem bezpośrednia ta duszyczka, od razu wyskakuje z tym, co jest jego problemem. To bajecznie ułatwiało jej robotę.
- To trzyma cię tutaj, na ziemi? Pytaj o co chcesz, postaram ci się pomóc – zaoferowała się natychmiast.
Dikdik nagle odwrócił swój pyszczek, w zmieszaniu ryjąc niematerialnym kopytkiem o ziemię. Gdy się odezwał, jego głos był jeszcze bardziej niewyraźny niż jest to normalne w przypadku zjaw.
- Chodzi o mojego znajomego. Fenek, na imię miał Lomvi. Wiem, że to nie te tereny, ale on żył całkiem niedaleko, często się spotykaliśmy jako młode, i… - chwila ciszy, podczas której antylopa westchnęła, choć oddychanie już na nic się jej nie zdawało – Obiecaliśmy sobie, że spotkamy się po drugiej stronie, gdy już nic i nikt nie będzie nam przeszkadzał. Ale nie mam pojęcia, co się z nim działo po mojej… Mojej śmierci.
Serwalka zastrzygła uszami, słuchając opowieści ducha. Przyjaźń dik dika z fenkiem brzmiała dość nietypowo, lecz czy ona miała prawo do takich osądów? W końcu miała zebrę w swym stadzie. W tej chwili jednak musiała się skupić po prostu na pomocy zmarłemu – problem w tym, że nie miała pojęcia kim był ów Lomvi.
- Znam te tereny bardzo dobrze, ale nie kojarzę, żebym kiedykolwiek spotkała tu fenki – odezwała się ostrożnie, lecz ku jej zdziwieniu, duch nie wyglądał na zaskoczonego tą informacją.
- Przenieśli się stąd… Jakiś czas temu, nie mam pojęcia jak dawno. Duchom ciężko jest to określać. – Poruszenie się mgły świadczyło o tym, że zjawa zmarszczyła nosek w przejawie swej irytacji. – Przez jakiś czas mogłem mu towarzyszyć, obserwować co robi, ale ostatnie co pamiętam, to jak musiał się ukrywać przed jakimś drapieżnikiem, a później… Później już znalazłem się tutaj. I nie wiem, co dalej.
Głos antylopy zabrzmiał niezwykle żałośnie, a jej sylwetka stała się jeszcze bardziej niewyraźna, półprzeźroczysta, jakby jej zwątpienie odebrało jej siły potrzebne do utrzymania choćby ćwierć-materialnej postaci. Samiya od razu zaczęła współczuć duchowi, błąkającemu się bez celu po świecie, do którego już nie należał. Ale jego słowa zawierały ważny trop.
- Myślisz, że Lomvi również… Umarł?  - zapytała ostrożnie marę, wahając się nad doborem odpowiednich słów. Dik dik jedynie opuścił łeb nisko, a jego kontury znów się rozmazały.
- Ale przecież gdyby tak było, obiecał, że mnie odnajdzie – szept ducha był już możliwy do zrozumienia tylko dzięki jej wyczulonemu „szóstemu” zmysłowi.
Dik dik cierpiał, co do tego nie było wątpliwości. Co przytrafiło się jego przyjacielowi? Pożegnał się z życiem, męcząc się przy tym? Zostawił swego dawnego towarzysza na los samotnej tułaczki po świecie żywych, łamiąc obietnicę? Czy może dalej jego żywe ciało sprawiało mu cierpienie?
Obowiązkiem Samiyi jako kapłanki było prowadzenie dusz, czy to tych jeszcze mieszczących się w żywych istotach, czy tych zagubionych pomiędzy światami.
- Mogłabym spróbować przywołać jego ducha. Jeżeli oczywiście już się oddzielił od ciała. – Antylopa natychmiast uniosła łeb, a Samiya poczuła jak wwiercają się w nią puste oczy martwego. – Ale potrzebuję do tego jakiegoś ważnego dla Lomviego przedmiotu, czegoś, z czym miałby duchowy związek.
Skąd duch dik dika miałby wytrzasnąć taki przedmiot? Serwalka obawiała się, że właśnie stanęli w –nomen omen – martwym punkcie, lecz zjawa antylopy pojaśniała.
- Mam coś takiego! Znaczy, no… Miałem. Mogę ci pokazać, gdzie to dalej powinno się znajdować.
Cętkowana uniosła brew w zaciekawieniu, lecz nie oponowała. Dała się poprowadzić duchowi przez ciemną noc i mgłę.
Droga nie była długa, celem zaś była niewielka norka, skąd korzystając ze wskazówek zjawy Samiya wydobyła dość prosty przedmiot – rzemyk z kilkoma drewnianymi paciorkami. Jak wyjaśnił dik dik, był to prezent, który podarował mu Lomvi jeszcze w czasach dzieciństwa, a którym po śmierci antylopy zainteresował się jakiś pobliski gryzoń i zaniósł do swej kryjówki. Według jej wiedzy, jeżeli podarunek był szczerym znakiem ich przyjaźni, jak najbardziej nadawałby się do rytuału. Teraz tylko musiała ów rytuał przeprowadzić. A zaczęła od położenia naszyjnika na kamieniu wystającym ponad trawy, na który idealnie padała smuga księżycowego światła. Wokół niej poruszała się mgła, gdy zaciekawiony duch co chwila zmieniał swe położenie, by lepiej się przyglądać. A z początku nie było to zbyt imponujące – Samiya zwyczajnie usiadła, położyła łapę na naszyjniku i zamknęła oczy. To, co chciała zrobić, wymagało dużego skupienia i nawiązania więzi ze światem niematerialnym, co nie było aż tak proste. Musiała odnaleźć w naszyjniku duchowy ślad Lomviego, i sprawić, by był on silniejszy, czytelny dla innych – by przyjaciel dik dika mógł go wyczuć i się tu skierować. Serwalka zaczęła nagle nucić melodię, dość wesołą i żwawą, być może nieprzystającą do mistycznych rytuałów – bo nie była to pieśń, której nauczyła ją Ines w tym właśnie celu. To była piosenka śpiewana jej przez Serret, gdy Sami była jeszcze młodym kocięciem – przy niej jakoś bardziej czuła więź z Jasnym Panem.
- O, Fedha Mwezi, nisaidia! Zbłąkana dusza nie może odnaleźć swej drogi, zagubiła swe światło, skryła w cieniu. Tafadhali, Fedha Mwezi, ponieś mój głos – niech Lomvi usłyszy, niech przypomni sobie lata dzieciństwa i słodycz przyjaźni, niech odpowie na me wołanie!
Zerwał się wiatr, ciepły, suchy, pachnący pustynią. Poruszył futrem serwalki, zawirował mgłą, która zatańczyła wokół zjawy dik dika, choć jego sylwetka pozostała nienaruszona.
I już po chwili na kamieniu, tuż koło naszyjnika, siedział stworzony z mgły, bardzo zdezorientowany widmowy fenek. Dik dik świsnął radośnie, i natychmiast rzucił się na swego przyjaciela. Samiya uśmiechnęła się, widząc, jak szczęśliwe wydają się obie zjawy, witając się wesoło i natychmiast zasypując się potokiem słów. Przez chwilę tak siedziała, nim dik dik sobie przypomniał o jej obecności, i zwrócił się do niej.
- Nie mam pojęcia jak ci dziękować! Myślałem już, że będę musiał wieczność szukać przyjaciela i pałętać się samotnie, niesłyszany przez nikogo – zawiesił na moment głos – Naprawdę, stokrotne dzięki, kapłanko!
Samiya tylko uśmiechnęła się w jego stronę.
- Cieszę się, że mogłam pomóc. Kierujcie się światłem Księżyca, a wszystko będzie dobrze – dodała na sam koniec, a zjawy także odpowiedziały jej uśmiechem, i rozpłynęły się we mgle.
Jej praca została wykonana, mogła już spokojnie udać się na zasłużony odpoczynek, pozostała już tylko jedna sprawa. Po krótkim wahaniu, chwyciła w zęby naszyjnik użyty w rytuale i ruszyła z nim w stronę Złotej Skały. Nie mogłaby go zostawić tutaj, na pastwę losu – niech będzie ozdobą kapłańskiej groty.