Król Lew PBF
Gdy duma kłodą się staje - Wersja do druku

+- Król Lew PBF (//pbf.krollew.pl)
+-- Dział: Tereny wolne (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=65)
+--- Dział: Na marginesie (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=85)
+---- Dział: Wątki zakończone (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=89)
+---- Wątek: Gdy duma kłodą się staje (/showthread.php?tid=967)



Gdy duma kłodą się staje - Maya - 03-03-2014

Wymodlona błyskawica w końcu przecięła niebo. Oślepiająca wstęga bieli rozdarła ciężkie, burzowe chmury, na krótką chwilę rozświetlając pogrążony w mroku i deszczu świat. Brakowało jej jeszcze kilkunastu kroków – z pazurami głęboko zatopionymi w przesiąkniętej wodą korze, lwica zatrzymała się. Ledwie utrzymywała równowagę na ruszającym się pniu zwalonego drzewa, a zimna, brudna woda raz za razem uderzała jej w łapy i w bok. Czuła, jak to zaczyna się ruszać. Z przerażeniem czuła, jak jej ciężar przeważa, a drzewo zaczyna osuwać się w wodę. Rzuciła się do przodu na oślep, niemal wyszarpując pazurami korę pnia – w najgorszej zaś chwili następna błyskawica przecięła niebo, a jej skok „na pamięć” sprawił, że wpadła bokiem na gałąź. Gubiąc równowagę odbiła się jeszcze łapami od pnia, z całej siły, w przód – upadła z impetem na ziemię obok niego, dysząc z wysiłku, bólu i strachu. Wielkimi ślepiami obserwowała, jak drzewo jest porywane przez nurt, dosłownie kilka sekund po jej lądowaniu. Spanikowała – samo to, jak mocno serce tłukło się jej teraz o żebra sprawiało, że nie mogła już dłużej siebie oszukiwać. Zerwała się szybko z ziemi, w strugach deszczu biegnąc pod górę, do miejsca, które wskazał jej lampart.
- Nahuel! Gdzie jesteś?! – Ryknęła w mrok.
Okolica raz jeszcze rozbłysła, a potworny szum rzeki został zagłuszony przez huk grzmotu. Wydawało jej się, że ziemia trzęsła się jej pod łapami. Albo to może ona tak trzęsła się z zimna i strachu? Jeszcze nigdy nie musiała biec sprintem pośród osuwającej się ziemi, niesionych wraz z nurtem gałęzi, kamieni i korzeni, jeszcze nigdy w ten sposób nie musiała walczyć o swoje życie. Lampart znalazł jakąś drogę górą, gdzie dał radę się wspiąć – przez chwilę robił jej za przewodnika, prowadząc przez rozszalałe rozlewisko, potem jednak ściana deszczu zabrała jej go poza zasięg wzroku. Przemoczona do suchej nitki, brudna i przerażona tym, co się działo raz jeszcze zadarła łeb.
- Nahuel! – Ryknęła przeciągle, lecz tym razem nie odpowiedział jej nawet piorun. Skakała wzrokiem bezsilnie po całej okolicy, nie widziała jednak niczego. Musieli stąd uciekać czym prędzej, ale gdzie on był?
W tej sytuacji możliwy był sojusz tak irracjonalny, jak współpraca jej i lamparta, mimo niechęci ich przetrwanie zależało teraz od obojga nich – musieli razem walczyć o to, by wydostać się poza zasięg szalejących wód i panikujących stad zwierząt. Widziała gdzieś w oddali słonie, przez moment wydawało jej się, że słyszała wizg zebr i upiorne wycie hien – ani śladu jednak lamparta.
- NAHUEL!

* * *

Był wieczór. Następny już, deszczowy, nieprzyjemny wieczór. Chmury snuły się leniwie po niebie, spowijając zęby górskich szczytów w mlecznobiałej mgle. Musiała zwierzyny szukać daleko, strasznie daleko – a nawet wtedy, gdy ją znalazła stwierdziła, że będzie musiała jednak odpocząć przed polowaniem. Podróż przez błoto, a momentami nawet grząski, rzeczny muł była wyczerpująca – dlatego nie bez ulgi po prostu znalazła pierwsze lepsze miejsce i położyła się pod drzewem. W pobliżu nie było zbyt wielu zwierząt, jedynie niewielkie grupy antylop i zebr korzystały z uroków wodopoju, co dawało jej możliwość w końcu nieco odpocząć po długich godzinach tropienia zwierzyny. Nie zastanawiała nawet się nad tym, że miała ją w końcu przed oczami – wygrało z nią zmęczenie.
Nie wiedziała tylko, że nie była jedynym drapieżnikiem w pobliżu.


RE: Gdy duma kłodą się staje - Nahuel - 03-03-2014

Nahuel? Nahuel był tam... gdzieś. Nie dałby się przecież strącić ani strugom wody, w której poruszał się może i ociężale, za to sprawnie, ani przygnieść ciężkim, namokłym kłodom miotanym przez żywioł, ani dać zwalić z łap zderzeniem z którymś ze zwierząt nie tak silnych i zdeterminowanych jak on sam, prawda?
Prawda?
A milczał jednak, ignorując rozpaczliwe wołanie Mayi. Musiał je słyszeć. Nawet umarli słyszeli.

*

Odnalazł Mayę wczoraj, gdy poszukiwał terenów zbliżonych do jego rodzinnej dżungli. Tutejsza była zbyt czysta i uporządkowana, dlatego oddalił się od terenów czterech stad, chcąc trafić tam, gdzie polityka pozostawała słowem zupełnie oderwanym od rzeczywistości, rządzonej przez instynkt i niezmienne prawa. Trafił zamiast tego na jej ślad. I, przewidywalny do bólu, podążył za nią. Spała już. Czekał.
Później zaczęło padać - a choć tęsknił za wilgocią w powietrzu i wreszcie mógł odetchnąć, nie lubił przecież czuć się topiony. Odszedł, uznając, że trafi na płową jeszcze raz i drugi, że ryzykowanie przemarznięcia nie jest tego warte. Znalazł schronienie, w którym miał przeczekać burzę. Jednak ona nie chciała dać się przeczekać, żądała, by podziwiać ją w pełni, odczuć potęgę połączonych żywiołów, zobaczyć, jak piękna jest w swej grozie. Szalała dalej i mocniej, jawnie grożąc zalaniem wszystkiego wokół, jeśli nie zbierze daniny krwi.
I Nahuel wrócił po Mayę.
Wiedział, że sama nie da rady.

*

Krępa, masywna sylwetka lamparta w ciemności i strugach była jeszcze gorszym punktem orientacyjnym niż zwykle, gdyż kropki na futrze nie dawały oparcia wzrokowi. Dlatego kierował ją głosem, schrypnięty tak, że tylko przyzwyczajenie wciąż rozpoznawało ten dźwięk jako mowę. Później zniknął, chwilę po tym, gdy kazał wejść jej na kłodę łączącą śladową wysepkę z trochę większą, prowadząc ją skok po skoku do twardszego brzegu. Przebywał przedtem kilka metrów nad nią, na nawisie mułu nanoszonego latami, który podmywany prądem stawał się coraz bardziej kruchy i coraz mocniej zwieszał łeb w dół, starzejąc się w oczach. Maya miała ominąć ten obszar, bo pogrzebana pod tonami błota stałaby się straconą na zawsze. On, z góry, dostrzegał namiastkę drogi, która z jej perspektywy była takim samym zagrożeniem jak wszystko.
Dopóki nie zniknął.

Wysepka, na której stała teraz - tak naprawdę stała, choć wciąż musiała się poruszać, by unikać wyższych fal i ciskanych w nią przeszkód - nikła w oczach tak jak poprzednia i kilkanaście wcześniejszych, i te obok. Maya musiała wydostać się jak najszybciej, podążając w górę rzeki, wbrew nurtowi - jeśli nadal chciała ufać lampartowi. Według jego krzyków tam, za kilkanaście metrów, miała zacząć się stała część brzegu i oparcie dla łap, znamionujące kolejny etap ucieczki. Wyścig ze zwierzyną, która sprawiała, że i tak namokła ziemia zmieniała się w bagno na dalszych i dalszych obszarach.
Na krótką chwilę między tym skrawkiem lądu a najbliższym kolejnym zablokował się pień drzewa, podobny do tego, z którego skakała przed chwilą. Podtrzymywał go korpus, który w ciemności oślepiających błysków był podłużny i kostropaty, z płytkami kostnymi na grzbiecie. Krokodyl. Na wpół wciągnięty na tamten ląd, mógł być i martwym pomostem, i kolejnym z zagrożeń, jakie stadem pędziły nad tą ziemią.
Ale jaki miała wybór?


RE: Gdy duma kłodą się staje - Maya - 03-03-2014

Była sama. Całe lata doświadczenia, wszystkie walki, które przyszło jej stoczyć, niemiłosierne treningi, wszystko stępiło się o błyszczące w świetle błyskawic łuski gada. Była sama, a brudna woda sięgała jej już prawie łydek. Złożyła swoje przetrwanie w łapach Nahuela, a ten... zniknął. Zabierając je razem ze sobą.
Była przerażona, na skraju paniki - jakby cały świat nagle sprzymierzył się przeciwko niej. Przestawała być zdolna do racjonalnego myślenia, a kiedy poczuła, jak o jej łapy uderza następny fragment jakiejś gałęzi, zrobiła dwa szybkie kroki do przodu, wydostając się poza zasięg śmiercionośnej wody. Krokodyl leżał tak, jak wcześniej - tyle tylko była w stanie zobaczyć przy następnej błyskawicy. W strugach deszczu, którego każda kropla rozbłysła nowym odbiciem białej wstęgi, ledwie była w stanie dostrzec kształt jego pyska. Grzmot przyszedł niemal natychmiast - huk był tak potężny, że aż cofnęła uszy i skuliła się, zupełnie mimowolnie. Ziemia ciągle drżała jej pod łapami, grząskie błoto z każdym momentem stawało się coraz mniej stabilne.
Na skraju paniki, ledwie będąc w stanie podjąć tę decyzję, rzuciła się szaleńczo w przód. Musiała pokonać krokodyla, przeskoczyć go, wyprzedzić, zanim następna błyskawica ją wyjawi, zanim przebrzmi grzmot, zanim grunt ucieknie jej spod łap. Nabrała tempa w dwóch susach, ze wszystkich sił odbiła się od ziemi, w szalonym skoku próbując przesadzić gada.
Wtedy niebo przecięła następna błyskawica. Krokodyl z sykiem ledwie zdolnym pokonać niemiłosierny szum rzeki, huk niesionych wraz z nią drzew i kamieni poderwał się w górę. Jedynie kątem oka zauważyła, jak gad podrywa się, jak sprężyna w górę. W strugach deszczu nie poczuła jednak niczego. Lwica w szaleńczym pędzie, niemal gubiąc po drodze własne przerażone serce, mknęła naprzód, na pamięć, wielkimi susami przesadzając następne wstęgi rzeki, starając jak najszybciej znaleźć się po drugiej stronie tego piekła. Woda, o którą uderzała łapami była coraz głębsza, ale brzeg był coraz bliżej.
Wijące się mierzeje i mielizna pozwoliły jej pokonać w pośpiechu sporą część odległości, która dzieliła ją od brzegu szalejącej rzeki. Niestety, w swoim szaleńczym pędzie popełniła błąd. Skoczyła za wcześnie. Za blisko. Wylądowała po kark w wodzie, a silny nurt zniósł ją znów na bok - na następną z mierzei. Przewróciła się, a łeb na chwilę zniknął pod powierzchnią wody.
Wierzgnęła się ze wszystkich sił, pozbawiona wzroku i oddechu na oślep rzuciła się w przód raz jeszcze. Tym razem trafiła na brzeg - kaszląc, krztusząc się wodą i potykając zaczęła piąć się wyraźnie w górę. Wysoka trawa smagała ją po bokach w porywach wiatru, jednak pod łapami miała stały grunt. Spazmatycznie próbując odzyskać oddech, upadła na ziemię po niemożebnym wysiłku, jedynie czołgając się wyżej i wyżej. Miało minąć kilka chwil, nim dojdzie do siebie.
Kilka chwil, w których Nahuel nie dostał od niej żadnych oznak życia.


RE: Gdy duma kłodą się staje - Nahuel - 05-03-2014

Tak jak gdyby sam był lepszy, znikając w najbardziej newralgicznym momencie, kolejnym z serii, z których każdy był coraz mocniej stresujący i coraz bardziej naglący. Objawił się jednak, gdy Maya wyczołgała się na brzeg. W zbliżonym stanie: woda i błoto na wpół krzepły, na wpół spływały z poranionego grzbietu, nieposiadającego teraz plamistych znaczeń, tylko unikatowy i niestały wzór złożony z kory, mułu i własnej posoki, wyciekającej z ran odniesionych na ostatnim polowaniu. Nie zarosły na tyle, by mieć szansę w starciu z upadkiem z wysokości i zapasami z drzewem. Skarpa, która osunęła się pod lampartem, szczęśliwie zrobiła to w tę zespojoną stronę rzeczywistości - ale zarazem ściągnęła mu na grzbiet pień nie pozbawiony jeszcze chłoszczących gałęzi. Krwawił więc. W ciemności, w huku, w smrodzie wyzwalanych nagle pokładów metanu nie dało się tego pojąć żadnym ze zmysłów, adrenalina zagłuszała zaś uderzenia bólu. Czy zauważył? Nie.

Nie panował też do końca nad wstrząsanymi wysiłkiem mięśniami. Otrzeźwiający cios, który wymierzył jej w potylicę, był odrobinę za mocny.
- Maya, podnoś się! Ten brzeg się obsuwa!
Nie wiedział, czy to prawda w tej szczególnej chwili, wiedział jednak, że w kategoriach bardziej ogólnych z całą pewnością. Jeśli mieli czas, to tylko wykradziony podstępem, jeszcze żadnego takiego, który mogliby zainwestować w odpoczynek. Nahuel pojmował dobrze, że rezerw sił nie wystarczy na długo - i póki życie buzowało pod skórą, trzeba było przeć do przodu. Nie odpuszczać ani na chwilę.
- Już!
Szturchnął ją jeszcze, teraz nosem, wpychając oblepiony brudem pysk pod jej szyję i zaraz pod brzuch. Dwa szybkie dźgnięcia tam, gdzie powinny wywołać odruch obronny, warkot, najchętniej spięcie mięśni - jakąkolwiek reakcję. Liczył na to, że gdy zawodzi sprzęgający je w jedną machinę rozum, instynkty nadal będą działać w oderwaniu od siebie. Podnoś się, płowa. Nie mamy czego tracić prócz życia.
Odkulał od niej na dwa metry, wypatrując dalszej drogi. Na większy dystans się nie odważył.


RE: Gdy duma kłodą się staje - Maya - 05-03-2014

Poskutkowało.
Lwica zaczęła kaszleć tak, jakby zaraz miała wypluć własne płuca, jednak dźwignęła się z ziemi, nieco zbyt szybko podrywając się do biegu. Zachwiała się, niemal zwalając lamparta z łap, kiedy z impetem wsparła się o jego bok. Kaszląc pod siebie, plując wciąż i rozpaczliwie usiłując łapać powietrze, ledwie była w stanie patrzeć naprzód, tak, jak on rozglądając się za ścieżką. Świat kręcił się jej już w głowie nawet bez kuksańca od Nahuela. Bardziej dziełem nagłego impulsu, niż świadomego działania, próbowała patrzeć gdzieś w przód. Była zbyt zajęta próbami odzyskania oddechu, by robić cokolwiek więcej. W tej krótkiej chwili polegała całkowicie na bliskości lamparta.
Jej też nie udało się wyjść z tego wszystkiego bez szwanku. Krokodyl być może źle wymierzył kłapnięcie szczęk, jednak ostre zęby gada zdążyły przejechać jej po boku, szarpiąc skórę i sierść. Tak, jak Nahuel, nie czuła teraz jednak bólu innego od tego, który naszpikował jej gardziel setkami igieł, odbierając oddech.
W końcu usłyszał jej charkotliwy głos, ledwie zdolny przekrzyczeć szum szalejącej rzeki za nimi.
- Razem - wysapała to jedno słowo. Powróciła do niej świadomość. Dała mu do zrozumienia, że żadnego więcej rozdzielania się: burza pokazała im wszystkie swoje karty, żarty się skończyły już dawno temu.
Przed nimi rozciągały się moczary, a w nich cholera wie, jakie jeszcze dodatkowe niebezpieczeństwa. Rzeka rozlewała się i tutaj, jednakże ruch wody był ledwie wyczuwalny, w ogóle też nie przybierała. Muł grzązł między szablami wysokich traw, uginających się pod ciężarem deszczu i pod uderzeniami wiatru, którego silny podmuch smagnął ich teraz po bokach.
Kiedy już przestało się jej kręcić we łbie, a pozostała tylko buzująca w uszach adrenalina, sama zaczęła wypatrywać dalszej drogi. Moczary były jej żywiołem, w końcu sama przyszła na świat w stadzie, które upodobało sobie bagna. Potrafiła się po nich poruszać, jak mało kto i każdy ochłap wiedzy w tej sytuacji mógł okazać się bezcenny. Lub nie warty zupełnie niczego.
Następna wstęga błyskawicy przecięła niebo, okolicą znów targnął dudniący w uszach huk.
- Tędy! - Zadecydowała Maya, wskazując mu łapą kierunek. W górę rzeki, jednak wgłąb lądu.
Nahuel mógł nie zdawać sobie sprawy z tego, że lwica wiedziała, co robi. Miał jednak świadomość tego, że właśnie wskazała mu kierunek odwrotny do tego, który zaobserwował u uciekających w panice zwierząt.


RE: Gdy duma kłodą się staje - Nahuel - 06-03-2014

- Jeśli się uda.
Humor Nahuela i jego zdolność do szybkich, ciętych ripost znajdowały się teraz obok innych cech, takich jak towarzyskość, ciekawość i potrzeba rywalizacji. Razem kuliły się za szeroką piersią instynktu przetrwania, łkając cichutko. Dopóki jednak nie zrejterował także rozum, wciąż miał szansę. A ten walczył.

Do góry? Pod kopyta tych, którzy chcieli uciekać? Błysnęła gdzieś nawet niewesoła myśl, komentarz do tego, że jeśli chciała go podeptać, mogła zrobić to nieco bardziej delikatnie. Zgasła jednak, zanim się rozwinęła. Podążył za nią, pół kroku z tyłu, gotów ją łapać w razie potrzeby. Gdy wtedy oparła się na cętkowanym boku całym ciężarem, z łapami rozjeżdżającymi się w błocie, nabrał nagłego przekonania, że w upadku musiała uderzyć się w czaszkę. Ale to przecież nie powód, by zostać tam i poczekać na ustąpienie efektów, prawda? Nie w tych okolicznościach.
Rozstawił szeroko palce łap, skupiając się na tym, by nie tracić resztek przyczepności. Nieco szersze niż lwie, nie miały błon pławnych, ale korzystał z tego, co było mu dane. I poruszał się też wolniej - wiedząc o tym, że śliskość to naprawdę nieduży problem zestawiony z lepkością rozpadlin wypełnionych błotem, że muł czuje się rozpaczliwie samotny i dlatego powstrzymuje każdego, kto go odwiedzi, przed opuszczeniem bagien. Teraz to nie powolność mogła zabić lamparta, a właśnie nadmierna krewkość i poddanie się panice.
Choć nie, panika zawsze mogła go zabić, nie tylko teraz.

Teren był w zasadzie zbyt mokry, by nosić jeszcze jakieś ślady zwierzyny - dzielił się na wypłycające z każdą chwilą koleiny i dziury zapełniane laną z nieba wodą; rośliny miały zacząć trochę go wiązać dopiero za kilkadziesiąt metrów, wraz ze wzrastającą powoli ścianą bagiennego lasu. Ryzyko, o którym pomyślał Nahuel, mogło się okazać bardzo realne. Póki co oddalali się po prostu od rzeki - i to było głównym argumentem, dla którego lampart nie zaprotestował - lecz wkrótce będą musieli zdecydować, czy wspomniany, maskujący swe możliwości las, czy otwarta przestrzeń graniczącej z nim sawanny, przez którą jeszcze przebiegały stada przerażonych zwierząt. A im nie robiło różnicy, co stratują.


RE: Gdy duma kłodą się staje - Maya - 07-03-2014

Maya zachowywała się tak, jakby i ona zdawała sobie sprawę z wyboru, który będą musieli podjąć, już za kilkanaście kroków. Prowadząc lamparta przez mokradła, zwalniała coraz bardziej. Spojrzeniem skakała z jednej strony na drugą, szukając jakiejkolwiek drogi w kierunku roślinności - stałemu gruntowi. Zauważył, że lwica unikała błota, jak ognia, prowadząc go uparcie przez nieco wyższą wodę. Rozszalała rzeka naniosła tutaj spore pokłady mułu i choć bardzo przeszkadzały w poruszaniu się, nie umożliwiały go. Przynajmniej nie dla niej - wysiłek lamparta tuż za nią nie pozostał niezauważony. Zatrzymała się na chwilę, dając mu chwilę czasu.
- Tu jest już za głęboko. - Wydyszała, bardziej do siebie, niż do towarzysza broni. Woda wypełniła niemałą nieckę w terenie, a w tych muł zbierał się nader szybko. Była zbyt płytka dla niej, by płynąć i zbyt zdradziecka, by iść. Przeprawa była zbyt ryzykowna, a nie było czasu uczyć lamparta poruszać się po bagnach.

Myślała gorączkowo nad tym, co robić. Huk wezbranej rzeki, choć nie ogłuszał już, wciąż pozostawał głośny, toczone przez nią głazy zderzały się ze sobą z taką siłą, że głośniejsze były już jedynie grzmoty. Była przerażona i ledwie miała siłę się skupić na tym, co powinni teraz zrobić, jednak szersze pole manewru chroniło przed paniką. Jedynie poczucie śmiertelnego zagrożenia wciąż oblepiało ją chłodnym dreszczem, ten zaś popychał do działania.
- Umiesz pływać? - Rzuciła do Nahuela. - Jesteś mniejszy, środkiem przepłyniesz. W stronę tamtej kępy trzcin, za nią jest już stały grunt.
Przeczyła sama sobie, jednak teraz nawet nie pamiętała słów, które skierowała ledwie przed paroma momentami do lamparta. Od brzegu dzieliła ich odległość ledwie dwóch susów, ale Maya wiedziała, że dwoma susami właśnie tego robić nie można.
- Dasz radę? Ja znajdę inną drogę. - Sapnęła jeszcze, po czym dźwignęła się, stając na zadnich łapach i rozglądając na prawo i lewo, jak surykatka, ledwie jednak utrzymując równowagę w tej wichurze. Wydawało jej się, że widziała mierzeję po prawej, która mogłaby przeprowadzić ją na drugą stronę, pod warunkiem, że udałoby się jej tam dostać.
Wtedy przyszedł jej do głowy następny pomysł.
- Jeżeli nie potrafisz pływać, przeskoczysz - rzuciła - mam trochę gruntu pod łapami, rozpędź się, wskocz na mnie i potem na drugi brzeg.
Następny piorun przeciął niebo, uderzając w pewne samotne drzewo, kawałek drogi stąd. Maya wzdrygnęła się, kiedy huk znów zadudnił jej w uszach. Zawyła znów do lamparta, usiłując przekrzyczeć grzmot:
- Decyduj, szybko! Wydaje mi się, że mam drogę dla mnie, ale oboje nie przejdziemy! Skacz, płyń, dasz radę, byle szybko!


RE: Gdy duma kłodą się staje - Nahuel - 10-03-2014

Bez słowa podszedł przed nią, uważając, gdzie staje, pomrukiem zachęcił do oparcia przednich łap na jego poranionym grzbiecie. Dzięki temu nie wywróci się do tyłu ani nie znajdzie nagle mordą w błocie, a przy problemach z równowagą, jakie miała jeszcze przed chwilą, to było jak najbardziej prawdopodobne. Liczył więc na to, że skorzysta z zaproszenia, na którego wyrażenie nie miał nawet dostatecznie dużo siły.
Choć gdyby wiedział, jak źle z nim jest i że rany za kilka dni zaczną się paprać, nie byłby tak szarmancki.

- Przepłynę, umiem pływać. Tylko nie panikuj, do cholery.
Łatwo mówić - ale po tym, jak zawyła w reakcji na piorun, pojął, że z jej nerwami jest dalece gorzej niż z jego. Widział bowiem wyraźny związek przyczynowo-skutkowy między grzmotem a przestrachem Mai, ponowną próbą nastroszenia sierści na karku, co nie mogło przynieść żadnego efektu, ale było odruchem niezwiązanym z rozumem. Popatrzał z powątpiewaniem na brzeg, który mu wskazała, ocenił wysokość wspomnianej kępy na niebotyczną i absolutnie poza zasięgiem.
- Tylko że nie wylezę tam potem. Musisz iść pierwsza i mi pomóc wdrapać się z powrotem.
Nazywam się Nahuel, pochodzę z południowej dżungli i mówię, jak jest. Szum deszczu wzmógł się, gdy wyjący wiatr porwał do tańca wiszące w powietrzu krople, zmieniając kąt ich spadania. Teraz siekły bokiem, włażąc w uszy i oczy, i zasłaniając widzenie nietypowym ruchem, który rozpraszał skupienie.
- Idź, Maya!
Nie czekaj.


RE: Gdy duma kłodą się staje - Maya - 10-03-2014

I nie czekała. Ruszyła natychmiast w stronę wypatrzonej przez siebie mierzei, kompletnie jej teraz jednak nie widząc. Potężna wichura, którą przyniosła ze sobą burza sprawiła, że deszcz lał teraz niemal poziomo, to w jedną, to w drugą stronę, momentami prosto w sam pysk. Słyszalny stał się nawet gwizd wiatru pośród traw. Silne podmuchy przeszkadzały w szukaniu jakiejkolwiek drogi, jednakże całkiem uniemożliwiały dostrzeżenie wąskiego, błotnistego przejścia, które wypatrzyła wcześniej. Poruszała się najszybciej, jak tylko mogła i w końcu zniknęła Nahuelowi z oczu, zostawiając go samego wobec przerażającej wichury. Ten krótki moment trwał jednak wystarczająco długo, by jego walka z nerwami lwicy i własnymi stała się jeszcze trudniejsza. Wdzierające się pod skórę zimno i deszcz smagający go po boku przyniósł wybuch bólu. Silne, przeszywające pieczenie, z każdym uderzeniem wiatru coraz mocniejsze. Adrenalina, choć wciąż buzowała mu w żyłach, przestała wystarczać do uśmierzania bólu.
Jak na złość, lwicy nie było nigdzie w zasięgu jego wzroku, tak bardzo teraz ograniczonym. Przestał być w stanie dostrzegać drugi brzeg, gdy ulewa zasłoniła go mgłą i setkami mieniących się w błyskach piorunów kropel.
W tym niewyobrażalnym hałasie w końcu usłyszał lwicę. Wiatr przyniósł mu wycie, w którym wyraźnie mógł usłyszeć ponaglające "szybko, szybko!" - a może to był gwizd trawy?
Utrata krwi nie była może jeszcze teraz problemem, jednak jego ciało zaczynało się sprzeciwiać bólowi i wdzierającemu się pod skórę zimnu. Musiał działać, póki nie było zbyt późno.