♫ Audycja 36 ♫


Wszystkie audycje znajdziecie na audycje.krollew.pl
Tygodniowy bonus
+5 opali


Otrzymuje Warsir!
  • Forum zostało zarchiwizowane i dostępne jest jedynie w wersji do odczytu - poza ShoutBoxem i tematami pozafabularnymi. Dziękujemy za wspólną grę!
  • Oficjalny kanał na discordzie - do kontaktu z graczami.
  • Stale aktywny pozostaje dział z pożegnaniami, gdzie każdy będzie mógł dopisać swoje.
  • NIE zgadzamy się na kopiowanie jakiejkolwiek części tego forum, także po jego zamknięciu.

    ~ Administracja Król Lew PBF (2006-2018)
Generator statystyk
Drzewo genealogiczne
Okres zbioru (1 porcja):
Cis pospolity
Wulkan Burgess Shale, Ognisty Las, Źródło Życia
Pogoda
1-15 września
21 °C
16 °C
16-30 września
23 °C
17 °C
Postać miesiąca:
Sierpień

Naiwny, strachliwy i delikatny. Lwie dziecko zagubione pośród sawanny, odnalazło ciepło rodziny w śnieżnym Cesarstwie choć niedawno spotkał nieświadomie prawdziwego ojca.
Cytat września
Nadesłany przez Vasanti Vei

Stężenie fanatyków księżyca na poziomie zerowym kazało mu się zastanowić, czy przypadkiem nie zabłądził.
Znajdziecie nas na:
Vincent
Wiarus
*

Gatunek:Lew afrykański Płeć:Samiec Wiek:Dorosły Tytuł fabularny:Medyk Liczba postów:186 Dołączył:Gru 2015

STATYSTYKI Życie: 100
Siła: 75
Zręczność: 70
Spostrzegawczość: 65
Doświadczenie: 50

#1
15-03-2018, 21:09
Prawa autorskie: Własne

Gdy cała ekipa cudem dotarła do jaskini Vincenta czarny samiec od razu z ostrożnością ułożył Gydę pod jedną z kamiennych ścian, zaraz obok wszystkich swoich zbiorów aby nie musieć biegać po grocie w tę i we w tę. Omiótł spojrzeniem jaskinię, by potem zatrzymać swój wzrok na Athastanie i Taal.
-Mógłbym mieć do któregoś z was prośbę?-
Zapytał i sięgnął po misę ze starej warstwy ochronnej owocu baobabu, która była twarda i dosyć wytrzymała.
-Potrzebuję czystej wody... Byłbym wam niezmiernie wdzięczny, gdyby któreś z was mogłoby mi jej trochę przynieść. Może być nawet śnieg, który na tym poziomie góry szybko powinien się roztopić... Mogę na was liczyć?-
Uśmiechnął się do nich ciepło, czekając na odpowiedź. W międzyczasie odstawił misę na ziemię przed sobą i ruszył po jeden z krzewów szałwii, które przed kilkoma dniami udało mu się znaleźć nad kanionem.
"जननी जन्मभूमिश्च स्वर्गादपि गरीयसी"
"One's mother and homeland are greater than even heaven"
Athastan
Radca
*

Gatunek:Lew Płeć:Samiec Wiek:Młody Dorosły Tytuł fabularny:Posłaniec / Młodszy Szaman Liczba postów:384 Dołączył:Paź 2016

STATYSTYKI Życie: 100
Siła: 61
Zręczność: 76
Spostrzegawczość: 81
Doświadczenie: 8

#2
16-03-2018, 00:15
Prawa autorskie: Subi-cub(generator) Ja (edycja)
Tytuł pozafabularny: Mistrz Gry / Przodownik pracy

Gdy dotaszczyli się na górę, do groty medyka, stanął w środku i czekał aż szef tej całej akcji coś powie. W międzyczasie zaś przyglądał się wnętrzu pieczary, prześlizgując się co jakiś czas spojrzeniem po stojącej obok Taal. W grocie był już wcześniej, nie jeden raz nawet, ale i tak zawsze uważał, że wygląda ciekawie, głównie ze względu na  leżące, sterczące styojące i zwieszające się zewsząd zioła, które roztaczały ciekawą acz intensywną woń. Natomiast czarna lwica z biała grzywką była nowym elementem tej scenerii. Ale kim tak w sumie była? I skąd? Zakładał, że samotniczką, która z jakiegoś powodu pojawiła się w tej okolicy. Chociaż, po drodze stwierdził, że idzie po stadnycj terenach jakoś pewniej, niż większość przybyszów (tych uświadomiomych gdzie się znajdują), więc może miała gdzieś tam swoje stado? Tak poruszają się ci, którzy wiedzą, że mają jakiś konkretny powód i przyzwolenie na przebywanie w danym terenie. Więc może przynosiła od kogoś wieści, albo co bardziej prawdopodobne miała do załatwienia w tej okolicy jakąś sprawę.
Chętnie by jakoś zagadał, ale jakoś niezbyt czuł się na myśl o zwykłej, prozaicznej rozmowie w czasie gdy Vincent będzie wyciągał tego nieszczęśnika z połowy drogi do krainy przodków.
Naszła go natomiast dygresja, że zielonooka jest w sumie niemalże przeciwieństwem Uy. Przede wszystkim patrząc po kolorze futra, bo miała je tak ciemne, jak tamta jasne. Oczy też były inne, no i ta grzywka, której białej brakowało. Z tych kilku usłyszanych słów i jej zachowania pod drodze wywnioskował (może nieco arbitralnie) że nie wyznaje żadnej dziwnej maniery słowa i zachowania, tylko jest po prostu normalna. Bo nie sądził, by dwórka Vari uznała targanie obcego lwa na Kilimandżaro za przystojące i godziwe. A Taal najwyraźniej nie miała z tym większego problemu.
Jego rozmyślania przerwał głos medyka, który wywołał na chwilę z pamięci obraz innej groty. Tam też był ktoś potrzebujący pomocy, starszy od niego lew i jeszcze jedna lwica. Z tym że tam potrzebna była nie woda, a coś do jedzenia, no i oczywiście kto inny wtedy leżał pół przytomny. A on nie rozpoznał wtedy, kto to taki.
Nie zastanawiając się jednak dłużej odparł ochoczo:
- Pewnie, już się robi! - po czym złapał misę w zęby, posłał lwicy spojrzenie w stylu [b]" Idziesz też? [/i] i czym ruszył do wyjścia. Wyżej będzie śnieg, i zapewne też lód, zimny i krystalicznie czysty, czyli coś co według niego powinno się świetnie nadawać do celów medycznych.

//~ Na zewnątrz.//
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 16-03-2018, 00:15 przez Athastan.)
Gyda
Konto zawieszone

Gatunek:Lew Płeć:Samiec Wiek:Młody dorosły Liczba postów:378 Dołączył:Wrz 2015

STATYSTYKI Życie: 100
Siła: 70
Zręczność: 65
Spostrzegawczość: 79
Doświadczenie: 16

#3
16-03-2018, 23:30

Odnalazłem się na bitej ziemi w ciemnej jaskini. Dzień rozpanoszył się już na dobre, tutaj na szczęście było ciemno i moje oczy mogły w końcu odpocząć od jaskrawej bieli śniegu. Ciągle jednak je mrużyłem, ale chyba tylko z odruchu... chociaż nie, chciałem też lepiej widzieć, pamiętam. Wtedy nadal wszyscy członkowie eskorty jawili mi się jako rozmyte placki ruchu i cienia. Na czole Vincenta nawet nie dostrzegałem tej śmiesznej gwiazdki, a co tu dopiero mówić, bym go rozpoznawał. Starałem się to zrobić mimo wszystko, to znaczy kiedy tylko ległem pod ścianą, próbowałem nadążyć wzrokiem za jego krzątaniną i zdobyć najbledsze pojęcie o tym, co się wokół mnie wyczynia. Raz było lepiej, raz gorzej. Na pewno pomogło to, że w końcu leżałem, czerpiąc co prawda niezdrowo głębokie i prędkie oddechy, ale byłem w stanie nawet podnieść głowę. To nie był jeszcze moment na słowa. Potrzebowałem odsapnąć po długiej wędrówce.
Haiku o pełnym przygód życiu utalentowanego Gydy i o jego przyjacielu bardzie Kuro:
Wybrałem podróż –
o świcie spadł w lesie śnieg
leciało pióro
Vincent
Wiarus
*

Gatunek:Lew afrykański Płeć:Samiec Wiek:Dorosły Tytuł fabularny:Medyk Liczba postów:186 Dołączył:Gru 2015

STATYSTYKI Życie: 100
Siła: 75
Zręczność: 70
Spostrzegawczość: 65
Doświadczenie: 50

#4
21-03-2018, 21:38
Prawa autorskie: Własne

-Dziękuję, Athasthan.-
Uśmiechnął się do samca ciepło i z uprzejmością, okazując mu tym samym wdzięczność za pomoc. Gdy chwilę później złotawy kompan przyniósł mu powoli topniejący śnieg w misie, Vincent zabrał ją od niego i ruszył powoli w stronę Gydy leżącego na ziemi.
-Przyniósł byś mi jeszcze, Athastanie jakieś rozłożyste liście z dołu góry? Trzeba będzie mu zrobić coś na wzór opatrunku... Będę musiał mu zrobić okład, a nie chciałbym, aby szałwia się zsunęła przy pierwszym lepszym ruchu. Wybacz mi, że tak Cię co chwile o coś proszę... Ale naprawdę potrzebuje waszych łap.-
Zwrócił się do młodszego od siebie cesarskiego jeszcze raz, proszącym i równocześnie przepraszającym tonem. Potem, nie czekając już na odpowiedź zniżył się do poziomu Gydy, kładąc na brzuchu przodem ku jego bokowi.
-Pokaż mi ranę, unieś łapę. Możesz ją oprzeć na moim barku, jeśli tak będzie Ci wygodniej.-
Odparł i położył misę z czystym, roztapiającym się śniegiem obok siebie. Zamoczył w niej łapy, tym samym czyszcząc je przed dotknięciem rany i nabierając jej nieco zaczął następnie przemywać skaleczenie poszkodowanego przez bawoła samca. Nie wyglądało to ciekawie... Vincent pokręcił łbem nieznacznie, starając się być jak najdelikatniejszy przy przemywaniu. Gdy już ranę wyczyścił - odchylił sierść i kosmyki grzywy Gydy na boki, aby nie przeszkadzały mu one w robieniu okładu. Następnie sięgnął po kilka liści szałwii, biorąc je w zęby i nachylił się powoli nad raną.
-Może zaboleć, ale szybko powinno Ci pomóc.-
Powiedział tylko, zerkając kątem czerwonych ślepi na ledwo przytomnego pacjenta i zacisnął powoli kły na liściach medycznej rośliny. W międzyczasie przekręcił łeb na bok, chcąc, aby sok, który wypłynie z rośliny znalazł się na ranie, tym samym - skutecznie ją odkażając. Miał obok siebie jeszcze kilka liści, które z pewnością jeszcze wykorzysta.
"जननी जन्मभूमिश्च स्वर्गादपि गरीयसी"
"One's mother and homeland are greater than even heaven"
Athastan
Radca
*

Gatunek:Lew Płeć:Samiec Wiek:Młody Dorosły Tytuł fabularny:Posłaniec / Młodszy Szaman Liczba postów:384 Dołączył:Paź 2016

STATYSTYKI Życie: 100
Siła: 61
Zręczność: 76
Spostrzegawczość: 81
Doświadczenie: 8

#5
22-03-2018, 01:14
Prawa autorskie: Subi-cub(generator) Ja (edycja)
Tytuł pozafabularny: Mistrz Gry / Przodownik pracy

Gdy postawił misę na ziemi wewnątrz jaskini i kiwnął tylko głową na słowa medyka, co miało oznaczać: ,,nie ma za co". Gdy chwilę później usłyszał kolejne zamówienie, tym razem na 'towar' z miejsca położonego poniżej ich aktualnej pozycji. Na pytanie o liście odpowiedział tylko:
- Oczywiście, za raz przyniosę. - i wciągnąłszy głęboko powietrze przesycone ziołowymi zapachami, wyszedł, zastanawiając się jak to jest pracować dłuższy czas w takiej atmosferze.
Po chwili swobodnego truchtu w dół, natrafił na kępę dosyć jeszcze niskich, a może skarłowaciałych drzew bananowych. Stwierdziwszy, że ich liście są wystarczająco rozłożyste, oparł się przednimi łapami o pień i złapał zębami za najbliższy z wielkich liści. Poczuł dziwny, lekko cierpi sok na języku, gdy odgryzł fragment rośliny i jej soki zaczęły wypływać z przeciętnego miejsca. Odrzucił liść na bok, wypluł drobiny pozostające mu między zębami oraz niezbyt smaczny sok i zabrał się za kolejny liść, powtarzając cały cykl. Gdy miał już pięć tych zielonych wachlarzy, złapał je ostrożne za łodygi, tak by jej tyma rzem nie naruszyć i ruszył szybkim krokiem z powrotem.
Chwilę później wszedł  znów do jaskini i położył liście niedaleko Vincenta i posłania z chorym, ze słowami:
- Proszę, mam nadzieję, że te się nadają.
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 22-03-2018, 01:14 przez Athastan.)
Gyda
Konto zawieszone

Gatunek:Lew Płeć:Samiec Wiek:Młody dorosły Liczba postów:378 Dołączył:Wrz 2015

STATYSTYKI Życie: 100
Siła: 70
Zręczność: 65
Spostrzegawczość: 79
Doświadczenie: 16

#6
22-03-2018, 18:49

Miałem jakieś boskie wręcz szczęście, że natknąłem się na Vincenta i Athastana. Zajęli się mną jak bratem, choć byłem intruzem. Chciałbym powiedzieć, że to właśnie dlatego nie sprawiałem żadnych problemów podczas bolesnych zabiegów medyka, lecz byłem raczej bardziej zmęczony i słaby niż wdzięczny. Na przykład kiedy czarnogrzywy poprosił, żebym odsłonił ranę, postarałem się odwrócić bardziej na grzbiet, ale w sumie musiał mi trochę w tym pomóc, bo tak naprawdę uniosłem w cholerę ciężką łapę bardzo nisko, mimo że mnie wydawało się to wysiłkiem ogromnym. Wylądowałem w końcu na plecach z rozłożonymi szeroko przednimi łapami, bezbronny już zupełnie. Świadomość powracała do mnie jednak gwałtownymi falami. Wraz z bólem.
- Pamiętam cię - stęknąłem przez pulsacje kłucia, rozchodzące się z mojej piersi przez szczękę aż do głowy. - Ale za cholerę nie powiem, jak masz na imię, za chol... - Reszta słowa utonęła w niemym poruszeniu warg. Nie miałem w gardle siły, głos mi zupełnie słabł. Chciałem jeszcze coś dodać, nawet wziąłem głębszy wdech, ale czułem taką niemoc, jakby chcieć sięgnąć do ptaka, który usiadł na najwyższej, najcieńszej gałązce. Zrezygnowany patrzyłem na Vincenta spod półprzymkniętych powiek, jak zajmuje się mną razem z Athastanem. Zdaje się, że dopiero teraz go w ogóle spostrzegłem, Athastana. Przyglądałem mu się dłuższą chwilę, odkąd zauważyłem go w świetle wejścia do jaskini, kiedy wrócił do nas z jakimiś wielkimi liśćmi. Nie wiem dlaczego, ale patrzenie na niego sprawiało, że byłem zupełnie spokojny. No i dlatego jak już przykleiłem się doń wzrokiem, to nie odpuszczałem, za nic. Nie było w tym żadnego namysłu.
Haiku o pełnym przygód życiu utalentowanego Gydy i o jego przyjacielu bardzie Kuro:
Wybrałem podróż –
o świcie spadł w lesie śnieg
leciało pióro
Vincent
Wiarus
*

Gatunek:Lew afrykański Płeć:Samiec Wiek:Dorosły Tytuł fabularny:Medyk Liczba postów:186 Dołączył:Gru 2015

STATYSTYKI Życie: 100
Siła: 75
Zręczność: 70
Spostrzegawczość: 65
Doświadczenie: 50

#7
23-03-2018, 16:45
Prawa autorskie: Własne

Vincent, czekając na przybycie Athastana powoli odsunął się od rany Gydy i odkładając zużyte listy szałwii na bok zastrzygł uszami, kiedy usłyszał słowa rannego. Ściągnął powoli brwi, przyglądając się tak z uwagą jego pyskowi. A więc jednak to dziwne przeczucie, że skądś młodego kojarzy, nie było bezpodstawne? Kiedyś... Kiedyś uratował pewne lwiątko od wykrwawienia się, ponieważ straciło ogon... Czyżby to był on?
Od rozmyślań odwiodło go przybycie Athastana, który przyniósł ze sobą liście bananowca.
Medyk uśmiechnął się do niego wdzięczny.
-Nie mógłbym sobie lepszych zażyczyć. Bardzo Ci dziękuję... Dobrze, że spotkaliśmy Cię na swojej drodze.-
Powiedział do złocistego i skinął mu głową w geście życzliwości. Następnie zabrał od niego liście i podszedł do Gydy.
-Vincent.... Nazywam się Vincent.-
Powtórzył kładąc zielone wachlarze tuż obok łap leżącego. Po tym odszedł na kilka kroków pod ścianę na przeciwko i z jednej ze skalnych półek ściągnął dwie mocne liany, które przydadzą się do trzymania okładu, aby się nie zsunął.
Wrócił do brązowego i biorąc odłożone wcześniej na bok nie ruszone liście szałwii przyłożył je do rany na klatce, aby swoją zielenią zakryły ją całą. Potem - sięgając po jeden liść bananowca złożył go na pół i przyłożył do jego klatki. Ostatnim krokiem było tylko zawiązanie lian w odpowiedni sposób, co też Vincent uczynił.
-I po sprawie. Miejmy nadzieję...-
Uśmiechnął się słabo, siadając obok rannego.
-Musisz odpocząć, młody... Skąd mnie pamiętasz, jeśli mogę spytać?-
Zapytał po chwili, delikatnie ściągając brwi.
"जननी जन्मभूमिश्च स्वर्गादपि गरीयसी"
"One's mother and homeland are greater than even heaven"
Gyda
Konto zawieszone

Gatunek:Lew Płeć:Samiec Wiek:Młody dorosły Liczba postów:378 Dołączył:Wrz 2015

STATYSTYKI Życie: 100
Siła: 70
Zręczność: 65
Spostrzegawczość: 79
Doświadczenie: 16

#8
23-03-2018, 21:01

Byłbym patrzał tak na Athastana jeszcze długo, lecz Vincent bez certolenia się przeszedł do bardziej bolesnej części tej całej jego medycyny i najzwyczajniej w świecie musieliśmy się trochę nagimnastykować, żeby zabezpieczył lekarstwo w ranie. Kiedyś rozmyślałem, czy nie nadawałbym się na medyka, stwierdziłem jednak, że to wykluczone, ponieważ robi mi się niedobrze na widok krwi, flaków i cierpienia, a teraz w tym się tylko utwierdzałem, bo to był horror jakiś nieskończony. Wytrzeszczałem tylko oczy, a on tymczasem bez mrugnięcia okiem robił wszystko co najgorsze. W pewnym momencie coś mnie tak zakłuło w piersi, że wysyczałem pospieszne, lecz słabe "dość" i do tego wyprostowałem przed sobą przednie łapy. Akurat Vincent wtedy ze mną skończył. Chwała mu.
Opadłem bezsilnie na plecy, wydęła się moja pierś, kiedy brałem głęboki wdech, po czym sklapciała, jak wysapywałem powietrze głośno i z błogością pod zamkniętymi powiekami. Uniosłem jeszcze tylko nerwowo wargę nad lewym kłem, bo oczywiście musiałem tak nieporadnie walnąć przednią łapą o ścianę, przy której leżałem, że mnie znowu coś zapiekło. Po części też z tego powodu otworzyłem oczy. Rozmasowując palcami jednej łapy wierzch tej obtłuczonej, chwilę zagryzałem język między zębami, namyślając się nad odpowiedzią. Obolałość całego ciała nie pomagała w koncentracji i wielce mnie to denerwowało, bo chciałem przypomnieć sobie więcej, niż na tę chwilę mogłem.
- Dawno temu. Szczylem jeszcze byłem, jak... gdzieś w górach, w śniegu, jak zezryć mnie chciał lampart. - Poweselałem. Zerknąłem na Vincenta i wskazałem na swoje czoło. - To znamię poznałem, szukałem cię potem. - Wróciłem do masażu łapy, takiego bez pomyślunku, bardzo prostego. Przez chwilę patrzyłem przed siebie w pustkę, nie zauważając sklepienia jaskini nad sobą i uwieszonych pod nim malutkich nietoperzy. Moment wyciszenia i zaczęło mnie zalewać takie zmęczenie, że bałem się, że oddychanie będzie za dużym wysiłkiem i najnormalniej w świecie umrę we śnie. Przez głowę przefruwały mi zupełnie pozbawione kształtu, koloru, znaczenia słowa, które chciałem łączyć w opowieść o tym, jak to Vincent odprowadził mnie na Lwią Ziemię, a przedtem odnalazł mnie po czerwonym śladzie krwi, którym podążył wcześniej przez śniegi czarnopióry kruk. Jak przez długi czas naprawdę chciałem być tym medykiem, bo byłem mu za ten ratunek tak bardzo wdzięczny, tak naprawdę mocno, że nie myślałem o tym, czy się do tego nadaję, a tylko marzyłem, żeby więcej nie popaść w kolejne podobne tarapaty. Ale oto właśnie się w nich znalazłem, a on ocalił mnie po raz wtóry, cholernik jeden. Jak miałem mu się odwdzięczyć?
Oddychając głęboko i ciężko, bo przysiadł mi na piersi ciężar ogromnego zmęczenia, zapytałem cicho:
- Nikogo więcej z wami nie było, prawda?
Haiku o pełnym przygód życiu utalentowanego Gydy i o jego przyjacielu bardzie Kuro:
Wybrałem podróż –
o świcie spadł w lesie śnieg
leciało pióro
Athastan
Radca
*

Gatunek:Lew Płeć:Samiec Wiek:Młody Dorosły Tytuł fabularny:Posłaniec / Młodszy Szaman Liczba postów:384 Dołączył:Paź 2016

STATYSTYKI Życie: 100
Siła: 61
Zręczność: 76
Spostrzegawczość: 81
Doświadczenie: 8

#9
24-03-2018, 00:44
Prawa autorskie: Subi-cub(generator) Ja (edycja)
Tytuł pozafabularny: Mistrz Gry / Przodownik pracy

Po złożeniu liści przy rannym, odsunął się nieco i zwinął się pod ścianą kawałek dalej. Patrzył z pod lekko zmrużonych powiek pracę Vincenta, co chwilę podchwytując wzrok łatanego właśnie lwa. Po prawdzie nie znał go, chyba, a na pewno nie przypominał sobie go teraz i nie wiedział, czemu tak się w niego wpatruje, ale nie przeszkadzało mu to jakoś specjalnie. Jeśli ma taką potrzebę i w czymś mu to pomagało, to mógł sobie patrzeć. Parę razy skinął głową, albo wykonał jakiś inny nieokreślony ruch, ale nie odzywał się. Zasadniczo, lew leżał w sumie teraz na 'stole zabiegowym' a nie wiedział, czy tamten chce o czymś pogadać, czy tylko potrzebuje zawiesić na czymś wzrok, więc na razie leżał spokojnie i słuchał, o czym rozmawiają.
Odezwał się dopiero, gdy pacjent, już opatrzony, zadał pytanie. Które w sumie i jego nurtowało.
To znaczy, nie czy ktoś jeszcze był, ale gdzie ten konkretny Ktoś się podział...
- Cóż, była jeszcze z nami lwica, która pomagała doprowadzić cię tutaj.  Z czarnym futrem, zielonnoka i z biała grzywką, przedstawiła się jako Taal. Ale gdzie się zgubiła - nie wiem. A przyznam, że z chęcią bym się dowiedział... - odwrócił wzrok w kierunku wejścia, jakby oczekując, że Taal nagle się w nim pojawi. Ale nic takiego się nie wydarzyło i zaczął się zastanawiać, czy nie wyjść i jej nie poszukać. Ziemie Cesarstwa były teoretycznie patrolowane przez strażników, ale nie był to zbyt gęsty nadzór i ktoś nieciekawy mógł pojawić się w okolicy. Warunki naturalne też mieli dosyć szczególne i dla nieprzyzwyczajonych mogły być niekiedy problematyczne.
Taal
Samotnik
*

Gatunek:Lew Płeć:Samica Wiek:Młoda Dorosła Towarzysz:Dudek Liczba postów:231 Dołączył:Cze 2015

STATYSTYKI Życie: 0
Siła: 70
Zręczność: 80
Spostrzegawczość: 61
Doświadczenie: 10

#10
26-03-2018, 15:47
Prawa autorskie: Lineart - Red-Cayenne | Cała reszta - Skadim; Mała Taal - ciocia Vult :3

Gdzie zaś była w tym czasie Taal? Cóż... Po doprowadzeniu rannego tutaj, po cichu wycofała się z jaskini, wychodząc bez słowa tuż za Athastanem, kiedy ten wybierał się po wodę. Lwicy zbyt wiele myśli kołatało się teraz po głowie, by mogła siedzieć w milczeniu, gdy lew, który wydawał się ją znać był w pobliżu. Jednakże rozsądnie wiedziała, że gdyby zaczęła zadawać pytania teraz, by medykowi przeszkadzała, a odpowiedzi i tak by nie otrzymała. Ułożyła się zatem na zewnątrz, w zasadzie tuż tuż, blisko wejścia do jaskini, jej czarne futro zlewało się z górskimi skałkami, a biała grzywka wyglądała niby śnieg. Młodszy samiec mijał ją dwa razy, jednakże w swym pośpiechu przegapił ją. Nic dziwnego, leżała pogrążona w własnych myślach, zwinięta w ciasną kulkę, nasłuchując co się dzieje w jaskini jednym uchem. Podniosła łeb, kiedy do jej nosa dotarł zapach szałwi. Sok zioła miał woń tak intensywną, że jego słaby pierwiastek doleciał nawet na zewnątrz. Czyżby to już? Operacja się zaczęła? Podniosła się do pozycji siedzącej i wyciągnęła szyję, by spróbować zerknąć do jaskini, jednak bezskutecznie. Podniosła się na wszystkie cztery łapy, drżąc z zimna, zrobiła krok, potem następny i nieśmiało zerknęła do jaskini. Usłyszała swoje imię i poczuła silną chęć ucieczki, schowania się. W sytuacjach tak poważnych, jak ta, jej radosna i wesoła część odsuwała się na bok i zastępowała ją płochliwa duszyczka. Taal obejrzała się przez grzbiet po raz ostatni, zanim ostatecznie zdecydowała się wkroczyć do jaskini. Wzięła głęboki wdech i powoli, łapa za łapą, weszła.
- Ja... Ja jestem Taal...
Nie śmiała się spojrzeć na nikogo bezpośrednio, więc tylko patrzyła sie na kamienne podłoże i grzebała po nim łapą w zmieszaniu.
[Obrazek: 8032cdd0a7a8.png]
Mała Taal
Głos Taal | Main Theme
Głos i Theme zaktualizowane 21.04.2018


Gyda
Konto zawieszone

Gatunek:Lew Płeć:Samiec Wiek:Młody dorosły Liczba postów:378 Dołączył:Wrz 2015

STATYSTYKI Życie: 100
Siła: 70
Zręczność: 65
Spostrzegawczość: 79
Doświadczenie: 16

#11
27-03-2018, 21:22

Uniosłem brwi, bo chciałem patrzeć na Athastana, kiedy odpowiadał, ale leżałem z głową w stronę wejścia i jakoś tak już w tej chwili niewygodnie, że go nie mogłem zobaczyć. Ale to jest naprawdę niesłychane, bo nie ma się nad sobą kontroli w takich chwilach... Jak tylko usłyszałem imię Taal, że miała czarne futro i zielone oczy, to jakbym nie ja był mną, ale ktoś dużo silniejszy i mocniejszy, jakiś demon, powiadam z łapą na sercu. No i wyrwał mnie ten demon z leżenia na plecach i szarpnął w górę, a następnie z obrotu chciał postawić na cztery łapy, to znaczy chciał, co się nie udało, bo trzasnąłem brodą o ziemię, lecz zanim to, to zdążyłem jeszcze zakomunikować:
- JA JĄ ZNAJDĘ!
Ale nie znalazłem, bo przednie łapy zostawiłem za sobą.
Wtedy ona znalazła mnie.
Najpierw zobaczyłem jej szare palce, a potem usłyszałem głos.
Rozdzierał mnie ból w klatce piersiowej i przez chwilę nie mogłem oddychać, ale to tak zupełnie, naprawdę. Rozdziawiałem powolnie paszczę, zaciskałem oczy i chyba puściła mi się z nosa krew, bo poczułem, jak spływa mi po wargach, może też je sobie przeciąłem, w końcu zaryłem z całej siły. Bardzo chciałem wyciągnąć spod siebie przednie łapy, żeby wstać, ale kiedy opuścił mnie tamten paskudny demon, co to nagle ułatwia choremu robić rzeczy, których powinien nie potrafić w ogóle robić, dałem radę tylko przesunąć je o bardzo niewiele, za to tylnymi powędrować kilka dobrych kroków, wypinając tyłek, ale to już wynikało ze skrętu całego ciała, z pomocą którego chyba dawałem ujście pulsacjom rozchodzącym się z piersi. Choroba i gorączka chwyciły mnie jakby pazurami i przyszpiliły. No i z powiedzenia czegokolwiek też nic nie wyszło, a chciałem się wytłumaczyć z tak wielu rzeczy, które dotyczyły spraw podniosłych jak życie, przyjaźń, obietnice sobie dawane nawzajem i odpowiedzialność za nie, a zdołałem tylko stęknąć na jednym wydechu:
- Vincent, banany.
...bo czułem, że opatrunek normalnie się rozwala.
Haiku o pełnym przygód życiu utalentowanego Gydy i o jego przyjacielu bardzie Kuro:
Wybrałem podróż –
o świcie spadł w lesie śnieg
leciało pióro
Athastan
Radca
*

Gatunek:Lew Płeć:Samiec Wiek:Młody Dorosły Tytuł fabularny:Posłaniec / Młodszy Szaman Liczba postów:384 Dołączył:Paź 2016

STATYSTYKI Życie: 100
Siła: 61
Zręczność: 76
Spostrzegawczość: 81
Doświadczenie: 8

#12
28-03-2018, 00:06
Prawa autorskie: Subi-cub(generator) Ja (edycja)
Tytuł pozafabularny: Mistrz Gry / Przodownik pracy

No i się dowiedział. Lwica pojawiła się cichaczem w jaskini, ale wyglądała jakoś tak inaczej niż wcześniej.  Teraz była jakby pozbawiona tej całej energi, którą promieniała w drodze na górę, pomimo iż pomagała taszczyć dorosłego lwa. Cała pewność siebie przebijająca z jej postawy gdzieś się ulotniła. I drżała. Po części pewnie było to wszystko zasługą okolicznego mikroklimatu, ale mógł się założyć, że nie był to jedyny powód. Wstał już i chciał zapytać, coś powiedzieć, ale wtedy pacjentem zaczęło miotać, jakby go coś opętało. I chyba nawet wiedział, co to mógł być za demon...
W każdym razie, nie zdążył wydobyć z siebie głosu, więc tylko zamknął pysk i rzucił Taal na poły przepraszające spojrzenie, po czym podszedł do rannego z zamiarem wsparcia Vincenta w przywracaniu mu właściwej pozycji. Gdy ustawiał przednie łapy pod jego ciałem, tak by mieć dobre oparcie, ale by jednocześnie nie uszkodzić rannego miejsca, stwierdził  nieco przyciszonym głosem, wpadając już nieco w czarny humor:
- Tobie na prawdę spieszy się na drugą stronę... - po czym pokręcił smętnie łbem. Bo niezależnie już nawet od tego, co nim miotało, to wykonywanie akrobacji, które mogły by stanowić problem dla niektórych w pełni zdrowych lwów, w momencie gdy się leży z dziurą w klatce piersiowej, nie należy do najlepszych technich prozdrowotnych. Podobnie jak rzucanie się na tą właśnie pierś, w której na pewno można by znaleźć pęknięte żebro, a prawdopodobnie i kilka. Wystarczyło by, żeby jedno z nich przebiło organy wewnętrzne i już pozamiatane. W ogóle, na cud zakrawało, że beżowy lew zachowywał jako taką świadomość, skoro patrząc na niego, nie było pewności, czy w ogóle z tego wyjdzie. Na razie jednak, skoro jeszcze jakoś rokował, należało go doprowadzić do jak najlepszego stanu, czyli zapewne powtórzyć wszystko od początku. Chyba, że medyk miał tym razem inne plany. W każdym razie, ciężko było by zrobić z nim cokolwiek, w takiej pozycji.
Zerknął więc na Vincenta, by sprawdzić, czy tamten również jest gotowy do manewru nadawania pacjentowi właściwej pozycji. W międzyczasie, do jego uszu dotarło hasło "banany". Co znaczyło, że będzie chyba musiał skoczyć po nowe liście. Albo, co mniej prawdopodobne, ale wciąż możliwe, lew całkowicie utracił poczytalność i powziął zamiar przejścia na dietę frutariańską.
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 28-03-2018, 00:07 przez Athastan.)
Vincent
Wiarus
*

Gatunek:Lew afrykański Płeć:Samiec Wiek:Dorosły Tytuł fabularny:Medyk Liczba postów:186 Dołączył:Gru 2015

STATYSTYKI Życie: 100
Siła: 75
Zręczność: 70
Spostrzegawczość: 65
Doświadczenie: 50

#13
28-03-2018, 22:18
Prawa autorskie: Własne

Vincent umilkł na chwilę zamyślając się. Z tego całego transu wybudził go dźwięk upadającego pacjenta na ziemię. Zastrzygł momentalnie uszami i skierował się w stronę Gydy. Wtedy też spojrzałem przelotnie na Taal i Athastana, tym razem niestety - obdarowując ich tylko obojętnym spojrzeniem, ponieważ zaraz potem - skupił się na rannym, który najwyraźniej starał mu się uciec > :v
Gdyby Gyda miał ogon - zatrzymałby go jednym ruchem łapy, ale skoro nie miał - Vincent naparł łapami na jego lędźwia i siłą przytwierdził do ziemi.
-Stój.-
Powiedział stanowczo, ale łagodnie, jak to miał w zwyczaju. Podszedł do niego bliżej i poprawił mu opatrunek na nowo, aby się nie zsuwał i odparł:
-Musisz odpocząć i uważać na ten okład. Cieszę się, że poczułeś się lepiej, ale leczenie potrwa jeszcze co najmniej z kilka dni.-
Zapewnił i uśmiechnął się słabo do niego, jak i do reszty towarzyszy, wynagradzając im to wcześniejsze spojrzenie.

//wybaczcie za zapłon, życie :c
"जननी जन्मभूमिश्च स्वर्गादपि गरीयसी"
"One's mother and homeland are greater than even heaven"
Taal
Samotnik
*

Gatunek:Lew Płeć:Samica Wiek:Młoda Dorosła Towarzysz:Dudek Liczba postów:231 Dołączył:Cze 2015

STATYSTYKI Życie: 0
Siła: 70
Zręczność: 80
Spostrzegawczość: 61
Doświadczenie: 10

#14
01-04-2018, 00:50
Prawa autorskie: Lineart - Red-Cayenne | Cała reszta - Skadim; Mała Taal - ciocia Vult :3

Lwica była od zawsze bardzo empatyczną osóbką. Nie zmienił tego nawet rzeczny wypadek. Nic więc dziwnego, że cierpienie innych miało na nią silny wpływ, jednak... w tym przypadku było coś innego. Gdyby ktoś spytał się Wężowej Córki co było w tej sytuacji nietypowego, nie potrafiłaby odpowiedzieć, lecz coś było na rzeczy. Dlaczego kiedy patrzyła tak na szarpiącego się Gydę, czuła się jakby to jej pierś rozharatał róg roślinożercy? Dlaczego tak się o niego martwiła? Dlaczego, dlaczego? Chyba wejście tutaj było błędem, pojawiło się tylko więcej pytań bez odpowiedzi. Mimo to, widok poważnego stanu "obcego" rozbudził w onieśmielonej teraz Taal płomienną determinację. Musiała mu jakoś pomóc, nie ważne jak i nie ważne jak długo to może zając, ale ona pomoże mu wyzdrowieć. Jej serce kołatało się w piersi z bliżej nieznanych powodów, jakby obawiało się że ten tutaj ranny przepadnie, zginie od tej przeklętej rany. I chociaż młódka czuła się lekko roztrzęsiona tą całą sytuacją, postanowiła że nie da tego po sobie poznać i faktycznie na zewnątrz wyglądała teraz na całkiem opanowaną, tylko w jej zielonych oczach błyszczały ogniki zapału. Uśmiechnęła się ciepło, chcąc dodać swojemu niemal rówieśnikowi otuchy i podeszła bliżej układając się tuż obok niego. Delikatnie spróbowała złapać jego przednią łapę swoją, przekazać mu swoją wewnętrzną energię, swój wewnętrzny zwyczajny optymizm, jeżeli tylko jej na to pozwoli. Zaczęła przemawiać do niego ciepłym, spokojnym głosem, mając nadzieję na uspokojenie go, przekonanie by nie pogarszał swojego stanu.
- Hej. Jestem tutaj, spokojnie, nie trzeba mnie szukać. Nigdzie się nie wybieram. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Vincent na pewno jest bardzo dobry w tym co robi, wyzdrowiejesz raz dwa. A ja zostanę tutaj z tobą, dopóki nie poczujesz się lepiej. Co ty na to? Razem damy radę, obiecuję ci to Skadim.
Nagle urwała, nie rozumiejąc co właśnie powiedziała, a raczej dlaczego to powiedziała. Na jej pyszczku pojawiły się skonfundowany wyraz, brewki zmarszczyły się w zamyśleniu. Nazwała go Skadimem... Czemu? Kim był Skadim? Skąd go znała? Czarna, ciężka kurtyna w umyśle Taal rozchyliła się odrobinę, ukazując dawno utracone wspomnienia. Brzeg nad wielką wodą, kopiec z piasku, zabawa w "trującej wodzie, której nie wolno zbyt dużo pić". Ktoś z nią tam był, ktoś z nią rozmawiał, było... miło i przyjaźnie. Jednakże ta osoba nigdy nie pojawiła się w prześwicie kurtyny, tylko rozmazana brązowa plama... No i imię...
"Skadim.
Chciałem zbudować kopiec z piasku, pomożesz mi?"

I chociaż próbowała sobie przypomnieć coś więcej, to niestety nie potrafiła. Może z czasem wróci więcej... Ale dlaczego teraz to jej się przypomniało. Zaśmiała się zakłopotana, chcąc ukryć swoje zagubienie. Potrząsnęła głową by odgarnąć grzywkę spadającą jej na oczy.
- Przepraszam. Ty pewnie nawet nie znasz żadnego Skadima. W sumie... Ja też nie wiem kim on jest. Kiedyś po prostu obudziłam się na brzegu wielkiej wody i... Pusto. Od tamtego czasu mam kłopoty z pamięcią, więc nie przejmuj się jeżeli palnę jakąś bzdurę.
[Obrazek: 8032cdd0a7a8.png]
Mała Taal
Głos Taal | Main Theme
Głos i Theme zaktualizowane 21.04.2018


Gyda
Konto zawieszone

Gatunek:Lew Płeć:Samiec Wiek:Młody dorosły Liczba postów:378 Dołączył:Wrz 2015

STATYSTYKI Życie: 100
Siła: 70
Zręczność: 65
Spostrzegawczość: 79
Doświadczenie: 16

#15
01-04-2018, 19:32

Przestałem się miotać, bo przygniótł mnie Vincent, ale też ciężar mojego własnego ciała. Nagle jakbym stał się bezwładny zupełnie. Nie miałem siły i nie miałem też woli, żeby się jeszcze kiedykolwiek poruszyć, chciałem już zostać w tym leżeniu aż do końca świata, nawet bym się zjeść dał i żeby zaczęły we mnie kopać robaki i wrzeszczałbym, żeby nikt mnie z tej ziemi nie podnosił, a poczułem się tak, dopiero kiedy spojrzały na mnie zielone wężowe oczy i Taal zaczęła mówić - tak bardzo starannie, do mnie, jakby wszystko wiedziała. Przypomniałem sobie ciemność, w którą wpadłem w tamtej norze pod drzewem, śnieg jasny, las, znowu ten sam, jak dawno temu, kiedy postanowiłem sobie, że już nie będę taki głupi i już nigdy, nigdy nie wpadnę w takie pierońskie bagno. Kiedy te widoki mnie opuściły, a były takie wyraźne!, tylko patrzyłem na nią wytrzeszczonymi oczami, bo byłem przerażony, że stało się coś niebezpiecznego i mogę umrzeć. Nie chciałem umierać. I Taal mówiła, że nie umrę, ale i tak się bałem. Bałem się coraz bardziej i bardziej, ale na końcu pokiwałem głową, kiedy zapytała, co o tym myślę, żebym wyzdrowiał, i w końcu spuściłem z niej wzrok, chociaż przedtem trzymałem się jej oczu, tak jakby poza nimi była już tylko chrzaniona śmierć, zbliżyłem brodę do grzywy. Stuliłem uszy, zapatrując się w ciemność.
Skadim. Skadim i Taal. Taal.
Zobaczyłem jej palce, splątane z moimi. Położyłem na jej łapie swoją.
Czy... Czy mógłbyś zapytać się swojej mamy... Że jak nie znajdę swojej rodziny, to czy mogłabym zamieszkać na Lwiej Ziemi?
Jasne! Moja mama na pewno się zgodzi! Łatwo znaleźć Lwią Ziemię, bo z każdego miejsca na sawannie widać Lwią Skałę, a Lwia Skała jest nasza
...
Były tam jeszcze trzy inne osoby, ona, Athastan i Vincent, a ja się czułem, jakby nie było nikogo, tylko ja i wspomnienia, jakby działy się właśnie w tej chwili, jakbyśmy stali razem na plaży, mali tacy zupełnie.
Hej... Ale nie zapomnisz o mnie, co?
Chciałem od nich uciec, ale dałem radę tylko podnieść trochę głowę, odkleiłem od ziemi może policzek, ale brody już nie dałem rady, zaraz znowu się rozluźniłem jak martwa ryba, tylko oczu nie mogłem zamknąć, wszystko widziałem wyraźnie, chociaż tego tutaj nie było, nic z tego, co sobie przypominałem. W końcu jednak znowu zobaczyłem jaskinię, ale już nie wiedziałem, jak reagować na cokolwiek, zupełnie się pogubiłem. Przełknąłem ślinę tylko i po prostu leżałem. Już nic nie chciałem robić. O niczym nie mogłem myśleć. Nie liczyłem na sen, chociaż w końcu miałem zasnąć i może się nawet obudzić.
Haiku o pełnym przygód życiu utalentowanego Gydy i o jego przyjacielu bardzie Kuro:
Wybrałem podróż –
o świcie spadł w lesie śnieg
leciało pióro


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości