Król Lew PBF

Pełna wersja: Skraj sawanny
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Oczywiście, że był zły. Na chwilę obecną nic nie szło tak, jak powinno. Sprawił stadu kłopoty, a przecież szły ciężkie czasy. Wszyscy byli poddenerwowani a Saix nawet nie mógł znaleźć pocieszenia w myśli, że zostanie ojcem, bo w jego odczuciu Gizy to nie uradowało.
Wiedział, że jeśli będzie musiał, to sam zajmie się lwiątkiem bądź dwójką, która, jak sądził, się narodzi. Choć będzie to naprawdę ciężkie, zważywszy na jego obowiązki.
Takie to niewesołe myśli kręciły się po jego głowie.
Był zły i zmęczony. Ale patrolował okolicę, tak jak to Kahawian nakazał. Saix jak się okazało, ogólnie był dość obowiązkowy, choć oczywiście jak każdy, popełniał błędy. Czasem dość poważne. Ta wpadka z hieną była straszna, ale cóż. Wziął na siebie sporo, ale nie było to istotne. Musiał zająć się ciężarną samicą i patrolowaniem granic. Niby nic trudnego, nie?
Wspiął się na lekkie wzniesienie na sawannie i rozejrzał się dookoła. Słońce prażyło niemiłosiernie, a ciemne futro wcale nie pomagało mu znieść tego upału.
Zaklął pod nosem. Najchętniej położyłby się w chłodnej grocie i poszedł spać. Nie mógł sobie jednak na to pozwolić, wytrwale więc szedł w słońcu, sprawdzając, czy nikt niepożądany nie pojawił się w okolicy.
Dopiero po pewnym czasie pozwolił sobie na krótki odpoczynek w cieniu rosnącego na sawannie drzewa. Usiadł na chwilę, choć nadal zasępionym wzrokiem obserwował okolicę.
Znalazła się jakieś kilkanaście kroków za nim. Widziała Saixa zaledwie kilka razy... ale czemu się dziwić? Większość ostatnich tygodni spędziła w swojej jaskini, w najlepszym razie w jej okolicy. Niemniej jednak pewne plotki dotarły do jej uszu, jak nie patrzeć, część czasu spędzała w towarzystwie lwic.
Miękkim, choć kuśtykającym krokiem podeszła do samca, dając znać o swojej obecności długim pomrukiem. Nie miała zamiaru mu przeszkadzać, jeśli był zajęty bądź zbyt zmęczony. Zatrzymała się kilka kroków od czarnego i pozwoliła sobie na położenie się. Kawałek dzielił ją od własnej jaskini, a wolała ją pokonać szybciej niż zatrzymywać się co kilkanaście kroków, by dać odpocząć bokom.
- Kahawian i Giza dają popalić...?
Był znużony. Przez chwilę nawet przemknęło mu pytanie, czy to, że dołączył do stada to była dobra decyzja. Na początku było wszystko okej, ale teraz przecież sprawił grupie tylko same problemy. Kahawian na pewno nie był zadowolony, Maya wściekła a Giza... chyba rozczarowana. No ale już nie mógł nic na to poradzić. Stało się jak się stało a on musiał to wszystko ogarnąć. Nie ma mowy, żeby nie wziął odpowiedzialności za swoje własne czyny. Szczególnie, że w grę wchodziło przecież jego potomstwo.
Odwrócił łeb, kiedy usłyszał ten pomruk. Jego wzrok zaraz zatrzymał się na Nyocie, jednej z lwic, którą w sumie znał dość słabo. Skinął jej łbem na przywitanie i wrócił do rozglądania się po okolicy. Nie był zbyt zmęczony na krótką pogawędkę, stwierdził nawet, że będzie miło pogadać z kimś chwilę podczas odpoczynku. Z kimś kto nie jest na dodatek zły na niego.
- Trochę. Ale to jeszcze nic. Popalić to mi dadzą mi dopiero maluchy. - zerknął na nią ponownie. - Bo Giza jest w ciąży. - dodał.
Pysk lwicy wygiął się w wyrazie zaskoczenia i tak właśnie trwał chwilę. No proszę, więc plotki były jak najbardziej prawdziwe, ba, ich związek był jeszcze bardziej zaawansowany niż samice się spodziewały. Dopiero po chwili pokręciła łbem, a na jej pysku pojawił się lekki uśmiech.
- Moje gratulacje, Saixie!
Domyślała się, jak bardzo szczęśliwa musiała teraz być niebieskooka lwica. Przecież często rozmawiały o lwiątkach gdy spotykały się bądź odpoczywały z grupą łowiecką. Giza nie odzywała się często... ale jej spojrzenie wiele mówiło w tym temacie.
- I wiesz, masz zupełną rację. Jak się z boku przyglądasz, to wszystko wygląda prosto. Ot, pilnujesz, dbasz. W momencie jak już się samym zostaje rodzicem... wszystko wygląda inaczej.
Rozbawione parsknięcie opuściło pysk jasnej. Wiedziała sporo w tym temacie... może nie tak dużo jak Kalani, ale wydawało jej się że nieco więcej jak pozostałe lwice w grupie. Maya była dla niej wielką zagadką w tej sprawie... ale nie chciała poruszać potencjalnie bolesnego tematu.
- Giza powinna teraz na siebie bardzo uważać, jeśli to jej pierwsze młode.
On sam był zaskoczony, kiedy Giza dopuściła go do siebie. Ale nie narzekał, teraz miał maluchy w drodze i bardzo się z tego powodu cieszył. Nie był pewien jak odnosiła się do tego Giza, no bo w końcu przekazała mu tę informację mało radosnym tonem... cóż.
- Dzięki - uśmiechnął się do Nyoty kącikami pyska.
Choć było jeszcze dość wcześnie, Saix lubił sobie czasem wyobrażać jaki będzie ten miot. Dwójka małych? Jedno? Samczyk czy może samiczka? Nad rzeczą taką jak imię się jeszcze nie zastanawiał. Jednak było jeszcze za wcześnie.
Był także podekscytowany z innego powodu. Generalnie nie sądził, że kiedykolwiek dorobi się potomstwa. Po prostu nie potrafił znaleźć dla siebie miejsca, a co dopiero partnerki! Ale powrót, jak widać, się opłacił.
- Mam nadzieję, że Giza będzie mogła liczyć na wasze wsparcie. Ja oczywiście będę się starał jak mogę, ale jeśli urodzi się więcej niż dwójkę maluchów, pewnie nie będę wiedział w co łapy włożyć. - stwierdził przepraszającym tonem.
Wiedział, że opieka nad młodymi nie będzie droga usłana różami. No, chyba że całymi różami. Łącznie z łodygami, które przecież pokryte są ostrymi kolcami. Ale skoro Nyota tym bardziej go ostrzegała... cóż, miał po prostu nadzieję, że dadzą sobie radę.
- Z tego co wiem, to są jej pierwsze młode. Moje z resztą też. - dodał ciszej.
Parsknęła cicho śmiechem.
- Oczywiście, że tak. Cała grupa będzie zwalała się wam na głowę ze mną, Kalani i Busarą na czele. Giza będzie potrzebowała wsparcia... zajmowanie się pierwszym młodym to spory stres o to, co się dzieje, jak sobie będzie radzić. Może na nas liczyć.
Uśmiechnęła się szeroko. Trochę mu współczuła, no ale cóż...
- Tego da się nauczyć. Zaufaj Gizie i nie irytuj się na jej złośliwości. Będzie najpewniej bardzo wyczulona na ich punkcie. Z czasem wejdzie ci to w krew, ale na to potrzeba czasu.
Nie mogła nic poradzić na falę wspomnień, które zalały jej umysł... ona za pierwszym razem nawet nie wiedziała, że jest w ciąży, była sama, zdana tylko na siebie i przeczucie. Już pierwszego dnia nieomal jej nie straciła...
Lekki, zamyślony uśmiech pojawił się na jej pysku, gdy ujrzała fragmenty z pierwszego miesiąca życia swojej córeczki, gdy były jeszcze same. Była taka mała, urocza... i to od niej Dey uczyła się, jak być matką. A potem w jej życie wkroczył Ragnar... i wszystko się zmieniło.
W końcu otrząsnęła się z zamyślenia.
- Wierz mi Saix... nigdy o tym nie zapomnisz. Pierwszych kroków, słów... uśmiechu. Nawet, gdy będą już dorośli.