Król Lew PBF

Pełna wersja: Polowanie - Luk.
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2
Sawanna, chłodno. Dzień niemal bezwietrzny. Na zachodzie gromadzą się burzowe chmury, zaś powietrze przepełnione jest napięciem, jakby cała okolica oczekiwała na ulewę.
Luk przemierzał sawannę pełen napięcia i czujności, próbując ustalić skąd wieje wiatr i ustawić się pod niego. Wilgotna ziemia chrzęszczała pod łapami, wysoka trawa szumiała wokół uszu, jasne dotychczas niebo ciemniało. Lew czujnie rozglądał się po okolicy, wydymał nozdrza, szukając woni zwierzyny. Zdało mu się, że po podniebieniu łechce go przyjemny zapach ofiary. Zdwoił czujność, nastroił mięśnie i przeszukując sawannę wzrokiem, pochłaniał multum bodźców dochodzących do niego ze wszystkich stron.
Może dla samca miał to być szczęśliwy dzień? Kilkadziesiąt kroków dalej znajdowała się kępa zarośli. Niby nic ciekawego. Ale dla głodnego, zdeterminowanego samca to może być coś intrygującego. Wśród poszczególnych gałązek co jakiś czas migało ciemne futro. Lecz co to jest?
Zauważywszy szmer w pobliskiej kępie trawy, Luk zatrzymał się w bezruchu. Zaraz potem jego głowa zaczęła powoli opadać, uszy kłaść się po sobie, a łapy stawiać niepewne kroki. Niepewny do czego się zbliża, lew przyczaił się w pobliżu i rozchylił nozdrza, chcąc dowiedzieć się z czym ma do czynienia. Czekając aż łaskawy wiatr przyniesie więcej wieści, wpatrywał się w migoczące pomiędzy łodygami trawy cielsko. A nuż wzrok przyjdzie mu z pomocą.
Może czekanie na ujawnienie się zwierzyny nie było takim dobrym pomysłem...
W pewnej chwili zza krzaków wychyliło się opatrzone przecinającą grzbiet raną ciało guźca. Widać dopiero co wymknął się innemu drapieżnikowi. Na nieszczęście dla samca, łeb ofiary akurat zwrócił się w jego kierunku. Odyniec nie miał zamiaru czekać na dalszy rozwój wypadków- kwiknął rozdzierająco i zaczął uciekać.
Na widok rannego guźca odbiegającego w popłochu mięśnie Luka spiął skurcz. Nie było czasu na zastanawianie się. Lew wystrzelił do przodu jak z procy. Łapami mocno rozdzierał ziemię, sadził kilkumetrowe susy, zgrabnie lawirował między przeszkodami. Zwinny guziec to znikał, to pojawiał się przed nim, lecz lew nie zamierzał odpuścił. Zmęczenie jeszcze go nie dopadało. Jeśli utrzyma takie przyspieszenie powinien dogonić zwierzę i powalić je na ziemię. Szybko kalkulując, Luk nieuchronnie zbliżał się do rannego odyńca. Z każdym skokiem wyraźniej widział jak wbija pazury w miękkie ciało ofiary, jak rozrywa je pod sobą i miesza z kurzem...
Przerażony futrzak dawał z siebie wszystko, by znaleźć się jak najdalej od jasnego lwa. Jednak świeża rana dawała o sobie znać, a i tempo narzucone przez samca nie należało do wolnych. Z każdym krokiem Luk znajdował się coraz bliżej odyńca. Po kilku następnych susach miał zwierzynę na wyciągnięcie łapy.
Buzująca w żyłach młodego lwa adrenalina dawała o sobie znać. Słysząc jedynie swój spłycony wysiłkiem oddech, z każdym susem słabszy Luk zdecydował się na atak. Mocniejsze wybicie, wysunięcie pazurów, kły. Płytki, ale długi skok pozwolił lwu dosięgnąć ofiary. Wylądował na guźcu z potężnym impetem, jaki zyskał dzięki szybkiemu pościgowi. Otworzył paszczę, wysunął pazury i spróbował ich ostrości na brzuchu ofiary.
Guziec krzyknął rozdzierająco i zarzucił łbem. Musi jakoś uciec! Atak młodego był celny, ale nie zamykał całkowicie możliwości ucieczki ofierze. Ostatnią nadzieją była zmiana kierunku, przez co grzywiasty straci równowagę i zsunie się z odyńca. Co przyszło do głowy ofiary, zostało uczynione. I co więcej, powiodło się! Bok guźca został ozdobiony kolejnym kompletem szram, ale przynajmniej udało mu się wyrwać. Teraz czym prędzej skierował się w stronę skupiska skał.
Oszołomiony upadkiem Luk postarał się jak najszybciej odzyskać równowagę. Wśród migoczących mu przed oczami obrazów postarał się zlokalizować ofiarę. Zaparłszy się nogami o ziemię, wykonał potężny sus w stronę uciekającego w stronę skał guźca. Wśród tumanu kurzu i ogólnej dezorientacji nie widział niczego. Miał nadzieję, że ułamki sekund, w czasie których widział ciało ofiary pozwoliły mu dobrze wycelować i finałem skoku będzie lądowanie na odyńcu.
Wyszło mu nawet lepiej, niż mógłby przypuszczać. W momencie gdy samiec wylądował na odyńcu, ten potknął się. Co za tym idzie, guziec został unieruchomiony w dość niewygodnej pozie pod ciężkim cielskiem drapieżnica. Tylko był pewien mały problem- jeśli Luk szybko nie zabierze swojej głowy znad kłów świni, może zostać poważnie ranny.
Oszołomiony zaistniałą sytuacją, Luk mógł zdać się tylko na instynkt. Próbując uniknąć kopnięć i ugryzień odyńca, lew pełzł paszczą w kierunku jego gardzieli. Starał się wbić w nią kły od boku, tak aby trzepiący na wszystkie strony łbem guziec nie ranił go kłem. W tym celu pomógł sobie łapą. Zakleszczył pazury na czerepie ofiary i z całej siły odsunął ją od siebie, przygwożdżając do ziemi. Musiał działać szybko, by wierzgające racice nie pocięły go. Rozwarł paszczę i szybko wymierzył w stronę pulsującego gardła.
Jak widać, dzisiaj guziec miał wielkiego pecha. Rozpaczliwie jeszcze rzucał łbem na wszystkie strony starając się dosięgnąć choć minimalnie lwa. Na jego nieszczęście, im bardziej się szarpał, tym większą krzywdę sobie robił. Ciskał się tak przez dobre kilka minut, a jego ciosy słabły z każdą kolejną próbą.
Lew zacisnął paszczę na gardle ofiary, blisko żuchwy. Poczuł jak gorąca krew tętnicza zalewa jego wargi, wpływa mu do nosa, skleja jego jasne futro. Spleceni w śmiertelnym uścisku, drapieżnik i ofiara tańczyli jeszcze przez chwilę. Sukcesywnie słabnąc, czekali na wyrok wiszącej nad guźcem śmierci. Luk dyszał ciężko, z każdym wydechem zalewając odyńca jego własną posoką. Jego łapy zaczynały drżeć, lecz siłą woli pazury trzymały się jeszcze wbite głęboko w skórę dogorywającego guźca. Mięśnie obu zwierząt skwierczały z wysiłku.
Cierpliwość i wysiłek popłaca. Po chwili guziec tkwił już martwy w szczękach Luka. Nareszcie odrobina szczęścia.

+ 9 PD.

Dzięki za polowanie.
Stron: 1 2