Król Lew PBF

Pełna wersja: Polowanie - Nahuel i Eleri
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2 3
Wczesne popołudnie, słońce zeszło już z zenitu. Lampart wybrał na polowanie teren żyzny i trawiasty, nie wysuszonej temperaturą i wiatrem sawanny, a korzystającej z bliskości wody równiny. Kilometr, może dwa stąd zaczyna się linia dżungli.

Porywiste, szarpane podmuchy wiatru nie są zimne, lecz ich nieregularność nie ułatwi polowania.
Kroczyła miękko, sprężyście, acz w ogóle nie w jakikolwiek sposób królewsko, zarazem mając jednak w sobie wiele powabu i czegoś pociągającego. Ona sama wciąż zdawała się być zasmucona zdarzeniami poprzednich godzin, lecz pomimo tego posyłała lampartowi przyjazny uśmiech, nie chcąc być w jakiejkolwiek zwadzie z kimś, z kim miała zdobywać pożywienie. Przecież od jego osoby, a i ich współpracy mogło zależeć życie każdego z nich. Nigdy nie była jej dana umiejętność rozdzielania emocji od umysłu, wszelkie decyzje są przez Eleri podejmowane pod wpływem emocji, dlatego tak ważne jest, by relacje między nią a Nahuelem były dobre, inaczej to polowanie zakończy się fiaskiem... a naszą białaskę zarówno łatwo zadowolić jak i zranić. Trzeba być bardzo ostrożnym. Szczególnie iż nie była dobrą łowczynią. Polowała dla siebie, tak tylko, by było. Nigdy nikt jej nie uczył, nigdy nie polowała dla nikogo wymagającego, krytycznym okiem śledzącym jej poczynania. Na domiar złego, od techniki gorsze miała tylko planowanie jakiejkolwiek strategii, wszystko przez wcześniej wspomniane emocje, które są motorem jej wszelkiego działania.
Nie mając większego pojęcia o tym, czy niesie to za sobą coś bardziej lub mniej znaczącego, cieszyła się na mniej suche tereny, które przywodziły jej na myśl rodzimą krainę. Nic jej tam dobrego nie spotkało, to prawda, ale z niewiadomych przyczyn coraz to bardziej widoczne plamy zieleni cieszyły jej serce.
Oby cętkowany miał plan na owe wilgotniejsze ziemie i umiał wydawać jasne polecenia. W przeciwnym wypadku... będą musieli liczyć na na prawdę łaskawy łut szczęścia z taką a nie inną partnerką do polowania.
Plan był aż nadto prosty.
- Szukamy kopytnych: gazeli, antylop, stad drobnej zwierzyny. Wiem, że Metody prosił o "coś większego", jednak łatwiej będzie nam przywlec dwie samice niż jednego bawołu. Gdy je znajdziemy, musimy się dostać jak najbliżej stada z dwóch stron naraz. To bardzo ważny warunek: jeśli oboje wychyniemy w tym samym czasie, zapanuje chaos i zyskamy kilkanaście sekund, nim stado zacznie uciekać w stronę bez drapieżników. Ale jeśli któreś z nas spłoszy je wcześniej, oddalą się, zanim drugie zdąży dobiec.
Był na tyle uprzejmy, by nie powiedzieć "jeśli ty zrobisz, jeśli ty nie podołasz". To oczywiście kurtuazja nieoddająca jego rzeczywistego przekonania, niemniej sądził, że ważna. Gdyby usłyszała, że on dopuszcza możliwość jej porażki - zaraz przestałaby wkładać w polowanie dostatecznie wiele wysiłku. To byłaby samospełniająca się przepowiednia.
- Pytania?
Słuchała go uważnie, nie spuszczając szkarłatnych ślepi z jego cętek, jakby chciała pochłonąć z nich całą wiedzę, której tak jej brakowało, zarówno na polowaniach jak i w zwykłym codziennym życiu, cokolwiek kryje się pod tym terminem.
Przytakiwała i nie traciła z mordki uśmiechu. Trochę jej łapy zmiękły gdy poczęła sobie wizualizować niedoszłe jeszcze zajście. Czy ją krepowało to iż pierwszy raz będzie polować w czyimś towarzystwie? Czy znów uderzyła ją jej świadomość własnej nieumiejętności oraz faktu iż jej biała szata nie jest ani trochę praktyczna? Czy zlękła się iż nie da rady równo z lampartem wystartować ku ofiarom? Któż wie, nieprzeniknione są babie umysły.
-Myślę, że Metody będzie usatysfakcjonowany nawet i jedną gazelą-uśmiechnęła się-ostatnie co dane nam było spożyć to dik dik hah-poinformowała go, chcąc uściślić dlaczego szary mógł prosić o coś większego.
Roztropnie z jego strony iż przemyśliwał swe słowa przy lwicy. Nawet i humor jej się nieco poprawił, cóż, w końcu samiec, który jej nie nienawidzi i nawet wierzy w to, że ich wspólne przedsięwzięcie się uda! Niesamowite. Czy ma pytania? Hm...
-Na jaki znak mam ruszyć do ataku?-spytała znów nieco kuląc uszy i uśmiechając się do niego słodko, bojąc się być zbesztaną. Brak wcześniejszych relacji społecznych znacznie ograniczało jej umiejętności czytania mowy ciała, a na pewno tej używanej głównie na polowaniach.
Ach, więc tak się przedstawia sprawa... Nahuel ni to kiwnął, ni to potrząsnął łbem, komentując w ten sposób informację o dik-diku. Zdobycz godna lwiątka. Lub umierającego starca.
- Kiedy dostrzeżesz mój wyprężony ogon wśród traw.
Tłumaczenie jej o tym, by starała się wyliczyć odległość, oszacować prędkość potrzebnego biegu, mierzyła uderzeniami serca czas czy cokolwiek na temat metod, które sam stosował, byłoby zupełnie nieskuteczne. Zdecydował się na pierwszy sygnał, który wpadł mu do łba, mając świadomość tego, jak bardzo to niedopracowane. A jeśli zwyczajnie nie zauważy? A jeśli pomyli z czymś innym? A jeśli przed nią dostrzeże to zwierzyna?

Nie dał Eleri szans na zadanie tych pytań, wskazując jej kierunek, w którym ma się udać, i samodzielnie oddalając się w przeciwną stronę. Na wiatr nie mieli co liczyć, więc skupił się na tropieniu śladów na ziemi - jednak zapach również próbował łowić.
Eleri rzeczywiście nie miała czasu na odpowiedź. Zaczęli szukać śladów i tropów.

Mieli szczęście - poruszające się stada zaiste zostawiają za sobą więcej wskazówek niż przemykające, pojedyncze sztuki. Trafili na stado zebr, które popasało tutaj jeszcze niedawno, korzystając z zieleńszej trawy i delikatniejszych źdźbeł, nieraniących tak miękkich pysków. Duża połeć wygryzionych i zdeptanych roślin wskazywała kierunek, w którym udały się kopytne.

Pozostało je śledzić... I nie dać się ujawnić wiatrowi, którego nieregularne, porywiste podmuchy w każdej chwili mogły zdradzić ich pozycję.
Lub bardzo niedoświadczonej lwicy podczas pory deszczowej.
Ogon? Ogon. Teraz cała jej uwaga będzie się skupiała na jego ogonie, co nie będzie łatwe, tak głowę odwracać (bo przecież kątem oka łapać? To nie daje dostatecznego potwierdzenia zajścia naprężenia!).
Więcej też pytań nie miała, posłusznie podążyła w kierunku wskazanym przez nakrapianego. Wtem ogarnęła ją kolejna fala strachu, zostania samą, po tym jak dobrowolnie sama oddaliła się od towarzysza. A jeśli ona coś znajdzie, gdy lampart będzie poza zasięgiem jej wzroku? Jak da mu znać, by nie spłoszyć zwierza? Albo jeśli to on będzie pierwszy, a ona nie odbierze poprawnie sygnałów, by do niego dołączyć?
W takim natłoku paranoicznych myśli nie zauważyła jakże subtelnych śladów po stadzie kopytnych; w każdym razie nie od razu. Po pewnym czasie zorientowała się, co mogło to wszystko znaczyć (kto wie, czy kiedykolwiek dane jej było dane zobaczyć całe stado zebr z perspektywy łowcy) i niepewnie podążyła tropem pasiastych, nerwowo uciekając wzrokiem ku niebieskookiemu.
Nahuel tymczasem zadecydował, że lepsze samodzielne polowanie z Eleri nieco w tyle, niż uczenie jej za wszelką cenę. Mieli teraz przede wszystkim przynieść pokarm Metodemu i zapewne pacjentowi - na nauki będzie pora później. Zresztą obserwując go, również powinna się czegoś dowiedzieć. Może nawet będzie potrafiła to wykorzystać.

Dlatego szedł równym tempem na przygiętych łapach, pomiędzy trawami, gdzie nieregularny wzór cętek krył go i pozwalał pozostać niezauważonym, przynajmniej przez pewien czas.

Chciał podejść jak najbliżej zebr i zaczekać, aż przystaną czy też znaleźć je na popasie - a dopiero później zacząć obchodzić półłukiem, nim nie znajdzie się na wysokości środka stada.
Wbrew przewidywaniom Nahuela, to taktyka Eleri okazała się być skuteczniejsza.
Stado odeszło już kawałek, więc podążenie wprost jego śladem było rozsądną decyzją. Nie było świadome tego, czy drapieżniki już za nim podążają - z pewnością mogło to jednak przypuszczać, bo tak wyglądał normalny dzień zebr. Zabieg lamparta polegający na wyszukiwaniu kopytnych, obchodząc ich łukiem, był jak pokąsanie własnego ogona - zwyczajnie je zgubił i musiał wrócić do miejsca, w którym widział ślady po raz ostatni, by stamtąd podjąć trop na nowo.

Eleri widzi już zebry, które są nieświadome jej obecności. Znajdują się w odległości nie większej niż dwieście metrów. Po Nahuelu brak jakichkolwiek śladów. Wiatr jednak wciąż jest nieregularny i w każdej chwili może zdradzić pozycję lwicy.

Nahuel nie widzi nic i ma kilka minut straty do Eleri.
Dreptała niepewna swych przyszłych ruchów i decyzji do czasu, gdy spostrzegła majaczące czarno-białe plamki. Zniżyła się na łapach, jakby bała się iż ktoś miałby odstrzelić jej głowę. Posuwała się wciąż do przodu, jednak zdecydowanie wolniej, ostrożniej. Mimo braku wprawy i wszelkiego pojęcia o tym co powinna robić, w samym jej sposobie poruszania się od zawsze objawiała się delikatność i brak gwałtownych reakcji. Stąpała więc cichuteńko, nie dając jakkolwiek o sobie znać, choć... zdradliwy wiatr mógł wkrótce zniweczyć owy stan rzeczy.
W pewnym momencie zatrzymała się, nijak mogąc zlokalizować swego towarzysza. Przywarła do ziemi i chwilę tak tkwiła, zajmując umysł zamartwianiem i przeklinaniem losu za spełnienie jej obaw. "Co robić, co robić, co robić?!" pełzało po jej czaszce, jak nieprzyjemne robactwo mrówczego rodu. Zdecydowała się czekać, biorąc pod uwagę fakt iż przecież mieli wystrzelić w jednym momencie. A znakiem miał być ogon. Ogon. Musi go widzieć.
Czy lamparty przeklinają?
Och, z całą pewnością. Ich wściekłość przejawia się jednak w zrywach mięśni i szarpanych skokach, w ostrych pazurach drących bez potrzeby trawy i w odsłoniętych kłach, suszonych na słońcu, choć brak zwierzyny, dla których mogłyby być zagrożeniem. Lamparty nie przeklinają słownie; nie trwonią energii gniewu na wydawanie dźwięków bez celu.
Nahuel klął całym ciałem, wściekły przede wszystkim na siebie.

Gdy już odnalazł ten obszar traw, z którego wyruszyli, wyrwał przed siebie, ciężkimi łupnięciami oznajmiając, że się zbliża. Postarał się co prawda wyhamować dostatecznie wcześnie, by nie spłoszyć samych zebr - ale teraz jakoś nie chciał wierzyć w to, że pójdzie dobrze.
Trudno.
Najwyżej postarają się zapędzić jakąś zebrę między drzewa, gdzie nie będzie miała szans.
Eleri zdecydowała się zaczekać. Lampart porzucił chęci przeprowadzenia skomplikowanego planu i postanowił bawić się w geparda. Dobrze...

Już był niedaleko, już hamował zgodnie z planem, kiedy coś i tak spłoszyło zebry. Najpewniej był to wiatr - uderzył po skosie, dostatecznie, by złapać woń Nahuela i lwicy, na tyle silnie, by donieść ją do skrajnych strażników stada. Zapach poczuły dwie zebry z kilkunastu. Wystarczyło. Zerwały się do biegu z rżeniem, formując szyk, który przez chwilę miał chronić matki z dziećmi w środku. Zaraz pójdą w rozsypkę, jednak póki co z brzegów znajdują się najsilniejsze osobniki.

Stado przebiegnie dostatecznie blisko Eleri, by spróbować wyskoczyć na którąś z zebr. Nahuel może je gonić po tropach lub spróbować przeciąć drogę, tworząc plan trójkąta.
Posłyszała łupnięcia, a w jej sercu pojawiła się nadzieja. Nahuel znajdzie ją i wszystko będzie znów tak jak trzeba, plan się uda, wrócą ze słusznym łupem!
Niestety, nie trwało to zbyt długo.

Może ktoś inny dałby się skusić na atak, może ktoś zacząłby na szybko snuć inny plan, ktoś o trzeźwym umyśle, bystry, zdolny. Lecz hah, ta jaśniutka lebiega jedynie zlękła się, nie umiejąc wykonać żadnego ruchu. Och nakrapiany nie miał szczęścia co do swej partnerki do polowania. Ale cóż, to co może usprawiedliwiać biedaczkę- to jej pierwsza taka eskapada.
Im dłużej siedziała w miejscu, tym bardziej paraliżował ją strach iż jeśli się nie ruszy, spadnie na nią gniew lamparta. O ironio.
- Eleri, ruchy!
Ryk nie był imponujący, był raczej zduszony, bo przecież zziajany i wściekły Nahuel nie miał czasu wziąć porządnego wdechu ani warunków do tego, by zmarnować go cały na jeden głośny wrzask. Pamiętał na szczęście o wystawieniu tego idiotycznego ogona jako anteny. Co on sobie myślał? Głupi, głupi, głupi!

Wypruł znów, a hałas traw i ponowne uderzanie łap powinny dać znać Eleri, do kompletu z tamtym, że ma gonić zebry i którąś łapać. Sam zdecydował się jednak przeciąć im drogę, bo im więcej dziś kombinował, tym gorzej mu to szło.
Oj, nie został przeznaczony do takich zrywów i nagłych zwrotów akcji, tylko do silnych uderzeń i walki w zwarciu...
Cóż, natomiast "piegowata" nie została przeznaczona do improwizacji w stresujących sytuacjach, w których w dodatku trzeba wziąć na siebie odpowiedzialność, czy wykazać się umiejętnością podejmowania trafnych decyzji, w krótkim czasie. Strasznie to musi być męczące, polować z tą nieszczęsną samicą.
Ogon. Gdy wystrzelił w górę i ona poderwała się, z początku tylko przepełniona ekscytacją, niźli by wiedziała co ma z owym faktem począć. Jednak wkrótce już jasna smuga śmignęła za soczystymi zadkami w paski, licząc na to iż przecięcie drogi przez nakrapianego rozbije ich szyk, a i zagonią choć jedną, gdy znajdą się z obu stron.
Stron: 1 2 3