Dolna Część Wąwozu - Wersja do druku +- Król Lew PBF (//pbf.krollew.pl) +-- Dział: (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=65) +--- Dział: Lwia Ziemia (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=181) +---- Dział: Wąwóz (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=38) +---- Wątek: Dolna Część Wąwozu (/showthread.php?tid=150) |
Dolna Część Wąwozu - Vasanti Vei - 25-06-2012 Kurz, piasek i dwie skalne ściany, jakieś powyginane konary, ewentualnie jeszcze parę skałek, kości... Ot, cały krajobraz. Nie polecam osobom, które nie lubią długich spacerów, bowiem wąwóz jest długi, a wydostanie się stąd 'górą' graniczy z cudem. No, chyba że umie się dobrze skakać po kamieniach i nie boi się, że któryś z nich zakończy nasz żywot palnięciem w łeb. RE: Dolna Część Wąwozu - Eenu - 03-07-2012 Życiodajne deszcze nadciągały z wolna na pobliską krainę - kwestią kilku dni było, kiedy to koryta rzek znów wypełnią się po brzegi, a okoliczna roślinność rozbłyśnie zielenią, przyciągając nawet i całe stada potencjalnej zdobyczy dla wygłodniałych lwów, tudzież wytrawnych łowców. Aczkolwiek każda ulewa z zajadłą burzą musi zostać uprzedzona tą podłą, przygnębiającą ciszą - udawanym, nic nie wartym spokojem, po którym wówczas nastąpi odnowienie. W najbliższej okolicy nie majaczyła żadna sylwetka, żadna pomoc nie spływała teraz z dobrodusznych niebios. Nie było także zagrożenia, które tylko czekało by przerobić zagubionego Włóczęgę na miazgę i pożywkę. Jego kroki były niemal niesłyszalne, nie pozostawiające echa na popękanej, jałowej ziemi. W dodatku - kuśtykał, bowiem w prawą łapę nadto głęboko przez nieuwagę wbity został przebrzydły cierń, sprawiając, iż z każdym ruchem ból paraliżował całą kończynę. Sylwetka piaskowego samczyka kiwała się na boki, niczym w pijackim tanie, raz po raz niemalże przewracając się pod wpływem jakoby uderzeń bata - parzących go promieni słonecznych, ostatecznie mogących wykończyć go w tejże duchocie. Beznamiętnie zlustrował zaschniętą strużkę krwi spływającą z rannego miejsca, aczkolwiek bezradność i znikoma wola walki Eenu wzięła górę, zatem zwyczajnie westchnął gorzko i ruszył przed siebie. W pewnym momencie zarysy odległych skał przed oczyma poczęły drgać, falować, acz tym razem inaczej, niżeli od ogromnego upału. Samotnikowi, gdyż tak ochrzcił go wyrodny los, poczęło od tej pędzącej karuzeli być zwyczajnie niedobrze, a uczucie, że zaraz zemdleję albo wyzionie tu ducha w pełni zaćmiło mu umysł. Teraz okna tej delikatnej duszyczki okryła niewidzialna mgła, gęsta na tyle, by ogromna przepaść malująca się tuż przed nim nie została dostrzeżona. Można wyobrazić sobie tylko grymas, jaki zalśnił na jasnej mordce, kiedy to nagle pod zdrową łapą zanikł grunt, a wtem oprzytomniały maluch złośliwie wybudzony w zbyt późnym momencie jak długi rozpoczął swój niebezpieczny - zdawałoby się, iż ostatni - lot w życiu. Szczęście, a może zwykłe niedopatrzenie chciało, iż lecąc tak na łeb, na szyję, zdołał jeszcze rąbnąć się boleśnie o niemalże pionową, skalną ścianę, co zwolniło tempo upadku. Ponadto nie czekał już teraz z paniką na pyszczku, by rozpłaszczyć się o dno Wąwozu, a koziołkował, zagryzając kurczowo kiełki. I mimo, że cały akt trwał ledwo kilka sekund, dla młodego było to wiecznością. Dla niego czas i wystraszone serce stanęli w miejscu, dając mu jeszcze jedną, jedyną szansę... dopóty te makabryczne wyobrażenia, "co będzie dalej", nie przerwane zostały tryumfalnie przez twarde, chłodne podłoże głębokiego rowu. Upadł szczęśliwie, choć boleśnie - zatem kiedy tylko jego grzbiet z poślizgiem zderzył się po raz ostatni o chłodną, suchą nawierzchnie ten zaniósł się zapłakanym jękiem, niesionym jeszcze kilkakrotnie dudniącym echem. Wzdrygnął się, czując, jak gdyby każdy dźwięk odbity od ścian zwyczajnie go wyśmiewał. Był przerażający, z początku pełny bólu, wyrzutu, a wtem nienawiści i grozy. Błysnęło kilka łez, a lwiątko podjęło się pierwszych prób wstania - był cały, nieco zakurzony, a cierń w jego łapie wbił się niemalże na całą długość. Dodatkowo, ta sama łapa ciut wygięła się w niewłaściwą stronę, przygnieciona ciężarem piaskowego ciała, tudzież ewidentnie została skręcona. Teraz już nigdy się stąd nie wydostanę. Nikt mi nie pomoże. Przynajmniej nie jest tu tak gorąco, ale moja łapa... Tu nie ma nic do jedzenia... Przeczołgał się w geście desperacji ledwo kilka stóp naprzód, każdy, najmniejszy ruch zwiastując cichym postękiwaniem, po czym całkowicie opadł, przygnieciony już zbyt olbrzymim zmęczeniem. Schował swoje cierpiące lico między łapami, językiem jeszcze gładząc zranioną część, i leżał. Oczekiwał nadejścia sępów, swojego przeznaczenia. Na pomoc nawet nie liczył - ha, nie moi drodzy, Eenu nie należał do optymistów. Niechaj się dzieję, co się dziać powinno. Co zostało zapisane na kartach życia, z których ni przyszło mu wróżyć. RE: Dolna Część Wąwozu - Roza - 03-07-2012 Półprzytomny samczyk mógł dosłyszeć z niedaleka dźwięki stąpania. Lekkie, ciche kroki, pewnie innego drapieżcy, mogącego zadać więcej bólu piaskowemu niż myślał... Ale to nie były kroki sępów... A tego chciał? To mamy "nieszczęście w nieszczęściu", bo postać przybliżająca się łapa za łapą to samica lwa, która nie miała zamiaru żywić się żadnym innym kotowatym. Fioletowa stanęła nad ciałem lwiątka i chwilę tak mu się przyglądała, jakby nie wiedząc, że młodego przydałoby się jak najszybciej stąd zabrać. Jedną pożyteczną rzecz jaką teraz robiła, to rzucała piaskowemu cień... Upewniwszy się, że samczyk jeszcze dycha, Roz złapała zębami za jego skórę na karku i podźwignęła go, zarzuciwszy nim i szybko podkładając swój łeb pod jego szyję i barki. - Wstawaj... - powiedziała tylko suchym, średnio-przyjemnym głosem, niepasującym zapewne do takiej lwicy jak ona. - To nie jest odpowiednie miejsce na wylegiwanie... - dodała zaraz, unosząc młodziaka, prowokując, by wykrzesał z siebie jeszcze odrobinę siły. Sama w końcu go nigdzie nie zaniesie... To nie jest już lwiątko wielkości kotka. /Żaden tam post, ale chęć popisania chyba się liczy xd/ RE: Dolna Część Wąwozu - Eenu - 03-07-2012 Doskonale słyszał, jak coś nadchodziło. Bał się, tak bardzo się bał, za nic nie chciał teraz podnieść łba. Co komiczne, jeszcze wcześniej powiedział sobie, że cierpliwie zniesie rozpruwanie żywcem przez bandę wygłodniałych sępów, a jednak - przeliczył swoją wrażliwą duszyczkę i odwagę. Jego ciałko, może i faktycznie nie tak drobne i liche jak u kota iście domowego, lecz nadal mniejsze w porównaniu do nadchodzącej lwicy, poczęło coraz to intensywniej i częściej drżeć, ponoszone szlochem - ba, nieustannie z trudem wbijał kiełki we własny język, byleby nie dać znaku życia, nie wybuchnąć tłumionym, żałosnym płaczem. Pamiętał, jak to w dzieciństwie jego brat straszył go opowieściami o hienach. Nie wiedział wprawdzie, jak to stworzenie wygląda, lecz z pewnością słynie z okrucieństwa i kroczy dumnie na czterech łapach - a ta mara, wyłoniwszy się z piekącego słońca, poruszała się we właśnie ten sposób, nie skrzeczała, ani nie biła potężnymi skrzydłami. Chore, przerażające obrazy tliły się w jego wyobraźni, panika wzbierała w sercu, do momentu, kiedy potencjalny zabójca nie stanął nad jego ciałem, bacznie lustrując. Na moment, jak na złość dla oceniającej jego stan samicy, wstrzymał oddech, myśląc, iż martwe truchło zostanie porzucone (co mogło być błędnym rozumowaniem, w szczególności dla panoszących się wszędzie padlinożerców...), lecz wówczas szloch targał piaskowym jeszcze bardziej. I wtedy nastała rzecz niespodziewana - poczuł, jak czyjeś szczęki zaciskają się w okolicy jego karku, wprawdzie nie był to proces bolesny, tylko normalna czynność, jednakże w obliczu strachu wszystko posiadało widoczną, krwawą intrygę... Zatem kopnął, jak poparzony, tylnymi łapami o wysuszony grunt, a z zaciśniętych kłów wydobyło się to niegodne prawdziwego lwa, donośne piśnięcie. Był to jednak jedyny odruch obronny, na jaki w tej chwili mógł sobie pozwolić. Wyczerpany, ranny i niemalże całkowicie pozbawiony woli przetrwania bezwładnie opadł na fioletowy łeb Rozy, półprzytomnie wsłuchując się w jej wypowiedź. Interpretacja, i ogólne skojarzenie faktów, przyszło mu z nadzwyczajną trudnością. Głos wprawdzie miała szorstki, lecz... była lwem! Może to jego mama? A może ta fałszywa ciotka, która raptem zmieniła zdanie, wyruszając na poszukiwanie młodzika? Zamrugał brązowymi oczyma, opuchniętymi od fali przelanych przedtem łez, dostrzegając jej sylwetkę - lawendowej barwy, dorosła, ale w dalszym ciągu obca, o nieznanych dlań intencjach. Zatem najwyższa pora zabrać się za to, cóż powiedziała - wstać? Jasne, gdyby tylko lwiątko potrafiło, wątpliwym jest, czy wybrałaby to miejsce na dogodne do drzemki czy wypoczynku. Jego grzeczność nakazywała, nawet w obliczu takich okoliczności, by nie obciążać nieznanej lwicy swoim ciężarem - kto wie, może to wszystko było tylko nieprzyjemnym koszmarem, a teraz rodzi się zupełnie nowy wątek w jego życiu? Opuścił oparcie w formie jej głowy i szyi, odpychając się lekko i zataczając - lecz kiedy opuścił ranną, skuloną kończynę dla lepszej równowagi, wydając z siebie zgaszony okrzyk bólu ponownie opadł na podłożę, tym razem za żadne skarby nie chcąc nawet drgnąć. Jedynie, pełen rozpaczy i smutku, podniósł ślepia, leżąc tak i spoglądając w fioletowe oczy Samotniczki. Gorzkie krople spływały po jego polikach, zostawiając za sobą mokry ślad, a ona sama mogła dostrzec jego przyjazne rysy mordki, teraz zakłócone cierpieniem oraz dwie ciemniejsze łaty na pyszczku, wyglądające niezwykle jakoby dwa, ciepłe płomyki. Chciał się odezwać, lecz wydobycie z siebie głosu prócz nieznacznego jęczenia zdawało się na chwilę obecną nierealne - nie bacząc na jej reakcje, zacisnął w trwodze powieki, po czym wysunął na przód drżącą kończynę - ażeby Roza mogła doskonale dostrzec gruby kolec, wbity w okolicach opuszki, oraz ogólny wygląd łapy, który świadczył, iż Eenu całkiem niedawno przeżył jeden z mniejszych... wypadków. Głównie chciał takowym gestem usprawiedliwić swą słabość, lecz i pragnął... pomocy. Bo jeżeli to była jego szansa? Wątpliwym jest, czy ktoś inny prócz drapieżców może przechadzać się w taką pogodę przez TAK nieprzyjemne miejsce, jaki stanowił rozgrzany, pozbawiony kropli wody wąwóz. RE: Dolna Część Wąwozu - Roza - 03-07-2012 Jak przez dłuższy czas na pysku fioletowej gościła śmiertelna powaga i obojętność, teraz w tą mieszankę doszło zmarszczenie brwi. Ale nie takie, świadczące o zdenerwowaniu czy utracie cierpliwości, a pewnego rodzaju współczucia. Wyłapując kolejne dźwięki szlochu zmianie na jej pysku uległy też powieki, które lekko się przymknęły. Chwilę tak patrzyła na żałośnie wyglądające lwiątko i aż cicho prychnęła w zażenowaniu, że ulega dawnym uczuciom jakie nią kierowały. Wrażliwość, współczucie i wyrozumiałość - cechy, które uznała za powód rozpadnięcia się jej życia, które odrzuciła parę pełnych księżyców temu. A teraz dowiaduje się, że nie do końca pozbyła się tych wartości. Wciąż nią kierują... Zła na siebie, przymknęła poirytowana ślepia. Wracające wspomnienia tylko coraz bardziej ją denerwowały... Ale do czasu gdy usłyszała kolejny szloch. Jej równie fioletowe tęczówki jak u futra znów spoczęły na ciałku piaskowego samczyka, na jego wilgotnych od łez oczu i wyciągniętej, nieciekawie wykręconej i poranionej łapie. Ten widok ją złamał... Walić przeszłość, mniejsza o te wszystkie zmiany i starania... Samica westchnęła krótko i zniżyła pysk do poziomu lwiątka, liznąwszy czule jego łepek od polika, po oczy i czoło. - No już... Nie będzie tak źle... Czekaj no--... - nachyliła się jeszcze mocniej i przyjrzała się wyraźniej łapce młodziaka. Choć z trudem, zmęczonym od wędrówek i słońca oczyma, dostrzegła kolec i nie czkając na nic dłużej, capnęła go szczękami i pociągnęła stanowczym ruchem. Mogło zaboleć, i fakt, że mogła to zrobić delikatniej, ale niech młody lepiej rozkoszuje się tą ulgą. Na nic więcej nie mogła poradzić, tak więc wyprostowała się, rozejrzała po okolicy i ponownie pochyliła się, jednak tym razem mając na celu samodzielne podniesienie ciężaru, jakim było lwiątko. Zrobiła to z lekkim westchnięciem i zakołysaniem się na łapach. Zawroty głowy musiały pojawić się pewnie z powodu gorąca, wysokiej temperatury jaka teraz tu panowała, no i przede wszystkim z braku wody. Po chorobę przyszło jej do łba tutaj się zabierać... RE: Dolna Część Wąwozu - Eenu - 03-07-2012 Może i strach malca, częściowo bądź całkowicie zniknąłby z jego serduszka, które teraz nerwowo biło, jakoby miało wyskoczyć z tejże chuderlawej piersi, gdyby w dalszym ciągu zatapiał swe orzechowe, zapłakane spojrzenie w jej fioletowe ślepia - czyli jednak postać, na którą natknął się w jednym z gorszych do wyboru scenariuszy losu, miała w sobie dobro. Wprawdzie nie była nim przepełniona po brzegi, lecz BYŁA W STANIE ofiarować mu swoją pomoc, a nie dobić czy przejść obojętnie, co w tych warunkach wydawało się jeszcze gorszym końcem, pełnym męczarni i potęgowanego bólu. Sam nie wiedział o niej kompletnie nic - nie wiedział skąd pochodzi, jak się nazywa, ani ze względu na jakie wydarzenia z przeszłości zapragnęła ukrywać swe uczucia pod maską chłodnej obojętności. Nie wiedział też, czy dane będzie mu kiedykolwiek poznać te szczegóły, jeżeli wyjdzie z tego podłego Wąwozu w jednym kawałku... Lecz kiedy ta nachyliła się nad nim, pozwalając, by na piaskowej skórze poczuł jej oddech, powoli począł nabierać pewności, iż jest bezpieczny, nic mu nie zagraża. Dodatkowo to liźnięcie, które czule otarło ściekające wartką strużką, słone łzy (które notabene odwadniały lwiątko z ostatnich zasobów wody w organizmie, co na tym upale było śmiertelnie niebezpieczne) - pierw mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, uchylając ciężko ślepia i ponownie nawiązując z przybyszką kontakt wzrokowy - tym razem ciut świadomiej, dostrzegając w tych lśniących fioletem ognikach... dobro. Zaraz, kiedy tylko obraz zamajaczył, a nowa fala złego samopoczucia zapełniła jego umysł, dostrzegł swoją własną, poczciwą matkę - Nanizu. Bo to ona właśnie, nim wyruszyła na ostatnie łowy w życiu, uraczyła go miłym muśnięciem po czole, gdzie z wolna powstawała, wciąż jednak jednolita barwą z resztą sylwetki, grzywka. Nikt do tej pory nie dał mu nawet mizernej dawki opiekuńczości, jaka dla rozwijającego się lwa, który nie jest w stanie przez słaby i zbytnio spokojny charakter samodzielnie poznawać świata, jest elementem wręcz świętym. Zamykał i roztwierał powieki w co i rusz innym tempie, próbując ostatecznie wrócić do zmysłów, nabawiając się wątpliwości, czy ma przed sobą swą własną, troskliwą rodzicielkę, czy w dalszym ciągu obcą, nieco chłodną lwicę, od której zależy jego dalszy los. Dopiero po chwili, kompletnie nie słysząc przez dzwonienie w uszach i natłok własnych myśli jej słów, wybudził się metodą... nieco mniej przyjemną, szokową - wyjęcie ciążącego kolca skwitował ochrypłym, cichym okrzykiem, który wraz z napływem błogiej ulgi zamilkł, znikając w oddali wraz z echem. Z niedowierzaniem spojrzał na swą zbawioną od tamtego paskudztwa kończynę, próbując nawet i wysunąć drobne pazurki, co teraz przyszło mu z niebywałą łatwością, mimo drobnej ranki, która błyskawicznie przejdzie w zapomnienie. Gdyby nie to podłe skręcenie i ogólne wycieńczenie organizmu najchętniej rzuciłby się Rozie w objęcia, dziękując i dziękując! Wyczekał jedynie momentu, kiedy samica spojrzy na jego mordkę, po czym uniósł kąciki warg w... uśmiechu. Mimo żałosnej sytuacji, mimo tego, przez co przechodził i mimo upału, jaki z wolna go wykańczał - zrobił to nadzwyczaj promiennie, co rozgrzałoby serce niejednego twardziela. Uśmiech ten miał za zadanie wyrazić wdzięczność wraz z sympatią, jaką poczuł w stronę Samotniczki, która wkrótce na nowo podniosła go z ziemi, tyle, że tym razem obierając za cel NIESIENIE młodzika. Niezbyt mu się to spodobało, bo wiedział, iż jest ciężko, aczkolwiek ani mu się śniło protestować. Wręcz przeciwnie, przechylając bezwładnie łepek na bok począł ruszać wargami, pierw bezdźwięcznie, by dopiero potem do uszu owej damy mogły dobiec jego słowa - nie wiadomo, czy mówił to majacząc, czy był w pełni świadom każdego stworzonego zdania. Głos miał słaby, o łagodnym tonie, chociaż by go usłyszeć należało nie lada natężyć słuch: - Jest Pani bardzo ładna... Prawie jak moja mamusia... A może Pani jest moją mamusią...? - ostatni raz pociągnął nosem, kończąc tym samym cały teatrzyk z potwornym szlochem i łzami - Idziemy do domu, prawda? I tatusiowi udało się upolować kolację...? Jestem głodny... i zmęczony... chodźmy, chodźmy do domu... RE: Dolna Część Wąwozu - Roza - 03-07-2012 Z chwilą uniesienia młodego i ruszeniem w wyznaczonym przez siebie kierunku, jej kroki stawały się na powrót stanowcze, choć w dalszym ciągu łagodne. Wiedziała, że nie może tu dużej zostać. Wycieczka okazała się złym pomysłem, a szanse na dobre jej zakończenie zmniejszyły się w dużym stopniu z momentem zauważenia lwiątka. Teraz miała balast i wahania nastroju. Właściwie to drugie pojawiło się co prawda wcześniej, gdy tylko wkroczyła na tereny Lwiej Ziemi... Wspomnienie faktu, że było to stado które zdradziła, z którego odeszła... no zawsze to zaboli. Inaczej się poczujesz, niż kiedy stąpasz twardo po wolnych terenach. Myśli się o wszystkim innym. Lecz teraz te myśli zniknęły... albo raczej na ich miejsce weszły inne. Irytacja i poruszenie. Złość i wzruszenie, i tak w kółko. I zaraz znowu pomyślała o tych orzechowych ślepiach... Ślepkach pełnych wdzięczności. Roz westchnęła i poczuła kolejne zawroty głowy. Za gorąco... A te zadręczanie się jeszcze potęguje jej wzrost ciśnienia. Zaraz też jej uszy do początku postawione wysoko, skierowały się w kierunku młodego. Ona nie musiała się zbytnio wysilać, by cokolwiek dosłyszeć. Los obdarował ją dużą spostrzegawczością. Może i dobrze, ale chyba oddałaby trochę tej spostrzegawczości w zamian za zręczność czy siłę. Słyszy, czuje widzi więcej, ale jak to może przydać się, gdy poluje się na coś w pojedynkę. Wciąż patrząc przed siebie, na horyzont, w którym pokładała nadzieję wydostania się, skupiła się na słowach piaskowego. I nie wiem czy i tego nie pożałowała. Z początku mimowolnie wyszczerzyła się w uśmiechu. Taa, jak nie zareagować na podobne słowa inaczej, prawda? Cóż, więc i nie trudno się domyślić, że młody polepszył odrobinę humor filetowej, a przynajmniej rozbawił ją. Inna sprawa, gdy zaczęły do niej docierać kolejne słowa. Lwica nie zauważyła, że zaczęła iść trochę wolniej, a jej spojrzenie świadczyło o lekkim szoku, jakiego właśnie doświadczyła. Fioletowa od początku była osóbką, która przeżywała każdą sytuację, każde wypowiadane słowo, nie dotyczące czasami jej samej. Dlatego natychmiast wczuwszy się sytuację młodego, jej smukłe ciało przeleciał dreszcz, a z jej gardła wydobyło się coś w formie jęknięcia, cichego, ledwo dosłyszalnego, wydanego przez wysuszone gardło. Padały kolejne słowa, a ona czuła, jak owe gardło robiło się coraz suchsze, jak w nim tworzyła się jakaś gula. Do oczu napłynęły łzy, ale jeszcze nie znalazły ujścia, bowiem lwica zmarszczyła gniewnie brwi, przypomniawszy sobie, jak dawała słowo, że nie pozwoli na byle mazanie się. Ale uczucia nadal ją smagały. Powinna coś powiedzieć młodemu? Zatrzyma się i co? Co ona ma powiedzieć... RE: Dolna Część Wąwozu - Eenu - 05-07-2012 Eenu nie był już w stanie dopatrzeć się uczuć, jakie wypływały niczym przyjemny wodospad z duszy Rozy. Nie był w stanie stwierdzić, czy jej kroki są dumne i stanowcze, czy lekkie, a może przesiąknięte desperacją i paniką, wszak wydostanie się z ogromnego Wąwozu, mając przy sobie półprzytomne lwiątko stanowiło swego rodzaju śmiertelnie trudną sztukę. Gdyby w chwili obecnej spoglądał w jej fioletowe, piękne oczy zamiast delektować się jej obecną huśtawką nastroju, brodzić w toni barwnej osobowości, tym razem nie dostrzegłby nic. Jeżeli jednak zabrałaby głos, w uszach młodzika ten melodyjny ton uniósłby się jako cierpkie, bezwyrazowe echo. Jednak CAŁKOWITE milczenie ciut go zaskoczyło - lwica niewątpliwe zajęła się intensywnym rozważaniem osobistych kwestii, a także nerwowo starała się ukryć wzruszenie, które w tym momencie nie było niczym wstydliwym czy drwiącym z jej siły. A dowiodła jej nawet teraz, nie zatrzymując się, a brnąć dalej, przez to pustkowie, na obcych w dodatku terenach. Jednakże on liczył ślepo na potwierdzenie jego słów, dodanie otuchy, miłe skandowanie kłamstw, jakoby wszystko jest w porządku, rodzice wciąż tu są, zaraz wydostaną się z tej piekielnej pułapki, odetchną i wszystko będzie jak dawniej... - Dlaczego nic nie mówisz...? Mamo...? - wysapał jeszcze, nieudolnie prostując niesprawną łapę, osądzając tym samym, czy dałby radę dreptać obok niej, niżeli trwać jako ciężar - aczkolwiek głęboki grymas bólu wtem skrzywił jego mordkę i absolutnie zrujnował wolę samodzielnej walki z upałem czy trudami wędrówki piaskowego samczyka u boku nieznanej towarzyszki. Na nowo przechylił bezwładnie łepek, z trudnością wypowiadając kolejne słowa przez suche, odrętwiałe wargi - Miałem bardzo zły sen... Śniło mi się, że z tatusiem już nie wróciłaś do domu. A braciszek zabrał mnie w podróż, potem poznał moją ciocię... Tylko ona mnie bardzo nie lubiła, więc pewnego razu Agandi zabrał mnie gdzieś daleko i powiedział, że mam iść i nigdy nie wracać... A ja tak bardzo się bałem, mamo, i płakałem, ciągle tęskniłem... - urwał, kończąc kolejną, gorzką wypowiedź zgaszonym stęknięciem zmęczenia. Orzechowe ślepka, w połowie przymknięte, teraz gęsta mgła okryła na dobre - nie potrafił już interpretować widzianych obrazów, toteż otaczający go, suchy krajobraz kurzu i palącego słońca okrył mrok. Oddychał głośno, chrapliwym głosem, co dla troskliwej rodzicielki byłoby smutnym znakiem, że pociecha miewa spory problem z pobieraniem tlenu. A cóż, stan lewka przedstawiał się jako wahanie między stanem bardzo złym a kompletnie krytycznym - zatem Roza miała przed sobą nie lada wyzwanie, walkę o życie napotkanej sierotki, albo i pogodzenie się z jego utratą, opuszczenie go tu, w stertach kości zwierząt poległych z podobnej przyczyny, w ogromnych mękach. Co gorsze, Eenu z każdą chwilą tracił nie tylko siły czy świadomość, ale i CHĘĆ dalszej tułaczki, trzymania wrażliwej duszyczki w poturbowanym, delikatnym ciele. Pomyłka Samotniczki z własną Matką dodała mu zaledwie cieniutkich, lichych skrzydełek, ale ból i afrykańska gorączka przyprawiały w dalszym ciągu o czarne, intensywniejsze niżeli wszelakie nadzieje, myśli, czy z chwilą śmierci nie dozna ulgi, niczym po wyjęciu tamtego przeklętego ciernia... Nie powinien dłużej zaprzeczać i stawiać czoła, a jedynie oczekiwać werdyktu swego żywota - zamilkł, rozluźniając mięśnie, już nie jęcząc czy płacząc, dawał się po prostu swobodnie nieść w bliżej nieznanym kierunku. RE: Dolna Część Wąwozu - Roza - 05-07-2012 Nie wiem czy potrafiłabym opisać, jaka więź utworzyła się w ciągu tych zaledwie kilku minut przebywania Roz z młodym... W każdym bądź razie przywiązała się do niego. Albo-- no nie wiem na prawdę jak to określić. Może to zwyczajny instynkt macierzyński? Hm... nie sądzę. Co coś innego... I to jest coś więcej. Miało się udać, miała nie ulec większym emocjom... A tu masz. Prawie doprowadziła się do porządku na powrót skupiwszy się na drodze, dopóki znowu nie usłyszała piaskowego. Na jego słowa źrenice fioletowej gwałtownie uległy zwężeniu, zaś sama ona zatrzymała się i spojrzała ślepo przed siebie. Już nie mogła powstrzymać łez. Znów napłynęły, ale teraz w takim tempie, że nie zdążyła sama złapać jednej z nich. Stojąc, wytarła się i jęknęła, poczuwszy się jakby za pokonaną. Mimo wszystko ruszyła dalej. Choć z półprzymkniętymi oczyma, prawie na ślepo, ze łzami zasłaniającymi jej widok i odbijającego słońca, szła. Normalnie pewnie by się w końcu zatrzymała, ale nie myślała teraz ani logicznie ani w ogóle spójnie. Teraz był prowizorycznie wyglądający obraz piaskowego, i przypuszczalna walka jego rodziców. Nie ważne z kim, z czym... miała przed oczyma osierocanie lwiątka. I... o ile ją pamięć nie zawodzi, ona skończyła podobnie... W jego wieku także znalazła się w pobliżu Lwiej Ziemi. Ale miała więcej szczęścia; nie musiał jej nikt ratować, nie groziło jej niebezpieczeństwo. Kolejne słowa młodego tylko lepiej kształciły obraz. I... wszystko zniknęło. Stała z lwiątkiem w pysku, w środku głębokiego wąwozu... Lwica skierowała postawione uszy w stronę samczyka. Tak, dostrzegła ten jego nieprzyjemnie brzmiący oddech. Instynkt jak nic mówił, że młody nie przetrwa dalszej drogi. Nie w takim stanie. Fioletowa przeszła parę kroków w stronę skał i położyła małego na ziemię. Przyglądnęła mu się raz jeszcze, ale inaczej niż wtedy po tym, gdy widziała go spadającego. Ze strachem w ślepiach nachyliła się ku niemu i łapą podniosła nieco jego pyszczek. - Hej... Posłuchaj mnie--... - zaczęła cicho, starając się zachować powagę, ale niestety wiele z jej starań wychodziły na marne, bo jej głos co chwilkę drżał. - Hej, spójrz na mnie... Wyjdziemy z tego, tak? - wciągnęła powietrze do płuc, ale szybko je spuściła. Znowu dotknęły ją jego ślepka, i jego słowa, które wracały jakby echem. Wróciła Rozia... Fioletowa legła, spuściwszy na jakiś czas łeb. Zawyła cicho i... pozwalała na to na chwilę. Czasami płacz pomaga. A ona nie wyła oh, zbyt długo. Ale zaraz przestała. Otworzyła ślepia, ale nie patrzyła nigdzie. Tak, jeśli młody ma zginąć... Nie. Tak czy inaczej piaskowy potrzebuje teraz wsparcia. Ale i tak go stąd wyciągnie... Samica objęła lwiątko i wtuliła w niego pysk, ocierając się nim o jego łepek. - Ale jestem, tak?... Jestem tu i--... I zaraz wrócimy do domu. Tatuś już czeka i... Tylko nie zasypiaj teraz, dobrze? Widzisz, to już niedaleko... - podniosła łeb, chcąc udowodnić i uwierzyć w to co mówi, rozejrzała się po wąwozie... Ale nawet to było kłamstwem. Może i poszła w dobrą stronę i nie trafią w ślepą uliczkę jaką będzie wielka, stroma góra, ale co z tego... Końca nie potrafiła dojrzeć; umiejętność widzenia zmniejszała się nieustannie z powodu zmęczenia i odwodnienia. Lwica podniosła łeb wyżej by przyjrzeć się górom, wyglądając za jakimś mniej niebezpieczne wyglądającym przejściem... RE: Dolna Część Wąwozu - Eenu - 09-07-2012 A i owszem, więź, która wypełniła serce Rozy została jakże promiennie odwzajemniona - lwiątko w swej gorączce, obłędzie nieustannie tępiącym młode zmysły, uznało ją za swą matkę, jaka do tej pory była nie byle jakim promyczkiem opcjonalnie dostarczającym mu szczęścia czy należytego ciepła - acz całym słońcem, wprawdzie nie tak zabójczym i bezlitosnym niżeli kąsające wąwóz z góry, lecz oświetlającym mu każdą ścieżkę i nieodstępującym od piaskowego ani na chwilkę. Miłości do swych rodziców nie wyrzekł się nawet po ogłoszeniu przez brata żałobnej wieści, wciąż, mimo przewlekłej rozpaczy, mimowolnie uchował w umyśle garstkę nadziei, w oczach innych lwów będącą... absurdem. Chociaż teraz, kiedy włos dzielił go od wyzionięcia ducha pośród kurzu, kości i stromych ścian, odbijających jedynie echem każdy rozpaczliwy krzyk, zdrowy rozsądek osunął się na dalszy plan, a Eenu z niewidoczną radością uznał, że jednak powróciła. Jego najdroższa mamusia, mimo upewnień, że legła martwa na swym polowaniu, wciąż jest przy nim, spłynęła niczym przepiękna anielica, wraz z żarem, niosąc swemu potomkowi pomoc. I mimo, że Samotniczka nadal miała szansę, potężną chęć na wydostanie się, ten nie zamierzał już dłużej walczyć - nie obwiniał za to lwicy, naturalnie, wszak nie jest wszechmocna. Doceniał to, jej starania i próbę ratunku, zwyczajnie nie chcąc być dla "matki" ciężarem godził się na wszystkie niespodzianki złośliwego losu. Fioletowa, na szczęście, była jednak wyjątkowo bystrą samicą - kładąc na rozpaloną glebę młodzika, ten, rozkojarzony całkowicie, zdołał wybudzić się na tyle by znów pochwycić ten melodyjny głos. Unosząc jego pyszczek mogła bez problemu dostrzec, jak maluch porusza na nowo wargami, aczkolwiek zamiast słów tworząc cały ciąg bezwyrazowego bulgotu i pochrapywania. Później zaś, ku większemu bólowi, jakim eksplodowało jego wrażliwe serduszko, wsłuchiwał się półprzytomnie w ledwo urywek szlochu jego towarzyszki. Jeszcze bardziej, uparcie i kurczowo zaczepił o twierdzenie, że oto jest na pewno wykapaną, opiekuńczą Nanizu, nie ma innej opcji! - Nie płacz... - szepnął marnie, nie otwierając nawet ślepi oraz nieco zsuwając się z jej łapy na twardy piach. Na dalsze zwroty nie reagował, całkowicie skupiając się, już machinalnie, na połykaniu głębokich, desperackich oddechów, które w rzeczywistości były słabe i chrypliwe. Zbocza wąwozu były, huh, niezwykle strome - lecz nie do końca wyszlifowane, całkowicie gładkie. Jedynym racjonalnym, ale ryzykownym wyjściem byłaby wspinaczka po pojedynczych, odstających elementach, kruchych ostańcach, susy po małych półkach skalnych czy szczelinach. Jednakże już od Rozy zależało, czy odnajdzie sposób na ucieczkę z pułapki śmierci, wraz z odnalezioną, słabiutką istotką, oraz samą ideę na dalsze postępowanie w celu uchronienia wprawdzie nic nieznaczącego istnienia. Gdyby tylko wydostali się, co graniczy z istnym cudem, wówczas postawiłoby to Samotniczkę przed trudną decyzją - udać się do najbliższego stada, Lwiej Ziemi, mimo, iż jako zdrajczyni nie może oczekiwać przyjaznego traktowania? Czy też zdecyduje się na ucieczkę do nieco bardziej odległych stref, chcąc zdobyć się na łaskę tamtejszych medyków? Czy może na własną łapę zadba o zdrowie Eenu, prowadząc ku wodopojowi, karmiąc i opiekując się w późniejszym czasie? Gdyby nie słodkie kłamstwa, które wypowiadała, nawet i nasz piaskowy samczyk zadrżałby na myśl o wcale niedalekiej przyszłości, gdy tylko wymknie się z łap samej śmierci - bałby się wciąż, wiedząc, iż to nie jego matka troskliwie otuliła go, okazując utęsknioną czułość, a całkowicie obcy Włóczęga. Także dobre maniery nie pozwoliłby mu podążać krok w krok z lwicą, wprost nie widział siebie w roli ciężaru czy obowiązku. Od zawsze chciał usamodzielnić się, wprawić rodzinę w dumę, acz nie miał na myśli... spoczęcia samotnie w tym miejscu. RE: Dolna Część Wąwozu - Mistrz Gry - 12-07-2012 Wtem nikły wzrok samicy mógł przykuć widok jakiejś średnio widocznej sylwetki, która znajdowała się prawie, że tuż przed nią lecz... Dużo wyżej. Otóż była to żeneta, która postanowiła wydostać się z wąwozu najbardziej niebezpieczną, ale za to najkrótszą możliwą drogą, jaką była wspinaczka. Jej pazury mocno wbijały się w ścianę i utrzymywały jej ciężar, a tylnymi łapami szukała od czasu, do czasu podparcia. Wskoczyła na jedną z znajdujących się wyżej półek skalnych i obejrzała się na wąwóz, a gdy jej wzrok powędrował, ku Rozie, warknęła ostrzegawczo i zaczęła się dalej zajmować wspinaczką. Dość sprytne wyjście. Tylko, czy Roza to jakkolwiek wykorzysta? RE: Dolna Część Wąwozu - Roza - 12-07-2012 Nie o bliskiej przyszłości myślała teraz fioletowa, a o chęci przetrwania. Martwić tym będzie się później. W tej chwili młodego trzeba uratować. Naturalnie przeszłaby dalej tą bardziej bezpieczniejszą drogą, wijącą się co prawda jeszcze daleko, ale ona nie jest tu sama. Jeśli nie znajdzie się zaraz na górze, może nie być czego ratować i się poświęcać. A szkoda by tego straconego czasu i narażania na śmierć. Roz otarła jeszcze raz pysk chcąc dokładniej przyjrzeć się temu co zobaczyła. Więc jest nadzieja. Tylko czy... czy ona podoła takiej wspinaczce... Nie dość, że wykończona to i jeszcze większa i cięższa od takiego żenety... No i jeszcze ten młody... Lwica o lawendowym futrze zerknęła jeszcze raz na prostą drogę, która wymagała jedynie wytrwałości i cierpliwości... Ale ostatecznie potrząsnęła przecząco łbem i podniosła się. - Posłuchaj mnie teraz... - nachyliła się nad lwiątkiem - Wytrzymaj jeszcze troszeczkę... Parę minutek... Mów coś ładnego, dobrze? - mówiła chwytając młodziaka za kark i skierowując łapy w stronę dobrze zapowiadających się skał, po których pewnie jeszcze wspina się tamten kotowaty. Cóż, jeśli coś pójdzie nie tak, jeśli zginą, to próbując... Trzeba tylko dostać się na górę... A tam już ktoś im pomoże... albo przynajmniej piaskowemu. Samica wykonała z zamkniętymi oczyma jeszcze parę wydechów po czym wykonała susła w górę, na najbliższą półkę skalną. RE: Dolna Część Wąwozu - Mistrz Gry - 12-07-2012 Gdy tylko Roza oparła swoje przednie łapy o półkę skalną, jej ciężkość przeważyła sprawę. Kawałek owego, wspomnianego kamienia odłamał się sprawiając, że lwica pozostała oparta jedynie pazurami o resztki półki skalnej, a tylne łapy zwisały bezwładnie w powietrzu. RE: Dolna Część Wąwozu - Roza - 16-07-2012 No tak... była za ciężka. Podniesiony poziom chęci przeżycia i wspinaczki. Fioletową taki odwrót sprawy nieco pobudził. Może nie była wysoko, ale nie zamierzała teraz spaść. Zaczęłaby od nowa, ale z mniejszą ilością sił. Dlatego też jej ślepia poczęły szukać szybko jakiegoś punktu, który mógłby ją wyratować. W międzyczasie szukała też podpórki na tylne łapy. Może się jej wydało, może nie, ale postanowiła rzucić się w górę i na prawo. Może o coś zahaczy i z tamtego miejsca lepiej będzie znaleźć coś, z czego mogłaby się odbić... oby... RE: Dolna Część Wąwozu - Mistrz Gry - 17-07-2012 Może to adrenalina, która narosła we łbie Rozy, a może szczęśliwy fart, ale udało jej się wprost idealnie wycelować w jedną z nielicznych wysuniętych półek skalnych, o którą zahaczyła swoje lśniące pazury. Idealnie pod nią znajdowała się również kolejna półka, na której mogła oprzeć tylne łapy, jeśli tylko tego pragnęła. Wbite w skałę pazury spowodowały, że kilka innych, drobnych, ale ostrych za to kamyczków zaczęło zlatywać na łeb lwicy. Jeden z nich poleciał na jej bark, rozcinając na nim fioletową sierść lwicy, sprawiając, że z długiej, wąskiej rany zaczęły spływać cienkie strużki szkarłatnej cieczy. -5 hp |