Król Lew PBF
Dolna Część Wąwozu - Wersja do druku

+- Król Lew PBF (//pbf.krollew.pl)
+-- Dział: Tereny wolne (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=65)
+--- Dział: Lwia Ziemia (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=181)
+---- Dział: Wąwóz (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=38)
+---- Wątek: Dolna Część Wąwozu (/showthread.php?tid=150)

Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27


RE: Dolna Część Wąwozu - Soth - 01-05-2014

Wydawał się być lekko zdumiony. Od kiedy to stada mają jakieś... nazwy? To by wyjaśniało, co tamta durna lwica pierdzieliła o jakimś regulaminie. Teraz tym bardziej był utwardzany w oczywistym stwierdzeniu, ze lwy stąd to kompletni idioci. Ale póki co nie mógł winić młodziaka. W sumie, nikt nie ma prawa obwiniać dzieci, tylko najwyżej ich rodziców. A może Alsu miał takich a nie innych, takie a nie inne stadko. Ale jak dla niego i tak to tylko świadczyło o głupocie. Chyba by jeszcze całkiem zdurniał, jakby się dowiedział o złożoności takich stad. A on właśnie przebywa na terenie jednego z nich, bo coś mu się tam widywało.
Dobrze, a więc chociaż coś się zmieniło w postawie młodego. Cóż, twarda sztuka. W pewnym momencie Soth po prostu uznał, ze co on się będzie z dzieciakiem cackał, albo bawił w psychologa. Przecież jest mu kompletnie obcy. I właśnie gdyby nie to skromne pytanie to zapewne już by się szykował do drogi. Ale nie. Musiał zostać, bo co prawda, Soth był chamem i prostakiem, ale pozory kultury zdawał się posiadać. Przynajmniej w jego mniemaniu tak wyglądał dla innych.
- Soth - Odpowiedział krótko i treściwie. Nie był w żadnym stadzie, ani też nie miał z tą krainą zbyt wiele wspólnego. Jeżeli młodzieniec jest inteligentny jak na swój wiek chociaż, to się domyśli takiej oczywistej prawdy. Nawet jak trochę wsiąkł mu w futro ten lwioziemski zapaszek, to jednak było widać wszystko, czarno na białym, ze nie jest stąd.
Wstał i podszedł do tego młodego lwa zdecydowanie za blisko, bo raptem może niecałe pół metra dzieliło ich pyski.
- A więc Alsu. Przestań się zachowywać, jak skarcone przez matkę młode. Nie masz kilku miesięcy by się bać każdego napotkanego nieznajomego. Trochę samozaparcia, zgubo - Rzekł surowym tonem, wpijając wręcz w niego lodowate spojrzenie swojego jedynego oka. Chwilę go tak "przyduszał" sprawdzając i oceniając od razu jego reakcję na te słowa. Dopiero potem odszedł na poprzednią odległość.


RE: Dolna Część Wąwozu - Alsu - 03-05-2014

W pierwszej chwili cofnął się, unosząc tylko prawą przednią łapę bez ruszania pozostałych. Głowa w tył, uszy przybite do czaszki, i ten wpół-przerażony, wpół-wściekły wyraz pyszczka. Ten paskowany stanowczo naruszył jego przestrzeń bezpieczeństwa. Póki co młodziak tkwił ze spojrzeniem utkwionym w jego oku, wysłuchując w bezruchu, co ma mu do powiedzenia.
Słowa Sotha nie uraziły go wcale. Nie tego rodzaju uczucia wezbrały w nim po ich usłyszeniu. W swoim życiu słyszał już tyle, że ktoś musiałby się bardzo postarać, żeby Alsu poczuł się dotknięty. To, co wydarzyło się w środku jednookiego, mogło wydawać się kompletnym absurdem. Przerażenie znikło, a gniewny wyraz przerodził się w bardziej stanowczy, przypominający oblicza tych, którzy w danej chwili podejmują właśnie bardzo trudną, ważną decyzję, przy której to podejmowaniu muszą marszczyć brwi i przybierać groźny wyraz, w celu nadania wagi chwili i dodaniu sobie odwagi.
Bo słowa tyglwa były dla niego czymś w rodzaju pokrzepienia, dowartościowania, porządnego kopniaka, który ma sprowadzić do porządku. Bo do tej pory ciągle prawie słyszał, jaki jest beznadziejny i że do niczego się nie nadaje. Ale nikt mu nie powiedział, żeby wziął się w garść.
Spojrzał na Sotha tym wzrokiem, pełnym samozaparcia i mocnego postanowienia, jakby chcąc powiedzieć: masz rację. Kubeł zimnej wody podziałał jak należy. Choć był to dopiero pierwszy krok we właściwą stronę. Potem rozluźnił spięte mięśnie pyszczka, rozszerzył powieki i nie przenosząc spojrzenia ze starszego, usiadł w końcu na zadku. Spokojnie, nie trzęsąc się, nie truchlejąc, nie czując się już zagrożonym.
Dziwny twór był z tego Alsu, ale jeśli Soth był w stanie pojąć zmianę, jaka właśnie w nim zaszła, mógł być to początek wielkich zmian dla młodziaka.
Nie odezwał się słowem, małomówny, ale przede wszystkim uznając, że nie jemu teraz przypada kolejka.


RE: Dolna Część Wąwozu - Soth - 07-05-2014

A on się patrzył i... uśmiechnął się. W pełni zadowolony z tego, jaką postawę teraz przyjął ten lew. Zdecydowanie teraz przychylniejszych okiem na niego patrzył, chociaż dalej dawało się dostrzegać nutkę takiej typowej dla niego niechęci, bo jednak był lewem. Ale dość skrzętnie skrywał pozostałe emocje.
- Znacznie lepiej się teraz prezentujesz - Rzekł głosem pełnym aprobaty. Jasne, że dostrzegł, niemal wszystko. Sam Soth co prawda był jeszcze młody. Podejrzewałby, ze niewielka różnica wieku dzieliła te dwa osobniki między sobą. Ale po prostu on wiedział swoje. I tym bardziej się uśmiechał, kiedy jego rację przyjął Alsu. Może nawet przyjął je do serca. Zdawałoby się, że mógłby go nawet polubić. Oczywiście, na takie spekulacje było stanowczo za wcześnie, ale zapowiadało się całkiem przyzwoicie. Jakby z pokorą podchodził do tego.
Może dla młodego będzie to nowy rozdział. Zdecydowanie nie lubił istot, które pokrzywdzone przez los, dalej trwały w tym stanie, jakby świat je skrzywdził, mimo, iż Soth sam nie miał zbyt łatwo w życiu. Ale to była przeszłość, trzeba się otrząsnąć. Tym bardziej też nie miał zamiaru pytać młodziaka o niego samego. Jak będzie chciał, to sam się wygada.
- Możesz powiedzieć coś o tym swoim.. stadzie. Ciekawi mnie dlaczego zaszedłeś tak daleko, w obce miejsce - Powiedział spokojnym głosem. Czymś musiał zahaczyć jakiś temat dla rozmowy. Fajnie jest tak czasem pomilczeć, ale obawiał się, ze Alsu mógłby to milczenie źle zinterpretować. Przecież w ogóle Sotha nie zna. to byłby krok bez sensu.


RE: Dolna Część Wąwozu - Alsu - 22-05-2014

Tego było aż za nadto. W ciągu kilku minut Alsu poczuł się lepiej niż w ciągu ostatnich paru dni. Usłyszał komplement. Przynajmniej w jego mniemaniu miał wagę dorównującą pochwały za dobrze wykonane zadanie. Mogło się wydawać, że na jego pyszczku pojawił się cień uśmiechu; mordka rozluzniła się jeszcze bardziej, przybierając promienny wyraz. Choć sam Alsu zapomniał chyba, jak się uśmiecha. Wpatrywał się w paskowanego oczekując kolejnych słów, jakiejś reakcji, czegokolwiek z jego strony.
Stado Srebrnego Księżyca. Podobno Księżyc ma tutaj jakąś magiczną moc, jest wyjątkowy. Sam niewiele o nim wiem-Stwierdził, mając na myśli stado, choć po chwili uznał, że niesamowitość Księżyca również stanowi dla niego zagadkę.- Zgubiłem kogoś, kto mógłby mi o nim więcej opowiedzieć. Ines. Lwia kapłanka.-I zaszedłem aż tu aby ją odnalezć. Ją, e, Ines. Kapłankę.
Spojrzał na Sotha wzrokiem starającym się wybadać, czy tyglew kiedykolwiek słyszał to imię.


RE: Dolna Część Wąwozu - Soth - 23-05-2014

Może i był oschły, nieprzyjemny i odstręczająco się zachowywał wobec lwów. Ale Alsu się poprawiał, a to zdecydowanie punktowało z oczach Sotha. Przynajmniej nie patrzył już na niego tak pogardliwie jak na początku. W ogóle jak na lwa. Jednak do niektórych osobników można się bardziej zbliżyć mentalnie i pozwolić sobie na trochę swobody. Może Ci, którzy przynależą do jego stada również wykazują nieco rozumu? Miał taką szczerą nadzieję, bo szkoda byłoby zmarnować umysł Alsu. Przynajmniej tak uważał.
Nie przerywał mu do póki nie skończył. Nie robił nic poza uważnym słuchaniem jego słów. Młody potrzebował tego, przynajmniej tak sadził, żeby ktoś go wysłuchał. Żeby mógł w spokoju rozmawiać jak swój ze swoim. Bawimy się w psychola... znaczy się, psychologa.
Nie, zdecydowanie nie miał pojęcia kim jest Ines. Może przy tym nieco zmarszczył nos. Jakby się zastanawiał, albo próbował sobie przypomnieć czy spotkał kogoś podobnego. Ale nic z tych rzeczy. Dał sobie z tym spokój. Skoro nie posiadał informacji o Stadzie to tym bardziej o jej członkach. Tylko trochę go to zruszyło, kiedy wspomniał, ze jest jakąś Kapłanką. Już nie wspominając o tym, że ktokolwiek wierzyłby w takie brednie jak magiczny księżyc. Czy cokolwiek z tych podobnych rzeczy. Ale nie zamierzał się wtrącać w to co myślał Alsu. To osobista sprawa, w kto co wierzył, czy nie wierzył. Nie zamierzał się wtrącać.
- Dla mnie księżyc to księżyc. Nic nadzwyczajnego, kolejna plamka na niebie - Wzruszył delikatnie ramionami - Ale podejrzewam, ze tutaj jej raczej nie znajdziesz. O ile mi wiadomo to są tereny Stada z Lwiej Ziemi, jakkolwiek absurdalnie to nie brzmi - Zrobił krótką pauzę, jakby chwilę się zastanowiwszy nad tym co by mógł teraz powiedzieć - Jeśli chcesz, możemy jej razem poszukać. Średnio mi się widzi spotkanie z kolejnymi lwimi bez mózgami, ale we dwójkę zawsze raźniej, czyż nie? - Wyszedł z dość zaskakująca, jak na Sotha propozycją.
W sumie, sam się sobie dziwił. Ale najwyraźniej powody, dla których uznał, że wypadałoby coś takiego zaproponować, były zbyt głęboko ukryte w podświadomości kocura, żeby mógł je teraz odkopać. Zrozumienie przyjdzie z czasem. Może też się dowie, dlaczego jakiekolwiek kotowate uważa element krajobrazu za jakiś fenomen. Może kiedyś się nad tym głębiej zastanowi.


RE: Dolna Część Wąwozu - Alsu - 27-05-2014

Wpatrywał się w Sotha słuchając jego słów, które wydały mu się znacznie bliższe od tych usłyszanych od wspomnianej Ines. Nigdy nie doszukiwał się niezwykłości w otaczającym go świecie, nigdy mu przez myśl nie przeszło, że istnieje w ogóle coś poza znajomą zwyczajnością. Nie zastanawiał się, co tam tak jasno świeci w nocy, ni w dzień ani skąd się to wszystko bierze. Było od kiedy tylko pamiętał i to wystarczało, dobrze, że było, ale na tym koniec. Teraz natomiast tyglew poruszył jego rzadko używane nurty myślowe, obejmujące całą wyobraźnię, wykraczającą poza wszelkie normy. Zawiesił się chwilę pod wpływem narzucających się myśli opiewających wokół Księżyca i gwiazd i dnia i nocy, ale Alsu czuł, że to nie najlepsze miejsce i czas na takie rozmyślania, poza tym zaczęło go to naraz przerastać, więc dał sobie spokój. W głowie zadźwięczało mu na koniec jedyne słowo, którym był w stanie podsumować te niezwykłe wizje: dziwne
A, tak, powoli dotarło do niego, co mówił dalej Soth, że znajduje się na terenie zupełnie innego stada, które rzeczywiście brzmiało dosyć absurdalnie. Lwia Ziemia, jakkolwiek by nie zakładając, powinna być wszędzie tam, gdzie są lwy. Alsu nie pojmował więc, co w tej nazwie jest takiego wyróżniającego właśnie to stado, które na tych ziemiach mieszkało. Potrząsnął lekko łbem, zastygając po chwili w bezruchu i nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy. Wytrzeszczył oczy, w którym w jednym z nich malowało się głębokie zdumienie, przemieszane z niedowierzaniem i być może zachwytem.
Ten tu, który niejednokrotnie już zaznaczył, że za lwami nie przepada, ten, który zna Alsu dopiero od chwili, ten Soth zaproponował półślepemu młodziakowi wspólne poszukiwania. A ten młodziak nie mógł uwierzyć.
-Ty chcesz pomóc mi szukać…?- wychrypiał, nie ukrywając zdumienia, ale też zabarwiając pytanie nutką nadziei. Nadziei, ah, co to była nadzieja, jak cudownie znów ją poczuć…
Cudownie poczuć. I znów się zawieść. Żarty, kpiny, kłamstwa… jedną lawiną, w jednej chwili, wspomnienia z przeszłości zalały Alsu. Zjeżona sierść. Napięcie mięśni. Mimowolnie wykrzywił pyszczek.
Ile razy już się tak zawiódł. Ile razy dał się nabrać. Ile razy był ofiarą. Już nie. Już nie będzie. Już nigdy.
Sekunda i młody lew powrócił do swej dawnej maski, dawnego stroju ochronnego, zszytego nicią dystansu i połatanego płótnem nieufności. Nie chciał stracić tej niezwykłej szansy na rozpoczęcie nowego życia. Nie chciał odepchnąć od siebie potencjalnego sprzymierzeńca, nauczyciela, kolegi… Ale nie chciał też znów się zawieść. Zbyt wiele razy doznał już tego uczucia, a tak niewiele tych pozytywnych, że nie wiedział jak inaczej podejść do tej sytuacji, a potrafił jedynie przybrać pozę swego samotnego, szorstkiego „ja”. Bo jego zaufanie wobec innych sięgało dna.
-Jeśli chcesz sobie pożartować to wybacz, ale mnie to nie śmieszy. –burknął beznamiętnie, łypiąc okiem na Sotha.- A jeśli naprawdę chcesz ze mną szukać…- dodał zaraz unosząc pyszczek i przybierając łagodniejszy wyraz.-…naprawdę chcesz?- Spytał, nie zrzucając swojego stroju, uchylając tylko nieco maski i spoglądając na grzywiastą mordkę przychylniej, acz badawczo.


RE: Dolna Część Wąwozu - Soth - 28-05-2014

Sam nie mógł dokładnie określić, dlaczego tak właściwie to zaproponował. W sumie, nie mógł niczego dokładnie określić, tak samo jak tego, dlaczego do tej pory kręci się na terenach tego stada i jak do tej pory spotkał raz raptem jedną lwicę, cholernie dawno temu. I coraz bardziej absurdalne wydawało mu się to stado, ze nawet nie sprawdza swoich terenów. Soth od dłuższego siedzenia tutaj już wsiąkł tutejszym zapachem. Nie wiadomo, czy miałoby to wpływ na reakcję stada Alsu. Szczerze, to miał nadzieję, że trafi na podobnych do młodego lwa, no, może nieco bardziej śmiałych, ale mądrych równie jak to młode pokolenie. I to by wyjaśniało poniekąd dlaczego zaoferował mu pomoc. Bo uważa go za godnego dla własnego towarzystwa, a no przecież nie będzie siedział tutaj wiecznie, to przy okazji się przejdzie. Może w końcu ten pomysł zmusi go do tego, żeby ruszyć gdzieś swoją leniwą dupę.
Zmarszczył brwi, kiedy ten nagle zaczął zmieniać swoją minę. Cholera, czy to co on do niego powiedział, średnio do niego dotarło? Znów się zachowuje jak ofiara losu, a przecież nie tak powinno być. Najwyraźniej droga jaką musi przebrnąć Alsu przez te wyboje, zanim będzie bardziej zrównoważony psychicznie, była jeszcze długa i zbyt wyboista. Może Soth zbyt wcześnie czegokolwiek oczekiwał, ale taki już niestety był. Patrząc na to jaki on sam był wychowywany...
- Nie obrażaj mnie w ten sposób - Zaczął dość ostro - Ja nie żartuję przy takich rzeczach. Nigdy. I nigdy nie rzucam słów na wiatr - Dodał unosząc łeb do góry i patrząc na niego w sposób, któremu daleko było do przyjaznego i miłego, jak to było niedawno. Ale nie był to sposób w żaden sposób mający zastraszyć młodego, czy go obrazić. Nic z tych rzeczy. Bardziej jakby chciał go po prostu opierdolić za takie słowa i takie zachowanie.
- Powiedziałem, że możemy razem pójść to pójdziemy. Chyba, ze wolisz iść sam - Rzucił bardziej przyjaźnie. Albo może zbyt przyjaźnie? W końcu nie chciał wyjść na jakiegoś gbura. Można by było przynajmniej tak powiedzieć.
Na dodatek ruszył swoje leniwe dupsko i wstał, czekając aż młody się ruszy.


RE: Dolna Część Wąwozu - Alsu - 28-05-2014

Przyglądał mu się z cieniem podejrzliwości jeszcze tylko przez moment. Mocne słowa pomogły Alsu. Nie żadne no co ty, myślisz, że bym żartował z czegoś takiego? ani weź przestań, mówię poważnie. Pobłażliwy ton, wypowiedź ucharakteryzowana na wyrzut, a jeszcze gorzej, gdyby przy tym wszystkim na mordce domniemanego rozmówcy zawitał uśmieszek. Nie. Alsu takim typom nie ufał w najmniejszym stopniu. Prychnąłby i pewnie tyle po nim. Mimo że ta druga strona najprawdopodobniej nie pojmowałaby, o co chodzi.
Kolejny raz paskowany zaimponował jednookiemu. Tak, inaczej nie można było tego nazwać. W jego życiu brakowało właśnie kogoś takiego. Kogoś z mocną łapą i mocnego w słowach. Ale z pozytywnym do niego nastawieniem.
Wyprostował się powoli wraz ze skulonymi dotąd uszyma i bez żadnej przykrywki znów spojrzał na Sotha. Nadzieja… nie zawiodła. Jeszcze. Jeszcze nie mów hop, zadźwięczało mu w głowie. Potrząsnął tylko lekko łbem, wstał i znów spoglądając w tyglwi pysk, wyznał;
-Zawsze chodziłem sam.- I nigdy niczego nie znalazłem.- dodał ciszej, nie spuszczając wzroku z nowego towarzysza. Aż sam się zdziwił, że zdobył się na takie wyznanie. Ale widocznie w jego mniemaniu Soth na taką szczerość zasługiwał. Zresztą nie powiedziałby: chcę iść z tobą. Nie, jeszcze nie teraz. Mimo że chciał, słowa te nie wydobyłyby się klarownie z jego pyszczka.
-Tylko… nie mam pojęcia, dokąd iść.-- powiedział, spoglądając to w jedną, to w drugą stronę wąwozu. Gdyby nie to, że nie musiał tym razem owej decyzji podejmować indywidualnie, zapewne wróciłby drogą, którą przyszedł, skoro już wiedział, że tutaj są tereny innego stada, i szukał we właściwym miejscu. Ale nie ruszył przed siebie, tylko zwieńczył swoje rozglądanie wejrzeniem na Sotha.


RE: Dolna Część Wąwozu - Soth - 29-05-2014

- Jak się będziesz oglądał za siebie, to nie będziesz miał czasu na to co dzieje się teraz. Wiesz co ja mówię? Przeszłość to już historia, przyszłość to tajemnica a teraz? Teraz jest darem losu - Odparł pogodnym tonem. No może nie do końca to tak zabrzmiało, ale dla Sotha to był pogodny ton i tego się trzymał - A dary są po to by z nich korzystać, hm? - Dodał po chwili po czym ziewnął przeciągle.
Skoro się zadeklarował, ze go nie zostawi i będzie z nim chodził aż znajdą Ines to tak będzie Soth był bardzo twardy w swoich postanowieniach, mimo iż niewiele ich do tej pory miał okazji złożyć. A najbardziej trzymał się obietnicy, którą złożył ojcu przed jego odejściem. Żeby mógł być z niego dumny tak. To napawało swego rodzaju optymizmem, którego pewnie i tak Alsu nie zrozumie. Ważne, żeby go teraz nakierować, żeby się nie rozchwiewał tak emocjonalnie, bo to mu na dobre nie wyjdzie. Tak samo jak ten pesymizm.
- Proponuję najpierw wyjść z tego wąwozu. Która strona wydaje ci się korzystniejsza do rozpoczęcia naszej wspólnej wędrówki? - Spytał, specjalnie stawiając nacisk na wyrażenia typu "naszej", żeby utwierdzić go w przekonaniu, że będzie z nim się przemieszczał. Ze będzie mu towarzyszył, póki jej nie znajdą. Przecież nie mógł mu najpierw dać nadziei, a potem odpuścić sobie. Miałby to wiecznie na sumieniu, że byłby kolejną osoba, która go zawiodła w życiu. A przecież był taki młody jeszcze.
Dał mu jeszcze ten wybór. Nie, nie będzie go ponaglał ani nic z tych rzeczy. Jak wybierze, tak pójdą. Może trochę dam mu to pewności siebie, chociaż tego z góry nie zakładał.


RE: Dolna Część Wąwozu - Alsu - 02-06-2014

Spojrzał na Sotha i słuchał ze skupieniem, choć jego słowa były dla jednookiego zupełnie nowe i chwilę musiał się nad nimi zastanowić, aby je zrozumieć. Tylko niełatwo zapomnieć jest o przeszłości, jeśli masz wrażliwą osobowość i jeśli wydarzenia mocno wryły ci się w pamięć, jeśli na nich zostałeś ukształtowany i one właśnie zabiły twoje prawdziwe jestestwo. Do tej pory sądziłeś, że to z nich składa się życie i że tak ma właśnie być, że nie ma dla ciebie żadnej nadziei i że musisz pogodzić się z losem. Że wczoraj, dziś i jutro będą takie same i zawsze takie były, bo ty byłeś przygotowany tylko na to, nie umiałeś dostrzec nic poza tym wyimaginowanym schematem, którego uparcie się trzymałeś.
I nagle dowiadujesz się, że jest zupełnie inaczej. Że życie może być lepsze nawet dla ciebie. Że każdy ma równe szanse w codziennej walce z losem. A nawet, że ten los cię obdarowuje.
Dla kogoś, kto nigdy nie patrzył na świat w ten sposób, nowy schemat myślenia wydawał się bardzo trudny do przyjęcia. Jak lekkie wydawało się być jednak myślenie w ten sposób. Nie martwić się o to, co było, odrzucić to całkowicie, przecież co się jeszcze nie wydarzyło nie jest przesądzone.
Tylko na chwilę. Tylko na chwilę Alsu mógł pomyśleć w ten sposób. Zbyt wiele wspomnień. Zbyt wiele ran. I nie było tak, że nie chciał z nimi walczyć, że nie chciał o nich zapomnieć. Stanowiły one jednak jego całe dotychczasowe życie i zwyczajnie go przytłaczały. Mógł myśleć w taki sposób, w jaki przedstawił mu to paskowany, ale tylko na moment. Nie potrafił całkowicie oderwać się od przeszłości. Nie potrafił zostawić za sobą pustej kartki.
Nie odpowiadał chwilę, pogrążony w myślach. Nie dotarły do niego słowa nowego towarzysza. Zbyt pochłonięty wewnętrzną dyskusją, stał nieruchomo wpatrzony w przestrzeń przed sobą.
W końcu jednak zrobiło się za cicho. Drgnął, niespokojnie poruszył łbem kierując go pyszczkiem w stronę tyglwa i zaczął się w niego wpatrywać, nie do końca jeszcze wyrwany z nurtów przemyśleń. Ponownie potrząsnął łbem, mruknął coś przez zamkniętą paszczę i na powrót zawiesił wzrok na starszym kocie. Zmarszczył brwi.
-Chyba coś mówiłeś- Zasugerował niepewnie, gdy w jego głowie zaczęły rozbrzmiewać jakieś przytłumione słowa.--Mmmh, zamyśliłem się… trochę…aa, gdzie, w którą stronę?- Nagle pytanie dobiło do niego, jakby właśnie przestrzeliło się przez dźwiękoszczelną płachtę. -Jaa bym wrócił chyba… Skoro tutaj są ziemie innego stada, to chyba więcej szans mamy szukając na terenie jej własnego….
I tak musiał rzucić mu pytające spojrzenie, bo w tym wypadku nie chciał zupełnie się z nim nie liczyć. Zresztą, wyrażenie jego aprobaty czy zwyczajnej zgody podniosłoby go na duchu.


RE: Dolna Część Wąwozu - Soth - 03-06-2014

Soth siedział i czekał. Za dobrze wiedział, ze to nie jest proste. On sam do tej pory nie mógł sobie wybaczyć tego, że stchórzył. Że kiedy miał możliwość zemścić się na dwunogach za wyrządzone mu krzywdy, on zwyczajnie się przestraszył i zrezygnował. Że był słaby. Że widział śpiące młode dwunogich i sobie poszedł, pozostawił je nie odciskając żadnego piętna na swoich dręczycielach. Tak, wiele razy myślał o tym. Wiele razy przed oczami miał obraz matki spadającej wprost w płomienie, swoje własne łzy, gigantyczna łapę ojca, zabierająca go jak najdalej. Nie jest łatwo, nikt nie powiedział, że jest prostym zapomnieć o swojej przeszłości.
Ale Alsu był jeszcze młody. Szybko się z tym upora, albo raczej, szybciej niż Sotha było na to stać. Dlatego też siedział i czekał, aż się odezwie. Nie podejrzewał raczej, ze poruszy młodego do tego stopnia, ze ten tak się zamyśli. Ale spokojnie, na wszystko był czas i miejsce. A on nie zamierzał go ponaglać, w żadnym wypadku. Rozejrzał się tylko pobieżnie po okolicy. Sądził, ze niedługo zacznie się zmierzchać. Może jednak coś oboje razem uczynią zanim zacznie robić się ciemno. Niby kot stworzenie nocne, ale zważywszy na to, ze oboje mają tylko po jednym zdrowym oku, może taka pora dnia nieco utrudnić zadanie. Po za tym i tak musiał czekać. Dokładnie nie wiedział, gdzie znajdują się tereny stadka z upośledzeniem umysłowym, tudzież nie miał pojęcia gdzie mógłby zacząć szukać Ines razem z młodym. Przecież nie będą szukać jej tutaj. To by było kompletnie pozbawione większego sensu.
Sam się chyba zamyślił, bo zamrugał powiekami tak jakby się dopiero co ocknął, a stało się kiedy młody ponownie się odezwał. Gdyby potrafił, wysiliłby się na jakiś pokrzepiający uśmiech, ale tak nie było. I raczej nigdy nic nie sprawi, by Soth się uśmiechał, taki już po prostu był.
- Niektóre rany tylko czas potrafi uleczyć. Jesteś młody, przejdzie ci - Odparł na początek prostując kark, aż przyjemnie pyknęło między kręgami. No, skoro już się przestał namyślać nad rozlanym mlekiem to w końcu do czegoś to dojdzie - Dobrze myślisz - Pochwalił - Zatem musisz prowadzić nas oboje. Sądzę, ze to jest kawałek, więc będziemy mogli się lepiej poznać - Dodał po chwili starając się brzmieć pogodnie i przyjaźnie. Ale jak to zawsze bywało, trudny było z tym. Może jeszcze kiedyś nabędzie stosowne umiejętności co do tego.


RE: Dolna Część Wąwozu - Alsu - 08-06-2014

Znów spojrzał na niego jak na kogoś, kto jest o wiele mądrzejszy i należy słuchać jego rad. Jednym słowem, z podziwem. Chociaż było to inne spojrzenie od tego, jakim obdarzał Ines, wyrażało również nieco inne uczucia. Ta mała pochwała we wnętrzu Alsu urosła do przeogromnych rozmiarów, napawając go jakby nową siłą i chęcią do podjęcia dalszej wędrówki. W dodatku to on miał prowadzić, to on był teraz istotny…
Przytaknął łbem, czyniąc tak jakby coś na kształt uśmiechu, choć było to to bardzo nieudolne, po czym ruszył w kierunku, z którego niedawno przyszedł, zaraz oglądając się na Sotha, czy aby na pewno za nim pójdzie, bo wydało mu się to całkiem nierealne, gdy go wyprzedził i stracił z okrojonego pola widzenia.

/zt z Sothem/


RE: Dolna Część Wąwozu - Laja - 30-11-2014

Potykała się. Łapą o łapę, lądowała w ziemi. Podnosiła się, ogon plątał się u jej łap. Żar z nieba zalewał jej ciało, a ona oddychała tym żarem, aż piekło ją w gardle. Krok za krokiem, w piachu następna kropla białej śliny, obok rozchwianych śladów.
Biel była piękna. Popatrzyła w górę, była wszędzie. Iskry spadały z góry, raniły w chciwe ślepia. Zachwiała się - opadła zadem na piasek. Piasek był gorący, nieprzyjemnie parzył i kłuł - a ona znów podniosła rozżalone ślepię. Drugie było zalepione pyłem i łzą.
Ściany wąwozu były wysokie. Słońce zrzuciło z siebie płaszcz chmur. Dało początek następnemu panowaniu kłów i pazurów, zwierzyny było pod dostatkiem, wodopoje - pełne. Wąwóz był suchy. Nie było wodopoju. Dlaczego czarne węże uciekały przed żółwiami? Jeden błysnął jej pod łapami, wbił się niemal w brzuch. Było ciemno.
Podmuch wiatru drażnił nos chmurą pyłu. Zakaszlała. Była na ziemi, musiała znowu upaść. Automatycznie spróbowała się podnieść - iść dalej przed siebie. Nie wiedziała po co. Raz zapalony znicz jej celu nie chciał zagasnąć w świetle słońca. Szukała. Węszyła. Potykała się, upadała i znowu podnosiła, depcząc żółwie i węże. Łapy trzęsły się pod jej ciężarem.
Kałuża. Przy niej węże, dużo węży. Mrugnęła. Ze zdziwienia otworzyło się drugie ślepię. Rzuciła się do przodu, węże znikały, zostawał piasek. Nie widziała. Przypadła do kałuży w kilku pokracznych susach, zanurkowała łbem w dół, wyrzucając jęzor.
Tak obudziła się w niej świadomość. Obudził ją jej własny kaszel, tak ostry, jakby miała wypluć swoje płuca. Ból przyszedł po chwili - słyszała tylko dźwięk, nie czuła szarpiących jej ciało podrygów. Łeb jej pękał, całe ciało było dla niej jak z drewna i kory. Przetarła język o twardą łapę, zdzierając z niego piach. Gorąc spalił jej futro, spalił jej skórę, szła zupełnie naga przed siebie - tak bolało. Nie znalazła Manueli. Musiała szukać dalej. Dźwignęła się z ziemi. Tylko po to, by znów obudzić się w piasku. Jęknęła z bólu, potem przez kilka minut dyszała, zmęczona wydaniem dźwięku. Odbijające się na ścianach wąwozu słońce kłuło ją w oczy igłą nieznośnej bieli, nierówna skała drażniła jej zmysły - serce skoczyło jej do gardła, gdy ściana przewróciła się na nią, a ona razem z nią. Ocean białego ognia wylał z brzegów, palił.
Miała węża na łapie. Wielki, czarny, łypał na nią trójkątnym łbem. Zadrżała ze strachu, z warkotem sama wystrzeliła jak żmija. Nie zdążyła. Zęby zacisnęły się. Nadszedł ból. Zatopiła kły w wężu, ale on był szybszy.
A potem zapłakała z bólu. W szoku wypluła z ust swój własny ogon, boleśnie przygryziony kłami. Pociągając nosem, marnując łzy ruszyła przed siebie dalej, pokonując metr za metrem. Ślepia widziały w oddali uschnięty szkielet drzewa. Drzewa, o którym ktoś jej kiedyś opowiedział, tak dawno temu. Nie pamiętała, kto to był. Nie rozpoznała drzewa. Fatamorgana, a na nim owoc pustej nadziei. Krwawiło cieniem. Umysł odwrócił spojrzenie, ale ciało człapało w jego stronę. Powoli, krok po kroku, upadek po upadku. Tak, że jedno nie wiedziało, co robi drugie. Pięćdziesiąt sił miało kontrolę nad jednym umysłem i jednym ciałem - zmęczonym, obolałym, obijającym się pośród ścian, głazów, węży i piasków echem własnego skowytu.


RE: Dolna Część Wąwozu - Derion - 30-11-2014

Kod:
Ziemia Czterech Stad

3°31'40"S 36°28'14,7"E

Słońce na wysokości 90°06'20''

Temperatura powietrza 41°C

Wilgotność powietrza 8%

Prędkość wiatru 0,3km/h


Kilkanaście minut wcześniej Derion pozostawił Ivy w bezpiecznym ukryciu wilgotnego zagłębienia w ziemi, na samym skraju szemrzącego cichym bezwietrzem zagajnika ostrokrzewów. Nie wlazłby w gęste powietrze tego zbijającego z nóg żaru, gdyby nie mocny swąd świeżego mięsa, który dotarł do jego nozdrzy z uderzającą intensywnością. Wobec leniwie pełznącego po ziemi wspomnienia o wietrze i wysokiej temperatury, analiza drobin zapachu mięsa przechodzącego przyspieszoną metamorfozę gnicia była bardzo prosta - padlina znajdowała się niedaleko stąd. Głupstwem byłoby nie odnaleźć jej i nie skorzystać z dobrodziejstwa nieznanego gospodarza, kimkolwiek był.
Derion znał te tereny jak własną kieszeń. Jeśli na Zachodnie Ziemie zapuszczał się z rzadka i tylko w wyjątkowych okolicznościach, tak na Lwiej Ziemi nie krępował się mieszkać już od wielu miesięcy. Były to jedne z bardziej urodzajnych terenów, jakie znał. Dla samotnika, którego życie od dawna pędził, próba poszukiwania żywności gdziekolwiek indziej, jak nie na obfitych w zwierzynę, niestrzeżonych sawannach należących do żyjących w błogostanie Lwioziemców, byłaby czystym marnotrawieniem czasu. Jeszcze nie tak dawno temu, zanim rytm jego kroków zmieniła osoba Manueli, chętniej buszował w gąszczach obrzeży dżungli, gdzie trudniej było o padlinę, ale łatwiej o odrobinę łowieckiego sportu, ale co tu dużo mówić! to nie było tu, nie było teraz, kiedy ziemia, która wydała go na świat, zastawiała stół każdego dnia suto.
Nazywał się oportunistą, a ponieważ od jakiegoś czasu rozkładał płaszcz odpowiedzialności nie tylko nad swoim, lecz również nad własnej córki życiem, musiał rewidować priorytety.
Zbliżył się do krawędzi Wąwozu i podążył wzdłuż niej nie zmieniając narzuconego kilka minut temu tempa truchtu. Zaczął oddychać ciężej, dyszeć, mrużyć oczy i zarzucać łbem od czasu do czasu, jakby mógł w ten sposób strącić z czarnego łba czapę żaru. Strącił w odmęt paszczy kanionu kilka kamieni. Echo zwróciło jego łeb w kierunku przepaści. Przeszedł do marszu. Gnąc mocno ciało w próbie utrzymania żwawego tempa, zamknął paszczę, począł wydychać gorące powietrze przez rozszerzone upałem i wysiłkiem nozdrza. Zacisnął zęby. Jego wargi zaczęły drżeć tuż nad kłami, chcąc rozedrzeć na strzępy wspomnienie o spotkaniu, które wydarzyło się tutaj przed paroma miesiącami. Manuela. Manuela. Manuela.
Pewnego poranka nie było jej już, nie było jej w ogóle. Nie było nawet ciepła w zimnym po nocy gnieździe z trawy - musiała czekać aż on zaśnie (samej nie mrużąc oczu ani na moment), by nie przegapić momentu jego najgłębszego snu.
Zamknął oczy i odwrócił łeb w przeciwnym kierunku, nie ustał w marszu. Pragnął twardymi, mocnymi krokami rozedrzeć pod sobą zasuszoną skwarem ziemię.
Szukał rano śladów po niej, tropił, okrążał sam siebie.
Nic nie odnalazł. Ani złamanej gałązki, którą on zawsze łamał odchodząc od całonocnej przyjemności, by dać jej sprawczyni znać, że będzie pamiętać.
Wypuścił zza zamkniętej paszczy długi, przeciągły pomruk. Po kilku krokach zwrócił łeb przed siebie, rozwarł ślepia. Nie było w nich żadnej nowej determinacji. Dopiero po kolejnym pół kilometrze, który przebył równomiernym truchtem, czuł się odrobinę lepiej. Jego rysy złagodniały, przybrały obojętny wyraz, mięśnie przestały marnować energię na tępienie mocnymi uderzeniami ostrza nienawiści. Rozbolała go głowa, zapragnął schować się w cieniu, lecz zapach mięsa był bardzo mocny, a w zasięgu wzroku mrowie sępów kończyło rozszarpywanie swojego posiłku. Wtedy dobiegło do jego uszu echo kaszlu.
"Mania?" - poruszyły się bezgłośnie jego wargi, kiedy uczepił się pazurami samej krawędzi, nad którą stanął w mocnym przykucnięciu, skamieniały. Z wyprostowanym, sztywnym ogonem, balansując całym ciałem, wychylił się całą szyją i odrobiną piersi poza granicę upadku. Tym razem pęki jego białych wibrysów uniosły się, lecz wargi jedynie zadrżały. Zmrużył oczy, by w rozedrganej mazi powietrza płynącej dnem Wąwozu dostrzec szczegóły jasnej sylwetki, która podążała niepewnymi kroki w łapczywym pędzie Przed Siebie. Zaczął oddychać szybciej, szybciej, szybciej. Opanował się, potrząsnął łbem. Nie widział. Nie miał dobrego wzroku, a żar trząsł konturem wycieńczonej lwicy uniemożliwiając jakikolwiek osąd.
- HEJ!! - krzyknął tylko z całej siły, a echo wykonało drugą część zadania.


RE: Dolna Część Wąwozu - Laja - 30-11-2014

Świadomość lwicy była rozszarpywana żywcem, dziesiątkami złośliwych kłów, dziobów i łap. W całości wypełniało ją piekło, w które świadomie weszła. Do słynnego Wąwozu weszła w głębokim przekonaniu, z siłą postanowienia i tęsknoty, by prowadziła ją dalej. Oddana Słońcu we władanie, wędrówka w poszukiwaniu Manueli wyblakła, straciła swój początek, koniec zaś utonął w oceanie gorąca. Każdy oddech piekącego żaru, brak choćby najdrobniejszego podmuchu wypalał w jej teraźniejszości następną dziurę.
Dziurę, którą nagle, całkowicie wypełnił głośny krzyk. A za nim następny i jeszcze jeden.
Mrówka, której przyglądał się Derion, daleko w dole na moment zniknęła. Potem pojawiła się i zniknęła jeszcze kilka razy. To Laja poderwała się, przerażona, przewracając się znów o własne łapy. Zerwała się z ziemi szybko, rozglądając się po okolicy jakby chciała dogonić spojrzeniem własny ogon.
- Zostawcie mnie! - Krzyknęła lwica, ile sama miała sił w płucach; nie miała ich jednak wiele. - Zostawcie!
Ścigały ją. Ptaszyska. Sępy. To one krzyczały. Było ich tak dużo, że nie dało się policzyć, obraz rozmazywał się w ślepiach. Mnóstwo sępów, a może to jeden, ogromny? Poderwała się do biegu, pęd zaszumiał jej w uszach. Zostawcie mnie, zostawcie! Woda, którą biegła, była gorąca - za gorąca, żeby pić. Parzyła ją w łapy, chlupotała na boki płynnym gorącem. Nie dało się pić. Uciekała. A jednak schyliła łeb, jakby chciała pić. Nawet, jeśli był to jad węża. Widziała własne odbicie. W oddali drzewo. Cień.
Sylweta, której przyglądał się Derion, ledwie człapała naprzód, chwiejąc się ze strony w stronę. Łeb miała nisko zawieszony, co chwilę słychać było cichy kaszel. Szła w stronę cienia, jęcząc, jakby z bólu i strachu, mając przed sobą uschnięte drzewo, pod którym kiedyś rozegrała się wielka tragedia. Minęła je, idiotka. A potem zatrzymała się, w szoku, ze zdziwieniem rozglądając się dookoła siebie.
- Gdzie jesteś?! - Krzyknęła. A potem, gdy w końcu zobaczyła zgubę, wrzasnęła ze strachu, zrywając się na zadnie łapy, a potem boleśnie upadając na grzbiet. Nakryła się jedynie łapami, opadła na bok i znieruchomiała. Zamarła z wywalonym jęzorem ledwie krok od odrobiny cienia.