Dolna Część Wąwozu - Wersja do druku +- Król Lew PBF (//pbf.krollew.pl) +-- Dział: (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=65) +--- Dział: Lwia Ziemia (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=181) +---- Dział: Wąwóz (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=38) +---- Wątek: Dolna Część Wąwozu (/showthread.php?tid=150) |
RE: Dolna Część Wąwozu - Derion - 16-12-2014 Jej odbijane przez wysokie ściany Wąwozu majaki zaczęły wibrować w uszach Deriona złowróżbną rozpaczą. Nie były wołaniem o pomoc, a ostatkiem sił kleconą nenią, nawoływaniem w stronę sępów. Hej, tutaj jestem! Tutaj, tutaj! Bo w dole żłobu suchej, sproszkowanej rzeki nie mówiło się przecież o niczym innym, mówiło się o śmierci; odczytywano testamenty w rytm fokstrota, a do zachodu słońca było po wszystkim - zmęczeni kilkugodzinną zabawą uczestniczy pogrzebu siadali pod ścianami i udając toczenie niezobowiązującej konwersacji, zasypiali z nadzieją na trzeźwiący świt. A taki nie nadchodził. Już nigdy. Kilka kamyczków potoczyło się w dół zbocza (tam gdzie łapy lwa dotknęły samej krawędzi, gdzie jego pazury zadrapały pionowo spływającą w dół ścianę kanionu). Niedaleko stąd było zejście, którym zbiegł w dół razem z Manuelą, gdy spotkał ją po raz pierwszy. Całkiem niedaleko stąd lub w innym miejscu, które wyglądało tak samo jak to. Dlaczego tu wróciła? Dlaczego? Nie strzępił sobie gardła ponownie. Cień, który zniknął pod bezwładnym ciałem lwicy powiedział mu wszystko. Jego serce zabiło tysiąckrotnie szybciej, podyktowało rytm krokom, które poniosły go kilkanaście metrów dalej wzdłuż krawędzi, poniosły go do tego samego miejsca, w którym już byli. Oh, skarbie, byłaś tym zachwycona. Dostrzegałaś bezmiar piękna tam, gdzie na pierwszy rzut oka go nie było. Trywialne, tak, ale tak właśnie było. Zachwycałaś się wysokością i szerokością Wąwozu, chciałaś go ująć całego swoim sercem i pewnie to samo pragnienie obudziło się w Tobie znowu. Chciałaś przyjść tu z samego rana i pobyć przed obliczem jego surowych ścian, w samej jego obecności. W koszmarach, które nigdy nie dręczyły twojej główki nie widziałaś niebezpieczeństw w czymś, co było piękne. Ale to nie ty. To nie twój odcień sierści, nie twój kształt, nie twój zapach. Łapiąc w rozdęte płuca gęste powietrze sięgnął łapą do pyska leżącej u jego stóp lwicy. Znamię wokół jej oka zatrzęsło nim całym (ale równie dobrze mógł to być objaw przegrzania, gdyż równocześnie z dreszczem, lwu zakręciło się w głowie i obraz przed oczami rozbił jak w kalejdoskopie). - Hej, hej, wstawaj, obudź się - trącił ją nosem w podgardle, z ciekawością i zmartwieniem wciągając jej zapach. - No już, wstawaj. RE: Dolna Część Wąwozu - Laja - 16-12-2014 W świetle słońca, w rozpalonym powietrzu ledwie było czuć zmęczenie i rozpacz, którym pachniała lwica. Pachniała chorobą, nienaturalną słabością, która spadła na nią jak żar z nieba, przybijając ją do ziemi. Chociaż niepokój przytępiał wszystko, samczy nos był zdolny wyłapać znacznie, znacznie więcej. Obok nieszczęścia jednocześnie biła od niej woń młodości, kojąca woń młodej samicy, na łapach nosiła również słodki zapach traw. Musiała przyjść tu stosunkowo niedawno - nie trzeba jednak było przebłysku geniuszu by zdać sobie sprawę z tego, że była tu stanowczo zbyt długo. Majaczyła. Kiedy udało mu się przebić słowem przez mur jej nieświadomości, jego łapom przyjrzały się zmęczone i załzawione lazurowe oczy. Ucho drgnęło, spojrzenie spróbowało dźwignąć się do góry. Suchy, na pewno boleśnie suchy nos wciągnął żar powietrza, co skończyło się kaszlem. Pozbawiona kluczowych zmysłów była zdana na ocenę rozumu, który nie miał już gdzie w jej czaszce schować się przed gorącem. Myślała - a może raczej wyciągała wnioski - długo. I wydała osąd. Jej usta poruszyły się bezgłośnie, otwierała je i zamykała, jak ryba, zdrętwiały i pokryty wciąż piaskiem język nie chciał być jej posłuszny. W końcu zdobyła się na trud, zupełnie mimowolnie podniosła nieco łeb, by spojrzeć na lwa, którego wzięła za kogoś innego. Jakąkolwiek mądrość nosiła w swoich ślepiach, dawno już schowała się przed upałem - w przekrwionych oczach samicy odbiła się sylweta Deriona. Na krótki, bardzo krótki moment miała w nich błysk. - Pomophfy - zasyczała powoli, sylaba po sylabie, a grawitacja sięgnęła po ten jeden centymetr, który pokonał łeb by spojrzeć w górę. Od delikatnego, ale jednak uderzenia powieki zatrzasnęły się jak drzwi, a z płuc uciekł następny parzący oddech. Znieruchomiała na kilka sekund. Potem spojrzała na niego znów. Teraz nie było w jej ślepiach nawet krańca świadomości. Było natomiast co innego. Już wcześniej Derion odbijał się w jej ślepiach - teraz jednak były jak lustro. Jak duże, rozszerzone lustra, ze źrenicami zwężonymi w bezbrzeżnym strachu. Drgnęła cała, jakby w napadzie kaszlu, jednak wydała jedynie cichy, ledwie słyszalny pisk. Nabierała spazmatycznie powietrza, tylko po to, by wypluć je w niemym okrzyku paniki, jak w najgorszym śnie nie słysząc samej siebie. Czarna sylweta wisiała nad nią, jak wyrok. A ona krzyczała ze strachu, po policzkach spłynęły łzy, spróbowała zasłonić je łapami, trzęsąc się cała. Zamiast tego jednak, dźwignąwszy się znów w górę wyłożyła się znów na ziemię - teraz już na dobre tracąc przytomność. Kimkolwiek był ten duchowy strażnik, który czuwał nad jej ciałem, walczył teraz rozpaczliwie o każdy jej oddech, wyrównując go raz głębszymi, raz płytszymi łykami gorącego powietrza. Po jej policzku spłynęła jeszcze jedna łza. Zatrzymała się na moment, a później zniknęła w piasku, który domagał się śmierci, krwi i białych kości. RE: Dolna Część Wąwozu - Derion - 16-12-2014 Dopiero widok jej nie-złotych oczu strząsnął z lwa resztki fantasmagorycznej ułudy, lecz nie miało to już w tym momencie żadnego znaczenia. W monochromatycznym obliczu śmierci bardzo nieważnym było wszystko poza jasnym, przejrzystym odbiciem własnego kształtu na powierzchni jej lśniących gorączką ślepi, gdzie Derion był zarysowany ostrym pazurem z najmniejszymi detalami, był wydrapany w jej oczach w każdym calu, jakby żywy, drugi, wyraźniejszy w tym lustrze od swojego rzeczywistego bytu. Ważniejszy w jej odczuciu, w jej patrzeniu, niż samoświadomości. Jego łapy poczęły łapczywie i energicznie okrążać samicę, wybijać w suchej ziemi rytm życia, którego ona w sobie miała niedopitą resztkę w ślepych uliczkach bulgoczącego gorącem krwiobiegu. Przeczesał grzbietem nosa jej sierść wzdłuż kręgosłupa. Pod włos. Mocno. Gdy stał przy jej rozpalonej czaszce, chwycił zębami delikatną skórę pod miękkim uchem i zacisnął na niej kły imitując realizację pragnienia wszystkich sępów, które nad nimi krążyły. Czuł, że każdy jego krok i każdy jej dech są zsynchronizowane ze sobą w rytmicznym, twardym, kamiennym odliczaniu życia. Kąsał ją pomiędzy naprędce wyszeptywanymi "wstawaj, wstawaj...", a skóra, którą naciągał nie wracała na swoje miejsce - większa od wysuszonego od wewnątrz ciała, niereagująca na mimowolnie i niechętnie zadawany jej ból. Aż w końcu wrzasnął. Wypluł z siebie w imperatywnym "WSTAŃ!" całą nienawiść do Wąwozu, wąwozu-boga, który śliniąc spierzchłe upałem wargi rozciągał przed swoimi rozradowanymi oczyma wachlarz wspomnień, z których każde kończyło się dla jego uczestników tragicznie. Pomiędzy kolejnymi literami biegnącego teraz echem "wstań" widział pyszczek Mani, jej złote oczka, delikatne, jedwabne łapki, śnieżnobiały brzuszek, znamię, które wielokrotnie mierzwił językiem w pieszczotach, za którymi tęsknił teraz w każdej minucie wszystkich nocy. Krzyknął do Lai i do siebie. A był przy tym wobec lwicy opiekuńczy i panował nad sobą. Wojna toczyła się tylko w głowie. Poza nią była cisza. - Wstawaj, wstawaj, wstawaj, już niedaleko - rozkazał twardym głosem, wciskając pysk pod bark lwicy po kolejnym okrążeniu, podczas którego starał się pobudzić jej ciało do buntu przeciw jego kłom. - No już - prawie wsunął cały łeb pod nią. RE: Dolna Część Wąwozu - Laja - 17-12-2014 Podziałało. Los igrał sobie teraz z Derionem i Lają, obracając szkiełko i oko tak, by sytuację zawsze przedstawić w krzywym zwierciadle. Ironia suszyła teraz do nich zęby jak rekin. Choćby i cały wąwóz był przeciwko niemu, była jedna cecha, która łączyła tę lwicę z jego najdroższą Manuelą. Chłonęła emocje jak gąbka, była na nie łasa ponad wszystko. Gdy Derion zawył z nienawiścią do jej i własnych uszu, jakby umarłych chciał budzić, pokąsana lwica zerwała się z ziemi. Jego wdzierający się pod nią łeb, echo jego krzyku i piekący ucisk kłów pomógł jej zerwać się do pionu. Jak jakaś maszyna, zupełnie bez wiedzy kołaczącego wciąż do bram świadomości rozumu, instynkt po instynkcie wywalczała sobie kontrolę nad następnymi mięśniami umęczonego ciała. Na samym końcu lazurowe ślepia, szeroko otwarte, zaczęły w końcu widzieć. Lwica cofała się przed Derionem, krok za krokiem - i w takim momencie wróciła do niej złośliwa świadomość. Gapiła się na niego ze zdziwieniem. Z jednej strony pamiętała go, zupełnie podświadomie, a z drugiej - nie wiedziała kim był. Serce łomotało jej w piersi w rytmie, który Derion sam wybił, pompując nie tylko jej strach, ale też ten szok. Wizja śmierci, która postawiła ciało na nogi rozwiała się zanim powróciła do niej świadomość - gapiła się teraz w tego lwa ze zdziwieniem, zmęczona i dysząca, ale w końcu świadoma. Prawie. Chwiała się, obraz w jej ślepiach był rozmazany i niestabilny, nie docierał też do niej zapach - poza tym, co jawiło się ślepiom, czuła jedynie swoją rozpaloną skórę. Masz niedużo czasu, Derionie. Musisz działać zanim lwica zdecyduje się, czy to, co widzi było fatamorganą. Musisz wygonić ją z przeklętego wąwozu zanim zdecyduje się, czy był zagrożeniem, czy jedynie powodem do zdziwienia, który stopniowo powyłącza teraz żywe instynkty. Miał przed sobą obcą, myślącą teraz zupełnie nieprzewidywalnymi kategoriami istotę - byt, z którym nie prowadziło się dialogu, a negocjowało postęp. Walcz! Przecież widzisz, że lwica cofa się, krok za krokiem. Miał mało czasu. Jeszcze mniej, gdy dotarło do niego, że ruch jej ust układał się w pytanie. - Kim jesteś? W przerażająco szybkim tempie tracił kontrolę nad bezwolną lwicą - miał bardzo mało czasu, nim lwica przestanie traktować go jako godny powód do walki o każdy oddech, o każdą sekundę spędzoną w pionie. Musiał działać. I to szybko. Zanim nadejdzie następne pytanie, które uśpi jej czujność. RE: Dolna Część Wąwozu - Derion - 20-12-2014 Więc nie z nią, lecz z duchem dźwigającym jej ciało musiał nawiązać kontakt. Z eterem, który wpełzł pod jej bok i dźwignął ją do pionu, postawił na cztery łapy i nałożył na siebie niby półżywy płaszcz. Prawdziwa Laja nie miała już siły by walczyć z bulgoczącym w niej żarem, ale posmak życia postanowił raz jeszcze zatańczyć z nią, schwycić ją w biodrach i podparłszy o swoje ramię, ustawić na parkiecie. Dobrze, niech delikatny werbel staczających się po urwisku kamieni rozpocznie wybijać rytm preludium jak metronom, niech nada tempo mającego się zaraz rozpocząć walca i porwie ich łapy do tańca po spierzchniętym gorącem parkiecie. Pokrzykiwania sępów będą pierwszymi zadęciem w sekcji dętej, a jej głos, który przerwał ciszę, odpowiedzią pierwszych skrzypiec. Schylił łeb i zaszedł ją od tyłu w pełnym życia i energii truchcie, trącił łbem o wystającą spod skóry kość miedniczną (ona była słaba, wiotka, zbyt ciężka dla utrzymującego ją ducha życia, ale ten przebierał szybko łapami i starał się utrzymać na sobie jej ciało). - Ty będziesz obiadem dla sępów, jeśli się nie ruszysz - błysnęły jego zęby i uniosły się wargi na przekór niepomnym na forsowaną na siłę wrogość ślepiom. Był tuż obok, z tyłu, przed nimi rozpościerały się dwie walące się na nich w drżeniach słońca ściany. Za nimi było zejście, z którego skorzystał - zbyt trudne do pokonania wstecz dla lwicy, która ledwie powłóczyła łapami po płaskim terenie - a przed nimi, kilkaset metrów dalej, to skryte między skałami wschodniej fasady Wąwozu przejście, podbieg, którym wydostał się stąd z Manuelą i wtopił w zieleń płynącej ponad nimi sawanny. - Dalej, idziemy stąd - rozkazał twardo, stając u jej boku, gdyby miała się przewrócić, gorący, zbyt gorący, prawie tak samo jak kamienie, by chcieć się o niego wesprzeć. Może powinien ją przegonić, kłapnąć zębami jak na źrebię zebry, z którym bawił się za młodu i zaganiać ją jak gepardzica zaganiałaby młode gazeli chcąc nauczyć swoje dzieci zabijania. Pozostał zdecydowany w tonie i miał nadzieję, chwytając skórę na jej karku mocno w zęby, że w ten sposób jej nie straci i że wespół z powietrzem, które dygotało pod Lai brzuchem, utrzymując ją w pionie, doniosą ją razem do wodopoju. RE: Dolna Część Wąwozu - Laja - 20-12-2014 Próba dialogu z nią było jak nakręcanie zegara o pięćdziesięciu trybach. Mechanizm żył własnym życiem i pracował, jednak nie dało się powiedzieć, którą ze wskazówek obraca - żelazna myśl plątała się i przeskakiwała pośród nich innych, nie dając chwili na zrozumienie. Derion dźwigał na sobie teraz jej spojrzenie, plamiące jego futro łzą zdziwienia. Powoli obracający się łeb z trudem nadążał za jego drapieżnym truchtem, na co ona sama zareagowała mimowolną ucieczką - oddaliła się od niego o jeden oddech i jedną myśl. Nie uniknęła jednak dotyku, który zachwiał nią i o mało nie posłał z powrotem na ziemię. To był bardzo wyraźny impuls, że była zbyt wolna dla tego lwa. Zrobiła krok do przodu, a wtedy zaatakował ją również słowem. Słowem, którego nie zrozumiała. Ironia musiała się pokładać ze śmiechu, widząc zwykle wygadaną, uprzejmą lwicę niezdolną do zrozumienia tak prostej i wyraźnej konstrukcji zdania. Jej język, niegdyś dający początek wypowiedziom pięknym, rozbudowanym i złożonym, teraz - suchy jak wiór - plątał się jej między zębami, nawet nie czuła, kiedy go przygryzała. Nie zrozumiała tego, co powiedział Derion. Ta myśl wyparła jej z głowy wszystkie inne, zapomniała również o swoich poprzednich wnioskach - cała skupiała się na tym, co on miał na myśli. A potem, jak echo odbijające się od ścian, przypomniała sobie jedno ze słów. Sępów. Podniosła szybko głowę, a tuż po tym, jak wydało jej się, że rozpoznała w wirujących kształtach kilkoro z nich, słońce sypnęło jej znów w ślepia ognisty żarem. Jęknęła z niezadowoleniem, broniąc ślepi tarczą powiek. Bardzo wyraźnie wtedy dotarł do niej rozkaz Deriona. Zrozumiała go od razu, w paradoksalnym przeciwieństwie do jego groźby sprzed kilku chwil, która nie przebiła się jej przez uszy. W tej jednej chwili cały organizm, który znajdował się pod kontrolą chwiejącej się świadomości zapragnął wydostać się stąd. Skupił się na słowie. Idziemy. A potem skupił się na sylabie. My. My. Idziemy. My idziemy. Lwica z nową nadzieją obróciła opuszczony łeb, gapiąc się na stojącą obok niej łapę Deriona. Już podnosiła spojrzenie, kiedy ten zacisnął kły na jej karku. Ledwie to poczuła, wzdrygnęła się cała jakby z lekkim opóźnieniem. Jej kark był spieczony słońcem i żarem, tak bardzo, że z początku ledwie poczuła jego ugryzienie. Potem jednak było jak kły rozszarpujące jej skórę, przebijające się przez nią, niszczące ją. Jęknęła, zapłakała, pociągnęła nosem. A potem, gdy poczuła rwącą ją do przodu siłę, poddała się jej cała, pchając się w niewolę trzymających ją kłów. - Muszę ją znaleźć - wysapała tylko mgliście, idąc obok niego. Jej ciężar był wiotki, zwiewny, podobnie, jak świadomość, która trzymała ją w pionie. Z czasem jednak samica wyraźnie zauważyła, że idzie się jej jakby lepiej - zupełnie niemal zapomniała o tym, że zawdzięcza to zamkniętej na jej karku szczęce. Zaczęła iść szybciej, pewniej, niewygodnie dla Deriona. Jej ciało kołysało się pięknie przy każdym kroku, szkielet pracował cały, amortyzując każde uderzenie łap o piach. Nie miała tego problemu, co Derion - żar, po którym szli spalił jej łapy już wcześniej. Jej biodra kołysały się, łeb przy każdym kroku podrygiwał jej i kiwał się na boku, a łapy brnęły bez pamięci w piach. Była jak karykatura samicy, każdy piękny, żeński ruch mnożąc przez dwa, całość zaś obciążając wagą jej zmęczenia. Przy każdym jej kroku Derion musiał walczyć z chwiejącym się ciężarem lwicy, ale udało mu się osiągnąć swój cel - szła razem z nim. My. Idziemy. My idziemy. - My idziemy. My. - Powtórzyła powoli, zamykając ślepia, zalewane potem, którego nie było. - Nie zostawiaj mnie. Nie. Muszę ją znaleźć. My idziemy. Lwica sapała coś w gorączce. Co kryło się za tymi słowami? Czy jej wypalona przez żar świadomość, czy może majaczyła dalej? Jakby powodów do zdziwienia było za mało, nagle Derion przestał nosić już na sobie ciężar każdego jej kroku. Chód samicy ustabilizował się i wyrównał, prawie przypominał już normalny. I jej kły obnażyły się, wychyliły spod spieczonych warg. Piękne, równe, zdrowe kły i przygryziony język, po którym obok kropli brunatnej śliny spłynęła kropla krwi. RE: Dolna Część Wąwozu - Derion - 22-12-2014 Przytakiwał jej nieartykułowanymi mruknięciami i parł na przód jakby brnął w piachu po łokcie; ciężko, opornie, wyrywając zmęczeniu każdy kolejny krok z pyska, walcząc o postęp chociażby ten ograniczył się do przemieszczenia o długość jednego lwiego palca. Zatrzymywał się i podtrzymywał ją, gdy traciła sztywność w stawach, a przez cały czas nie mógł nadziwić się gibkości jej wymizerowanego ciała, jego żywotności, machinalnemu pięknu. Bo było w każdym jej kolejnym ruchu coraz mniej z żywej świadomości (tak jak kiedyś patrzył na tarmoszony przez fale, postrzępiony, falisty liść glonu), a więcej nieożywionego automatyzmu. Wiodła ją nieświadomość. Resztka życia w czystej postaci - życia bez namysłu. Gdy rozpoczęli wspinaczkę wijącą się pomiędzy odłamkami ściany ścieżką, Derion zaczął odczuwać zmęczenie we własnych mięśniach. Stawiając jeden z kolejnych bliźniaczych poprzednim kroków zawahał się i rozwarł łaknącą haustu powietrza szczękę, wypuszczając z objęć swoich zębów Laję. Szybko naparł na nią bokiem i przygwoździł delikatnie do chropowatej ściany Wąwozu, w razie gdyby miała upaść jak wypuszczona z rąk lalkarza marionetka. Wybita z rytmu mogłaby teraz podkurczyć pod siebie wszystkie cztery łapy i nie przewróciłaby się, ani nie uwolniła, zbyt słaba by walczyć z jego ostatkiem trzeźwości. Gorał. Płonął. Otworzył pysk najszerzej jak mógł, wibrysy stanęły na sztorc, boki niby miechy zaczęły zasysać gotujące się powietrze. Wystarczyły dwa jego hausty, by zachwiać malującą się przed oczami lwa rzeczywistością i przyozdobić ją w mrowie kolorowych plam. Potrząsnął łbem. Gdyby ktoś dotknął jego okrytego czarną grzywą czerepu sparzyłby się. Chwycił Laję w zęby i postarał się zawalczyć o kolejny krok. RE: Dolna Część Wąwozu - Laja - 22-12-2014 Tak naprawdę, to najgorszy etap wędrówki Derionowi właśnie wyszedł naprzeciw, całkiem mijając wycieńczoną, półprzytomną lwicę. Ona ten moment miała już tak daleko za sobą, że - choćby mogła - nie była w stanie sobie przypomnieć jak wyglądał. Złośliwość losu wyraźnie zaczęła jednak teraz mierzyć w stronę samca. Kiedy był na muszcze i szczerbince, raz po raz uderzały w niego następne fale gorąca, na które Laja zdawała się już być odporna. Była w tym wąwozie już długo, majaczyła i prawdopodobnie tylko dlatego nie toczyła pianą z ust, że była całkowicie odwodniona. Oblizywała pysk już chyba tylko z automatycznego przyzwyczajenia. Równie dobrze mogła wytrzeć go o skałę, do której była przygwożdżona. Wyrywała się z początku - tak przynajmniej się czuła. W praktyce jednak wzdrygnęła się tylko, pisnęła cicho, niemal bezgłośnie, po czym obwisła zupełnie na ciężarze, który przybił ją do ściany. Dyszała nie lżej od Deriona, kolejne krople krwi pogryzionego języka spadały na gorący piach, w którym ugrzęzły jej łapy. Nawet, jeśli samica powłóczyła jeszcze samodzielnie łapami i - najwyraźniej bez udziału świadomości - nie zamierzała przestać, wspinaczka była dla niej torturą gorszą od samego wąwozu. Chwila odpoczynku pomogła ciału odzyskać choć odrobinę sił, spychając resztki świadomości daleko w kąt. Teraz była jak bezwolny golem, jak maszyna do pokonywania kolejnych metrów, jakby całym sensem jej istnienia była wspinaczka. Oczy widziały, uszy słyszały, a mięśnie bolały, jednak duch, który interpretowałby te obrazy był gdzieś daleko. Kiedy Derion ugryzł ją znów, potrzebowała znacznie więcej czasu niż poprzednio, żeby zrobić ten jeden krok, o który walczył. Łapy drżały pod jej ciężarem i to pomimo wsparcia lwa. W końcu jednak zadnie łapy zaparły się o piach, wyprężyły się, czemu zawtórowały przednie - i, powłócząc strasznie, zrobiła ten jeden krok. Za każdym razem, gdy dźwigała swój ciężar miała cień przed oczami i szum we łbie, w końcu zaczęły tańczyć przed nimi i różnokolorowe mroczki. Laja była jednak na tyle nieprzytomna, że jej ślepia, zamiast nakryć się powiekami, przyozdobione zostały błyskiem zafascynowania, całe skupione na tym fenomenie. Jakby próbowała sięgnąć ich łapami, uderzała nimi mocno o ziemię - i szło się jej jakby łatwiej. Zwłaszcza z twardym, silnym wsparciem zaciśniętych na jej karku szczęk. Szczyt był coraz bliżej. Następne karykaturalne kroki skracały dystans o centymetry - ale kiedy byli blisko, kiedy byli bardzo blisko, stała się rzecz straszna. Pozbawiony świadomości mechanizm natrafił na przeszkodę, której nie udało mu się przeskoczyć. Wyciągana naprzód łapa uderzyła o kamień, ale nie zaniechała próby oparcia na sobie ciężaru. To zachwiało lwicą w momencie - runęła cała na Deriona, uderzając o jego bok. RE: Dolna Część Wąwozu - Derion - 23-12-2014 Łapy się pod nim ugięły bez zająknięcia, jakby czekały tylko okazji i rade były mogąc ją złapać za nogi. Przy tak dużym kącie nachylenia ostatniego odcinka drogi najmniejszy błąd mógł kosztować upadek na dno, do samego podnóża zbocza, po którym się pięli i tylko werżnięcie się pazurami w twardy kamień wyszukiwanego pomiędzy spękaniami fasady punktu podparcia spróbowało uratować lwy przed katastrofą. Spróbowało. Derion znalazł się niżej, pod Lają, trzymając cały ciężar swojego i jej ciała na pazurach prawej łapy, które ze zgrzytem zaczęły czesać twardy czerep klepiska ścieżki. Nie wiedział dlaczego, nie wiedział kiedy. Stawiał na własny błąd kroków - lwica upadając pociągnęła jego pysk zbyt szybko, by mógł mu zapobiec. W przeciągłym legato zsuwania się tępił pazury tylnych łap bezskutecznie próbując znaleźć w pochłaniającym go jęzorze grawitacji cokolwiek, o co mógłby się podeprzeć i odepchnąć - a prawa przednia łapa milimetr po milimetrze cięła kamień jak delikatne mięso, nie mogąc zapobiec zjeżdżaniu. Po jego ciele rozniósł się otępiający ból promieniujący od lewej stopy. Połowy lewej stopy. Nie czuł go od ponad czterech lat, zapomniał o tym, że nie ma dwóch palców i że przeciążenie zdeformowanej kończyny może boleć. Na moment dał się mu zamroczyć i przyćmić, lecz otwierając ponownie ślepia obdarzył ogryzający ich ciała do krwi piach spojrzeniem odnowionej determinacji. Zaparł się. Zatrzymał. Ich bezruch drobiny kamieni i piasku omijały sycząc; staczając się w dół pomiędzy ośmioma zaplątanymi łapami. Przynajmniej cztery z nich drżały - poddane przerastającemu je wysiłkowi utrzymywania ciężaru własnego i Lai ciała. Rozłożona na całej długości boku Deriona lwica była już zbyt słaba, by samej podjąć próbę odciążenia go. Napięcie złej partii mięśni mogło rozbić ich łby o klepisko dna, w którego szemrzącym pyle zamroczony zmęczeniem lew zaczął dostrzegać tańczące, kolorowe mroczki. Miał tylko siłę, nic więcej. I jej tylko tyle, ile udało mu się zaoszczędzić. Zarzucił łeb do tyłu i wbił się kłami w kark lwicy niepomny na krew, która pociekła pomiędzy jego suchymi wargami. Z chrapliwym jękiem zaparł się na obu przednich łapach i dał tylnym zsunąć, ustawiając i jego, i Laję z powrotem przodem w stronę łaszącej się w górze krawędzi, bez zastanowienia ruszył, jakby przykuty łańcuchem do samego jądra ziemi postanowił wydostać je na wierzch. Krok za krokiem, krok za krokiem, a każdy krok był zwycięstwem i zbliżał do soczystej trawy, która miała chłodnym, rześkim płaszczem pokrywać skorupę miękkiej ziemi, o której we dwójkę zdążyli już zapomnieć. RE: Dolna Część Wąwozu - Laja - 23-12-2014 Ból był przyjacielem ciała. Był bardzo wyraźnym sygnałem, że działo się coś złego. Zmęczona Laja nie była w stanie rozpoznać w tym impulsie niczego więcej. Już zanim kły Deriona przebiły jej skórę zapiszczała z bólu, później przyszedł jęk, a ten pociągnął za sobą krzyk. Nowa determinacja lwa objawiła się Lai nową, znacznie większą siłą, która ciągnęła ją do góry, a która w całości zamknęła się na jej karku. Łzy nie spłynęły lwicy po policzku tylko dlatego, że zużyła je już wcześniej. Ból odczuwała teraz dwakroć mocniej, niż normalnie, całość jej świadomości skupiła się na nowej alfie i omedze. Nie próbowała nawet błagać o litość - szlochając i jęcząc przy każdym mocniejszym podrygu sama znalazła w sobie więcej sił. Ciało w końcu zaczęło samo pomagać dźwigającemu ją Derionowi, dokładając do siły jego determinacji tę odrobinę życia, którą miała jeszcze w łapach. Ból był najgorszym, ale najintensywniejszym z bodźców. Jak się okazało, w tej sytuacji był też najskuteczniejszym. Laja jakby zdała sobie sprawę z tego, co zamierzał zrobić Derion i pomagała mu w tym najlepiej, jak tylko mogła - mimo, że nie mogła dużo. A kiedy znaleźli się tam, gdzie skończyli, lwica nie potknęła się znów o kamień. Stanęła na nim, następnym krokiem i ukłuciem bólu znalazła się wyżej, niż byli wcześniej. Ciało jakby podświadomie wiedziało, o co toczyła się gra i jakie miała zasady. Ale powracająca szybko do niej zdezorientowana, trzęsąca się ze strachu świadomość - nie. - Proszę, proszę, proszę - powtarzała płaczliwym, cichym szeptem - proszeaaAAAARGH! - Zawyła na jednym oddechu przy swoim następnym chwiejnym kroku, gdy praktycznie cała przednia część jej ciała zawisła na jego szczęce. Zakaszlała, jednym okrzykiem wypluwszy z siebie tak wiele powietrza. Przy wierzgnięciu ciała kark na nowo zapiekł i zabolał, tak, że aż poczuła zaciskające się na nim kły. Zdana na impulsy sama obnażyła je i zaatakowała bark Deriona. Efekt? Trochę oślinionej i zmierzwionej czarnej grzywy. Jej płacz. Biała flaga. Lwica poddała się mu cała, zmuszona do posłuszeństwa - ale przebierała łapami z nową determinacją. Rwała do góry, jakby przekuwała ból na następne porcje siły. RE: Dolna Część Wąwozu - Derion - 29-12-2014 Derion pociągnął lwicę po płaskim gruncie jeszcze kilka kroków, po czym puścił jej bezwładne ciało jak truchło świeżo powalonej zdobyczy. Rzężąc niemiłosiernie, próbując złapać oddech i nie paść obok Lai pod ciężarem wycieńczenia, szeroko rozstawił drżące łapy i spuścił łeb do ziemi, dając pędom trawy musnąć swoją brodę. Wiedział, że nie ochłonie, więc wyrwał siebie z hipnotyzującego bezruchu i podszedł do lwicy na poły nieprzytomny, na poły zdeterminowany jakby ciągle znajdował się u podnóża ścieżki, którą pokonali, po czym wcisnął pysk pod łopatkę samicy i mlasnął suchym językiem o rozpalone podniebienie: - Wstawaj, tam jest rzeka. RE: Dolna Część Wąwozu - Laja - 29-12-2014 Upuszczona przez Deriona lwica faktycznie gruchnęła o ziemię jak martwa. Jej ciało dobrowolnie i bez najmniejszego sprzeciwu poddało się grawitacji i łupnęło w trawę tak, że Laja bezwiednie nakryła się łapami. Głębokie dyszenie podnosiło i opuszczało jej pierś, każdy płytszy oddech kończył się kaszlem, który targał całym jej ciałem. Czuła się tak, jakby od środka coś rozszarpywało ją na strzępy, a było to coś bardzo gorącego. O ile jednak upiorna gorączka więziła całą jej świadomość, nagle zaczął do niej docierać nowy sygnał z zewnątrz, jakby świat wyciągnął swoje ręce, aby przywitać ją z powrotem. Czuła ruch powietrza. Czułe liźnięcia chłodu, od których wzdrygał się jej odsłonięty bok, a źdźbła trawy ocierały się o jej suchy nos. Było to jedynym, co do niej docierało, przynajmniej przez kilka cichych chwil, które poprzedziły ponaglenie Deriona. Z początku potraktowała jego dotyk jako następny życiodajny powiew chłodu. Jęknęłaby z rozkoszy, gdyby była zdolna wydobyć z siebie cokolwiek głośniejszego od szeptu. Wstawaj, tam jest rzeka. Zdolność utrzymania siebie w świadomości była teraz równie zdradziecka, co jej stereotypowa samicza natura. Raz przymykała półprzytomne ślepia, raz otwierała, a jedynym, co było w niej teraz stałe był jej ciężki oddech. Postawionych na baczność uszu nie zauważało się od razu, a były przecież najwyraźniejszym sygnałem tego, że do lwicy dotarły słowa Deriona. Zmęczony umysł wybiórczo analizował je na wyrywki, jak dziecko męczy się z wieloelementowymi puzzlami. Laja nie musiała jednak złożyć ich wszystkich do kupy, by wytworzył się bardzo wyraźny obraz. Rzeka. Woda. Derion zobaczył wtedy, jak łapy lwicy rozstawiają się nieco szerzej, jak zmęczone mięśnie zaczynają grać pod skórą. Obserwował, jak Laja podnosi najtrudniejszy ciężar ze wszystkich - samą siebie. Powoli, krok po kroku, jakby minuta po minucie dźwigała się z ziemi. Jakby nie słychać było jej stęknięć i jęków bólu, nie było też słychać płaczliwego "rzeka", gdy otworzyła pysk, ledwie władając suchym językiem. Jej przytomność była jak popękane lustro. Nie mógł mieć pewności, co do niej docierało, a co nie, jedno jednak było aż dziwne. Lwica przykuła się do niego tą odrobiną uwagi, którą nosiła jeszcze we łbie. Nie wiedząc kim jest, czy w ogóle istniał słuchała jego słów, posłuszna. Ślepia miała otwarte, rozglądała się z lekka. Każdy obrót łba o najmniejszy kąt odczuwała tak, jakby kilkukrotnie ukręciła sobie kark - cały był sztywny, nie chciał współpracować. Nie czuła jednak kilku ran, które zostawiły po sobie kły Deriona, nie czuła ich nawet, gdy zaczęła iść, nieproszona - trochę nie w tą stronę, co trzeba. Zanim serce zdążyło mu podskoczyć do gardła okazało się, że limit nieszczęść na dzień dzisiejszych najwidoczniej został już wyczerpany - kroki prowadziły ją coraz dalej od wąwozu, lecz nie do końca w stronę wodopoju. Nie można było się dziwić, że obudzony sygnałem rozum rozpoznał za swój największy cel oddalenie się od tego przeklętego miejsca - zwłaszcza, gdy do ciała docierało, że szło pod wiatr. Pod wspaniały, kojący, cudowny wiatr. Nie zostawiła swojego przewodnika daleko w tyle - ledwie kilka kroków. Problem był jednak taki, że świat przeraźliwie chwiał się w jej oczach, jakby po czułym powitaniu wyściskał ją i długo nią potrząsał. I miała na swojej drodze pień drzewa, a pod nim pajęczą sieć korzeni. RE: Dolna Część Wąwozu - Derion - 30-12-2014 Nieludzki wysiłek zmaterializowany wokół Lai prawie namacalną, widzialną aurą uderzył w Deriona piorunem; lew zaabsorbował go całego, zrozumiał jego istotę dogłębnie; prócz wysiłku nie liczyło się teraz nic innego - lwica była wysiłkiem, wysiłek był lwicą, oto od nieświadomych, chemicznych procesów zachodzących pod jej rozżarzoną czaszką zależało jej być albo nie być. Igrała sama ze sobą - dosiadła ją niemoc i ściągała w dół, w dół, w dół. Niemoc versus siła jej dźwigających własny ciężar łap. A on nagle poczuł, że jest do przodu o kilkanaście godzin. Że ma zapas energii, który ona już dawno wyczerpała. Że choć jego skóra i mięśnie płoną, kości ma nadal zimne. Ugiął się, złapał jej ucieczkę w swoje zastawienie drogi. - Tak, dobrze, idziemy - szepnął, zginając łeb i łypiąc wzrokiem w bok, w stronę jej zakrwawionych warg, poniżej których poziomu umieścił zmarszczony zmartwieniem pysk. W szumie zatracania przytomności słychać tylko słowa pociechy, nic więcej. I nie mają one znaczenia, mają tylko miękkie brzmienie, wydźwięk. Wiedział to, bo wielokrotnie leczył i wielokrotnie odbierał życie. Wiedział, jak życie działa i na jego najniższym, elementarnym poziomie fizyki potrafił porozumiewać się językiem gestów i koślawymi słowami, jak obcokrajowiec próbujący zapytać o drogę. Naprowadzał ją, zapewniał, że będzie dobrze z przejęciem, które wykrzesywał z pełnych pajęczyn szczelin empatii. - Już, już, jeszcze kilka kroków, widzisz? - pytał, nie oczekując odpowiedzi, gdy z jęknięciem współczucia podkładał się cały pod jej uginające się ciało. - Kilka kroków, będzie dobrze - zapewniał, gdy trawa pomiędzy ich opuszkami stawała się piachem i kamieniem brzegu rzeki, do której szumu się zbliżali. Szare, suche kamienie łapczywie przyjmowały na siebie cieknącą ciurkiem krew z jego łap. Posoka rozlewała się na nich jak nitki babiego lata, a wszędzie wokół była tylko cisza i szum ich wspólnej nieprzytomności. - Powoli, powoli - ostrożnie chwytając zębami pokiereszowaną skórę na karku Lai, prosił. Płynęła przed nią rzeka, wystarczyło się schylić. Doprowadził ich, okrył cieniem zastygłych w bezruchu wysokich drzew. I jak one - stał teraz żywy tylko od środka z prywatną resztką istnienia odbitą w oczach. Otępiały wysiłkiem i bólem przyjmował na dziąsła tępe uderzenia fal bólu promieniujące od prawej tylnej łapy i próbował wyrwać się z katatonii, by pomóc językowi Lai dosięgnąć tafli wibrującej wody. Rozluźnił uchwyt, potargał sierść na jej karku suchym liźnięciem i z otwartym pyskiem zamarł, czekając, gotowy złapać ją, gdyby upadała. RE: Dolna Część Wąwozu - Laja - 30-12-2014 W ten sposób wycieńczona lwica i nie mniej wykończony lew dotarli nad rzekę. Brzmiało to jak podsumowanie rozdziału, zamknięcie etapu, który nigdy nie powinien był się zacząć, a co dopiero trwać tak długo. W pewnych sytuacjach nie istniał jednak żaden wybór, który pozwoliłby im potoczyć się w inny sposób. Mogli jedynie upaść na dnie wąwozu, który był jak piekło, do którego przyszli za wcześnie, z tym, że nikt nie pogardziłby utraconą duszą. Derion w nieprzytomnych ślepiach Lai i w ledwie działającym umyśle był jak anioł, jak coś nierzeczywistego, co przeprowadziło ją przez zło, którego nie była w stanie nawet dostrzec. To była jak ostatnia bitwa wielkiej wojny. Każda próba wyobrażenia sobie tej sytuacji w jakikolwiek sposób była prawidłowa. Jedyną osobą, która nie była w stanie jednak załapać nawet jednego obrazu była jego główna bohaterka, na pierwszym planie z aniołem u swego boku. Laja stała nad wodą, narkotyzowała się jej szumem, cień wlewał się jej pod niemiłosiernie potraktowaną skórę. Wzdrygnęła się i syknęła mimowolnie, gdy Derion spróbował pomóc jej następnym skubnięciem kłów, nie próbowała jednak go ugryźć, jak wtedy, w wąwozie. Jak kropka nad tym ostatnim 'i' stała nad wodą jak rzeźba ku czci wysiłku. Była gorąca, rozpalona, pysk również miała szeroko otwarty, dyszała ciężko, oczy zaciskały się ze wszystkich sił z bólu. Każde dotknięcie słońca wzmacniało ból głowy, która - jak na złość - jakby nie chciała słuchać Deriona. W końcu jednak lwica zrobiła wyraźny ruch. Rozstawiła szerzej najpierw przednią, potem zadnią łapę, nie czując ich zupełnie. Każda łapa władała inną siłą, zupełnie nieświadoma tego, co wyrabia reszta - Laja chwiała się, przerzucając ciężar ciała najpierw z jednej strony na drugą, potem z drugiej z powrotem na pierwszą. Nie trwało długo, nim łapy zaczęły się pod nią stopniowo uginać. W którymś momencie, nagle, bez jakiejkolwiek kontroli, wyuczonym ruchem położyła się na ziemi, szybko - jedynie jej łeb nie natrafił na przeszkodę w postaci gruntu, zanurzając się pyskiem w wodzie. Otrząsnęła się z dziwnym opóźnieniem, a nawet wtedy jedynie podniosła łeb, kilkoma splunięciami powietrzem usiłując obronić się przed kaszlem. A kiedy zobaczyła wodę, poczuła jej wspaniałą wilgoć na umęczonych poduszkach swoich łap, zaczęła pić. Powoli, jakby sprawiało jej to wysiłek. Oparła łeb policzkiem o swoją łapę, usztywniając go drugą - i w ten sposób piła bez opamiętania. Piła długo, ale w końcu uznała, że ma dość. Przewaliła się wtedy na bok. Nie oblizując nawet pyska usnęła, z przednimi łapami wciąż w wodzie. RE: Dolna Część Wąwozu - Derion - 31-12-2014 //<3 Później leżeli w cieniu nucącej im pieśni o odpoczynku palmy. Cień jej wystrzępionych liści i poszarpanej kory okrywał ich zimnym płaszczem, gładził delikatnie ich wycieńczone ciała, mierzwił sklejoną krwią i śliną sierść. Słońce poddało się, jak co dnia - opuściło zenit. Połać rozciągających się wokół nich traw co jakiś czas wystawiała nad swoją powierzchnię głowę lub nawet dwie głowy gazel, niebo pstrzyło się drapieżnymi ptakami i migrującymi na południe jerzykami. A oni oddychali, jak gdyby pierwszy raz i jak gdyby nigdy nic. Laja leżała tuż obok, przyjmując na swój grzbiet miarowe i spokojne poruszenia się piersi Deriona. Na jednej z jego łap spoczywała jej głowa, drugą zgiął w nadgarstku i przysunął do siebie. Wyciągnął łeb dalej, umieścił jej czoło tuż pod swoim podgardlem, lecz nie chcąc odbierać pieszczącej ich bryzie ani kawałka z potrzebującego chłodu ciała Lai, nie pozwolił sobie na dotknięcie jej, chociaż chciał. Przeciągnął ją nieprzytomną w przestrzeń najgłębszego cienia, a potem nie mógł od niej odejść. Długo czuwał, licząc jej wdechy, przypatrując się jej znamieniu w otępieniu, dając wodzie spływać po swojej brodzie bez protestu, nie wylizując ran, nie myśląc o niczym. Ale po tym, jak szum ciszy wypełnił jego uszy po brzegi i zmusił powieki do zasłonięcia zmatowiałych ślepi, zbliżył pysk do jej karku. Powoli, miękko i delikatnie zaczął gładzić językiem jej poraniony kark, czyścić go z prochu i krwi; połykał jej zapach małymi kęsami, nie mogąc wyrwać się z tępego zapatrzenia. Wszystkie zmysły skoncentrował na niej, a gdy bezwiednie, co jakiś czas na ułamki sekund odzyskiwał świadomość chwili, zmieniał położenie pyska i sięgał do innej z wielu ran, które zadał jej aksamitnej skórze. Nie wiedział, jak wiele czasu w ten sposób spędził. Czuł się jak martwy. Jakby opuścił swoje ciało i tylko pożądał. Przez moment dźwigał przednią część tułowia nad lwicą, kiedy wsparłszy się po obu jej stronach sięgał do posklejanego futra pomiędzy jej przednimi łapami. Później pokonując bolesny opór rozsadzającego jego głowę ciśnienia położył się. Długo miotał się wzrokiem po bezkresie wokół nich, poszukując myślami kolejnych kamieni, o które mógłby się zaczepić i pokonać kolejny odcinek morderczej drogi. Przez otwarty lekko pysk wypuszczał powietrze z namysłem, z powierzchni języka nie mógł pozbyć się metalicznego posmaku krwi. Dopiero pulsująca skroń spoczywającej na jego łapie Lai przyniosła mu potrzebną do zaśnięcia melodię. |