Krokodyla daj mi luby! [Kayla i Szawolcs] - Wersja do druku +- Król Lew PBF (//pbf.krollew.pl) +-- Dział: (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=65) +--- Dział: Na marginesie (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=85) +---- Dział: Wątki zakończone (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=89) +---- Wątek: Krokodyla daj mi luby! [Kayla i Szawolcs] (/showthread.php?tid=2884) |
RE: Krokodyla daj mi luby! [Kayla i Szawolcs] - Szawolcs - 10-03-2018 Chciałem ją do czegoś przekonać. Opowiedzieć jej historię zarozumialca z przerośniętą ambicją, który długo chorował na malarię samouwielbienia. Miał do tego predyspozycje, trzeba przyznać, charakter i ciągoty, i tak naprawdę nigdy się z tego do końca nie wyleczył. Taki już był. Ale w tamtym czasie, do którego właśnie oboje wracali wspomnieniem, był we własnych oczach prawdziwą perłą i zupełnie nie dostrzegał tego, że jest wszystkim, tylko nie tym, za co się uważa. Chciałem ją do czegoś przekonać. Opowiedzieć jej historię o tym, jak mimo odrażającego charakteru ktoś mógł mieć intencje szczere i całkiem przyzwoite, a także, że mógł wplątać się w rozgrywkę zbyt dla niego skomplikowaną, retorykę, nad którą nie potrafił zapanować. I przegrać sprawę. Na koniec chciałem jej powiedzieć, że niedługo po tym, jak połknęło ją rozedrgane powietrze pustyni, wspiąłem się na Taji i stamtąd obserwowałem, jak jej ojczyźnie nie dzieje się żadna krzywda. Jak przechodzące z północy na południowy-wschód gnu użyźniają ziemię, a obce stado, które nigdy nie rościło sobie praw do władania tym terenem, po prostu się w nim rozpływa, aż w końcu przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie i wraz z nadejściem pory deszczowej nie pozostaje po nim żaden ślad. Może tak byłoby najlepiej, gdybym powiedział jej to wszystko i dodał przeprosiny, których sensu oboje nie potrafilibyśmy zrozumieć. Widząc ją jednak, jak szlocha, i nie mogąc zrozumieć, dlaczego uderzyła mnie tak lekko, podszedłem do niej niby do rannego zwierzęcia, świadom ciosu, który może wystosować w swojej wielkiej nienawiści, i usiadłem obok niej, po czym niespiesznie objąłem ją łapą przez grzbiet i położyłem na jej maleńkiej głowie brodę najdelikatniej, jak potrafiłem, gotów zacisnąć oczy i dać się jej za to rozszarpać. RE: Krokodyla daj mi luby! [Kayla i Szawolcs] - Kayla - 11-03-2018 Płakała. Ciężko było nie zauważyć jak mocno i głęboko wyła wylewając z siebie wszystko co kotłowało się w jej serduszku. Cały żal i ból jaki skrywała znalazł pierwsze lepsze ujście i wyszedł z niej jak gęsta posoka z przeciętej skóry. Intensywnie i nieubłaganie. Jednocześnie była na prawdę świadoma tej ciszy, która była następstwem jej rozpaczy i czuła jeszcze większe skrępowanie i smutek widząc jak wystawiła swoje wnętrze, jak pokazała je Szawolcsowi.
Nie chciała żeby się zbliżał i jęknęła głośno, jakby coś ją zabolało kiedy usiadł a potem objął ją łapą. Na prawdę nie chciała. Sama nie wiedziała właściwie co tak na prawdę mogłoby ją teraz uspokoić. Nie wiedziała czego chciała od siebie samca. Przed chwilą myślała, że jedyne czego chciała to być samą.
Zrodził się w niej bunt kiedy poczuła, że szary postanowił ją przytulić, ale nie miała siły na to żeby się mu wyrwać. Zamiast tego bez silnie biła łapą w jego pierś pokrytą gęstą grzywą.
- Puszczaj! Nie chcę! Zostaw mnie!
Krzyczała, jęczała ale z każdą chwilą uderzenia jakie serwowała lwu były coraz słabsze. Nie miała już siły. Pozwoliła więc sprawom potoczyć się własnemu biegowi. Teraz znów tylko płakała. Miała wrażenie, że w tej gęstej grzywie zniknęła i już jej nie było widać.
Nagle przewrotna zraniona pamięć dała jej o sobie znać. Podskoczyła nerwowo przypominając sobie uścisk Gaduły a potem jego srogą i ciężką łapę na swoim policzku. Znów podskoczyła chcąc się wyrwać za wszelką cenę. Panika zrodziła się w jej głowie i szarpała nią na wszystkie strony. W końcu wyrwała się i padła na glebę najpierw spoglądając na Szawolcsa z przerażeniem a potem skrywając głowę pod własnymi łapami.
- Proszę, nie rób mi krzywdy... - jęknęła.
RE: Krokodyla daj mi luby! [Kayla i Szawolcs] - Szawolcs - 11-03-2018 Bałem się zamknąć oczy, by pozwolić przepływać pod powiekami obrazom, nad którymi nie miałem kontroli. W najdelikatniejszym objęciu, które mogłem jej ofiarować, było tyle przemocy, że widziałbym wówczas jak żywe wszystkie krzywdy, których Kayla doznała. I nie wiem, czy mógłbym być dla niej po tym nawet najlichszym oparciem. Dlatego skruszyłem zaćmę ślepego zapatrzenia przed siebie i kiedy Kayla rozpoczęła jałową walkę z emocjami i ze mną, spojrzałem w dół, gdzie w kosmykach mojej grzywy pałętał się jej jasny pyszczek, powleczony teraz woalem najgłębszej ciemności. Rozerwało mi to serce – widok cierpienia i bólu, który potęgowałem. Nie znałem i nadal nie znam imienia ducha, do którego woła się o ukojenie w takich chwilach, a mimo to próbowałem nim być, nie pozostawiając jej ze swoimi łzami samej. Zalana nimi była krucha jak skorupka ptasiego jaja. Gładziłem ją ledwie muśnięciami, jakbyśmy oboje czekali na wyklucie się z jej emocji feniksa. Silniejszego od tego, który umarł. Nie mogłem jednak zgodzić się na to, by trzymać ją przy sobie gwałtem, więc kiedy tylko szarpnęła sobą mocniej, odstawiłem od niej łapę i odruchowo się wyprostowałem, chcąc umożliwić jej prędką ucieczkę. Pośród wirującej sierści i w błyskach tnących powietrze pazurów płowy kształt przylgnął do mokrej ziemi i spojrzał na mnie okiem oswobodzonej z paszczy śmierci zwierzyny, by zaraz potem ponownie stać się bezbronnym pisklęciem i zamiast ucieczką, ratować się błaganiem o lepszy los. Kimkolwiek byłem w jej oczach, w tym krótkim momencie, kiedy patrzyła na mnie jak na śmierć, chciałem zedrzeć jego obraz ze swojego oblicza i jakimś cudownym sposobem stać się żywą realizacją naszego nigdy niewypowiedzianego, cichego pragnienia, byśmy się chociaż rozumieli. Ale nie miałem do dyspozycji całej rozciągłości czasu potrzebnej do budowy prawdziwej relacji. Został mi dany, lub ja go tak butnie sobie ofiarowałem, okruch poranka i chwila między jej jednym spazmem, a drugim. Chciałem być mniejszy, mniej przerażający. Chociaż z perspektywy czasu myślę, że poczucie bezpieczeństwa jest mimo wszystko związane z pewnymi fizycznymi cechami i być może to, że położyłem się wzdłuż jej boku tak ogromny przy jej drobniutkim ciele, tak niewzruszony przy jej rozedrganiu, było jakąś marną metaforą trwałości przez Kaylę utraconej. Niekiedy jest tak, że myślimy co innego, niż czujemy, a to, co czujemy, daje owoce dopiero po czasie i są one coś warte. Tak mi się przynajmniej wydaje. Wtedy jednak o tym nie myślałem i bliżej mojemu działaniu było do natury monsunu, który za najwcześniejszych lat obserwowałem, jak sezonowo nadciąga znad oceanu i robi swoje, czymkolwiek myśmy się razem z rodziną podówczas zajmowali. Tym razem nie objąłem jej, mimo że targane emocjami ciało Kayli zdawało się o to prosić. Wydobywszy łapę spod poszarpanej grzywy, położyłem ją tylko na jej grzbiecie. Strąciłaby ją jak muchę i uciekła, gdyby chciała, ponieważ jeszcze kiedy nie byłem pewien, czy mi na to pozwoli, trzymałem ją w zasadzie ciągle napiętą, na pewno nie opartą całym ciężarem. Wcześniej jednak, zaczerpnąwszy haust wilgotnego powietrza, powiedziałem stłumionym we wspólnej bliskości głosem: – Przepraszam, że cię nie znalazłem wcześniej. RE: Krokodyla daj mi luby! [Kayla i Szawolcs] - Kayla - 11-03-2018 Była teraz daleka od jakichkolwiek przemyśleń, jej głowa była pusta i wolna od jakichkolwiek myśli. Zaraz po tym jak przypomniała sobie o zdarzeniu, które sprawiło, że jej uroda przeminęła na zawsze jej umysł oczyścił się ze wszystkiego. Poza strachem. Leżała tak więc na wilgotnej glebie przykrywając łapami swój skalany pazurami pyszczek, szczelnie chroniąc oczy przed jakimkolwiek promyczkiem światła. Zdawała się być też głucha na wszelkie dźwięki. Trochę uczucie to przypominało leżenie w totalnie pustej jaskini, bez kawałeczka mchu czy kropli wody. Leżenie w pustej, odbijającej wszelkie westchnięcie sali. Słuch stał się wybiórczy. Kayla słyszała tylko wszelki szmer pochodzący od Szawolcsa i ewentualnie własne ciśnienie krwi, potem jej szum we wrażliwych uszach.
Ciężko powiedzieć co czuła kiedy samiec postanowił położyć łapę na jej grzbiecie bo nie widziała w tym geście a początku pocieszenia. Widziała natomiast najpierw fantomowy ból, potem dziwne uczucie, które kotłowało się w jej brzuchu do klatki piersiowej, potem strach a potem... znów coś czego nie umiała określić. W końcu przestała się trząść jak osika i bezwiednie i bezwładnie opadła na lewy bok i w takiej pozycji została ze spojrzeniem błędnym i ślepym.
Jej uszy poruszyły się niespokojnie kiedy Szawolcs postanowił ją w końcu przeprosić, ale dobrze wiedziała, że to jeszcze nie było to, że powinien przeprosić ją za jeszcze jedną rzecz, o którą miała do niego straszny żal. Na razie jednak czuła się jak ta zajęcza skórka w jej legowisku, bezmyślna i pozbawiona jakiejkolwiek woli. Choć w jej głowie nadal kołatał się strach, strach, że szary jest przecież takim samym lwem jak tamten złoty samiec, który śmiał się jej w twarz w towarzystwie Szawolsca, takim samym jak ten, który ją zranił. Takim samym jak ten młodzik, który uświadomił jej jej własną słabość. Jednak na razie nic nie powiedziała.
RE: Krokodyla daj mi luby! [Kayla i Szawolcs] - Szawolcs - 11-03-2018 Zacząłem ją wtedy uspokajająco głaskać, powoli i miarowo. Wyrzucałem sobie, że jej katatonia nie była świadomą akceptacją sytuacji, w której się znalazła. Miałem nadzieję na zastąpienie tego stanu spokojem, lecz czułem się w podobnej naiwności głupcem. Biłem się z myślami. Teraz przyszło najgorsze. Skończył się emocje i nic nas nie usprawiedliwiało, nic nie usprawiedliwiało mnie. Analizowałem bez ustanku każde wypowiedziane podczas naszej rozmowy słowo, chwytałem je jedno po drugim w dwa palce jak małpiatka i przyglądałem mu się bez litości, gotów dostrzec obłudę w jego wycyzelowanej naturze lub prawdę wszędzie tam, gdzie myśl została niedokończona. Może i ona ścierała się z sobą samą w wewnętrznych potyczkach? Dlaczego zakładałem, że dałaby swoim emocjom upust, gdyby jakiekolwiek w tej chwili czuła, czy ciągle myślałem, że mam o niej jakiekolwiek pojęcie? Brzydziłem się myślą o sobie, który mógł być w tej chwili jej oprawcą i świadomość, że miałem co do tego wątpliwości, zrównywałem momentami z przekonaniem o stanie faktycznym. Mimo to nie przestałem gładzić brzegiem łapy jej barku i pozostawałem na zewnątrz niewzruszony jak kamień, do któregośmy się upodobnili, leżąc w parującej soczystej trawie, na której zaczęły kłaść się ciepłe plamy słonecznego światła. Myślałem, że jedna decyzja była słuszna i trzymałem się jej z wiarą straceńca: inicjatywa w rozmowie o tym, co się stało, nie należała do mnie. Gotów byłbym - lub tak tylko sądziłem, nie wiem - odpowiedzieć na pytanie i wysłuchać zarzutu, ale nie miałem serca samemu pytać o jej rany, o to, co przeszła. Może tego potrzebowała, a moją decyzję dyktował strach. Może czegoś ode mnie w tej chwili oczekiwała. A może mogłem uciec przed tą konfrontacją i obojgu wyszłoby to na dobre? Istniała tylko jedna ścieżka, którą mogłem podążać, niezależnie od tego, jak chwiejny był mój krok. Wsłuchiwałem się w oddech Kayli i po jakimś czasie Najgorsze odeszło - byłem tak samo spokojny w monotonnym ruchu łapy, jak i we własnych myślach. Czekałem na to, aż coś upewni mnie w tym, że podobnego błogosławieństwa dostąpiła również ona. RE: Krokodyla daj mi luby! [Kayla i Szawolcs] - Kayla - 12-03-2018 Powoli uspokajała się i dochodziła do siebie. Nie sądziła, że te traumy tak głęboko w niej siedzą, że tak mocno dadzą o sobie znać i wypiorą ją z sił w takim momencie. Że okaże przez nie słabość tu w obliczu szarego, który był przecież na samym początku tej reakcji łańcuchowej nieszczęść Kayli. Spoglądała na niego kątem oka oddychając ciężko i zastanawiając się czy chce powiedzieć mu to co kłębiło się w jej głowie, a konflikt ten był tak w niej silny, że obawiała się, że stał się widoczny. W końcu wzięła bardzo głęboki oddech i na wydechu powiedziała:
- Dlaczego mnie nie zatrzymałeś?
Pamiętała to. Zatrzymała się wtedy na pustyni mając jeszcze w zasięgu wzroku swoją rodzinną krainę, obróciła się wtedy by zobaczyć co ma za sobą. Jednocześnie stała tak kilka chwil i czekała aż zdarzy się jakiś cud. Aż ktoś przybiegnie i zatrzyma ją i powie, że nic się nie stało, że może już wracać. Tego właśnie chciała, ale dostrzegając, że nic się nie dzieje i, że przeszłość zginęła bezpowrotnie nie cofnęła się, poszła przed siebie bojąc się jednocześnie przyszłości.
A ta nie była dla niej łaskawą. Zresztą teraźniejszość też wcale nie.
RE: Krokodyla daj mi luby! [Kayla i Szawolcs] - Szawolcs - 14-03-2018 Szara łapa, odmierzająca upływ naszych myśli, zatrzymała się i już więcej nie poruszyła. Delikatne ciało Kayli pod nią stawało się coraz gorętsze i gorętsze, aż w końcu dotyk go był nie do zniesienia i łapa zniknęła pode mną, bardziej wyprostowanym, czujniejszym niż chwilę temu. Długo przeżuwałem słowa, których nie chciałem samemu usłyszeć. Wydawało mi się, że pomiędzy moimi zębami zgrzyta piach. Ostrzejszy wiatr, niosący nowe krople mżawki, przeczesywał nasze futra i usprawiedliwiał milczenie, a także przypominał o minionym roku i wszystkim, co przedzieliło mnie i tę dzikuskę. Brakowało mi dawnej pretensji, ale zamiast niej nie zadbałem w sobie o wystarczającą mądrość i nie mogłem odpowiedzieć na pytanie Kayli tak, bym był z siebie zadowolony. A może nie potrafiłem do końca przełknąć gorzkiego kęsa ciała wroga, potwora zbudowanego z moich wad, którego zabiłem, chcąc stać się lepszym... Smak, zapach i tekstura jego truchła napawały odrazą. Może żułem ostatnią kość. Przytknąłem brodę do piersi i fuknąłem na siebie karcąco. Mogłem wykrzesać w swoją stronę tylko złość. - Myślę, że znasz odpowiedź na to pytanie, Kayla. - Przeniosłem wzrok z ziemi na profil lwicy. Wiatr dął w moją grzywę z całych sił i jej strzępki falowały gdzieś na krawędzi widzenia. Mogłem się w niej ukryć, a mimo to trzymałem się wzrokiem kącika niebieskiego oka dzikuski z dawnym uporem. - Jest tak szpetna, jak szpetna wydawała ci się w najgorszych momentach tułaczki. RE: Krokodyla daj mi luby! [Kayla i Szawolcs] - Kayla - 15-03-2018 Oczywiście, że znała odpowiedź na to pytanie, jednak ona zadawała sobie jeszcze jedno. Czy Szawolcs na pewno chce usłyszeć to co Kayla ma na myśli? Czy chciał oberwać prawdą prosto w pysk? A może było mu to potrzebne? Potrzebne by zleciał wreszcie z piedestału zbudowanego z jego własnego ego, żeby dostrzegł w końcu, że jest tak samo głupi co i ona. Niezależnie od tego czy była dzikuską czy nie.
Podniosła się z mozołem z ziemi, widoczny był wysiłek jaki włożyła w dźwignięcie się gleby. Znów się ubrudziła, jej futro było pełne piachu i popiołu. Odstąpiła parę kroków od Szawolcsa i dokładnie go zlustrowała. W końcu wzruszyła ramionami posyłając spojrzenie w martwy punkt gdzieś z boku.
- Bo jesteś tchórzem - odparła mu w końcu uznając, że nazwała go po imieniu. - Jesteś zwykłym tchórzem, który nie potrafi o nic zawalczyć.
Obróciła wzrok w stronę jego szarego lica, jej oczy nie miały żadnego wyrazu, nie miały żadnych emocji w sobie. Panika sprzed kilku chwil wyprała ją z nich dostatecznie.
- Nie próbuj nawet mnie do siebie porównywać. Bo przyjęcie porażki to nie to samo. Ja przyznałam, że przegrałam ale próbowałam, robiłam co mogłam.
RE: Krokodyla daj mi luby! [Kayla i Szawolcs] - Szawolcs - 15-03-2018 Zagryzłem niemocno między zębami wargi, kiedy zaczęła ferować swój wyrok, wypuściłem z nosa fuknięcie pobłażania, nieomylnie, pobłażania. Z łatwością mogła je rozpoznać. W jednej chwili poczułem się z jej obelgą całkiem pogodzony - pobłażanie nieodzownie zawiera w sobie coś z poczucia wyższości, a to właśnie mnie przepełniło i byłem tego świadom. Trudno wystosować celny cios, gdy znajduje się poniżej przeciwnika, a spoglądając w końcu na sylwetę patrzącej na mnie bez wyrazu lwicy, wiedziałem, że przeszedłem pewien etap, do którego ona ciągle dorastała. Przeszłość należy do przeszłości. Byłeś, jesteś, będziesz... Jakże łatwo wyrokować nad czyimś życiem, gdy się tego nie pojmuje. Miałem nadzieję w danej Kayli odpowiedzi zawrzeć cichą prośbę, by nie popełniała błędu, którego właśnie zupełnie bez potrzeby się dopuściła. Z odruchową niechęcią, ale pomimo niej, zgodziłem się przyjąć jej punkt widzenia za rozstrzygający, w końcu byłem przyczynkiem do jej krzywdy. Lecz cóż mogłem zrobić teraz, kiedy przyłożono do mnie niestosowną miarę? - Już sam nazwałem się nieudacznikiem - zabrzmiał mój niski głos spokojnie, uprzejmie, bo chciałem w swoim tonie dać znać o otwartości na rozmowę - kiedy stanęłaś mi przed oczami. W stanie, któremu nie zapobiegłem. - Podniosłem na nią wzrok. Patrzyłem nienatarczywie. - I chciałem krzyczeć. Głośno. Koszmary to nie jest moja mocna strona. Nie lubię ich, ponieważ nie przynoszą żadnego pożytku, a mimo to je miewam. Jak ty. - Odnajdywałem w spokojnej Kayli własną pewność siebie. Ciągnąłem z coraz większą ochotą, ale mimo to powstrzymywałem się, przypuszczając, że moje słowa są najpewniej brane za przedłużającą się kpinę: - Żałuję, że nie mogę zaoferować ci żadnej formy dalszej pomocy, nie przyjęłabyś jej, wiem o tym. Czuję jednak radość z tego powodu, że cię widzę, nie mogę tego ukryć, i mimo wszystko jestem o ciebie spokojny. - Spojrzałem w końcu w dół na swoje zgięte w nadgarstkach przed piersią łapy. Znowu zagryzłem wargi między zębami, namyślając się chwilę nad tym, co dodać. Zrezygnowałem jednak z tego zamiaru i podniosłem z ziemi swoje wielkie cielsko, dając Kayli czas i możliwość, by odpowiedziała, cokolwiek zechce. Czułem, że zrobiłem swoje i zrobiłem to dobrze. RE: Krokodyla daj mi luby! [Kayla i Szawolcs] - Kayla - 16-03-2018 Dobrze wiedziała, że nieudacznik a tchórz to dwie zupełnie różne sprawy, że mimo iż często te dwie cechy się łączą to nie zawsze tak jest. Uważała tak w tym przypadku. W jej mniemaniu uchodził za tchórza, nie chciał zawalczyć, nie potrafił, może po prostu bał się z nią znów skonfrontować gdyby ją wtedy zatrzymał. Nie można jednak powiedzieć, żeby był nieudacznikiem. Jak tak na niego patrzyła była jeszcze dalsza od tej właśnie myśli. Szawolcs wyglądał dobrze, mimo iż był samotnikiem wyglądał na takiego, który zdrowo jadł, miał sporo siły, mały też nie był więc mógł liczyć na respekt innych zwierząt. Tymczasem to ona była nieudaczniczką. Nie potrafiła znaleźć sobie nowego miejsca, tuła się z nory do nory zewsząd przeganiana, niechciana, mała i słaba, sucha i czerstwa mimo młodego wieku. Straciła swój blask i urodę i nawet teraz kiedy stała przed nim miała wrażenie, że on znów zacznie uzurpować sobie prawo do mówienia jej jak według niego rzeczy stoją, że uzna, że będzie chciał ją znów pouczać. Nie miała zamiaru tego więcej znosić. Natomiast dobrze wiedziała, że nie robił tego dla niej, że nie rozmawiał z nią teraz dla niej, robił to dla siebie. Nie sądziła, że przez ten cały czas w ogóle myślał o niej. Myślał o sobie, o swoim sumieniu. To jak szybko sam stwierdził, że nie przyjęłaby jego pomocy tylko utwierdziło ją w tym przekonaniu. Zamierzała dać mu więc to czego chciał, to na co zasługiwał.
- Więc skoro już zaspokoiłeś swoją ciekawość i uspokoiłeś własne sumienie, że nie leżę gdzieś martwa przez ciebie to możesz pomyśleć o mnie i już sobie iść - odpowiedziała mu wzruszając ramionami. - Mnie twój widok nie sprawia żadnej przyjemności.
RE: Krokodyla daj mi luby! [Kayla i Szawolcs] - Szawolcs - 17-03-2018 - Uspokoiłem - odpowiedziałem, spoglądając w zmęczone niebieskie oczy ze smutnym uśmiechem. Naprawdę nie chciałem kłapać paszczą po próżnicy! Kayla miała swój rozum i nie miałem prawa na niego wpływać, nie po tym, co przeszła. Nawet jeśli w przeszłości starałem się to robić, weszliśmy w nowy rodzaj relacji, lub tylko z nią moja relacja mogła być aż tak specyficzna. Życzyłem jej w duchu szczęścia i pomyślności, ale wypowiedzenie na głos podobnych nadziei uważałem za protekcjonalne, więc zmilkłem. Końcówka mojego ogona drgała nową ekscytacją i nawet z pozoru krzywdzące słowa o nieprzyjemności patrzenia na mnie nie były w stanie jej uspokoić. Przynajmniej w jednym się na koniec zgodziliśmy i cokolwiek wypełniało teraz nasze myśli, złość lub nadzieja, mogliśmy rozejść się, czyniąc zadość drugiej stronie. Błysnąłem w stronę lwicy ostatnim spojrzeniem wypranym ze zbędnych emocji, spokojnym. - Trzymaj się - powiedziałem z niejakim żalem i drgnąłem w przedtakcie do powstrzymanego zarzucenia łbem. Było mi przykro, ponieważ zostawiałem ją z negatywnymi emocjami samą. Nic jednak nie mogłem już zrobić. Odszedłem. RE: Krokodyla daj mi luby! [Kayla i Szawolcs] - Kayla - 17-03-2018 Nieznośny dźwięk jego głosu powoli odchodził w niepamięć. Chętnie rzucała za siebie wspomnienie jego szarego pyska i brązowej grzywy, które były dla niej synonimem samotności i niezrozumienia. Nie odpowiedziała mu nic. Pozostawiła go z milczeniem. Nie pozdrowiła, nie życzyła dobrej drogi, nie kazała trzymać się w zdrowiu. Odszedł więc nie usłyszawszy od niej żadnego życzliwego słowa.
Wytrwale posyłała spojrzenie jakiemuś martwemu punktowi tak długo aż słyszała jeszcze kroki nieznośnego samolubnego Szawolcsa, ale kiedy tylko ucichły i nie czuła już jego zapachu obróciła łeb i tęsknym wzrokiem wpatrywała się w kierunek, w który odszedł. Poczuła jak wzbierają w niej znów gorące emocje, które zatrzęsły nią lekko, potarła łapą nos a potem oczy.
Prawdę mówiąc miała nikłą nadzieję, że zrozumie. Wydawało jej się, że jej uczucia były wyraźne, że każdy normalny lew powinien zrozumieć co chciała mu powiedzieć. Najwyraźniej nie było to tak proste. Może po prostu nie była warta tego by ktokolwiek zechciał jej współczuć? Nie dla samego siebie, nie po to by nie myśleć o sobie jako o śmieciu, kimś złym, jak o mordercy, nie po to by poczuć się lepszym.
Zasmarkała się znów, ale tym razem przynajmniej nikt na nią nie patrzył. Położyła się tam gdzie siedziała.
RE: Krokodyla daj mi luby! [Kayla i Szawolcs] - Zenzelé - 17-03-2018 - Obryzgi tu, obryzgi tam! Wszędzie, wszędzie obryzgi! - niósł się czyjś mamrot przez las. Obryzgi. Czymkolwiek były, irytowały Jaszczurkę przemożnie. Sprawiały, że zatrzymywała się i zezowała na znajdujący się tuż przed jej nosem liść i spalała go nienawistnym spojrzeniem. Albo wypełniała pysk powietrzem i wydymała policzki, wytrzeszczając oczy na pełną napięcia chwilę, kiedy nie mogła się zdecydować, czy przełknąć wyrosłą na języku banię, czy wypluć ją z długim, głośnym sapnięciem... Mimo iż ostatnimi czasy los spoglądał na nią łaskawszym okiem, nadal zwracała uwagę. Posturą - drobną i szczuplutką. Była małą lwicą. Ponadto jej ruch cechowała nieprzewidywalna nerwowość, co w połączeniu z filigranową figurą czyniło jej postać podobną do ptasiej. Opierzonej, porywanej przez każdy szelest, błysk światła, echo. Las był szczególnie nieprzyjaznym miejscem dla podobnego stworzenia. Gęsto rosnące drzewa wraz z podmuchami wiatru trzeszczały, wibrowały i otrzepywały się z rosy zaległej na ich korze i liściach w ciągu nocy, a do wtóru im trzeszczała, wibrowała i otrzepywała się Jaszczurka, zmierzająca przed siebie niby przybysz z innego świata, ale taki zdecydowany, a może i nawet - zdeterminowany. - Obryzgi... - wypluła z odrazą, zatrzymując się przed drzewem niespecjalnie wyróżniającym się spośród pozostałych. Jej krok był lekki i energiczny. Stare rany już dawno zrzuciły skorupy strupów i pozostawiły po sobie jasne, niepokryte futrem blizny. Nowych jeszcze nie było. Nie takich, którymi należałoby się zająć, a to znaczyło, że rzut kośćmi wypadł tym razem na korzyść Wróżki. - Jeżeli myślisz, że z ciebie wyszły, to mi cię bardzo szkoda! - wrzasnęła po raptownym odwróceniu łba od pnia drzewa. Jej głos był niższy, niż sama się spodziewała, brzęczała w nim jakaś dziadowska furia. Poniósł się przez las wraz z szelestem wplatającego się w liście wiatru. Dotarł do uszu Kayli, która znajdowała się niedaleko, przypadkiem tam, gdzie spoczął na moment rozbiegany wzrok Zenzelé. RE: Krokodyla daj mi luby! [Kayla i Szawolcs] - Kayla - 17-03-2018 Przez jakiś czas po prostu leżała i szlochała tak jak została wcześniej w jednej pozycji. Powoli się uspokajała i w pewnym momencie płacz przerodził się w ciągłe wzdychanie. Co tu dużo mówić? Było jej ciężko i nie sądziła, że szybko jej to przejdzie. Była więc głucha na szelesty i na moment zmęczony smarkaniem nos stracił węch. Była nawet bliska zaśnięcia tam gdzie leżała mimo, że jej nora wyłożona zajęczymi skórkami znajdowała się w odległości ledwie paru kroków. Łapy miała ciężkie a co dopiero ciało! Nic dziwnego, że nawet nie miała ochoty próbować podnieść się na równe kończyny i chociaż zmienić pozycję.
Mogłaby i zdechnąć tu i teraz. Chyba nie żałowałaby jakoś szczególnie tego co szykuje dla niej najbliższa przyszłość.
Aż wreszcie usłyszała coś. Chyba czyjś głos, wrzask. Zastrzygła uszami a potem nawet dźwignęła karkiem ciążący niczym kamień łeb i rozejrzała się mrużąc oczy chcąc poprawić sobie w ten sposób ostrość spojrzenia. W końcu dostrzegła kogoś całkiem niedaleko. Chyba lwicę. Nie chciała chyba jednak ryzykować konfrontacji z nią, z wielkim trudem i niezwykle niezgrabnie podniosła się by czmychnąć niczym szczur do swojej nory.
RE: Krokodyla daj mi luby! [Kayla, Szawolcs, Zen] - Zenzelé - 18-03-2018 Umknięcie w głębsze zarośla nie było mądrym pomysłem, zajączku. Jaszczurka była tak zaaferowana swoimi drobnymi sprawunkami, że widok twojej płowej sierści w płowej trawie nie zrobiłby na niej żadnego wrażenia. Dopiero smuga ruchu, biała kitka wyskakująca ponad trawę i cwał poszatkowanych cieni na twoim boku, naprowadziły jej uwagę na powrót ku rzeczywistości widzialnej. - Jestem nienormalna... - westchnęła bezsilnie, mrużąc oczy i przykładając łapę do czoła. Siedziała zgarbiona, utrzymując równowagę tylko na tylnych łapach, jedną przednią przepleciona przez brzuch, drugą podtrzymująca łeb w wyrazie największego zrezygnowania. Aha, bo to nie był zajączek, zorientowała się. Czasem nie miała już na swoje wariactwa siły. Wiecie jak to jest żyć w ciągłym strachu? Paranoi, poczuciu, że jest się cały czas zagrożonym? Serce antylopy bić musi w innej tonacji niż serce kocie, lwie. Antylopa przecież od swojej dostojnej czujności nie dostaje bzika. Potrafi skubać trawę, uważać przy tym na otoczenie, ufać swoim towarzyszkom, machać ogonkiem. A takie Kayla i Zenzele? Ani towarzystwa, ani antylopiej wprawy w obserwacji otoczenia. Ciągły strach, aż żal serce ściska. Jaszczurka na przykład od tego wszystkiego postradała rozum. Bywały okresy lepsze i gorsze, lecz jej wyśrubowana inteligencja w końcu sprowadziła Jaszczurkę na manowce. Już dłużej nie mogła. Postradanie rozumu zapewniło jej błogie poczucie bezpieczeństwa w złowszechnym świecie. Odtąd mogły ją zajmować obryzgi i inne rzeczy, o których nie pora teraz się rozpisywać, a nie zapachy obcych zwierząt o niemożliwych do odgadnięcia intencjach. I te wszystkie przeszłe złamane słowa, krzywdy, prawdy i pół-. Chociaż brzmi to jak możliwość, jedno z rozwiązań, które można zastosować do swojego marnego życia, trudno o większe nadużycie niż stwierdzenie, że Jaszczurka świadomie wybrała widok lwich olbrzymów przemierzających lasy niby baśniowi dewowie, tak wielkich jakby drzewa były trawą sięgającą im łokci. Marna to tylko próba usprawiedliwienia skutków biedy, którą sobie napytała. I nad którą dumała teraz w gniewnym zamyśleniu, dociskając palce do zmarszczonego czoła, odganiająca od siebie resztki towarzyszących jej iluzji. Bo jak matulę kochała, przecież zauważyła w końcu, że przestraszyła jakąś lwicę. Odjęła łapę od czoła, ale stuknęła je nią jeszcze kilkakrotnie, niemocno i powoli, w resztce głębokiego namysłu, któremu się oddała. Otworzyła niechętnie żółte ślepia i z rezygnacją omiotła spojrzeniem ziemię wokół siebie, by następnie stanąć już na wszystkich czterech łapach i machając nerwowo ogonem, z zaciśniętymi wargami powieść wzrokiem po akacjowym lasku. Zadarła łeb i wciągnęła w nozdrza zapach okolicy - tamtej samicy i jeszcze jedną woń, samczy odór, od którego zrobiło jej się niedobrze. Kurna - pomyślała. Nie miała na to siły. Najciszej i najspokojniej, jak potrafiła, ruszyła przed siebie. Jej krok był długi, zachowawczy. Ogon niosła lekko uniesiony, mocno podwinięty na końcu. Zamierzała rozprawić się z konsekwencjami swojego wariactwa jak najprędzej. Jakiekolwiek mary przyprowadziły ją w to miejsce, nie liczyła na ich pomoc teraz, kiedy już wiedziała o zagrożeniu. - Stuknięta wariatka. - Wyszczerzyła na siebie zęby. - Brawo ty, no, brawo - mamrotała z rozgoryczeniem. |