Okolice baobabu - Wersja do druku +- Król Lew PBF (//pbf.krollew.pl) +-- Dział: (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=65) +--- Dział: Na marginesie (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=85) +---- Dział: Wątki zakończone (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=89) +---- Wątek: Okolice baobabu (/showthread.php?tid=1078) |
Okolice baobabu - Inés - 22-08-2014 Lwica, chcąc odpocząć od wszechobecnego zgiełku, udała się na spoczynek przy jednym z dwóch wielkich baobabów, które obrały sobie za dom tereny jej stada - tym, który zapuścił swe korzenie na Ognistym Stepie. Zasiadła w cieniu drzewa, mimo iż promienie słońca nie smagały jasnej sierści z przesadną zaciekłością. Czuła się tu dość swobodnie, toteż pozwoliła sobie na niedbałe odstawienie na bok jednej z tylnych łap. Ogon leżał na ziemi, zaś sama kapłanka wpatrywała się w niebo, z uwagą śledząc tor płynących po nim obłoków. Księżyc nie był widoczny, lecz fakt ten nie trapił błękitnookiej - miała świadomość, że już wkrótce objawi się jej w pełnej krasie. Czymże jest kilka, kilkanaście godzin w oblicz wieczności? RE: Okolice baobabu - Oresta - 22-08-2014 Minęło trochę czasu od kiedy Oresta opuściła Grotę Medyków, którą sama w myślach nazywała Gardzielą Słonia za Ślinotokiem. Od tamtej pory głównie spała, od czasu do czasu polując, by zapełnić sobie żołądek. Zbierała siły po długiej i wyniszczającej chorobie, która przybyła do niej pod postacią kaszlącej samotniczki. Miała dużo czasu na rozmyślania i doszła do wniosków, które bynajmniej się jej nie podobały. Przez ten cały czas krążyła po ziemiach Stada. Och, wcale nie unikała kontaktu z członkami Księżyca. Może trochę. Czuła się z tego powodu dziwnie. W domu… w jej rodzinnym domu zawsze było głośno. Wszyscy trzymali się razem i czasem to było aż męczące. Teraz powoli zaczynała doskwierać jej samotność. Nie czuła się jeszcze gotowa na spotkanie z innymi. Zbierała siły, doprowadzała się do porządku. Jej brązowe futro zaczęło znowu lśnić, nawet trochę przytyła i nie było widać jej żeber. Kierowała się właśnie w stronę wielkiego baobabu. Zaczęła go okrążać i wtedy ją zobaczyła – białą jak ta plama na szczycie gór. – Um, kapłanko. – powiedziała niepewnie po chwili, świadoma, że kapłanka mogła zauważyć jej obecność i niegrzecznie byłoby po prostu odejść. – Przeszkadzam? – spytała. Proszę, niech powie, że tak i Oresta będzie mogła sobie odejść. RE: Okolice baobabu - Inés - 22-08-2014 Słysząc odgłosy kroków, kapłanka uniosła łeb i odruchowo przywróciła swą tylną łapę do normalnej, sztywnej pozycji. Ogon również leżał teraz jakby mniej luźno - teraz przylegał do ciała. Przeniosła wzrok na źródło swego niepokoju, a gdy okazała się nim adeptka jej stada, jasnowłosa zdobyła się na lekki uśmiech. - Witaj, Oresto. Nie, nie przeszkadzasz - odparła z pewnym wahaniem. Powiodła spojrzeniem po okolicy, wypatrując pewnej konkretnej osoby. Miała świadomość, że i tak go tu nie ujrzy, bo wcześniej musiałby wyczuć jego zapach, tak dobrze jej znany. Lecz rozsądek i logika wyłączyły się, ustępując pragnieniu zobaczenia przyjaciela. - Nie jesteś z Nkirumą? - Zdziwiła się, przenosząc wzrok z powrotem na samicę. Zazwyczaj widywała go w towarzystwie Ariusza i właśnie tej tutaj. Podziwiała jego podejście do młodych Srebrnych - ona, jako lwica, winna posiadać do więcej, a było dokładnie odwrotnie. Poruszyła szarą końcówką ogona, lustrując swą rozmówczynię uważnie, może nieco zbyt uważnie. Rzadko ją widywała, także z powodu niedawno przebytej choroby. Oby tylko ten epizod w jej życiu nie sprawił, że stanie się słabsza fizycznie lub, co gorsza, ucierpi na tym jej psychika. RE: Okolice baobabu - Oresta - 22-08-2014 Kapłanka nic się nie zmieniła. Jak zwykle wydawała się jej uosobieniem dostojeństwa i spokoju, bliska i ciepła jak ten śnieg widziany na szczycie góry. Widząc jej uśmiech, Oresta opuściła nieco pysk, pozwalając włosom osunąć się na większą niż do tej pory część pyska. Słysząc przeczącą odpowiedź kapłanki, westchnęła w duchu i podeszła bliżej, zmuszając swe łapy do przesunięcia się. Uszy Oresta uniosły się wyżej, by lepiej słyszeć pytanie Ines. – Nie, kapłanko. – stwierdziła dość oczywisty fakt. – Nie widziałam go od kiedy opuściłam Grotę. – przyznała. Coś jej nie pasowało. Skąd te pytanie? Albo raczej skąd te zdziwienie? Nkiruma miał z pewnością lepsze rzeczy do roboty niż zajmowanie się nią. Miał swoje obowiązki. A może właśnie o nie chodzi Ines? Oresta powinna pomagać kapłanom, a skoro nie ma jej z Nkirumą, to znaczy, że zaniedbuje własne obowiązki? Zaraz dostanie reprymendę od kapłanki? Oresta bezwiednie położyła uszy po sobie. RE: Okolice baobabu - Inés - 22-08-2014 Wpatrywała się w niebieskie ślepia. Miała nadzieję, że w ten sposób nie przyczynia się do zwiększania onieśmielenia brązowej. - Ceni sobie ciebie... - wyznała tonem pełnym namysłu. Skrzyżowała łapy, co nie sprawiało, że jej pozycja była wygodniejsza, acz w pewnym stopniu przybywało jej dostojeństwa i powagi. W taki sposób nie siedzą lwy urządzające sobie luźną pogadankę o pogodzie. - Ciebie i Ariusza. Ale o tym wiesz. Lwica zastanawiała się, co takiego urzekło kapłana w tej oto osobniczce. Ariusza, co oczywiste, wyróżniał sposób patrzenia na świat znacznie wykraczający poza ten, którym szczycą się kocięta w jego wieku. Lecz Oresta? Poza kolorem włosów, który przecież nie ma żadnego przełożenia na wyjątkowość jednostki, wydawała się być zwyczajną, posłuszna członkinią stada. Ines miała w sobie tyle taktu, by nie przedstawiać swoich wątpliwości wprost, choć i taka koncepcja przemknęła jej przez myśl. - Jak się tu znalazłaś? - spytała więc, nieco nachylając łeb w jej kierunku. - Możesz usiąść, jeśli chcesz - dopowiedziała. RE: Okolice baobabu - Oresta - 23-08-2014 Oj, przyczyniała. Oresta przez chwilę skupiła się na oddychaniu, próbując nad sobą zapanować. Jej konsternacja się zwiększyła, kiedy zamiast reprymendy wyrażonej w kilku suchych, ostrych tonach usłyszała coś, co mogło uchodzić za komplement. I przez to poczuła się jeszcze gorzej. Nkiruma sobie ją ceni, a ona go zawodzi. Niebieskie oczy kapłanki prześwietlały ją na wylot, jej myśl sięgała do jej głębi. Co tam widziała? Płytką lwicę czy osobę z pewnym potencjałem? Hah, szczyt marzeń. Oo. Kapłanka skrzyżowała łapy. Zanosi się raczej na poważną rozmowę. – Ariusz jest wyjątkowym lwiątkiem. – przyznała. W gardle miała dziwnie sucho. Wie? Co ma wiedzieć? Nie potrafi czytać kapłanowi w myślach. Cały czas boi się, że nie spełnia jego oczekiwań, a on jej nie odtrąca, nie każde odejść daleko, pomimo tego, co się stało… Oresta usiadła, jakby się pod nią załamały łapy. Zmusiła się do głębszego wdechu. – Przypadkiem trafiłam na Ognisty Step i na kapłana. Wkrótce potem przybyli inni i pani, kapłanko… - koniec zdania utonął w jakiejś próżni. Oreście przyszła do głowy pewna myśl. – Chodzi kapłance o to, co było wcześniej? – kolejny wdech. – Urodziłam się daleko stąd. Miałam liczną rodzinę, porozrzucaną po dość znacznej okolicy, ale jakiś kontakt utrzymywaliśmy. To zresztą nieważne. – kolejny wdech. Musi się skupić. To nic strasznego. Najwyżej… ale to i tak się chyba musi stać. – To przez fatum. Moja matka miała czerwone włosy, tak jak ja. To coś w rodzaju klątwy. Wraz z nami na świecie, a miałam dwójkę rodzeństwa, pojawiła się susza, a pewnego dnia pożar. – Wdech i wydech. Wzięła się już w garść i spojrzała twardo w oczy kapłanki. – Uciekliśmy, ale Skalne Słonie obudziły się i zgniotły moją rodzinę. Od tamtej pory tułałam się przez tak długi okres, że nie potrafiłabym wrócić do domu, ale fatum dosięgło mnie i tutaj. – jej oczy zrobiły się dziwnie błyszczące. – To przeze mnie pojawiła się tu zaraza. Nie powstrzymałam Anubisa przed wyjściem z gorączką i on nie wrócił. Jeśli nie żyje, to także moja wina. Chciałabym wierzyć, że nie, że Księżyc tak chciał, ale może po to tu teraz skrzyżował nasze szlaki. – Kolejne odetchnięcie. – Może moim przeznaczeniem jest dźwigać tę klątwę… samotnie. RE: Okolice baobabu - Inés - 06-09-2014 Początkowo Ines wysłuchiwała opowieści Oresty z niewzruszoną miną. Jedno tylko, z pozoru zupełnie zwyczajne słowo - przypadek - sprawiło, że jasnolica poczuła nieprzyjemne ukłucie w piersi. Nie ma takiego zjawiska. Przypadek nie istnieje. Księżyc zna każdą przeszłą, teraźniejszą i przyszłą godzinę, jak więc mógłby pozwolić, by o przebiegu wydarzeń decydował ślepy traf? Kapłanka niosła się z zamiarem wyprowadzenia Srebrnej z tego niepoprawnego toku myślowego, lecz wcześniej postanowiła wysłuchać jej do końca. Czy aby słusznie? Zacisnęła wargi i poruszyła ogonem. Atmosfera gęstniała. Gorąc i chłód naprzemiennie owiewały ciało białej lwicy. Lekko otwarła pysk, dając dodatkowe ujście szybkiemu oddechowi. Wędrowała spojrzeniem dookoła drugiej samicy. Nie mogła skierować spojrzenia swych nienaturalnie wielkich źrenic na niebieskie oczy Oresty. Czuła, że gdyby spróbowała to uczynić, natychmiast by tego pożałowała. Raptownie podniosła łeb. - NIE! Odskoczyła w bok. Patrzyła w górę, ledwo trzymając się na łapach. Była tak roztrzęsiona, że nawet warkocz nieznacznie się poruszał. - To herezje, co mówisz - dodała już spokojniej, choć teraz jej ton był tak bezbarwny, że mógł wywierać tym bardziej przykre wrażenie. - Nkiruma cię wybrał. Nkiruma jest wysłannikiem Księżyca. KSIĘŻYC WIE, CO ROBI. - Ostatnie zdanie niemal można by uznać za warkot. Oddech. I jeszcze jeden. Spojrzała na nią. Patrzyła, lecz nie widziała. Jak portret. Krok. I drugi. - Przepraszam. - Odchyliła uszy na kilka długich sekund. Podeszła bliżej. Położyła łapę na jej barku. Odetchnęła. - Twoje miejsce jest tutaj, wśród Srebrnych - stwierdziła, tym razem całkiem łagodnie. Odstawiła łapę. Wciąż wydawało jej się, że w każdej chwili może się przewrócić, acz w żaden sposób tego nie okazywała. - Moje włosy są splątane w warkocz. Twoje są już dość długie, by można było z nimi uczynić to samo. Jeśli będziesz miała poczucie, że o nich decydujesz, być może przestaniesz odnosić wrażenie, że to one wpływają na twój los. RE: Okolice baobabu - Oresta - 07-09-2014 Oresta słyszała, że nie istnieje coś takiego jak przypadek i to Księżyc skrzyżował ich losy by powstało Stado. Ostatnio jednak zaczęła wątpić w swoje powołanie. Księżyc wpływał na ich życie, każdego z nich wybrał i przeznaczył do swoich celów. Wszyscy zdawali się kroczyć ścieżką jasno oświetloną Jego światłością. Wszyscy, oprócz niej. Była naprawdę wdzięczna za wszystko, co otrzymała od Srebrnych: dom, opiekę w czasie choroby, przyjazne słowo, ale nie mogła pozbyć się uczucia, że wszystko, co może i wszystko co będzie mogła, nie zadowoli kapłana. Niezależnie jak będzie się starała, zawiedzie. Nie dość silna, by bronic Stada przed Mamburem. Nie posiada mądrości, by prowadzić innych. Nie dość pewna siebie, by wziąć na siebie odpowiedzialność za czyjeś życie. Zbyt płytka by być Srebrną i zbyt dziwna, by mogła znaleźć swoje miejsce gdzie indziej. Kiedy kiedyś nieśmiało wybiegała myślą do tej rozmowy, która była nieunikniona, nie wiedziała nawet, czy będzie ją prowadzić z Ines czy też kapłanem. Nie wiedziała, jakiej reakcji powinna się spodziewać, pozwalając, by jej przypuszczenia ujrzały światło dzienne lub też blask Księżyca. Kiedy jednak kapłanka zaprotestowała, Oresta, ku własnemu zdziwieniu, poczuła ulgę. Słowa Ines sprawiały jej ból, a jednocześnie brązowa czuła przyjemne ciepło, rozlewające się po jej grzbiecie. Jej niebieskie, ciepłe i wilgotne oczy wpatrywały się w dwa klejnoty, błękitne i zimne jak śnieg na grzbietach Słoni. Ona też drżała, a jednocześnie było jej z tym zaskakująco dobrze. Powinna się bać. Ines zarzucała jej herezję, a ona się tym nie przejmowała. Kapłanka wpadła w jakiś trans, była wściekła, a Oresta mogła tylko czuć, że to cudowne, że do nich należy. Otworzyła pysk. Nie mogła jednak zdecydować, czy chce powiedzieć "przepraszam" czy też "dziękuję". Pierwsze padło w końcu z pyska kapłanki. Oresta po krótkiej chwili przestała wytrzeszczać na nią oczy i potrząsnęła łbem. Już chciała coś powiedzieć, kiedy Ines znalazła się tuż przy niej i głos jej uwiązł w gardle. Oddychała szybko. Spróbowała wziąć się w garść, kiedy padły te słowa, słowa, na które czekała, nawet nie zdając sobie sprawy, słowa, które sprawiały, że cały świat odnalazł swoje miejsce i jej życie nabrało złocistych kolorów w miejsce dawnych brązów butwiejących liści. Jednocześnie czuła dziwny ból w swoim sercu. To nie bajka, nie wszystko jest takie jednoznaczne, kolorowe. Oczywiście Ines nie może się myli, bo do niej przemawia Księżyc, ale... ale co? To czy tamto. Nie. Koniec. Nie męcz. Oresta czuła, jak jej serce przyśpiesza, a do oczu napływają łzy. Przestawiła łapy, bo miała wrażenie, że zaraz upadnie. Dała sobie chwilę na ochłonięcie i nawet się jej to udało. - Dziękuję. - powiedziała, nie precyzując, czy ma na myśli nową fryzurę czy poprzednie słowa kapłanki. Jej głos brzmiał jednak całkiem spokojnie tak, jak ona się czuła. Odsunęła od siebie pragnienie schowania się przed swoimi problemami poprzez wtulenie się w białe futro kapłanki. - I przepraszam. - powiedziała i odsunęła się lekko, by móc lepiej obserwować reakcję Ines. - Księżyc kieruje naszym losem. Nie ważna jest wielkość, siła czy kolor futra. Każdy z nas jest inny, ale nas wszystkich łączy wiara. Przepraszam, nie chciałam... nie chciałam powiedzieć czegokolwiek przeciwko Niemu lub kapłanowi. Pozwalam i chcę, by Księżyc mnie prowadził, staram się postępować zgodnie z Jego wolą, ale - Oresta wzięła głębszy wdech, dochodząc do sedna. - nie zawsze wiem, co jest Jego wolą. Pomyślałam, że może On chciał, żebym dołączyła, bym... bym zrozumiała, że nie... nie nadaję się do życia w Stadzie, bo klątwa... bo ona może zabić osoby, na których mi zależy. - wyjaśniła, uważnie obserwując kapłankę. - On... Ja jeszcze nigdy... Nie zasłużyłam... Nigdy nie dane było mi usłyszeć Jego głosu. - powiedziała w końcu, o wiele ciszej. Ufała kapłanom, ale czy nie prościej było, gdyby powiedział jej, jakie jest jej przeznaczenie? |