Król Lew PBF
Welcome to my candy store! [Samiya x Vasanti Vei] - Wersja do druku

+- Król Lew PBF (//pbf.krollew.pl)
+-- Dział: Tereny wolne (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=65)
+--- Dział: Na marginesie (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=85)
+---- Dział: Wątki zakończone (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=89)
+---- Wątek: Welcome to my candy store! [Samiya x Vasanti Vei] (/showthread.php?tid=2854)



Welcome to my candy store! [Samiya x Vasanti Vei] - Samiya - 27-02-2018

Deszcz w tym wilgotnym lesie niewiele zmieniał, zawsze tu miała wrażenie, że wręcz oddycha wodą. Całe futro miała przemoczone, gdy zręcznie przemykała pośród gałęzi drzew, szybko przeskakując z jednej na drugą. Nie to, że się śpieszyła, traktowała to bardziej jako... Zabawę? Ćwiczenie, by pozostać w formie? Chwilę odpoczynku, tylko dla niej, z dala od ukochanych, choć wymagających dzieci, reszty stada, kapłańskich obowiązków, a nawet partnera, co też dawało pewną ulgę.
Choć przecież dżungla jednoznacznie kojarzyła jej się z rudym złotokotem, ba, nawet natrafiała tu i ówdzie na jego tropy! Lecz cóż w tym dziwnego, wszak to było niegdyś jego królestwo - nim ona podstępem pozbawiła go tronu i uprowadziła na swe ziemie.
Cichy chichot wystraszył kolorowego, pięknie upierzonego ptaka, który raptownie zerwał się do lotu.
Lecz to nie była zwykła ucieczka od obowiązków i problemów, jakie zdarzały jej się nagminnie gdy była młodsza - jak wtedy, gdy właśnie spotkała po raz pierwszy swego rudzielca. Zbyt dużo teraz miała obowiązków i powinności, by móc sobie tak znikać, choć momentami brakowało jej tchu. Teraz mogła go nareszcie złapać, lecz pchały ją tu właśnie kolejne obowiązki. Medyk powinien dbać pieczołowicie o zbiory, zwłaszcza, gdy pora mokra była w pełni. Żal było nie skorzystać z darów Matki Natury, zwłaszcza gdy się wiedziało, że i ona bezlitośnie zbierze to, co się jej należy. Ciekawe, ile tym razem medykamentów jej zgnije? Zmarszczyła lekko nosek. Dbała o nie najlepiej jak umiała, ale to było nieubłagane.


RE: Welcome to my candy store! [Samiya x Vasanti Vei] - Vasanti Vei - 31-03-2018

Nie tylko serwalka doceniała skarby dżungli, które objawiały się nie tylko w postaci zwierzyny, ale też roślin, zarówno leczniczych, jak i tych nieco mniej przyjemnych dla spożywającej je osoby. Zbiory Santi, czynione głównie w okolicy rzeki, nie były zbyt okazałe, trzeba było więc w końcu udać się na nieco dłuższą niż zwykle wyprawę. Dzieci były już w stanie pozostać same na te parę godzin, a zresztą ojciec też czasem mógłby się nimi zająć.
Nie uśmiechało jej się ani przedzieranie się przez Skalisty Wąwóz Śmierci, którego odpychająca była już sama nazwa, ani też droga jeszcze bardziej naokoło, przez dawne tereny Lwiej Ziemi. Postanowiła udać się drogą może i najbardziej ryzykowaną pod pewnymi względami, ale też i najprostszą - prosto przez ziemie Księżyca. Nie obawiała się Ines, żeby już nie rzec o tym, że było dokładnie odwrotnie, pozostali zaś nie bardzo ją wzruszali. W razie czego zawsze była gotowa na walkę, choć w miarę możliwości wolała uniknąć robienia sobie kolejnych wrogów.
Podczas swego nerwowego spaceru czuła mieszankę dziwnych zapachów, z których niektóre zdawały się jej być dziwnie znajome, ale postanowiła nie zawracać sobie tym głowy. Nawet jeśli przebywał tu ktoś z jej dawnych znajomych, to niewiele ją to obchodziło. 
Mimo wszystko starała się, żeby nie natknąć się na nikogo ze Srebrnych, co też jej się udało. A przynajmniej tak myślała, bo, o ironio, niebawem miała ujrzeć samą Kapłankę, z tym że już poza granicami jej mizernego i zmanierowanego, a o dziwo wciąż istniejącego stada.
Dostrzegła rosnące nieopodal drzewko boswelii i rychło skierowała tam swe kroki. Z racji że najpiękniejsze liście rosły w wyższych partiach rośliny, tych, do których dochodziło więcej słonecznych promieni, to dawna królowa bardziej skupiała się na patrzeniu w górę niż pod łapy. Jednak z samego patrzenia niewiele przyjdzie, toteż po krótkim namyśle zdecydowała się wspiąć po pniu, a niech będzie. Nie przepadała za tym, podobnie jak i za pływaniem czy wszelkimi innymi czynnościami wymagającymi oderwania łap od ziemi, ale czego się nie robi, żeby porządnie wykonać swoją pracę?
Jej uwagę zwrócił chrzęst gałęzi. Spodziewała się natrafić tu na jakieś ptaki czy małpki, ale zamiast tego uderzył w nią zapach serwalki. Długoucha nie wydawała się kryć, więc rudej nie zajęło wiele czasu zlokalizowanie jej, a okazało się, że stała całkiem blisko. Początkowo zamierzała ją zignorować, ale miała dzisiaj dzień dobroci dla zwierząt, więc wymruczała:
- Nie martw się, nie poluję na koty.
Wtem jednak coś ją tknęło; odwróciła się, wciąż stojąc w miejscu. Wbiła wzrok w znamię zdobiące cętkowany bark.
- Ach, powinnam była raczej rzec: niech księżyc cię prowadzi? - dodała z lekkim uśmiechem, którego szczerość pozostawiała wiele do życzenia.
A ona tylko starała się być uprzejma. Naprawdę.


RE: Welcome to my candy store! [Samiya x Vasanti Vei] - Samiya - 02-04-2018

Rude futro mignęło pomiędzy zielonymi liśćmi, kontrastując w niezwykły sposób. Ale to nie był jej rudzielec, to nie był jego zapach, to nie były jego ciężkie kroki.
Aż zatrzymała się ze wzburzenia, i oczywiście, że nie zamierzała się kryć. Nie będzie się kryć przed byle lwem, który wchodzi jej w drogę, nawet jeżeli akurat ta lwica, pokryta bliznami, z mięśniami rysującymi się wyraźnie pod skórą wyglądała na wprawioną łowczynię. Zwłaszcza gdy nawet zręcznie zaczęła wspinać się na drzewo, czego lwy nie mają w zwyczaju. Po co miałyby to robić?
Och, no tak, to mruknięcie było bardzo uspakajające. Samiya prychnęła cicho. Gdyby chciała, umknęłaby jej szybciej, niż ruda zdołałaby się na nią rzucić.
Cętkowana nie była zbyt szczęśliwa z powodu tego spotkania. Chciała pobyć sama, z własnymi myślami, nieskrępowana niczyją cudzą obecnością, a ta samica wparowała jej w drogę! Zmrużyła zielone ślepia, gdy ruda ponownie się odezwała w jej kierunku.
- Już to robi - odezwała się głośno, tonem pewnym i nie nazbyt przyjaznym, zwłaszcza jak na jej standardy. - A co z tobą? - zripostowała, niewiele robiąc sobie z jej uśmiechu.
Zielonooka kotka miewała swoje humorki, i najwyraźniej ruda jej humorek popsuła. Albo po prostu za bardzo już się przyzwyczaiła do tego, że jest władczynią ziemi, po której stąpa - choć przecież tak często zarzut ten był kierowany właśnie w stronę lwów! W rzeczywistości chyba każdy drapieżnik potrafił się wykazać podobną arogancją, taka już natura zwierząt terytorialnych. Samiyi umknął jednak jeden szczegół - przekroczyła już granicę swych ziem. Te ziemie nie należały do niej. Z całą pewnością jednak nie należały także do rudej! Jej zapach nie znaczył dżungli. W dżungli lwów nie było, nie na stałe.


RE: Welcome to my candy store! [Samiya x Vasanti Vei] - Vasanti Vei - 20-04-2018

Lwica uniosła brew, jakby z początku nie do końca zrozumiała zadane jej pytanie, tak absurdalne jej się wydało. Czy ona wyglądała na kogoś, kto potrzebował do życia pomocy wyimaginowanych bożków?
- Sama jestem sobie przewodnikiem - odparła niedbale. - I nie lubię brudzić sobie futra.
Po tych słowach wykazała wyjątkowe zainteresowanie liśćmi boswelii, rzucającymi poszatkowany cień na jej sierść. Nie były tragiczne, ale te wyższe wyglądały na jeszcze ładniejsze, bo większe i dojrzalsze - jak lwy wobec tych innych, pomniejszych gatunków, które ostatnimi czasy przestały rozumieć swoją rolę DROBNYCH drapieżników. Santi szanowała tygrysy i lamparty, choć te drugie najbardziej przez sentyment do Kifo, ale pozostałe koty zawsze traktowała z pewnym pobłażaniem i próżno mieć nadzieję, żeby na stare lata coś jej się w tym względzie zmieniło.
Tak oglądając gałęzie i łodygi, w pewnym momencie znów zdarzyło jej się zawiesić wzrok na kotce, a konkretnie na jej barku. Pewna rzecz ją nurtowała. O ile jeszcze nie dopadła jej skleroza, te wszystkie śmieszne znaczki nie były przypadkowe, lecz obrazowały miejsce w stadnej hierarchii. A Ines miała dokładnie taki sam jak ta tutaj... Chyba że równość im weszła za mocno i wszystkie były identyczne. Hm, a jak wyglądały znamiona pozostałych srebrnych? Cholera wie, akurat na to dawna królowa nigdy nie zwracała przesadnej uwagi.
- Ines już całkiem sfiksowała, że musiała sobie dobrać TAKĄ pomoc? - zaryzykowała, znów przywodząc na pysk kurtuazyjny uśmiech.


RE: Welcome to my candy store! [Samiya x Vasanti Vei] - Samiya - 21-04-2018

Uśmiechnęła się z przekąsem, i był to uśmiech godny prawdziwego drapieżnika. Nie gest rozweselenia czy, tfu, przyjaznego nastawienia, lecz odsłonięcie ostrych kłów, zdolnych odbierać życie. Zielone ślepia koloru świeżej trawy przyglądały się uważnie rudej, nieco mrużąc. Ach, brudzenie futra... Doprawdy tragedia.
- W odróżnieniu od blizn, malunki jednak bardziej ozdabiają, niż szpecą - odparła słodkim, niby żartobliwym tonem, zawieszając swoje spojrzenie na pamiątkach starych ran na pysku bursztynowookiej. Kilka centymetrów i byłaby jednooką. Cóż za strata. Jej spojrzenie nie byłoby wówczas tak ogniste, choć ogień ten bardziej ziębił, niż rozgrzewał. Zamilkła na moment, lecz nie trwało to długo.
- Lwy nie są jednak stworzone do samotniczych wędrówek. Z zasady potrzebują przewodnika, który poprowadzi ich stado.
Drapieżne koty polują samotnie. Dzielą się swoją zdobyczą tylko z najbliższymi, jeżeli takich w ogóle posiadają - bo po cóż komu tacy, o wiele częściej są jedynie obciążeniem. Bez nich można chodzić własnymi ścieżkami, nie zważając na nikogo. Ten indywidualizm odzywał się raz po raz i w Samiyi, wychowanej w stadzie, otoczonej przez bliskich - przecież raz po raz znikała, by choć na chwilę iść swoją własną drogą, z dala od innych. Choć zawsze wracała. Któż zaś żyje w stadzie? Lwy? I wszelkie zebry oraz antylopy, ofiary przeznaczone na łów.
Samiya podziwiała jak ostentacyjnie ruda ją ignorowała, zajmując się swoimi sprawami. Krzywy wyraz zastygł na jej pysku, tak samo jak uniesiona brew. To właśnie ta lwia impertynencja, czyż nie?
Ale och, lepiej byłoby obcej nie wspominać imienia najwyższej kapłanki. Cętkowana kotka zmrużyła silnie ślepia, które rozbłysnęły gniewem. Jeżeli ruda chciała ją rozjuszyć, to doskonale jej się udało, pytanie tylko, czy było warto. Lojalność Samiyi była wystarczająco duża, by zareagowała alergicznie na oskarżanie Ines o "skifskowanie", a tym bardziej nie przepuści obrazy skierowanej w jej własną stronę, obrazy tego typu.
- Dlaczego takiego samotnika jak ciebie interesuje stan psychiczny najwyższej kapłanki Srebrnego Księżyca? - Uśmiechnęła się słodko. Ines nie miała wielu znajomości poza stadem. - A może zechciałabyś się o tym przekonać osobiście? Musiałaś być kimś niezwykle ważnym, skoro ją znasz - zaświergotała - w dawnych, minionych czasach, bo wszak każdy wystarczająco zorientowany w obecnej polityce międzystadnej nie zadawałby równie głupich pytań.
Ona już nie rozglądała się za żadnymi medykamentami. Szukała spokoju ducha, odnalazła zaś tylko rudą jędzę, która będąc nikim, chyba za wiele sobie wyobrażała.