Król Lew PBF
Na ratunek (Vincent, Gyda, Taal(?), Athastan (?)) - Wersja do druku

+- Król Lew PBF (//pbf.krollew.pl)
+-- Dział: Tereny wolne (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=65)
+--- Dział: Na marginesie (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=85)
+---- Dział: Wątki zakończone (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=89)
+---- Wątek: Na ratunek (Vincent, Gyda, Taal(?), Athastan (?)) (/showthread.php?tid=2890)

Strony: 1 2


RE: Na ratunek (Vincent, Gyda, Taal(?), Athastan (?)) - Athastan - 04-04-2018

Tak, ta dwójka definitywnie się nie znała. No chyba, że Taal tak przejmowała się każdym rannym w okolicy. Cóż, może opłacało by się trochę pocharatać... Ten  tu podziurawiony chyba-jednak-nie-Skadim miał straszliwe szczęście, że wyłożył się akurat na tym terenie. Od razu ma zapewnioną pełną opiekę: licencjonowany uzdrowiciel, zielonookie wsparcie psychiczne, ba jest nawet ktoś od kontaktów w relacji martwy-żywy, gdyby nie udało się mu jednak z tego wyjść.
Gdyby kiedyś przypadkiem nabawił się dziury w klatce piersiowej, albo innymiistotnym miejscu, to taki sztab również byłby mile widziany.
Chociaż, po mimo wszystko wolał na razie swoją skłonność do unikania wszelkiej maści obrażeń i wychodzenia w całości z różnych paskudnych sytuacji.
A wracając do zaistniałej sytuacji, to można ją było jedynie wyjaśnić chyba jedynie przy pomocy pewnego zjawiska, o którym wpomniała lwica: amnezji. A komu jak komu, ale jemu amnezja kojarzyła się niemal wyłącznie z jedną, konkretną osobą. I w sumie jakoś jeszcze nie udało mu się jej dokładnie o tą sprawę wypytać, a wspominała przecież, że po śmierci pamięta wszystko, czego doświadczyła w przeszłości, więc w sumie ten moment też powinna pamiętać. A może jednak nie?
Wysłał w przestrzeń nieme zawołanie, a potem wrócił na chwilę myślami do aktualnego miejsca i czasu w którym przebywał. I stwierdził, że jest w sumie głodny. A miał podstawy przypuszczać, że pewnie nie on jeden. Szczególnie pacjent powinien chcieć coś przekąsić, bo nie był w stanie uwierzyć, że ostatnimi czasy był zdolny polować, czy choćby zbierać robak. Stwierdziwszy więc, że w tym momencie chyba nie jest tu absolutnie niezbędny, powiedział:
- Wiecie co, idę po coś na ząb. Myślę że wszystkim nam się przyda uzupełnić nieco energii. - kierując te słowa w sumie chyba głównie do Vincenta, bo pozostała dwójka była nieco nieobecna.
A potem wyszedł na zewnątrz i skierował się w niższe parte góry.


RE: Na ratunek (Vincent, Gyda, Taal(?), Athastan (?)) - Gyda - 07-04-2018

*
Obudziłem się. Leżałem pod ścianą obolały jak po dzikiej wspinaczce, jakąśmy nieraz sobie urządzali z Łazęgami. To takie uczucie, jakby się nocowało na łysych skałach, gdzie nie ma żadnej trawy, ziemi, no niczego miękkiego. Kiedy podnosiłem łeb, ciężki przepotwornie, i wyciągałem gdzieś spod siebie łapę, to właśnie tak dokładnie się czułem. I ledwie widziałem cokolwiek. Niby było jasno, ale kiedy światło uderzyło mnie w oczy, jak tylko rozwarłem powieki do najmniejszej szparki, wszystko się rozmazało. Skrzywiłem się, bo było to mało przyjemne. Za cholerę nie wiedziałem też, jaka to pora dnia i jak długo spałem. Czy to był już następny dzień, a może wieczór? Znalazłem się też pod ścianą — sam tam przepełzłem? Ktoś mnie przesunął? Bardzo się jeszcze rzucałem? Bo że sprawiałem im wszystkim wiele kłopotu, to jeszcze pamiętałem, czułem też gorące pieczenie kilku pamiątkowych siniaków, ale całe szczęście, że kompletnie byłem wypruty i nie potrafiłem się przez to nawet na siebie złościć. Chciało mi się tylko sikać i pić, gębę miałem suchą, jakbym się najadł piachu.
Jakoś dźwignąłem łeb, przekręciłem przednie łapy, żeby się na nich zaprzeć, i dźwignąłem w przednią część ciała do pionu. Walczyłem chwilę z potężnym zawrotem głowy, a wyglądać musiałem przy tym jak upiór, z potarganą, posklejaną grzywą, nieobecnym spojrzeniem i półotwartym pyskiem. Mocno mrugałem i krzywiłem się, ale nie zwymiotowałem. Chyba też miałem pusty żołądek, więc nie było czego. Jeszcze wtedy nie zorientowałem się, że leczenie Vincenta okazało się aż tak bardzo skuteczne, w każdym razie zupełnie mnie ta rana nie bolała, mógłbym nawet powiedzieć, że o niej zapomniałem, że w ogóle ją mam. No jak już szedłem w stronę wyjścia z jaskini, to utykałem, bo jednak jakiś dyskomfort powodowała, ale w żadnym razie nie roznosiła się takim paraliżującym bólem, po prostu myślałem, że jestem obtłuczony po krzywym spaniu. Rany, naprawdę! No i żałuję, że tego wtedy nie doceniłem bardziej, bo jak wyszedłem przed jaskinię, zmrużyłem oczy jak się dało — nie mogłem na nic jeszcze całkiem otwartymi patrzeć — to wszedłem na oblodzony kamień i się poślizgnąłem. Splątałem pod sobą łapy, ale złapałem równowagę, szkoda tylko, że tak sobą mocno szarpnąłem, bo wtedy tego bawoła znowu na piersi poczułem. Dużo mniej, ogromnie mniej, prawda, ale też przypomniałem sobie, że jestem w czarnej dupie, nic sobie nie upoluję i, no trzeba przyznać, jestem ranny. Prostując się, tylko się krzywiłem, patrząc w dół na pozasychaną krew na grzywie wokół opatrunku z mocnego liścia, ale szybko się zebrałem w sobie i pokuśtykałem bardzo ostrożnie przed siebie, żeby się gdzieś wyszczać nie na widoku.


/Borze sosnowy, przecież kiedy się pisze w tyle osób, to się nie rodzi odpisów raz w tygodniu niby złotych jaj :(


RE: Na ratunek (Vincent, Gyda, Taal(?), Athastan (?)) - Vincent - 08-04-2018

Wracając z małej przebieżki naokoło góry z młodą antylopą w zębach kierował się już drogą ku górze, ku swojej jaskini. Miał szczęście, że udało mu się upolować cokolwiek dla rannego, bo jeszcze zdechłby z głodu. Sam zapewne jeszcze długo nie zapoluje z taką raną na klatce.
Akurat tak się złożyło, że natknął się na Gydę tuż w przejściu jaskini. Odłożył pośpiesznie antylopę przy jego aktualnym legowisku i zwrócił się do niego z uprzejmym uśmiechem.
-Przyniosłem Ci na śniadanie. Pewnie jesteś głodny.-
Stwierdził tylko i skierował się pod ścianę na przeciwko, aby się pod nią położyć.
-Wróć za niedługo.-
Polecił tylko i westchnął cicho, układając łeb na białych łapach.


//przepraszam, że tak krótko, ale wena mi gdzieś uciekła


RE: Na ratunek (Vincent, Gyda, Taal(?), Athastan (?)) - Gyda - 12-04-2018

Nie przestałem iść. To był bardzo koślawe, kuśtykałem jak sparaliżowana małpa, ale tak strasznie mi się chciało i po tym fiknięciu tak mnie już rwało, że na widok Vincenta nawet się nie zatrzymałem, nie doceniłem jego niezasłużonej przysługi i nie uśmiechnąłem się do niego inaczej jak w biegu.
Jak już zrobiłem swoje, było mi o niebo lepiej i dopiero wtedy zdobyłem się na jakąś refleksję nad swoim położeniem. Stałem przez chwilę na mrozie z zamkniętymi oczami i tylko oddychałem. Dopiero co wstałem z jednej wielkiej ciemności, a już czułem każdy kawałek swojego ciała. Dreszcze z zimna, nużąca ciężkość w mięśniach i ulga w pęcherzu były jednocześnie błogie i boleśnie prawdziwe. Już nie staczałem się w żadne zakamarki świadomości i nawet pod zamkniętymi powiekami czułem, że żyję. A w jaskini czekał na mnie świeży posiłek. Przed powrotem do środka powstrzymywało mnie tylko wielkie niedowierzanie i mnóstwo czegoś dobrego, jakiejś radości.
Wypuściłem obłoczek oddechu z drżeniem. Wchodziłem do środka ostrożnie, powoli. Zauważywszy leżącego pod ścianą Vincenta i nienaruszony obiad, zassałem nerwowo powietrze i powiedziałem ze wstydem:
Jedz ze mną, nie dam rady myśleć, żeś ją dla mnie ubił.
Zatrzymałem się w końcu, dostawiając do jednej przedniej łapy drugą z nieznacznym trudem. Byłem tak skrępowany, że nie rozejrzałem się nawet za pozostałym dwojgiem, którzy, pamiętałem, byli tu, zanim zasnąłem. Może ukryli się głębiej w jaskini, gdzie było trochę cieplej niż na zewnątrz, w każdym razie ja stałem nad cielęciem antylopy z miną nieudacznika, który zaraz się rozpłacze ze wzruszenia jak ciota. Nie byłem bliski płaczu, ale takie mogłem sprawiać wrażenie, taki z niepoukładaną grzywą i stojący krzywo, niezdolny do normalnej rozmowy. Trwało to chwilę, ale w końcu wydobyłem z siebie długie, kojące westchnięcie. Dopiero wtedy popatrzyłem na Vincenta znowu i powiedziałem:
Znowu narozrabiałem, widzisz.


RE: Na ratunek (Vincent, Gyda, Taal(?), Athastan (?)) - Haki - 21-04-2018

Haki był w trakcie rutynowego patrolu gdy we łbie zaświtała mu pewna myśl. W sumie to dość dawno nie widział się z Vincentem. Doskonale zdając sobie sprawę, że jaskinia cesarskiego medyka znajduje się w pobliżu jego trasy, cesarz postanowił złożyć przyjacielowi niezapowiedzianą wizytę. Kiedy tylko zbliżył się do jaskini, do jego nozdrzy wtargnęła obca woń. Czyżby Vincent miał gościa albo gości? Zielonooki nie był w stanie stwierdzić ilu ich tam może być. Z nadzieją, że jego przybycie nie pokrzyżuje czerwonookiemu planów, wkroczył do środka.
-Salut- rzucił, jednocześnie śląc  zebranym szeroki uśmiech.
-Widzę, że masz gości Vincent, mam nadzieję, że wam specjalnie nie przeszkadzam-  dodał wesoło, po czym z uwagą przyjrzał się dwójce obcych. W pierwszej kolejności jego uwagę przykuł Gyda, który wyglądał teraz jak siedem nieszczęść. Na dodatek jego postawa. Widać, że młodzik ostatnio sporo przeszedł.
Następnie jego wzrok powędrował w kierunku Taal. Lwica zdawała się być w podobnym wieku co sponiewierany podrostek. Może siostra, albo przyjaciółka, nieważne.  W każdym razie cesarz szybko skarci się w myślach, gdyż zgodnie z zasadami dobrego wychowania, to wchodzący powinien się jako pierwszy przedstawić.  Trzeba to teraz  szybko naprawić…
-W każdym razie, nazywam się Haki i miło mi was poznać moi drodzy- rzekł uśmiechając się przy tym szeroko. Jego wzrok wędrował pomiędzy dwójką nieznajomych aż w końcu ponownie zatrzymał się na Gydzie. Biedak stał nad tą antylopa z taką mizerną miną, że cesarz nie potrafił powstrzymać się przed zadaniem mu jednego prostego pytania.
-Wszystko w porządku młody?- 
Oczywiście, że nie- niemal natychmiast odpowiedział sobie w myślach. Jednak na sytuacje takie jak ta, cesarz zazwyczaj reagował najbardziej oklepanymi tekstami.


RE: Na ratunek (Vincent, Gyda, Taal(?), Athastan (?)) - Gyda - 28-04-2018

Najwyższe góry, które kiedyś nie należały do nikogo, teraz były czyimś domem i nic na to nie mogłem poradzić. Zacząłem myśleć, że musiało się wiele zmienić, odkąd ostatni raz tutaj byłem, i trochę się zacząłem z tego powodu cykać... Zaraz jednak, tak sądziłem, miałem dowiedzieć się czegoś więcej, a to zawsze coś.
Zerknąłem na Vincenta, bo chciałem obdarzyć go uśmiechem w rodzaju, że wszystko okej i że zaraz wracam, tylko sobie porozmawiamy, ale naciągnąłem tylko wargi na zęby, a uważny, spłoszony trochę wzrok podniosłem na Hakiego, wychodząc z nim z jaskini.

zt
/Od wejścia Hakiego do wyjścia z Gydą oczywiście odbyła się jakaś rozmowa, z Hakim zakładamy najbardziej podstawową wersję: cesarz dowiedział się, że znaleźli przybłędę i uratowali, a ten odpowiedział na jego ostatnie pytanie, że tak, wszystko w porządku, ale z miną, jakby miał zaraz zwymiotować. A potem tak się dialog potoczył, że sobie wyszli wyjaśnić to i owo.