Król Lew PBF
Ślady kłów - Wersja do druku

+- Król Lew PBF (//pbf.krollew.pl)
+-- Dział: Tereny wolne (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=65)
+--- Dział: Na marginesie (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=85)
+---- Dział: Wątki zakończone (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=89)
+---- Wątek: Ślady kłów (/showthread.php?tid=2928)

Strony: 1 2


Ślady kłów - Gyda - 07-04-2018

Nosiło mnie, a tego nienawidzę. To wzbiera. Najpierw jest małe jak ziarenko między opuszkami, a potem staje się jak burza piaskowa. Byłem już w samym jej środku, środku burzy, która mnie zaślepiała. Taal była jak wiatr z ostrych ziaren, które wchodzą między powieki i wargi, wpadają do uszu. Myślałem tylko o niej. O tym, co się z nami stało. Dochodziło do takich rzeczy, że nie widząc świata poza tym, który dział się w mojej głowie, wpadałem na drzewo lub kamień. Nie oblewało mnie zażenowanie ani nic takiego, nie było mi nawet wstyd. Potrząsałem głową, szedłem dalej, coraz szybciej, w miarę jak schodziliśmy kotlinkami po coraz cieplejszej ziemi i moje rany się goiły. Nie mogłem z tego wyjść, z tej burzy. I nie widziałem dla siebie nadziei.
Nie podjąłem żadnej decyzji, a to, że się spotkaliśmy, było czystym przypadkiem. Co ja gadam, przecież towarzyszyliśmy sobie cały czas, ale wtedy po prostu... tak jakby... zostaliśmy sami? Nie wiem, co tam robiła, ale było już ciężkie popołudnie, prawie zmierzch, a ją zobaczyłem pomiędzy drzewami. Mieliśmy odpocząć i zapuściłem się trochę dalej, żeby znaleźć może jakiś punkt widokowy, miejsce, z którego zobaczę dalszą drogę. Nie uszedłem daleko, bo po całym dniu wędrówki poobcierana pod opatrunkiem rana piekła już niemiłosiernie i w końcu przekląłem siebie, że wpadłem na ten głupi pomysł. Miałem właśnie zawracać, kiedy mignęła mi jej ciemna sylwetka między iglastymi drzewami i najzwyczajniej w świecie nie zrobiłem nic. Po długiej drodze ciężej się myśli, gorzej wyciąga wnioski, beznadziejnie planuje. Jeżeli nie da się łapom odpocząć przez chociażby najkrótszych kilka chwil, ciągle ma się wrażenie, przynajmniej ja tak mam, że się idzie, idzie, idzie, jakby życie to nie było bicie serca, a rytm takich najtwardszych, najbardziej odruchowo stawianych kroków. Dlatego nie wiedziałem, co zrobić. Dlatego tylko na nią popatrzyłem, jakbyśmy się przyłapali nawzajem na czymś wstydliwym.


RE: Ślady kłów - Taal - 09-04-2018

Wędrowała, ponownie wędrowała, bo przecież w swoim obecnym życiu znała tylko wędrówkę i poszukiwania. Kiedyś szukała rodziny, przeszłości, ale teraz, po spotkaniu z tym lwem, który jakoś obudził w niej dawne wspomnienia, szukała siebie. I tak więc czarne widmo o zielonych ślepiach błądziło między iglastymi drzewami, a za nim podążał ptasi chowaniec, przewodnik zagubionej duszy. Taal zazwyczaj podróżowała pełna energii, która wręcz z niej wypływała, teraz zaś wyglądała na spokojną. Jednakże nie była smutna, a jedynie cieszyła się tą leśną ciszą. W końcu przysiadła w miejscu i wyglądała jakby zaczęła nasłuchiwać, czekając aż coś nadejdzie. I nadeszło ale chyba nie to co, czego się spodziewała. Odwróciła łeb, patrząc na Gydę przez ramię, a kiedy dostrzegła że to on, uśmiechnęła się promiennie. I chociaż stali w pewnej odległości od siebie, to cisza była tak wielka, iż młody samiec bez problemu usłyszał jak Taal zwróciła się do niego, patrząc w niebo albo raczej na leśne sklepienie.
- Słyszysz? To drzewa rozmawiają. Opowiadają sobie historie z przeszłości. Albo raczej tak mi się wydaje.
I rzeczywiście pośród drzew słychać było szum wiatru, który gdyby się uprzeć, porównać by się dało do szeptu rozmowy.
- Cieszę się, że lepiej się czujesz. Bo chyba tak jest, skoro medyk pozwolił ci wędrować samemu?


RE: Ślady kłów - Gyda - 09-04-2018

Popatrzyłem w górę. Nad nami kołysały się wysokie drzewa, których pnie pokrywała gruba, bardzo ciemna kora. Skrzypiały i, dopiero teraz to usłyszałem, świszczały, kiedy wiatr wpadał w ich iglaste gałęzie. Do tej pory nie zwracałem uwagi na ten monotonny szum, bo towarzyszył nam wszystkim cały czas, jak szliśmy, ale teraz pomyślałem, że gdyby ktoś coś krzyknął, jeszcze tam wysoko, gdzie ciężko było brnąć przez zwały śniegu, to jego słowa mogłyby spaść razem z wiatrem aż w same kotliny u podnóża gór. Uśmiechnąłem się, bo to, co zauważyła Taal, bardzo mi się spodobało i odpędziło na moment krępujące mnie smęty.
- Tak - odpowiedziałem też zaraz na jej kolejne słowa. - Chociaż gdybym się go zapytał, czy mogę, to pewnie by się okazało, że czuję się o wiele gorzej. - Uśmiechnąłem się i nawet nie zorientowałem się, że do niej podchodzę.
Zrobiło mi się lepiej, jakoś lżej. Na moment zupełnie zapomniałem o tym, że kiedy ją przed chwilą zobaczyłem, to zatrzymałem tak strasznie dużo myśli o niej, trochę tak, jakbym stanął przed lawiną spadających z wysoka kamieni, kiedy one po prostu pędzą, a ty nic nie możesz z tym zrobić. Ale teraz te wszystkie myśli pokoziołkowały gdzieś dalej, a mnie zostawiły w spokoju. Cieszyłem się, bo słyszałem już tylko ich echo.
- Trzyma się ciebie, skubany - zauważyłem.
Zatrzymałem się obok niej, że moglibyśmy teraz tylko ruszyć powoli i pospacerować sobie spokojnie, ale ja głupi oczywiście nie mogłem na to wpaść, tylko patrzyłem przez jej grzbiet na lampiącego się na nas z gałęzi ptaszka ze śmieszną czupryną. Nie wyglądał na zadowolonego. Już jakiś czasem temu zauważyłem, że lata za Taal krok w krok i było to bardzo niesamowite. Przypomniało mi też o Kuro, za którym zatęskniłem.


RE: Ślady kłów - Taal - 11-04-2018

Pokwiała w zamyśleniu głową. Cieszyło ją, że on już czuję się lepiej, ostatnimi czasy trochę się o niego martwiła, mimo że Vincent zapewniał ją iż stan Gydy ulega poprawie. Teraz kiedy usłyszała to również od samego rannego mogła spokojnie odetchnąć z uglą.
- To dobrze, bardzo dobrze.
Kiedy Gyda skomentował jej towarzysza z początku nie zrozumiała całkowicie i przekrzywiła głowę, próbują zrozumieć o co mu chodzi, a jej grzywka rozsypała sie w śnieżnobiałej kaskadzie. Ale kiedy podążyła za jego wzrokiem i dostrzegła Cassandrę, która teraz przypatrywała się im czujnym oczkiem z gałęzi drzew zrozumiała i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Tak Cassie towarzyszyła jej od długiego czasu, zawsze pilnując jej i wpatrując niebezpieczeństw na drodze. W pewnym sensie dudek zastępował jej matkę, czyszcząc futerko i przypominając o reguralnym jedzeniu posiłków, teraz zaś nieufnie zerkała na Gydę, jak gdyby nie była pewna czy można mu zaufać, służąc poniekąd za przyzwoitkę dla dwójki młodych.
- Oh masz na myśli Cassie? Wędrujemy razem już od pewnego czasu. Kiedy jest przy mnie nie czuję się taka samotna.
Tak jej wędrówka, która miała się skończyć na terenach Cesarstwa, a jednak wciąż trwała. Nie znalazła cesarza, nie wiedziała czy Cesarstwo jest jej miejscem. A przecież każdy powinien mieć swoje miejsce, prawda?
- Ty też wędrujesz, prawda? Tak jak ja. Jak ty się z tym czujesz? Ja czasem czuję, że będę wiecznie tylko iść i iść i nigdy nie znajdę jednego miejsca.


RE: Ślady kłów - Gyda - 11-04-2018

Niesamowite było to, że tak się o mnie troszczyli. Byłem tylko kłopotem, który zostawić na pastwę losu to mało, żeby ukarać za głupotę. A Taal w tym przodowała, chociaż mógłby ktoś przypuszczać, że taka rola przypadnie medykowi. To ona, albo mój chory umysł podsuwał to wyobrażenie, czemu bym się w ogóle nie zdziwił, patrzyła na mnie takim wzrokiem, jakbym się miał rozlecieć na jej oczach na drobne kawałki jak trzaśnięte piorunem drzewo. Jestem pewny, że przesadzam i wielce prawdopodobne, że sobie to uroiłem, lecz przysięgam, że tak czułem. Może tylko ona potrafiła tak spojrzeć, bo była lwicą? Bo miała kiedyś karmić swoje dzieci? Czy ja w takim razie byłem dla niej takim dzieckiem? Nie znałem się na tym. Ale wtedy chyba odpowiedziała szczerze: że to dobrze, bardzo dobrze, że się lepiej czuję. Odpowiedziałem jej uśmiechem, ale nie mogłem na nią już dłużej patrzeć z powodu tych wszystkich domysłów. Całe szczęście znalazła się Cassie, ten kolorowy ptaszek, która nie krępowała się taksować nas oczami czarnymi jak węgielki, tak jakbyśmy dopuszczali się jakichś nieprzyzwoitości.
Tak, wędruję. — Nie przestawałem na nią patrzeć, bo była dobrym usprawiedliwieniem dla unikania wzroku Taal. Wszystko miałem dobrze zaplanowane. Na razie. — I też znalazłbym sobie taką Cassie, gdybym jeszcze powędrował trochę dłużej, tak myślę, bo teraz — popatrzyłem na nią, gdyż już dłużej nie mogłem tego unikać, miałem tylko nadzieję, że nie odwróci się i mnie nie unieruchomi swoim wzrokiem, że aż się zająknąłem — teraz chyba właśnie jej szukałem. Kogoś jak ona. Samemu to tak... Nie na długo.
Wiedziałem, że nie odpowiedziałem na jej pytanie i bardzo mnie to gryzło. Dlatego spuściłem wzrok i chwilę przebierałem palcami, nie wiedząc, jak to wszystko pociągnąć. Po pysku pałętał mi się bezmyślny uśmiech. Nie potrafię dobrze mówić, to znaczy tak, żeby powiedzieć to, o czym myślę naprawdę, bo tego zawsze jest jak dla mnie zbyt dużo, a co ważniejsze, to to, że jedno, to znaczy myśli, nie trzyma się drugiego, to znaczy słowa. Myśl i słowo są zupełnie różne od siebie i tylko poeci tacy jak Kuro potrafią je połączyć. To jest moja interpretacja. Doszedłem do tego samemu, Kuro nigdy o tym nie powiedział w taki sposób, ale jestem przekonany, że tym właśnie się zajmował, kiedy doznawał swoich natchnień. Tylko właśnie dlatego, że nie byłem poetą, nie było mi tak łatwo powiedzieć, jak się czuję z tym, że wędruję, to było normalnie zbyt abstrakcyjne, tak jakby ktoś mi kazał połączyć kamień z ptakiem w jedno, co żyje jak ptak i nie żyje jak kamień, lata i jest nieruchome. Innego przykładu nie mam, ale ten jest chyba dostatecznie przekonujący, mnie przeraża już samo zastanawianie się nad takim pomysłem. Mógłbym powiedzieć, co się stało, że wróciłem do Doliny Spokoju, co się działo po tym, jak widzieliśmy się po raz ostatni, co wtedy zrobiłem, ale czy to by coś mówiło o tym, jak się czuję? Wątpliwe. Spróbowałem jednak, spróbowałem odpowiedzieć. Zmarszczyłem czoło i pewnie wyglądałem, jakbym się gniewał, lecz to był tylko wysiłek myślowy, tylko to, że chciałem połączyć w jedno dwie różne rzeczy (kamień i ptaka, jak powiedziałem). Całe szczęście po pierwszych słowach nabrałem jako takiego rozpędu, bo byłbym pomyślał już i się przeraził, że wypadek z bawołem miał poważniejsze skutki niż tylko rana w piersi, i mimo że mówiłem cicho, jakby rozmawiające drzewa podawały sobie z gałązki do gałązki wszystkie nasze słowa i niosły je w świat, to zaangażowałem się w odpowiedź nawet zbyt gorliwie:
Myślałem, że tylko idę i idę, od kiedy dałem sobie imię. Gyda. Myślałem, że w ten sposób zostawia się za sobą to, co było, i szuka czegoś nowego, a ja bardzo chciałem szukać. Ale gdybym tak miał robić za każdym razem, kiedy wydarzyło się coś, co lepiej by było zostawić za sobą, to miałbym już sto imion. Jedno imię wystarcza, a ja mam aż dwa. I czułem — wyraźnie wypowiedziałem to słowo, bo było dla Taal kluczowe, miałem co do tego bardzo głębokie przekonanie — bardzo długo, że będę wiecznie iść, nie znajdę jednego miejsca. Ale tylko jako Gyda. Podróżnik. Kiedy za to usłyszałem, jak mówisz do mnie moim starym imieniem, to było tak, jakbym się zatrzymał, jakbym tak naprawdę nigdzie nie wędrował.
Jeszcze przez chwilę skakałem wzrokiem z jednej strony na drugą, ale tak naprawdę na nic nie patrzyłem, tylko ciągle konstruowałem te skomplikowane zdania, wymawiałem myśli i odczucia na głos. Jak tylko przestałem to robić, to zaraz się rozpogodziłem i nawet fuknąłem cicho w krótkim, takim skrępowanym zaśmianiu się, bo w życiu bym nie powtórzył tego, co samemu powiedziałem, chociaż byłem w trakcie mówienia tak bardzo pewny swoich słów. Chciałem odwrócić głowę do Taal, ale najpierw to nią tylko drgnąłem, a sama wróciła do poprzedniej pozycji, drugi raz i któryś z kolei również, no nie mogłem, aż w końcu ją po prostu odchyliłem bardzo mocno do tyłu i otwarłem pysk bezmyślnie, kiedy zobaczyłem szumiące nad nami drzewa. Pewnie już plotkowały o naszej rozmowie w najgłębszej kotlinie. Musiałem jakoś samemu się rozluźnić, a taka pozycja była nawet zabawna, a już na pewno była bezpieczna w tym sensie, że mogła kogoś rozbawić, dlatego przechyliłem głowę w stronę Taal i dopiero teraz łypnąłem na nią wzrokiem niewiniątka.
Cassie jest chyba niezadowolona z tego, co powiedziałem.
Mimo że powiedziałem to w formie żartu, to gdzieś tam wcale mi nie było do śmiechu.


RE: Ślady kłów - Taal - 21-04-2018

Kiwała potakująco głową, jak gdyby zgadzała się z każdym gydzim słowem. I słuchała młodego samca bardzo uważnie, siedząc w milczeniu i nie przerywając mu nawet mruknięciem. Bo tak jak Gyda czuł nieskończoną trasę swej wędrówki, tak samo Taal czuła iż towarzyszący jej teraz lew od dawna potrzebował wyrzucić z siebie to wszystko, co do tej pory było ciężarem na jego duszy i tylko czekało, aż przyjdzie odpowiednia osoba i pomoże ten ciężar zdjąć, wysłucha, porozmawia. I czarna lwica była doskonałym słuchaczem, pochłaniała każde słowo i każdą zawartą w słowach emocje z cierpliwością godną kogoś o wiele starszego i dojrzalszego niż wesoło usposobiona młódka. Jednakże coś ją w słowach Gydy poruszyło, sprawiło że wbiła w niego wzrok swoich szmaragdowych ślepi i taksowała zaintrygowanym spojrzeniem, jakby próbowała nim samym dotrzeć do duszy dawnego księcia Lwiej Ziemi. I kiedy jej rówieśnik zakończył swoje rozważania Taal powiedziała dobitnie, już nie pytając, a jedynie stwierdzając już fakt, którego mogła być pewna.
- A zatem jesteś Skadimem.
Po tych słowach odwróciła wzrok, znów wpatrując się w pierzastą towarzyszkę. I uśmiechnęła się szczerze kiedy to Gyda przeciągał się, próbując w ten sposób rozluźnić nerwy, ktore to tak mocno sie go trzymały.
- Cassie jest bardzo często niezadowolona z wielu rzeczy. Ha! Gdyby ktoś się mnie o to zapytał to chyba łatwiej wymienić rzeczy, które lubi bo jest ich tak mało. Jednak szczególnie nie lubi rzeczy dużych, z kłami i pazurami i dość inteligentnych by zastawić jakąś wredną pułapkę. Powinieneś odebrać to jako komplement. Najwyraźniej uważa cię za wystarczająco mądrego, aby stworzyć podstęp, a niewielu dostepuje tego zaszczytu.
Taal zachichotała, a jej wdzięczny śmiech został poniesiony przez wiatr, od jednego drzewa do drugiego, i dalej, i dalej. Uśmiech utrzymywał się na pyszczku lwicy jeszcze dłuższy czas, nawet wtedy, kiedy patrząc w górę na liściaste korony znów odezwał się pogodnym głosem.
- Ja od zawsze mam tylko jedno imię. Może nie pamiętam mojej przeszłości ale tego jestem pewna. Ja zawsze byłam Taal i jedyne co się zmieniało to kim Taal była, jest, będzie. Ty jako Skadim czujesz się jakbyś nigdy w swoją podróż nie wyruszył, lecz jako Gyda przeszedłeś zapewne wiele różnistych dróg. Ja zaś jestem Taal. Taal, którą jestem teraz jest podróżniczką. Taal, którą byłam kiedyś była czyjąś córką. Zaś Taal, którą dopiero będę? Nie wiem. Wiem jednak, że zawsze będę Taal nie ważne co się stanie. I masz zupełną rację, że jedno imię wystarczy. I nie masz dwóch mian, a jedno o dwóch twarzach. Jesteś Skadim-Gyda. Podróżnik, który nigdy nie wyruszył i domownik, który przewędrował pół świata. Dla mnie to jest jedno ale o dwóch różnych stronach, tak samo jak zebry są nie tylko białe, ale też czarne.
Tutaj wężowa córa zakończyła swoje głośne rozmyślania, które dla drugiej osoby mogły się wydawać totalnymi bzdurami lecz dla Taal miały sens. Aż ciężko uwierzyć, że tak wesoła i otwarta osoba może snuć takie poważne przemyślenia. Po tym zapadła cisza, którą znów przerwała czarna lwica, wciąż wesoło ale też z wahaniem w głosie.
- Więc... Ummm... Skoro jesteś też Skadimem, czy to znaczy, że znasz... Znałeś mnie? Wiesz, dawną Taal?

//Meeeega przepraszam że zajęło to aż 10 dni czy więcej ale szkoła zawaliła mi sie na głowę. Mam nadzieję, że ten post rekompensuje czekanie.


RE: Ślady kłów - Gyda - 21-04-2018

Patrzyłem na Cassie, kiedy Taal o niej opowiadała. To była dobra wymówka, żeby być blisko niej, nie musieć uciekać gdzieś na bok, wymykać się, ale przy tym niekoniecznie patrzeć w jej zielone oczy. No i nie potrafiłem tak do końca skupić się na tym, co mówiła o swoim ptaszku, kiedy ciągle słyszałem w głowie tamte jej słowa: Jesteś Skadimem. Nie dochodziłem jednak w swoim myśleniu do żadnych wniosków i to jesteś i ten Skadim rozchodzili się po mojej głowie jak kręgi na wodzie, kiedy tknie się ją pazurem. Umykały zamiast koncentrować się w coś konkretnego. Jednym uchem usłyszałem też, że zostałem troszkę nawet pochwalony, ale nie miałem w tamtym momencie zbyt dobrego mniemania o swoich sztuczkach i sprycie, więc nawet gdybym się nie rozpraszał, to pewnie nie potrafiłbym na to odpowiednio zareagować. Dopiero kiedy Taal zarzuciła temat Cassie, wróciłem całym sobą do rozmowy. Nie wątpię też, że pomógł mi w tym jej śmiech, taki perlisty jak ptasie śpiewanie, bo kiedy tylko zabrzmiał i poniósł się po lesie, sam momentalnie rozpromieniałem i już wyprostowałem szyję. Chciałem też się zaśmiać, ale tak ze szczerością nie potrafiłem, tylko uśmiechnąłem się lekko i trochę fuknąłem. W końcu też wtedy przyłapała moje spojrzenie i już nie mogłem donikąd uciec.
Myślałem zawsze, że jak się jest blisko kogoś, to znaczy tylko tyle, że czuje się, że jego ciało jest ciepłe, i czuje się na przykład to, że oddycha. Tak wiedziałem z doświadczenia, myślałem, że wiem to o bliskości. Teraz jednak byłem pewien, że jeszcze tak naprawdę nigdy nie byłem blisko nikogo. A teraz nie musiałem wcale dotykać Taal ani łapą, ani bokiem, tylko ona zrobiła coś takiego, że w jednej chwili poczułem, jakby mi coś włożyła do środka, cały ciężar bliskości, jakiej do tej pory nie doświadczyłem. Ledwo spotkaliśmy się po tylu księżycach rozłąki, a ona znała mnie lepiej, niż ja samego siebie, mówiła takie rzeczy, których ja bym w życiu o sobie nie powiedział, a były prawdziwe. Dlatego kiedy skończyła, nie wiedziałem, co odpowiedzieć, ale też nie było mi z tym w ogóle źle. Zacząłem myśleć o tym, co powiedziała na początku o sobie, bo wydawało mi się, że całkiem to rozumiem, to, w jaki sposób siebie opisała, a przynajmniej rozumiałem to, kiedy mówiła. Spuściłem wzrok i zmrużyłem oczy, rozglądając się po leśnej ściółce, gdzieśmy stali.
- Coś ci pokażę - stwierdziłem niegłośno. - Pójdziesz ze mną?
Powiedziała mi tak wiele, a ja w końcu odpowiedziałem tylko tym pytaniem. W ogóle jednak nie czułem, żebym był nieuprzejmy, chociaż mogła się przecież obrazić. Trzymałem jednak wszystkie jej słowa w głowie jak pęczek liści. Z takiego co prawda łatwo o to, żeby jakiś liść uleciał, ale dopóki jest się skoncentrowanym, ma się je w łapach wszystkie. Patrzyłem na nią wielkimi oczami, bo byłem strasznie niepewny, czy się zgodzi. A może powinienem martwić się o siebie, o swoją ranę, wtedy jednak nic innego się nie liczyło.

/np <3


RE: Ślady kłów - Taal - 26-04-2018

Zamiast odpowiedzi ona sama otrzmała w zamian pytanie. I wcale się nad odpowiedzią nie zastanawiała, bo było dla niej rzeczą nazwyklejszą w świecie, iż odpowie tak. Bo przecież odmówić niemiła jest rzeczą, Gyda zaś nie dawał jej żadnych powodów by być niemiłą, czy też w jakikolwiek sposób mu odmawiać. Pokiwała więc jedynie głową i powiedziała.
- Oczywiście, że pójdę. Lubię widzieć nowe rzeczy.
Młoda lwica podniosła zad z ziemi i przeciągnęła się, próbując obudzić ciało, które przysnęło lekko od tego niemalże całkowitego bezruchu. A jedyną niezgodą, którą ktoś tu wyraził było cichutkie kłapanie długiego dudkowego dzioba.


RE: Ślady kłów - Gyda - 26-04-2018

Zerknąłem na Cassie ostrzegawczo, chociaż ledwie powstrzymałem się od uśmiechu, strasznie mocno mi biło serce. Zawziąłem się, jak nic. Bez zastanowienia zacząłem najpierw schodzić ze zbocza, pod łapami szeleściły nam liście i łamały się gałązki, a trochę dalej wspinać się, żeby ominąć skały. Miałem nie zabłądzić, chociaż wcale nie byłem pewien, czy znajdę miejsce, które upatrzyłem sobie z wielką nadzieją i które potem ukryło się za pierwszym, drugim przewężeniem kotlinki, aż w końcu spotkałem Taal i tak to znowu go szukałem.  Na nic nie zważałem, szedłem szybciej, niż powinienem, bo kłuła mnie rana. Gdyby Taal próbowała spojrzeć na mnie ze współczuciem, miałem przygotowany pod łapą uśmiech i za pierwszym razem dodatkowo powiedziałem tylko, że to niedaleko, i zaraz się odwróciłem przed siebie. Odruchowo przecierałem czasem nos łapą, kiedy zatrzymałem się, by zaczerpnąć tchu, ale nim ona zdążała w takim przypadku odsapnąć obok mnie, już wspinałem się dalej, ponieważ nic się nie liczyło, jak tylko jedno.
Chciałem pokazać jej przeszłość, zawziąłem się, przeszłość Taal.
Doszliśmy do drzewa, które widziałem wcześniej, takiego starego, ogromnego jak najpotężniejsza skała, nie do objęcia wzrokiem. Trzymało się kamieni ogromnymi korzeniami, które obłaziły już z kory, podobnie jak pień, a rosło całe zupełnie krzywo, nie jak drzewo, wyciągało się ponad lasem poniżej, jakby leżało. Najpierw chciałem przepuścić Taal, pokazać jej nosem, żeby szła przodem, jak wymaga grzeczność, ale pomyślałem, że potrzebna jej będzie pomoc we włażeniu na nie, więc głupi wspiąłem się na pień jako pierwszy, naciągając sobie wszystko, ranę też. Nic to jednak nie znaczyło, a stęknięcie zdusiłem jeszcze jak byłem do niej tyłem i podciągałem się na zaczepionej o drewno pazurami tylnej łapie w  gramoleniu na górę, które chciałem, żeby wyglądało ładniej niż naprawdę. Prędko się odwróciłem, kiedy już w końcu przykucałem pewnie na pniu, i z szeroko otwartymi z niepewności oczami popatrzyłem w jej, wężowo zielone, wyciągając do niej łapę. Fuknąłem przez nos krótki śmiech, bo bawiło mnie, jak bardzo zmęczyłem się takim zupełnie małym wyczynem, tak się też zakręciłem podczas szukania tego drzewa, że na nic przez całą drogę nie patrzyłem innego, no i myślałem teraz rzecz jasna, żeby nieudolnie ukryć ten wesoły wstyd, przykładając policzek do boku wyciągniętej łapy, ale ponieważ chciałem przecież pomóc Taal, miała oto moje skrępowanie przed sobą, miłe, bo miłe, ale w środku mnie coś piekło.


RE: Ślady kłów - Taal - 03-05-2018

Skoro tylko Gyda ruszył, to i Taal zaraz potruchtała za nim. A widząc jego ekscytację i ogólną radość nawet nie próbowała rzucać mu spojrzeń pełnych współczucia. Wiedziała, że nic by to nie dało, a on jedynie zbywałby je szerokim uśmiechem. Zamiast więc tego bezużytecznego współczucia Taal tylko biegła obok niego, gotowa w każdej chwili służyć pomocą, złapać przed upadkiem, gdyby to rana na piersi młodego dała o sobie znać. Nie zostali oni sami, bo Cassandra, chociaż wielce niezadowolona z danego obrotu rzeczy leciała nad nimi, pilnie przeszukując wzrokiem okolicę, gdyby pogrążeni w radosnym nastroju młodzi nie dostrzegli zbliżającego się niebezpieczeństwa. I w końcu dotarli na miejsce, które trzeba powiedzieć wprawiło Taal w wielki zachwyt. Z otwartym szeroko pyszczkiem, próbowała ogarnąć wzrokiem potężne drzewo. Kiedy jej towarzysz ruszył zdecydowanie w stronę pnia i zaczął się wspinać ona powoli, dalej w osłupieniu podążyła za nim. Lecz zanim Taal sama chwyciła się Gydziej łapy to przyłożyła ucho i łapę do drzewa, jakby próbowała usłyszeć coś znajdującego się wewnątrz. Po sekundzie albo dwóch odsunęła się i spojrzała na siedzącego już na górze lwa, pokazując mu swój najpiękniejszy uśmiech i złapała jego łapę, wdrapując się obok niego. A kiedy już ona też znalazła się na pniu roześmiała się perlistym śmiechem.
- Pięknie tutaj.


RE: Ślady kłów - Gyda - 03-05-2018

Kiedy Taal wspięła się na górę, na moment zakręciło mi się w głowie. Ściągnąłem brwi, zamierając na jeden oddech w bezruchu, żeby nie spaść z pnia. Potoczyłbym się po zboczu jak kamień, cholera, jej śmiech usłyszałem, jakbym trzymał sobie na uszach łapy, a mimo to sięgnąłem odruchowo do Taal łapą i zatrzymałem ją przy jej boku w powietrzu, rozcapierzoną, dodając ciche "uważaj", chociaż z nas dwojga ja spadłbym stąd prędzej. Jej śmiech, odniosłem wrażenie, poniósłby ją w razie czego na samą sawannę, nic jej dzięki niemu nie groziło. Za chwilę to na szczęście przeszło, a kiedy Taal się odezwała, widziałem już i słyszałem wszystko wyraźnie. Zerknąłem na nią z zaniepokojeniem, bo mimo wszystkich pewników, które sobie wmawiałem, martwiłem się o nią, że spadnie i się obtłucze, już raz poprowadziłem ją w niebezpieczeństwo. Dlatego nie mogłem się rozluźnić, chociaż jej wesołość spowodowała wstąpienie na mój pysk uśmiechu odpowiedzi. Spojrzałem ponownie w dół, tam, gdzie mieliśmy stawiać łapy, powiedziałem przez powstrzymywany uśmiech:
- Chodź tam dalej, wyżej.
Drzewo nawet nie drgnęło, kiedy na nie weszliśmy, a kilka kroków dalej wznosiło się i rozgałęziało. Można było stamtąd zobaczyć szeroką panoramę okolicy i Taal, jeżeli nie przestraszyłaby się wysokości pod nami, zobaczyłaby ją jako pierwsza. Zerkałem to pod nasze łapy, to, przez jej ramię, na pień kilka kroków dalej, badając wzrokiem, czy nie jest ślisko lub czy drzewo nie jest spróchniałe.


RE: Ślady kłów - Taal - 09-05-2018

Wyżej? Jeszcze wyżej? Oczywiście! Nie ma najmniejszego problemu. Ta nowa Taal nie bała się zbyt wielu rzeczy. Oczywiście strach od czasu do czasu zagościł w jej serduszku bo tylko głupcy się nie boją, jednak nie odczuwała lęku przed czymś tak banalnym jak wysokość. Skinęła więc tylko energicznie głową i niby czarna pantera, a nie lew, zaczęła przeskakiwać z gałęzi na gałąź, zwinnie, z gracją. Od czasu do czasu obracała łeb do tyłu pokazując Gydzie jej nieznikający z pyska uśmiech, zupełnie jak gdyby próbowała powiedzieć "Nie musisz się martwić, ja wiem co robię.". Chociaż oczywiście pojęcia absolutnie nie miała. Robiła coś takiego po raz pierwszy, działając absolutnie na czystym instynkcie i... świetnie się przy tym bawiąc. Powoli zaczynała się zastanawiać dlaczego wcześniej tego nie robiła, przecież to było cudowne. Wiatr rozwiewał jej białą grzywkę, plącząc niesforne kosmyki długiej sierści. A kiedy dotarła do miejsca, gdzie gałęzia zaczynały powoli stawać się zbyt cienkie, by utrzymać jej lub gydzi ciężar, stanęła jak oniemiała. Widok zaparł jej dech w piersiach. Jeżeli myślała, iż tam niżej było widać wiele to zupełnie się myliła. Tutaj, na wysokim niemal czubku drzewa czuła się wolna, zupełnie jakby mogła latać. Ruda Cassie siedziała na wyższej gałązce, ciekawsko przyglądając się podopiecznej. Wężowa córa z ekscytacją zaś odwróciła sie do swojego towarzysza i z istnym pożarem, płonącym w jej szmaragdowych ślepiach zaproponowała.
- Chodź... Zaryczmy. Razem. Co ty na to?


RE: Ślady kłów - Gyda - 10-05-2018

Dalej drzewo się rozgałęziało i stanęliśmy niedaleko od siebie, tylko na innych gałęziach. Chyba nie mógłbym podejść już ani pół łapy dalej, wszystkie liście wokół nas drżały, drzewo kołysało się, ponieważ mocno wiało, więc kiedy popatrzyłem na Taal i mignęły mi jej zielone oczy w targanej przez wiatr białej grzywce, wydało mi się, że wzbiliśmy się pod niebo jak ptaki. Jej radość była zaraźliwa, od razu się zaśmiałem, zupełnie bez namysłu, kiedy na mnie spojrzała. W przeciwieństwie do Taal całą uwagę skupiłem na niej, a nie na lesie, sawannie za nim, daleko dalej, świetlistych rzekach i bezmiernym niebie nad nami. Na chwilę zupełnie zapomniałem, po co to wszystko i skąd się tutaj wziąłem. Kiedy odwróciłem się i spojrzałem na dalekie południe, powoli zaczęła wygasać we mnie ta pierwsza ogromna radość, a wracały uzasadnienia i wymówki, w które łatwiej mi było wierzyć, kiedy obok mnie nikt nie śmiał się tak szczerze i nie proponował czegoś, na co zawsze miałem ochotę, lecz nigdy okazji, by zrobić.
Posłałem jej wyzywające spojrzenie.
Zaryczmy.
Kto głośniej.
Nigdy tego nie robiłem. Kiedy uczy się ryczeć? Dlaczego nikt mi tego wcześniej nie zaproponował i sam na to nie wpadłem? Po co to się robi? Czy to oznacza szczęście? Taal, miało się przecież okazać, też to potrafiła, wrzeszczeć lwią pieśń drzewom, żeby niosły ją z wiatrem w cholerę daleko, cokolwiek oznaczała. Było to przyjemne i było to coś, co odkryłem, że mam w sobie, z czego można być dumnym. Chociaż pierwszy ryk był słaby, kolejne i kolejne stawały się coraz silniejsze. Nie potrafiłem na końcu długiego wydechu chrapliwie zawarczeć i pewnie miałem się takiego ryku za jakiś czas wstydzić, ale w tamtej chwili wołałem całą duszą i rosła we mnie radość, którą chciałem dzielić z Taal. Zerkałem na nią więc z radością, bo miałem nadzieję, że odbije się w jej wężowych oczach to samo.


RE: Ślady kłów - Taal - 10-05-2018

I poniósł się Gydzi ryk, daleko w dół sawannny. Dla Taal było to.wystarczająca odpowiedzią. Ogień w jej ślepiach odtańczył szalony taniec radości. A wtedy ona odwróciła łeb, oparła się przednimi łapami o wyższą gałąź i też ryknęła potężnie, głośno, znacząc tę cudowną chwilę jako swoją. Młoda lwica o wielkim sercu, śpiewała lwią pieśń rozkołysanym przez wiatr drzewom, zaś słowa tego hymnu niesione daleko straszyły drzemiące na innych drzewach ptaki. Cassandra patrzyła na odlatujących kuzynów i kuzynki z niedowierzaniem. Co za okropne strachajła, bać się byle ryku młodzików. Lwy zaś dalej "śpiewały" tym samym rytmem, oboje tak samo niedoświadczeni, pozbawieni możliwości poznania tajników przeraźliwego ryku od rodziców, ojców, matek. Oboje nie mieli już kogoś takiego w życiu, radzili więc sobie jak mogli, może nieporadnie i może ktoś wyśmiałby ich komiczne próby. Oni jednak nie przejmowali sie tym teraz. W końcu Taal zaśmiała się głośno i podskoczyła na sprężystej gałęzi. To było cudowne! W swej euforii i radości młoda lwica skoczyła na Gydę, przywracając go na plecy i tak leżeli razem rozkraczeni na górze, wśród gałęzi. On leżący, pewnie zaskoczony, a może i przestraszony, na własnym grzbiecie, ona zaś z łbem na jego piersi, niemal dotykając nosem zszargany podłym traktowaniem opatrunek. I śmiała się, dalej się śmiała. Jak nimfa, a raczej chyba driada w zabawie wśród liści. Wyszczerzyła kły w uśmiechu, o dziwo jeszcze w bardzo dużej części zachowały swoją białą barwę, i trąciła nosem gydzią brodę.
- Czy to nie wspaniałe? Tak! To jest wspaniałe.
Choć jej pamięć była w odłamkach i pamiętanie tego tutaj piaskowego samczyka o nakrapianej sierści było niemalże niemożliwe, to tutaj, przy nim czuła się dobrze, bezpiecznie. Czy to właśnie... Czy to uczucie... To uczucie domu?


RE: Ślady kłów - Gyda - 11-05-2018

Mogłem tylko zachłysnąć się krótkim wdechem i otworzyć szerzej oczy, kiedy przekręcałem się na bok, a dalej na grzbiet. Przypadkiem zaczepiłem jedną łapę o wyższą gałąź i spanikowany chwyciłem ją tak mocno, że aż pod skórą zarysowały się mięśnie, ale wtedy Taal leżała już na mnie, serce podchodziło mi do gardła, dla tylnych łap nie znalazłem podparcia i przez chwilę nie oddychałem, czekając na trzask łamanych gałęzi. Potem wypuściłem poszarpane wydech, nie dowierzałem, że żyjemy, bo przez chwilę byłem pewny, że już lecimy w dół. Śmiała się, a ja powoli wracałem do siebie i opuszczałem na jej grzbiet do tej pory rozcapierzoną w powietrzu łapę. Drugą nadal trzymałem się gałęzi, ale kiedy radość Taal się nie kończyła, osłabiałem tamten chwyt, tylne łapy opierałem na innych konarach i powoli rozluźniałem się, a moja pierś unosiła się pod jej głową w nieśmiałym śmiechu, który we mnie sprowokowała. Sam sobie nie dowierzałem, nie mogłem zrozumieć, co się stało, ale jeśli już spadliśmy na ziemię w tamtym momencie, kiedy się absolutnie tego przeraziłem, to jak dla mnie tak mogło wyglądać to, o czym nikt z nas nie wie na pewno, co się się dzieje, gdy umieramy. Objąłem Taal, sam nie wiem dlaczego. Po czasie myślę, że przestraszyłem się nie na żarty nie tylko tego, że ja mogłem zginąć, ale że coś mogło stać się jej, i to, że była przy mnie cała i zdrowa znaczyło naprawdę dużo. Przygarnąłem ją bliżej, chociaż nie mogłem sprawić, żebyśmy stali się jednym, bo gorąco jej ciała czułem już od piersi przez cały brzuch, z zaciekawieniem patrzyłem, jak mówi, nie odrywając ode mnie ciepłej szyi, zaczarowana radością jak nikt inny na świecie, nikt kogo spotkałem.
Nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć, ale to nie był problem, nie było mi z tym niezręcznie. Chciałem zniknąć w niej, zbliżyć się do niej jeszcze bardziej, bo sam nigdy nie doświadczałem takiej radości i czułem się z nią w sercu jakby odsłonięty. A patrzyło na nas tylko niebo i przelatujące na jego tle ptaki. Ale nawet kiedy je zobaczyłem, to poczułem jakiś ogromny zawód, bo były przy Taal tak mało istotne, że szybko i z entuzjazmem podsyconym na nowo wróciłem spojrzeniem do wężowych oczu. Zatrząsłem się w krótkim fuknięciu rozbawienia, szczerząc do Taal nierówne zęby, ale mając ich wątpliwą urodę przy tej okazji kompletnie w dupie. Zbierałem się, żeby coś powiedzieć. Skończyła się jednak moja odpowiedź na tym, że wściubiłem nos pod białą grzywkę, nachylając się do Taal, i posłałem w jej ucho słaby chichot.
- Nie chcesz zejść na dół? - zapytałem wesoło szeptem, ale ogarnęło mnie takie odrealnienie, euforia, że zupełnie nie zdałem sobie sprawy z tego, że na pewno nie będzie chciała, bo tu naprawdę było wspaniale, szkoda tylko, że niemożliwie dla wzbierających w lędźwiach żądz. Byłem pewien, że zaraz wymyśli coś nowego, zauważy inne piękno, które odwróci moją uwagę od wrzeszczących całą piersią spraw cielesnych i będzie mi z tym, cholera wie, jakim cudem, dobrze, na pewno tak długo, jak długo Taal będzie przy mnie blisko, jak długo będę czuć jej ciepło.
Ostrożnie puściłem tamtą gałąź, którą trzymałem jedną łapą, i odgarnąłem białą grzywkę z zielonych oczu. Nie spadłem. Nie spadaliśmy. Chciałem coś powiedzieć? Nie wiem. Dlaczego mogłem znieść gryzienie rany w piersi, zupełnie je ignorować, przypomnieć sobie o nim dopiero teraz, ale nie dać po sobie niczego poznać? Też nie mam pojęcia.