♫ Audycja 36 ♫


Wszystkie audycje znajdziecie na audycje.krollew.pl
Tygodniowy bonus
+5 opali


Otrzymuje Warsir!
  • Forum zostało zarchiwizowane i dostępne jest jedynie w wersji do odczytu - poza ShoutBoxem i tematami pozafabularnymi. Dziękujemy za wspólną grę!
  • Oficjalny kanał na discordzie - do kontaktu z graczami.
  • Stale aktywny pozostaje dział z pożegnaniami, gdzie każdy będzie mógł dopisać swoje.
  • NIE zgadzamy się na kopiowanie jakiejkolwiek części tego forum, także po jego zamknięciu.

    ~ Administracja Król Lew PBF (2006-2018)
Generator statystyk
Drzewo genealogiczne
Okres zbioru (1 porcja):
Cis pospolity
Wulkan Burgess Shale, Ognisty Las, Źródło Życia
Pogoda
1-15 września
21 °C
16 °C
16-30 września
23 °C
17 °C
Postać miesiąca:
Sierpień

Naiwny, strachliwy i delikatny. Lwie dziecko zagubione pośród sawanny, odnalazło ciepło rodziny w śnieżnym Cesarstwie choć niedawno spotkał nieświadomie prawdziwego ojca.
Cytat września
Nadesłany przez Vasanti Vei

Stężenie fanatyków księżyca na poziomie zerowym kazało mu się zastanowić, czy przypadkiem nie zabłądził.
Znajdziecie nas na:
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Płeć:Samiec Liczba postów:1,683 Dołączył:Cze 2012

STATYSTYKI Życie: 0
Siła:
Zręczność:
Spostrzegawczość:

#16
12-06-2016, 18:07

Jakimś cudem mała Mil zwiała Paxowi, co jednak niesamowicie go zdenerwowało.
Zręcznym kocim ruchem zeskoczył z drzewa i uśmiechnął się paskudnie, podchodząc do Kasilla. Lwiątko było bardzo osłabione po podróży z Lwiej Ziemi na Kilimandżaro, a teraz jeszcze tutaj. Niemal chwiało się na łapach, nic więc dziwnego, że Pax bez żadnego wysiłku capnął go za ogon i podniósł do góry.
-Nie powinieneś zapuszczać się sam tak daleko - warknął niewyraźnie z powodu ogona samczyka w pysku. Nie zaciskał zębów zbyt mocno, ale też nie był delikatny, i z pewnością sprawiał małemu ból.
Nagle uniósł łeb, a Kasill wiszący w powietrzu zakołysał się. Pax poczuł nowy zapach, który przyniósł mu wiatr. Lwy. Ten ciemny z jaskini i ktoś jeszcze... Kto kojarzył mu się z zapachem i Kasilla, i Milele. Czyżby ich ojciec?
Nieważne. Trzeba się zmyć stąd.
-Głupie lwy - mruknął.
Cofnął łeb, by po chwili machnąć nim i wypuścić z zębów ogon lwiątka, rzucając nim o pobliskie drzewo. Kasill uderzył mocno o pień, wydając przy tym dość głośny odgłos i upadł u stóp drzewa jak szmaciana laleczka.
Uderzenie zamroczyło go i wywołało dużo bólu. Przede wszystkim jego ogon był pokiereszowany przez zęby lamparta, a kość ramieniowa jego prawej łapy wydała mdlący odgłos w zderzeniu z drzewem. Teraz była podejrzanie wykrzywiona, a każde, nawet najmniejsze poruszenie nią wywoływało falę nieznośnego bólu. Jednak najgorsze chyba było to, że przy każdym oddechu i poruszeniu się lewek czuł potworny ból w żebrach po prawej stronie.
Pax zaśmiał się sucho i odszedł w przeciwnym kierunku do lwiego zapachu, nawet nie spoglądając na Kasilla.
Uśmiechnął się, ukazując ostre kły, teraz ubrudzone krwią. W jaskini było przecież trzecie lwiątko, prawda? Nim też powinien się zająć.
Kasill - 40 HP
Davien
Samotnik
*

Gatunek:lew Płeć:Samiec Wiek:Młody dorosły Liczba postów:73 Dołączył:Maj 2016

STATYSTYKI Życie: 100
Siła: 63
Zręczność: 55
Spostrzegawczość: 62
Doświadczenie: 20

#17
14-06-2016, 02:17
Prawa autorskie: Lineart: Malaika4, kolor: FKpl (Kifo) - av; Sirzi,Sauri-Elanor - podpis, PrinceVoldy-TLK (lineart), ja (kolory) - sygnatura

Z wielkim zainteresowaniem wysłuchał starszych od siebie samców z ciepłym uśmiechem, a gdy usłyszał pytanie, zwolnił nieco kroku i spojrzał w górę, zamyślając się na chwilę ale w końcu westchnął cicho i spojrzał na swoje przednie łapy.
- Ja...raczej nie przypominam sobie abym należał do jakiegokolwiek stada. - Powiedział, zerkając na Fuko, zastanawiając się co by było, gdyby wszedł na tereny Lwiej Ziemi to znaczy, jak zostałby powitany. Ogólnie zaczął myśleć na temat tegoż właśnie stada przez chwilę, ponieważ po chwili, skupił się na drugim lwie.
- Vincencie, mam takie pytanie...czy bywa że napotkasz kogoś ze swego stada czy raczej nie? - Był bardzo ciekaw odpowiedzi oraz czy bywa że jakiegoś jednego dnia, wszyscy się spotykają czy wręcz przeciwnie. Spojrzał właśnie na Vincenta, gdy ten miał mu odpowiedzieć.
Szedł sobie, dokładnie patrząc przed siebie a niekiedy, również zerkając za siebie, starając się nie pozostać za bardzo w tyle.
Nagle, zdawało mu się że coś słyszy niedaleko oraz zapach, jakby zrobił się bardziej intensywny.
- Chyba coś usłyszałem. - Powiedział patrząc przed siebie a następnie, nie czekając dłużej, zaczął biec tak, jak w jaskini. Chciał być pewny, że słuch go nie zmylił aż w końcu, znalazł się obok leżącego, szarego lewka. Przyglądając mu się dokładniej, Davien stwierdził że wygląda jak młodsza wersja Fuko, tylko z innym kolorem grzywy. Podszedł nieco bliżej, ale w takiej sytuacji, raczej na niewiele jak na nic, mógł się zdać, usiadł więc zerkając na Fuko.
- No, to jeden się znalazł i z tego co widzę, oddycha, więc jest okej Fuko. - Odrzekł, zerkając na szarego, dorosłego lwa. Samczyk zaczął zastanawiać się, co stało się lwiątku. Wstał aby następnie Rozejrzeć się jeszcze dookoła siebie, jakby myślał że uda mu się dostrzec coś podejrzanego lecz nic takiego nie dostrzegłszy, zerkał na swoich towarzyszy.
Machafuko
Konto zawieszone

Gatunek:lew Płeć:Samiec Wiek:4 lata 2 miesiące Liczba postów:786 Dołączył:Lip 2012

STATYSTYKI Życie: 100
Siła: 80
Zręczność: 73
Spostrzegawczość: 68
Doświadczenie: 38

#18
14-06-2016, 19:50
Prawa autorskie: Avatar: Nataka || Podpis: Kami (szkic), Cynka (kolory), Inn (cienie)
Tytuł pozafabularny: Pomoc techniczna / Prowadzący Radia

Fuko kroczył, rozglądając się na wszystkie strony; jednak jednym uchem słuchał odpowiedzi Daviena. Nie pamiętał? Albo był trzymany z dala od reszty grupy, albo porzucili go w tak młodym wieku, że nie kojarzył tego, jak żył wcześniej. Ale jeśli tak, to jak udało mu się przeżyć? Na informacje o stadzie samych znachorów, szary zareagował lekkim zaskoczeniem. Nigdy nie słyszał o takim przypadku, muszą być daleko stąd; ciekawe co skłoniło tego lwa do opuszczenia swoich? Albo też co go zmusiło? Szary rozważał te kwestie, wydając z siebie cichy, niski pomruk; chciał dopytać samczyka jak to było, kiedy nagle ten strzelił do przodu, a dokładnie w tym samym momencie Fuko poczuł zapach Kasilla... i krwi.
- Krew i kości! - zaklną w sposób, który jeszcze pamiętał ze swego domu. Nie miał pojęcia co to znaczy, ale często niegdyś słyszał tę frazę, kiedy nie powodziło się stadu rodzinnemu.
Podbiegł do swojego syna, który ukazał się niemiłosiernie poharatany.
- Dziecko drogie... - jęknął jedynie, będąc w pierwszej chwili zaskoczony widokiem syna, będącego w tak okropnym stanie.
- Vincencie! Mówiłeś, że pochodzisz, ze stada znachorów, zrób coś, błagam!
Może szaremu lwu jakoś uda się wstępnie polatać Kasilla, żeby mógł go bezpiecznie zabrać do Ayumi; lwica ma o wiele więcej ziół w swojej jaskini, niż Vincent przy sobie, to z pewnością. Ma lepsze warunki, aby się zająć małym.
W tych wszystkich emocjach, zapomniał na moment o Davienie; jego słowa jakoś przeleciały przez samca bez echa. Jednak bez pośpiechu, w ostateczności Fuko pamięta o wszystkim, w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie.
Głos // Sylwetka // A tu w nowej roli // I prezencik od synka
___

I rzekł do mnie główny admion: "Zbanuj wszystkich, ja rozpoznam swoich".


Zielony? Czy czerwony? :v
Vincent
Wiarus
*

Gatunek:Lew afrykański Płeć:Samiec Wiek:Dorosły Tytuł fabularny:Medyk Liczba postów:186 Dołączył:Gru 2015

STATYSTYKI Życie: 100
Siła: 75
Zręczność: 70
Spostrzegawczość: 65
Doświadczenie: 50

#19
16-06-2016, 22:35
Prawa autorskie: Własne

Vincent idąc razem z resztą również usłyszał owy huk. Położył uszy po sobie, z początku nieco niepewny skąd dokładnie pochodził dźwięk, by po chwili znów je nadstawić i nasłuchiwać jeszcze innych szmerów czy odgłosów. Dodatkowo jego nozdrza podrażnił metaliczny zapach krwi. Wtedy od razu przyspieszył kroku, biegnąc łapę w łapę wraz z Davienem i torbą ziół w pysku. Do Kasilla podbiegł praktycznie razem z Fuko i położył zioła zaraz obok lwiątka.
Słysząc przerażony ton szarego lwa, Vincent jedynie skinął głową w odpowiedzi, dając mu tym samym znak, że od razu weźmie się do roboty. Zrobi wszystko co w jego mocy. Aby młody lew nie musiał się podnosić i niepotrzebnie męczyć, aby popatrzeć na znachora ten położył się przed nim, przyglądając mu się uważnie. Złamanie kości ramieniowej dostrzegł niemalże od razu, tak samo poraniony ogon. Skrzywił się wyobrażając sobie jak potworny ból musi czuć teraz Kasill. Odetchnął ciężko i bardzo ostrożnie dotknął łapą jego ramienia, badając złamanie. Zmarszczył brwi, nie mając dla Machafuko dobrych wieści.
-Znajdźcie mi trzy, w miarę grube patyki i jakieś wytrzymałe pnącza... Trzeba mu nastawić to ramię i usztywnić... Jest złamane.-
Powiedział stanowczo, unosząc łeb na ojca poranionego lwiątka i Daviena. Po tym znów popatrzył na poranionego młodzika. Pokręcił łbem na boki, nie wierząc w to jak okrutne czasem potrafią być inne zwierzęta... W szczególności w stosunku do tych które są jeszcze małe. Wiedział kto był winny... Widział go przecież niedawno i znów im uciekł... A był tu dosłownie przed chwilą!
-Hej, mały? Czy boli Cię coś jeszcze prócz ramienia i ogona?-
Zapytał spokojnie na wszelki wypadek. Przecież dla przykładu - o żebrach nie wiedział i się nie dowie, dopóki Kasill się sam do tego nie przyzna. Jego głos, mimo nerwów, był opanowany i łagodny. Nie chciał swoim nerwowym zachowaniem stresować lewka. To mogłoby tylko pogorszyć odczuwanie bólu.

//yay wena wróciła
"जननी जन्मभूमिश्च स्वर्गादपि गरीयसी"
"One's mother and homeland are greater than even heaven"
Kasill
Konto zawieszone

Gatunek:Lew //Złotogrzywy Płeć:Samiec Wiek:Młodzik Liczba postów:68 Dołączył:Cze 2015

STATYSTYKI Życie: 75
Siła: 30
Zręczność: 30
Spostrzegawczość: 30
Doświadczenie: 3

#20
17-06-2016, 14:00
Prawa autorskie: Ssaku

Kasill nie wiedział co powiedzieć, nie miał argumentów, jednak miał poczucie, że coś złego się stanie. Nie powiedział nic i chwilę później lwek leżał pod drzewem, ze złamaną łapą i żebrami. Uderzył się w głowę i ze skroni leciała mu krew. Pax rzucając młodym wyrwał mu futro z ogona oraz rozcharatał mu trochę skóry. Obraz i dźwięki były jakby przyćmione.
- Mil, gdzie Mil - wymamrotał, próbując wstać. Łapa dała o sobie znać i podłamała się pod nim umawiając go na randkę z podłożem. Podniósł się i pomimo okropnego bólu nawet przy oddychaniu, zaczął powoli kroczyć przed siebie. Nie potrwało to długo, a zaliczył drugą randkę z ziemią. Jęknął z bólu.
- Moje żebra - wyjęczał próbując wstać, ale tym razem nic z tego. Chyba sobie poleży i to długo, bo zemdlał.
Davien
Samotnik
*

Gatunek:lew Płeć:Samiec Wiek:Młody dorosły Liczba postów:73 Dołączył:Maj 2016

STATYSTYKI Życie: 100
Siła: 63
Zręczność: 55
Spostrzegawczość: 62
Doświadczenie: 20

#21
17-06-2016, 15:36
Prawa autorskie: Lineart: Malaika4, kolor: FKpl (Kifo) - av; Sirzi,Sauri-Elanor - podpis, PrinceVoldy-TLK (lineart), ja (kolory) - sygnatura

Z ogromną uwagą oraz zainteresowaniem przyglądał się całej tej sytuacji. Nigdy wcześniej, nie miał styczności z aż tak rannym lwiątkiem. Usiadł z boku, aby nie przeszkadzać Vincentowi w opatrywaniu Kasilla. Usłyszawszy, co jest potrzebne, podniósł się na swoje cztery łapy.
- Już się robi. - Owrócił się aby rozpocząć poszukiwania. Jeszcze usłyszał słowa szarego lewka, z których można było wywnioskować iż bolą go żebra.
- To zaraz wracam. - Nie chcąc tracić dłużej czasu, zaczął biec przed siebie, próbując jednocześnie w miarę zapamiętać trasę, którą przebiegł, by się nie zgubić. W razie, gdyby jednak się zgubił miał obmyślany w swojej głowie plan, polegający po prostu na wydawanie z siebie najgłośniejszego krzyku lub po prostu wołania o pomoc.
Biegł, rozglądając się wokoło i uśmiechnął się, gdy dostrzegł leżący na ziemi patyk. Podszedł do niego lecz uznał, że był za cienki. Kontynuował więc rozglądanie się i kiedy zrezygnowany, miał wracać do towarzyszy, dostrzegł leżący nieopodal drzewa dość gruby badyl. Wziął go w pyszczek, ale nie za mocno coby go nie połamać i od razu poczuł smak drewna.
Zaczął więc wracać. Przystanął na chwilę, aby rozejrzeć się za czymś, co mogło by się przydać Vincentowi lecz nic takiego nie dostrzegł.
Powróciwszy, zostawił ten jeden patyk, mając nadzieję że się nada, po czym znowu pobiegł, tym razem w inną stronę i potknął się o wystający korzeń, przez co zetknął się z ziemią. Zamrugał kilkakrotnie, poruszając energicznie łebkiem w lewo i prawo. W końcu wstał, bo przecież nie będzie tak leżał nie wiadomo ile czasu, a następnie ponownie zaczął się rozglądać. Udało mu się znaleźć kolejny patyk, który również umieścił w pyszczku i powróciwszy do Vincenta, położył znalezisko obok dorosłego lwa. Trochę się zmęczył tym bieganiem więc położył się, położył łebek na łapkach i przyglądał się poczynaniom samca.
Davien miał zamiar chwilę odpocząć aby po nabraniu sił, kontynuować poszukiwania potrzebnych rzeczy.
Machafuko
Konto zawieszone

Gatunek:lew Płeć:Samiec Wiek:4 lata 2 miesiące Liczba postów:786 Dołączył:Lip 2012

STATYSTYKI Życie: 100
Siła: 80
Zręczność: 73
Spostrzegawczość: 68
Doświadczenie: 38

#22
18-06-2016, 12:45
Prawa autorskie: Avatar: Nataka || Podpis: Kami (szkic), Cynka (kolory), Inn (cienie)
Tytuł pozafabularny: Pomoc techniczna / Prowadzący Radia

Lew niemo pokiwał łbem; widać, że uczynił to nerwowo, jego pysk też zdradzał, że w tym momencie nie był oazą spokoju. Po czym także zajął się zbieraniem gałęzi i pnącz. Trzymał się w marę blisko Daviena by mieć go na oku, jednak o wiele więcej uwagi przeznaczał na poszukiwania. Liany ni były problemem, rosły wszędzie, choć trzeba było kilku szarpnięć, aby zerwać takowy egzemplarz. Gorzej z patykami; w prawdzie także leżały niemal co krok, ale zazwyczaj było to cienkie i kruche gałązki, zupełnie nienadające się jako usztywnienie.
Fuko widząc, że Davien już wraca do Vincenta, pokiwał tylko głową z aprobatą, i wrócił do poszukiwań, którym mógł teraz poświecić całą uwagę. Zerwał jakąś większą lianę, znalazł kilka obiecujących kawałków drewna, więcej niż trzy, obwiązał je wcześniaczej wspomnianą naturalną liną (mimo że bez kciuków przeciwstawnych jest trudno, to kilka ruchów łbem, aby tylko tak połączyć patyki, aby się nie rozpadły, dodatkowo pomagając sobie łapami pryz całej operacji, załatwiło sprawę). Ciągnąc lianę w pysku wrócił do szarego znachora.
- Mam nadzieję, że się nada... - powiedział, po czym z zatroskaniem na twarzy począł obserwować Kasilla, z pewnej odległości, tak aby nie przeszkadzać Vincentowi. W jednej chwili samczyk się obudził, by za chwile znów zemdleć. Fuko poczuł z jednej strony ulgę, że dał znak życia, z drugiej czuł ból spowodowany widokiem cierpienia syna. Nie odezwał się jednak, aby nie przeszkadzać znachorowi. Spojrzał na Daviena, który leżał sobie, jakby nigdy nic, obserwując całe zajście. Ach... gdyby to było takie proste; gdyby Fuko mógł tak odpoczywać i patrzeć. Znów skierował wzrok na tamtą dwójkę i modlił się w duchu, aby w końcu wszystko poszło zgodnie z planem.
Głos // Sylwetka // A tu w nowej roli // I prezencik od synka
___

I rzekł do mnie główny admion: "Zbanuj wszystkich, ja rozpoznam swoich".


Zielony? Czy czerwony? :v
Vincent
Wiarus
*

Gatunek:Lew afrykański Płeć:Samiec Wiek:Dorosły Tytuł fabularny:Medyk Liczba postów:186 Dołączył:Gru 2015

STATYSTYKI Życie: 100
Siła: 75
Zręczność: 70
Spostrzegawczość: 65
Doświadczenie: 50

#23
19-06-2016, 23:55
Prawa autorskie: Własne

Kiedy jego towarzysze ruszyli w poszukiwanie potrzebnych mu rzeczy, Vincent jedynie skinął im łbem w podzięce. Jak tylko stracił ich z pola widzenia wrócił wzrokiem do młodego lewka. Słysząc o żebrach przytaknął, dając mu tym samym do zrozumienia, że przyjął ową wiadomość i że zaraz się nimi zajmie, tak samo jak i złamanym ramieniem. Westchnął ciężko kręcąc głową na boki. Każda informacja była teraz dla znachora niezwykle ważna. Nawet taka, która mogłaby się wydawać niepotrzebna. Gdy Machafuko i Davien powrócili, razem z całym potrzebnym asortymentem, Vincent postanowił wziąć się za nastawianie ramienia Kasilla. W prawdzie to, że zemdlał, było dla niego teraz o wiele lepsze niż przeżywanie bólu związanego z nastawianiem kości ramieniowej. Nie tracąc czasu wsunął jedną z łap pod jego ramię, a drugą ostrożnie i bardzo delikatnie przyłożył do miejsca złamania. Następnie wykonał szybki, gwałtowny ruch, nastawiając kości. Gdy odsunął od jego łapy swoje, ramię szarego lwiątka optycznie wyglądało już lepiej i nie było wygięte w dziwny sposób jak wcześniej. Udało się. Czarnogrzywy odetchnął z ulgą - w końcu nie zawsze akcje wychodzą za pierwszym razem...
-Dziękuję wam za pomoc... Bez tego zajęło by mi to wszystko o wiele dłużej, a on mógłby się już wtedy obudzić...-
Mruknął pod nosem i uśmiechnął się do Daviena i Machafuko serdecznie. Następnie ustawił patyki w taki sposób, że dwa leżały równolegle do siebie, a trzeci prostopadle na nich. Po tym związał je ze sobą, zostawiając sobie jeszcze trochę liny. Ową konstrukcję przyłożył do ramienia poszkodowanego lwiątka i biorąc wcześniej odstawiony na bok "sznur" przywiązał ją do niego (a raczej pod pachą i naokoło zdrowych żeber po drugiej stronie). Westchnął przyglądając mu się.
-Musi tak wytrzymać dopóki nie dotrzemy do waszego stada... Musimy się jednak pośpieszyć. Na jego żebra dobre byłyby chłodne okłady. Ogon i rany zostają do obserwacji...-
Wyjaśnił, spoglądając na Fuko.
"जननी जन्मभूमिश्च स्वर्गादपि गरीयसी"
"One's mother and homeland are greater than even heaven"
Davien
Samotnik
*

Gatunek:lew Płeć:Samiec Wiek:Młody dorosły Liczba postów:73 Dołączył:Maj 2016

STATYSTYKI Życie: 100
Siła: 63
Zręczność: 55
Spostrzegawczość: 62
Doświadczenie: 20

#24
20-06-2016, 03:09
Prawa autorskie: Lineart: Malaika4, kolor: FKpl (Kifo) - av; Sirzi,Sauri-Elanor - podpis, PrinceVoldy-TLK (lineart), ja (kolory) - sygnatura

Leżał sobie spokojnie, nie wadząc nikomu. Czasem tylko unosił wzrok na Vincenta, Kasilla oraz Fuko. Podziwiał starszego lwa za to, że tak umiejętnie to wszystko robi jednakże dźwięk, jaki został wydany przy nastawieniu kości spowodował, że Davien podniósł się na swoje cztery łapy jak poparzony i już raczej nie planował się kłaść. Odsunął się trochę, chcąc znaleźć się nieco dalej, jednakże wciąż mając samca na swoim polu widzenia. Domyślał się, jaki to musiałby być ból, gdyby szary lewek jednak nadal był przytomny, tak więc dobrze że ją stracił.
Zaczął przez chwilę zastanawiać się, czy w przyszłości znajdzie się w takiej sytuacji, gdzie będzie trzeba jemu jakąś kość nastawić. Wolał nie, dlatego też od razu, pokręcił łebkiem, chcąc zaprzestać rozmyślań na ten temat.
- Nie ma za co. - Odparł z ciepłym uśmiechem. - Cieszę się, że mogłem jakoś pomóc. - Dodał a uśmiech nie schodził mu z pyszczka, oraz zrobił parę kroków do przodu aby zmniejszyć dzielącą jego oraz Vincenta odległość. Po chwili, spojrzał również z uśmiechem na Fuko.
Usłyszawszy że muszą się spieszyć, Davien skinął łębkiem.
- To ruszajmy. - Odrzekł z gotowością w głosie, ziewając nagle ze zmęczenia, jakie zaczął odczuwać po tym wszystkim. Nie było to jakieś ogromne zmęczenie, więc raczej powinien dać radę iść. Na pewno, będzie się starał żeby pokazać, jaki jest wytrzymały. Czekał więc, aż Fuko wskaże im drogę bo niestety niezbyt wiedział w którą stronę mają zmierzać a następnie, zaczął iść obok niego.

//zt
Machafuko
Konto zawieszone

Gatunek:lew Płeć:Samiec Wiek:4 lata 2 miesiące Liczba postów:786 Dołączył:Lip 2012

STATYSTYKI Życie: 100
Siła: 80
Zręczność: 73
Spostrzegawczość: 68
Doświadczenie: 38

#25
20-06-2016, 20:05
Prawa autorskie: Avatar: Nataka || Podpis: Kami (szkic), Cynka (kolory), Inn (cienie)
Tytuł pozafabularny: Pomoc techniczna / Prowadzący Radia

Szary lew z niepokojem przyglądał się działaniom Vincenta; poruszał się jednak sprawnie, jego gesty były pewne, najwidoczniej wiedział co robi. Także skrzywił się, słysząc trzask nastawianych kości. To było, aż niewiarygodne, że Kasill nie zerwał się, wyjąc z bólu; z drugiej strony lepiej dla niego.
- To ja ci dziękuję. Całe szczęście że z nami byłeś - odrzekł, a w jego głosie pobrzmiewały szczere tony. Istotnie, był bardzo wdzięczny Vincentowi za pomoc; to był wielki uśmiech losu, ze natrafili na osobę potrafiącą leczyć, która zechciała im pomóc.
Lekko pokiwał łbem, gdy wysłuchał zaleceń znachora. Zerknął na Kasilla i rzekł:
- Jego matka także zna się na leczeniu, będzie wiedziała co zrobić.
Dziękował w duchu, że jego partnerka jest medykiem; miał się do kogo zwrócić i wiedział, że go nie zawiedzie.
- A więc idziesz z nami? Cieszę się. Może uda ci się osobiście jej przekazać wszystko co potrzebne. Zrobisz to z pewnością lepiej niż ja. - Pozwolił sobie na lekki uśmiech skierowany do lwa; reagował tak skromnie nie dlatego, że miał coś do Vincenta, ale cała sytuacja sprawiała, że nie był zbyt szczęśliwy w tym momencie, co przebijało się przez jego gesty.
W końcu zerknął na Daviena; widząc jego zaangażowanie, mimo że dzieciak zachowywał się tak, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego co tu zaszło, nie mógł się potrzymać i przez skorupę smutku, przebiło się ciepło, które Fuko wyraził, posyłając samczykowi przyjazny, szczery, pełen jakiegoś wewnętrznego światła uśmiech.
- Tobie też dziękuję chłopcze. Bardzo mi pomogłeś.
Podszedł do małego i pogładził go pyskiem po czuprynie.
- Pewnie jesteś głodny. Moja przyjaciółka pewnie czeka na mnie w domu z czymś pysznym, z chęcią się z tobą podzielę. Na pewno cię polubi.
Po czym zwrócił się do znachora.
- Ty także czuj się zaproszony, mam wobec ciebie dług wdzięczności. - Skinął lwu łbem z szacunkiem.
Po tym gdy się już rozmówili, ruszyli w dalszą drogę.

z/t
Głos // Sylwetka // A tu w nowej roli // I prezencik od synka
___

I rzekł do mnie główny admion: "Zbanuj wszystkich, ja rozpoznam swoich".


Zielony? Czy czerwony? :v
Vincent
Wiarus
*

Gatunek:Lew afrykański Płeć:Samiec Wiek:Dorosły Tytuł fabularny:Medyk Liczba postów:186 Dołączył:Gru 2015

STATYSTYKI Życie: 100
Siła: 75
Zręczność: 70
Spostrzegawczość: 65
Doświadczenie: 50

#26
21-06-2016, 23:39
Prawa autorskie: Własne

Vincent w odpowiedzi i przyjęciu ich słów uśmiechnął się ciepło. Nie ociągając się, wstał i ruszył za nimi. Musiał pilnować stanu Kasilla, tak więc teraz nie było nawet mowy o tym by ich drogi się rozeszły. Gdyby odszedł, a młodemu coś by się stało i by się o tym jakimś cudem dowiedział - byłby na siebie zły. I to bardzo. Idąc łapę w łapę razem z Machafuko zerknął uważnie na lwiątko, zapewne niesione przez swojego ojca na karku.

[ZT]
"जननी जन्मभूमिश्च स्वर्गादपि गरीयसी"
"One's mother and homeland are greater than even heaven"
Tene
Samotnik
*

Gatunek:Lew Afrykański Płeć:Samica Wiek:Dorosła Liczba postów:133 Dołączył:Sty 2017

STATYSTYKI Życie: 100
Siła: 77
Zręczność: 80
Spostrzegawczość: 55
Doświadczenie: 22

#27
15-05-2017, 21:30
Prawa autorskie: Ja
Tytuł pozafabularny: Nieszczęśnik

Miejsce to wydało się dla Tene idealne, nigdzie indziej nie widziała tylu kryjówek, pośród tak gęsto rosnących drzew. Pilnowała by Arvo szedł za nią, a najlepiej obok niej, przez co jeśli samczyk pozostawał z tyłu, zwalniała kroku, w pysku niosąc upolowanego guźca, specjalnie dla malca. Był to zaledwie młody nieco już wyrośnięty warchlak, który na moment oddzielił się od matki i trafił w śmiertelną pułapkę kłów Tene. Na nic innego nie miała czasu, starając się być stale blisko lewka, przekonywać go do siebie. Toteż polowania robiła krótkie, bo zmuszona była się wtedy oddalić by trafić na jakąś zwierzynę, skupiała się więc na tym by złapać cokolwiek i jak najszybciej powrócić do Arvo. 
Poruszała się pomiędzy drzewami, oglądając się co chwilę za lwiątkiem, dostała się mniej więcej w sam środek zagajnika, doskonale ukrywając się za gęsto porośniętą roślinnością. Położyła zdobycz na ziemi, czekając na Arvo.
- To dla ciebie - wskazała mu, kładąc się i oblizując wargi od krwi prosiaka, upewniła się jeszcze raz, bo też wcześniej kilka razy sprawdzała czy są tu sami.
[Obrazek: 9mZeEiZ.png]

Arvo
Samotnik
*

Gatunek:Lew Płeć:Samiec Wiek:Młody dorosły Tytuł fabularny:Młodszy Zaklinacz Zezwolenia:Może zbierać kocimiętkę i lulka. Liczba postów:134 Dołączył:Sty 2016

STATYSTYKI Życie: 100
Siła: 80
Zręczność: 62
Spostrzegawczość: 70
Doświadczenie: 21

#28
15-05-2017, 22:18
Prawa autorskie: Koseki-Leonheart | lineart - TheSiubhan, kolory - Salvathi

Dawno, dawno temu, gdy jeszcze ruchy jego łap były karykaturalnie nieporadne, a jego rodzeństwo nawet tego siana we łbie nie miało, wydarzyła się tu tragedia.
To nie krew młodego warchlaka splamiła gęstwinę, lecz krew młodego lwa, tak dobrze mu znanego.
Tu kroczył jego ojciec przygnieciony troską o własne potomstwo, towarzyszył mu pomocny znachor i lwiątko, które miało być jego przybranym bratem - lecz zniknęło bezpowrotnie.
Tu butny lampart ukarał jego rodzinę za bezmyślność i głupotę.
Ach, gdyby tylko o tym wiedział... Byłby pewien, że to przewrotny Los z ironicznym uśmiechem raz po raz kieruje łapy Tene tam, gdzie jego prawdziwi rodzice zawiedli.

Ale nie wiedział. Posłusznie dreptał tuż obok Tene, w razie potrzeby wyciągając swoje wydłużające się z czasem łapy, rozglądając się z ciekawością po porośniętej tak bujną roślinnością okolicy. Co i rusz także spoglądał kątem ślepi na jeszcze ciepłą świnię w zębach brązowej lwicy, nie mogąc powstrzymać napływu śliny do pyska. Był niemal pewien, że w końcu i tak dostanie go w swoje łapy. Tene doskonale zaopatrywała w pożywienie dorastającego lwiaka, nie pozwalając mu chodzić głodnym.
Ostatnich kilka dni powoli się przyzwyczajał do jej obecności, charakteru i nadzoru, choć nadal czuł się mocno niepewnie, teraz, gdy jego życie całkowicie się zmieniło. Lecz brązowa dotrzymała jak na razie wszystkich obietnic - nie stała mu się żadna krzywda, mógł czuć się zadbany, nakarmiony, niemal... Kochany? Zatem każdego dnia w jego poharatanym sercu rosła nadzieja na to, że i ta najważniejsza obietnica zostanie spełniona. 
Że będzie dobrze.
Rzucił się ochoczo na posiłek, gdy tylko Tene ułożyła truchło na ziemi.
- Dziękuję! - zatrzymał się tylko by szybko wymówić to krótkie słowo, i już wbijał swe kiełki w mięso, odrywając duży kęs.
Pracowicie gryzł, żuł i połykał, a gdy już zaspokoił pierwszy głód i pozostało mu tylko wypełnienie do końca żołądka, podniósł swój pysk i spojrzenie jego dwukolorowych oczu spoczęło na lwicy.
- Tene... A, a ty nie masz rodziny? Brata, siostry? - zapytał z ciekawością, acz dość nieśmiało. Nie był pewien jak brązowa na to zareaguje, ale dla niego, wychowanego w otoczeniu najbliższej rodziny... I w gruncie rzeczy na tym się kończyło - dla niego to było bardzo istotne. Bo jak na razie nie spotkał jeszcze nikogo innego, odkąd Tene się nim zajęła, i ciągle dręczyły go pytania, czy lwica wiodła życie samotnika? Tak jak niegdyś jego ojciec? Czy to znaczyło, że gdyby on dorósł, czy też by zostawił rodzinę za sobą i wyruszył sam?
Och, oczywiście gdyby jego rodzina żyła i miała się dobrze.
Spuścił nagle łeb i wgryzł się z całych sił w martwego już świniaka, chcąc zagłuszyć ból.
[Obrazek: arvo_pod_by_fileera-dbegn1b.png]
Tene
Samotnik
*

Gatunek:Lew Afrykański Płeć:Samica Wiek:Dorosła Liczba postów:133 Dołączył:Sty 2017

STATYSTYKI Życie: 100
Siła: 77
Zręczność: 80
Spostrzegawczość: 55
Doświadczenie: 22

#29
25-05-2017, 15:14
Prawa autorskie: Ja
Tytuł pozafabularny: Nieszczęśnik

Uśmiechnęłaby się na widok zajadającego się mięsem lewka i jego podziękowań, gdyby tylko się uśmiechała. Na jej pysku od śmierci ojca już nigdy nie zagościł żaden szczery uśmiech, chyba że wymuszony, ale nawet na ten się nie zdobywała bez wyraźnej potrzeby, nie oznaczało to jednak że nie cieszyła się z towarzystwa Arvo, zdążyła już zacząć nazywać go "synkiem", na razie tylko w myślach. Po woli rozważała powrót do stada, bo w końcu musiała tam wrócić. I zaryzykować. Pocieszało ją tylko to że w Królestwie jest ponoć mało lwic, a więc mniejsze prawdopodobieństwo na trafienie na matkę lewka. Nawet gdyby spróbowała w jakiś sposób, by nie wzbudzić podejrzeń, wyciągnąć od niego jej imię, nic by jej to nie dało, nie znała dobrze członków stada i to że była tam nowa, napawało ją niepokojem, powinna już była dawno wrócić.
Na pytanie samczyka jej ogon pacnął raz o ziemie, nie znosiła tego tematu.
- Miałam... - odpowiedziała z początku krótko: - Ale wszyscy zginęli i nie pozostało mi nic innego jak stamtąd odejść... - wysiliła się na łagodny ton. To nie była prawda, o ile rodzice na prawdę nie żyli, to jej rodzeństwo akurat żyło, zginął jedynie brat, z jej własnych kłów i to było dla niej najbardziej bolesne, nagłe i dotąd niezrozumiałe. Atakując brata nie była w pełni świadoma co robi. Drgnęła na ciele już do końca się uspokajając, czy może raczej dusząc to w sobie, nie chciała zniechęcić do siebie Arvo głupim wybuchem agresji, jaki towarzyszył jej na myśl o tamtych chwilach. Cały wysiłek poszedłby wtedy na darmo, a ona mogłaby wyjść na potwora w oczach lwiątka.
- Nie lubię o tym mówić, najlepiej zapomnieć o tym co sprawia nam ból i zacząć wszystko od nowa - powiedziała po chwili łagodnie, podchodząc do "synka" i ocierając się o niego głową. Przysiadła blisko niego. Musiała się upewnić że powrót będzie bezpieczny. Przez kilka dni starała się nie poruszać bolesnych wspomnień Arvo, a to pytanie mogło sprawić że go zrani, ale musiała, nie mogła tak ryzykować: - Gdzie mieszkałeś przedtem? Ładnie tam było? - spytała niby z ciekawości, przy czym drugie pytanie zadała jako konieczny dodatek, wyczekując cennej informacji.
[Obrazek: 9mZeEiZ.png]

Arvo
Samotnik
*

Gatunek:Lew Płeć:Samiec Wiek:Młody dorosły Tytuł fabularny:Młodszy Zaklinacz Zezwolenia:Może zbierać kocimiętkę i lulka. Liczba postów:134 Dołączył:Sty 2016

STATYSTYKI Życie: 100
Siła: 80
Zręczność: 62
Spostrzegawczość: 70
Doświadczenie: 21

#30
28-05-2017, 01:28
Prawa autorskie: Koseki-Leonheart | lineart - TheSiubhan, kolory - Salvathi

Szarpnął silnie kłami, wyrywając sobie kolejny kęs z truchła, przekuwając swój żal i ból w pracę mięśni. Niemal nie przeżuwał mięsa, a tylko wyrywał coraz następne partie i połykał natychmiastowo. 
Uniósł swój pysk dopiero gdy Tene mu odpowiedziała, i wlepił w nią swe spojrzenie dwukolorowych oczu. Bez słowa.
Oto miał przed sobą żywy dowód, że da się żyć nawet wtedy, gdy cała twoja rodzina nagle ginie, gdy nagle zostajesz całkowicie sam, zdany tylko na swoje umiejętności. Myśli o rodzinie nadal bardzo go bolały, potrafiłby myśleć całymi dniami o tym, co mogłoby być, roztrząsać na swój dziecinny sposób każdy detal sprawy, ale... Dzięki obecności Tene, nie zamknął się w świecie swoich myśli i nie ześwirował, zapominając o realnym świecie. 
Znów zatopił swe kły, bo to był jego sposób przetrwania. Nie myśleć. Nie roztrząsać. Nie analizować.
Los tak chciał.
Ignorować ból tak silny, że niemal fizyczny, odbierający siłę w łapach, nie tylko na umyśle. 
Bo przecież nikt nie lubi być ignorowany, i wtedy znika. 
Raz jeszcze pochylił się nad jedzeniem, ale tym razem tylko skubnął niemrawo resztkę mięsa. Najadł się już, zatem gdy Tene się zbliżyła, uniósł głowę, oblizał pysk ubrudzony krwią i nieśmiało odwzajemnił gest lwicy. Trochę mu było dziwnie, okazywać czułość komuś, kogo znał tak krótko - choć tak bardzo tych czułości pragnął, i czuł, że Tene na to zasługuje. No i to ona zazwyczaj wychodziła z ich inicjatywą. 
Zamyślił się chwilę, nim odpowiedział na pytanie brązowej. Lwia Ziemia... Była jedynym miejscem na świecie, które znał, nim zdobył się na odwagę ruszyć w poszukiwaniu ojca. Ha, może dzięki tej chwilowej odwadze udało mu się przeżyć? Jednak, te ziemie znał bardzo dobrze, widział je codziennie, widział jak się zmieniają. Czy mógł więc docenić ich piękno? 
-Było... Zwyczajnie. - wzruszył barkami. - Może nieco bardziej słonecznie. 
Nie miał zbyt dużego porównania, jedynie teraz pałętał się co nieco z Tene, lecz wciąż po ziemiach urodzajnych, takich, jak te jego rodzinne.
-Mieszkałem w grocie mamy. - Nie wpadł nawet na pomysł, że Tene mogła pytać go o nieco bardziej ogólną lokalizację jego domu... Skoro znała jego mamę, na pewno musiała też wiedzieć, gdzie ona mieszka? Bo przecież jego matka nie oddała by go pod opiekę przypadkowej lwicy. -Czasem... - odezwał się raptownie, po czym urwał, jakby nagle poczuł dziwny przypływ nieśmiałości, który nie pozwalał mu wypowiedzieć swych myśli. Lecz wziął głębszy oddech, i począł mówić szybko, cicho, niewyraźnie, jakby nie do końca chciał, by Tene go usłyszała. -Czasem, kiedy wstawałem bardzo rano i nie chciałem budzić innych, chciałem tylko obejrzeć wschód słońca, wychodziłem przed grotę i patrzyłem jak niebo powoli zaczyna szarzeć, jak słońce nawet jeszcze nie wychodziło, lecz i tak dawało już o sobie znać. I to niebo powoli stawało się coraz jaśniejsze, ale sine, później różowe, złote i pomarańczowe, i słońce wstawał już naprawdę, i jego złote błyski tak tańczyły pośród trawy i drzew, i czasem nawet widziałem jakieś śpiące antylopy czy zebry, i... - przerwał tylko na krótki moment, by nabrać oddechu, po czym znów mówił, ale coraz ciszej - I pamiętam, raz tata też się obudził i wyszedł wtedy do mnie, nic nie powiedział, tylko tak patrzyliśmy razem, i to było piękne, on był ze mną i był moim tatą, a później zabrał mnie z powrotem do groty, do śpiącej mamy i rodzeństwa, i spaliśmy dalej - ...aż koniec jego wypowiedzi był już tylko bezładnym szeptem, w którym poszczególne słowa zlewają się w jedno mruczenie. Odwrócił pysk, nie spoglądając na Tene, tylko gdzieś w bok, ach, a może w swoje własne, tak barwne wspomnienia? 
Pewnie nie była to odpowiedź, jakiej spodziewała się Tene. Chyba sam Arvo nie spodziewał się tak nagłego potoku słów, który wydobył się z jego pyska, jednak tamten świt zapadł mu tak głęboko w pamięć swym pięknem...
[Obrazek: arvo_pod_by_fileera-dbegn1b.png]


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości