Król Lew PBF

Pełna wersja: Hangar Główny
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2 3
Największe miejsce na statku, nie dość że pomieści każdą liczbę dyplomatów to jeszcze da radę zmieścić ich statki. Kręci się tutaj mnóstwo serwisantów, mechaników czy obstaw poszczególnych przybyszy. W takiej przestrzeni łatwo jest coś ukryć, coś przemycić czy coś zostawić. Jednak to nie jest dobre miejsce na walki. Hangaru strzegą Rycerze Giewontu w pancerzach wspomaganych  Husarz mk.I i Husarz mk.II, patrolując w ogromnych mechach Hangar.

Wygląd: https://vignette.wikia.nocookie.net/memo...-prefix=en
Tymczasem własnym niewielkim myśliwcem przemierzał galaktykę ktoś, kto bardzo nie chciał być na balu ale ktoś kazał mu tam być. Jego mistrz i jedyny sprzymierzeniec, który aktualnie pełnił jedną ze swoich misji nie mógł przyjść. Jak zwykle udawał kogoś kim nie jest - otóż miłego, starszego człowieka, który troszczy się o wszystkich. Wasyl, który zbliżał się coraz bardziej wiedział, że ujawnienie się i zemsta wkrótce nadejdą. Młody Wasyl nigdy nie wdawał się w szczegóły. Zemsta to zemsta. Było ich dwóch, kiedyś był cały zakon. 
I w końcu. Kanciaty, podłużny i wściekle warczący myśliwiec przeleciał przez barierę dzielącą wypełnioną zdatną do życia atmosferą izbę hangaru i naprowadzony światłami wylądował w wybranym miejscu. Wyłączył wszystko, rozgrzana maszyna uspokoiła się i wyciszyła, wypuściła ze świstem zebrane powietrze i nie musiało minąć wiele czasu by otoczyły go droidy serwisowe. Wasyl wysiadł poprawiając swój kaszkiet a gdy tylko jego stopy zetknęły się z gładką posadzką wyciągnął z kieszeni paczkę fajek, wyjął jedną i wsadził do ust, potem resztę schował, wyciągnął zapalniczkę i podpalił bibułkę z tytoniem. Zaciągnął się i wypuścił z ust szary dym. Wasyl rozejrzał się uważnie. Teraz powinien poszukać tego cholernego balu. Miał tylko nadzieję, że nie zmarnuje tu swojego cennego czasu. 
I on dostał jakże pilne zadanie pojawić się na balu i ugrać co nieco. Federacji nie mogło umknąć nic, co planowali Proto-Lechnicy, a i wizja zakończenia potężnej wojny była niezwykle interesująca. Był tylko tyci tyci problemik - zarówno Kapitan, jak i reszta załogi była zajęta innymi problemami (a pewnie się tylko wykręcali, aby móc bezkarnie polecieć na Dyskotekową Planetę bez niego i bawić się świetnie, gdy on będzie umierać z nudów na owym balu). No nic to, może tu też będzie ciekawego. Chociażby alkohol? Ciekawe, czy można wnosić własny. Opuścił swój statek i stanął w głównym holu, zastanawiając się, gdzie by tu dalej iść. Mogliby dawać jakieś mapy czy coś. I tak dostrzegł kogoś, kopcącego fajka. Uśmiechnął się, po czym jak gdyby nic podszedł bliżej do tamtej osoby - No hej. Te, wiesz może, jak się poruszać po tym statku, bo planu załączyć nie byli rad. Spock - rzucił na sam koniec, przedstawiając się.
Dłuższą chwilę już plątał się po statku, nie znajdując nic, ani nikogo godnego uwagi. Lecz gdy dotarł do niego dźwięk czegoś głośnego, uznał że warto może tam się skierować. Wyciągnął szluga marki ''Luckies'', po czym wyciągnął poczciwą już zapalniczkę, i odpalił. Gdy już dźwięki były blisko, wiedział że to tutaj. Wszedł do wielkiego pomieszczenia pełnego przeróżnych statków, robotów i takich tam. Stanął w wejściu, zaciągając się dymem. Gdy zauważył obcego, zmierzył go tylko wzrokiem, nie wypowiadając ani słowa.
Czy on w ogóle zastanawiał się jak dojść na ten bal? Może przez sekundę, zasadniczo musiał tam być ale co by się stało gdyby... no ale jakiś typ właśnie wyrwał go z rozmyślań o udaniu się na wagary. Fajek nieco opadł w jego ustach, ale zaraz wykrzywiły się tak, że zmieniły jego położenie do jednego z kącików ust. Wasyl uniósł lekko brwi ku górze.
- Chcesz szluga czy...? - Jednakże tajemniczy koleś postanowił uśmiechnąć się do niego i spytać o drogę na bal. Szlag. Teraz się nie wykręci. 
- Jeszcze nie wiem, ale dowiem się - odpowiedział niskim aksamitnym głosem, który swoją drogą i tak brzmiał jakoś osobliwie... może to wina palenia papierosów? A może on po prostu tak ma? W końcu rzucił wypalonego peta na ziemie i przydeptał go butem. Nie trzeba było wiele czekać by mały droid sprzątający zajął się tym drobnym bałaganem na jakże lśniącej podłodze. Wasyl postanowił się nieco wysilić i użyć Mocy by znaleźć drogę. Zamknął na moment oczy i skupił się, w jego głowie pojawiło się kilka obrazów. 
- Dobra chyba wiem - powiedział i bez ostrzeżenia ruszył w stronę dość odległego przejścia. Niemniej ciężko było nie dostrzec kolejnego typa, tym razem stojącego jak słup na środku otwartej grodzi. Już wcześniej poczuł na sobie jego wzrok co go z miejsca zirytowało. Dostrzegł go pośród równie szarego i wonnego dymu jakim Mroczny Lord okopcił się parę chwil temu. Również zmierzył go wzrokiem.
Do Hangaru wleciał niepozorny stateczek transportowy z wymalowanym na boku znakiem nacji: Proto-Finnic Holy Roman Khaganate. Pilot zręcznie wylądował w jednym z boksów. Mechy Rycerzy Giewontu zatrzymały się naglę i obróciły w kierunku nowo przybyłego statku. Ze statku wyszli ludzie. Dwóch jedi obstawy i jedi w proto-mongolskiej czapce generalskiej. Był to Generał Kenobi. Wszyscy jedi byli ubrani w proste szare szlafroki z wyszytą flagą nacji na piesi. Cała trójka zeszła po schodkach na dół a sam generał przywitał się z zebranymi na dole dyplomatami.
- Hello there. - Przy czym skinął głową i wygładził swoją flagę Finlandii. Przez chwilę jeszcze rozglądał się po hangarze i ruszył w poszukiwaniu wyjścia.
Szluga? Nie, nie nie nie, skądże znowu. Alkohol lubił, ale niekoniecznie był zainteresowany paleniem papierosów. Truje to, i mózg Ci od tego fiksuje i umiera. Bądźmy choć odrobinę cywilizowani czy coś takiego - Nie, dzięki. Nie mam ochoty - rzucił, po czym skupił się na małym droidzie, który śmiesznie sprzątał niedopałek. Kurczę, mógłby sobie skombinować takiego na swój statek. Może w końcu byłby jako-taki porządek... Choć nie, Kapitan był zbyt dobry w zjawisku entropii, że nawet taki mały robocik nie dałby rady z ich cudownym statkiem. Podrapał się po głowie, patrząc, jak towarzysz rusza w bliżej nieokreślonym kierunku - Zaczekaj! - po czym ruszył za nim, przebierając szybko nogami, coby dogonić palacza. A raczej dwóch, bo dostrzegł drugą sylwetkę, wpatrującą się w nich - A ten to kto. Witaj, towarzyszu! - rzekł jak gdyby nic do tamtego.
Skierował wzrok na nadlatujący statek. Pewnie jacyś ważni, skoro latają takim czymś. Skrzywił się nieco, gdy zauważył wymalowane logo, lecz szybko się ogarnął gdy goście wyszli ze statku. Skinął im powoli głową, a gdy już sobie poszli, wymamrotał parę słów.
- Förbannade finnar... -
Ale no. Zwrócił się w kierunku kolesia, który widocznie lubił biegać i gadać ze wszystkimi.
- Witaj. Jeśli szukasz balu, to jest w tę stronę. - Rzekł, i wskazał wyjście dopalającym się fajkiem.
Ani myślał tak na prawdę czekać na to aż spiczastouchy koleś ogarnie się i zacznie nadążać. Albo przyśpieszy i zrówna krok albo zostanie i się zgubi... ale może ten drugi typ mu powie. Zresztą i tak wskazał drogę na bal. Wasyl nie był już więc półwolkaninowi potrzebny do szczęścia. 
Tak jak i blady i chudy typ, równie wysoki Mroczny Lord zwrócił uwagę na nadlatujący statek. Wyczuwał tam silne skupisko Mocy. 
- Jedi... - wymamrotał pod nosem z wyraźną w głosie dezaprobatą, która zawierała zarówno niski ton jak i lekko wyczuwalny warkot. Zacisnął zęby i ściągnął brwi. Nienawidził Jedi, uważał, że byli niepotrzebnym, hipisowskim przeżytkiem. 
Należy odciąć się od przeszłości, zabić ją jeśli trzeba. 
Przeszło mu przez myśl. Chwycił odruchowo za rękojeść świetlnego miecza, który spoczywał skryty pod warstwą czarnego materiału składającego się na wierzchnią szatę. Był gotowy do walki. 
- Tovarish Kenobi! - Zawołał.
Proto-Finowie zatrzymali się wszyscy w tej samej chwili. Najwidoczniej chcieli uniknąć konfrontacji z autystyczną stroną mocy ubraną na czarno.
- Suka bljać. - Szepnął pod nosem Kenobi ale bardzo głośno szepnął tak szepnął by wszyscy dokładnie mogli do usłyszeć.
- My tu chcemy rozmawiać o pokoju. - Włączył jedi obstawy, był o głowę niższy od Obiego, miał skośne oczy i różnił się od generała tym że miał w pasie przewiązaną typowo mongolską szmatkę.
Mroczny Lord w milczeniu mierzył wzrokiem rudobrodego Jedi, który dowodził pozostałymi najwyraźniej. Palce drgnęły mu nad rękojeścią miecza. Wewnątrz paliła go potrzeba poderżnięcia gardeł tym przeklętym rycerzykom. Poprawił swój kaszkiet na głowie. 
- Stałeś się mistrzem - mruknął ale oczywiście na tyle słyszalnie jak Kenobi wcześniej wyszeptał swoje słowa. 
Wykrzywił usta w cierpkim uśmiechu słysząc, że przyszli tu rozmawiać o pokoju. Mięśnie twarzy delikatnie mu drgnęły zdradzając kpiące z Jedi myśli, które kołatały się w głowie młodego Lorda Syfów, Młodego Gopnika. Szybko obadał wzrokiem towarzyszącego Kenobiemu Jedi. Użytkownicy Mocy Spierdolenia wyglądali raczej jakby szukali guza a nie przyszli tu gadać o pokoju. Wrócił wzrokiem na Kenobiego.
- To w takim razie czemu nie jesteś tu sam?
Z pewnym opóźnieniem, ze statku wyłonił się także nasz Torsti, niedbałym ruchem zeskakując na ziemie, nie kłopocząc się skorzystaniem ze schodków. Niezbyt rozumnym spojrzeniem powiódł po rycerzykach ludu perkele, którzy najwyraźniej wywoływali niezdrowe napięcie jakieś pięć sekund już po swoim przybyciu. Panowie chyba chcieli bić rekordy. Torsti się tym nie przejmował, po co? On tam się nie bawił w żadne konflikty, nie lubił konfliktów. Niby był w marynarce, niby miał to przeszkolenie, ale jednak jego głównym zadaniem było stukanie młotkiem w rzeczy, nie zabijanie innych. A w konfliktach nikt nie chciał rozmawiać o schematach maszyn, tylko krzyczeli i machali ostrą bronią. 
Zatem wysoki mężczyzna mrugnął parokrotnie i wycofał się na tyle dyskretnie, na ile potrafi ktoś jego gabarytów. Wystarczająco długo służył na tym statku, by wiedzieć, że stanie zbyt blisko źle się kończy. Za to w bezpieczniejszej odległości stali jacyś sympatyczni panowie, jeden nawet machał papierosem... Sam blondyn wyciągnął szluga z kieszeni i poczynił te kilka kroków w ich stronę.
- Ogień? - zapytał z nadzieją.
O nie. Spotkanie z Jedi nie wyglądało na najlepsze... Przynajmniej dla tego tutaj ziomeczka. Ale spotkanie z tym jasnym mieczem nie mogło być wesołe. Pieruńskie miecze świetlne, jakieś dziwne wynalazki. Ale... E, no nie - E, ale chyba nie zamierzacie się tu bić, nie? To głupie - tak, jatka na pokładzie pokojowego statku. Nawet Kapitan nie jest takim idiotą, aby podejmować się czegoś takiego. I nadszedł kolejny - Ogień to tu niedługo będzie, hehe.
Ta gadka między ubranym na czarno jegomościem, a perkelami średnio mu pasowała, nie lubił być w centrum obcego konfliktu. Uwagę jego przykuła kolejna osoba, wychodząca ze statku, wyglądał na mechanika lub kimś w tym rodzaju. Zgasił fajka i pstryknął nim w barierę osłaniającą przed próżnią. Na pytanie nieznajomego wyciągnął metalową zapalniczkę z naskrobanym znakiem anarchii na jednej ze stron. Otworzył ją i odpalił, a zapach benzyny powoli zaczął wypełniać powietrze wokół właściciela ognia. Sam też wyciągnął kolejnego fajka, i zapalając, rzucił kilka słów.
- Ja niezbyt w temacie. Po co to całe zamieszanie? - Spytał, po czym zręcznym ruchem zamknął zapalniczkę i włożył ją do kieszeni.
Z sporym hałasem wleciał do hangaru średniej wielkości statek i szybko umiejscowił się w jednym z hangarów. Może dlatego niektórzy nazywali to cholerstwo Banshee... Trzeba jednak pogratulować pilotce tej machiny świetnego latania w stresie, zważywszy na to kogo, a raczej co przewoziła. Maszyna została już wyłączona i zaczął otaczać ją zwyczajny komitet powitalny, drony serwisowe itd. Pilotka w tym czasie, młoda dość dziewczyna ludzkiej rasy wysiadła i otworzyła tylni właz, chociaż ręce trzęsły się jej z nerwów. Z ciemnego wnętrza statku powoli wyłoniła się ciemna androidka, mierząc swoją osobę towarzyszącą chłodnym spojrzeniem, zgodnie z swoim profesjonalnym oprogramowaniem. Trzeba zaś wiedzieć, iż obecna tu inteligencja AngSchu-S1, zwana również Angelica Schuyler była najbardziej "przerażającą" z trzech "sióstr" androidek stworzonych jednocześnie prze PBZ. Pozostałe dwie S2 i S3 w o wiele większym stopniu przypominały z zachowania człowieka niż ich starsza "siostra". Tak więc po niemalże spopieleniu wzrokiem pilotki, ciemna androidka poczekała jeszcze sekundę zanim wszystkie kable, do tej pory zapewniające jej zasilanie zostaną odłączone, po czym ruszyła w tylko sobie znaną stronę. Odgłosy jej kroków ginęły w ogólnym hałasie głównego hangaru. Krocząc tak z niejaką gracją i dumą, dostrzegła przed sobą większe zbiegowisko, które w pewien sposób przykuło jej uwagę. Mianowicie wyczuwała od niektórych z nich dziwne skupiska mocy, możliwe że psionicznej, zaś w jej naturze oraz celu istnienia należało gromadzenie danych. Z posiadanej jednak wiedzy wywnioskowała iż nie jest zbyt rozsądnie podejść zbyt blisko do emanujących mocą osobników. Zbliżyła się więc na dość dyplomatyczną odległość, tak by mogła ich słyszeć, widzieć, a co najważniejsze przeskanować. W międzyczasie przed jej twarzą pojawiały się migotliwe holograficzne okna z co to ważniejszymi informacjami na temat przedstawicieli tejże zbieraniny. W większości ludzie lub ludzkie mieszańce, zagrożenie na poziomie normalnym. Stanęła tak przyglądając się im bez większych emocji, od tak stała i patrzyła.
Stron: 1 2 3