Król Lew PBF
Wzniesienie - Wersja do druku

+- Król Lew PBF (//pbf.krollew.pl)
+-- Dział: Cesarstwo Doliny (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=171)
+--- Dział: Sawanna (//pbf.krollew.pl/forumdisplay.php?fid=39)
+--- Wątek: Wzniesienie (/showthread.php?tid=167)

Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35


RE: Wzniesienie - Mako - 15-12-2014

Obserwował jak Cheery się oddala, wreszcie odrobina spokoju, pomyślał. Nie to, żeby nie lubił towarzystwa innych, ale zwyczajnie ostatnimi czasami zdarzało się, iż inni wchodzili mu w paradę, najczęściej w najmniej odpowiednich momentach, tak jak dziś. Czyli już spokój, koniec wrażeń na dziś? Nieee, trzeba podążyć śladem hien, kto wie może dowie się czegoś ciekawego. Przyznawał otwarcie, miał już dość tego dnia. Oficjalnie tylko jedna rzecz pchała go naprzód – świadomość, że to on jest odpowiedzialny za Lwią i za Lwich, więc musi rozpoznawać ewentualne niebezpieczeństwa, a po prawdzie chyba się bał, że jak tylko się położy, to nurtujące go pytania znajdą doń dojście i tyle będzie ze spokojnej nocy. Mając do wyboru pchanie się w kłopoty, a konfrontacje z własnymi uczuciami, postawił oczywiście na tę pierwszą opcję... Wolnym krokiem ruszył w kierunku, w którym oddaliły się hieny.


RE: Wzniesienie - Tosa - 29-12-2014

Stwierdził, że nim Cherry wróci w to miejsce minie sporo czasu. No bo w końcu tamten to mógł być jej partner... nie będzie im wchodził w paradę. Może wpadnie niedługo. Przecież nic go nie trzymało za ogon.
Wypuściwszy krótkie warknięcie z pyska, odbiegł w stronę wolnych terenów.

z.t


RE: Wzniesienie - Derion - 04-01-2015

Pohukujące w oddali nocne ptaki akompaniowały szmerowi jego z trudem stawianych kroków w nieregularnym rytmie, nie pozwalając na zupełnie spokojną wędrówkę, zwiastując suspens. Pokonana droga zmyła z pyska przecinającego połać sawanny lwa resztki min i wyrazów, pozostawiwszy w zamian za to ociosany bólem i zmęczeniem grymas zacięcia. Desperacja była ostatnim słowem, które mogło zastąpić motywację i zmusić go do brania pomiędzy opuszki spuchniętych łap kolejnych fragmentów chłodnej gleby, zmusić do truchtu i pośpiechu. Ivy czekała niedaleko stąd, ale czekała już zbyt długo, żeby być o jej bezpieczeństwo spokojnym. Wiedział o tym, a wiedza ta ściskała jego podbrzusze i szarpała szczęką bez litości i opamiętania - kilku godzinom blisko było do kilkunastu, a mrok zgęstniały już dawno zaczynał przenikać skórę chłodem, wobec którego szara kulka pozostawiona sama sobie była bezbronna.
Okrążył wzniesienie od jego zachodniej strony, w oddali przypatrując się majaczącym bryzgom odbijanego w tafli Słonecznej Rzeki księżyca. Poruszenie trawy przed nim spowolniło, a finalnie zatrzymało jego kroki. Wyciągnął łeb, kładąc po sobie uszy.


RE: Wzniesienie - Mistrz Gry - 04-01-2015

Wtem szafirowe ślepia dojrzały wyraźny ruch wśród okalających je zewsząd wysokich traw. Poruszenie przenosiło się na kolejne źdźbła, niby to przeskakując, popychając kolejne i następne po nich. Gdyby śledziły zarysowujący się i znikający zaraz szlak, który wytyczały, dojrzałyby tego, który go właśnie przecierał.
Znad trawy wystawały dwa cienkie, ostre rogi, którym towarzyszyły machnięcia krótkiego, czarnego ogona.
Gazela thomsona w błogiej nieświadomości krzątała się pośród trawiastych gęstwin.



RE: Wzniesienie - Derion - 04-01-2015

Zamarły w bezruchu wielki kot z półotwartym pyskiem i zaciekawieniem w ślepiach śledził gęstnący w trawie ruch. Końcówka jego porośniętego czarną kitą ogona drżała niespokojnie, targana sprzecznymi emocjami bulgoczącymi w zakwaszonych wysiłkiem tkankach. Potencjalna zdobycz była mała, zwinna, szybka, ale przede wszystkim była bliska i realna, na wyciągnięcie łapy. Dobrze ją podejść - żadna trudność. Sztuka godna dwuletniego podrostka, który poluje sam dla siebie i potrzebuje napełnić pusty żołądek. Sądzący jej los na szali własnych sił lew wiedział, że do stracenia ma więcej, niż zwykle, ale ostatecznie wygrała w nim chęć wykorzystania nadarzającej się okazji. Obniżył łeb. Wsłuchał się w swój niespokojny, na siłę zmuszany do spokoju oddech. Prócz trzęsących się łap miał obolały grzbiet i stwardniały kark, które chować mógł co najwyżej za obficiej rosnącymi gdzieniegdzie kępami traw. Uszedł tylko kilka kroków, zamarł w bezruchu, czekając na dogodny moment, badając zachowanie gazeli z twardym grymasem na pysku. Grymasem nieostatecznego zdecydowania, wątpliwości i zainteresowania tym, gdzie też mącąca mu w kiszkach pragnień niedoszła ofiara zamierza skierować swoje drobne kroczki.


RE: Wzniesienie - Mistrz Gry - 04-01-2015

Pustkę nocnej ciszy mąciły jedynie świsty wiatru i ciche stukanie kopyt o grunt. Gdzieś zaszył się też świerszcz, bez którego akompaniamentu noc nie byłaby w zupełności sobą.
Gazela powoli, niespiesznie przesuwała się przed siebie, nieświadomie zmniejszając dystans między sobą a tym, który pragnął zacisnąć szczęki na jej szyi, tym, który wypatrzył ją na swą ofiarę.
Wiatr zawiewał w stronę przyczajonego samca, drażniąc i kusząc jego nozdrza zapachem zdobyczy. Skrawki jego sylwety odbijały się w głębokiej czerni oka, które wciąż zgubnie pozostawało ślepe na jego obecność.



RE: Wzniesienie - Derion - 04-01-2015

Zassał powietrze przez nozdrza ze zbyt głośnym we własnym odczuciu świstem. Zdenerwowanie podsycane niewyraźnym, zmąconym w zmęczonych oczach obrazem przyspieszyło jego tętno i oddech, skubnęło pazurami o ziemię, zerwało kilka źdźbeł soczystej trawy i szarpnęło mięśniami przednich łap w kilku nerwowych, niekontrolowanych mikrodrgnieniach. Wibrysy uniosły się, podobnie jak wargi, pod którymi zalśniły kły owiewane przez gorący, krótki, urywany oddech. Ruszył. W momencie i bez namysłu, w odruchu, bo drobna zwierzyna trąciła ziemię nie w tym miejscu, które wydawało mu się odpowiednie, bo sprawiła wrażenie, jakby go dostrzegła i mogła uciec. Kolejne wyszarpywane niemocy susy nie przyprawiły go ani o moment wahania - działał, już, teraz, puszczony w ruch, podsycany płomieniem znieczulającej go i okłamującej adrenaliny.


RE: Wzniesienie - Mistrz Gry - 04-01-2015

Gdy tylko w ciemnych oczach pojawił się paniczny błysk, zwierzę momentalnie zerwało się do ucieczki. Drobne kopyta szybko odskoczyły od ziemi, a wątłe, przerażone ciało, naznaczone czarną pręgą, poczęło w popłochu umykać przed siebie. Szał ucieczki iskrzył się w oczach gazeli, podczas gdy ta nawałem sprężystych susów walczyła o przetrwanie kolejnego dnia.


RE: Wzniesienie - Derion - 04-01-2015

Wbijając się z każdym kolejnym skokiem w ziemię coraz mocniej, lew próbował skracać dzielący ich dystans niepomny na rozrywającą go słabość. Miał tak mało czasu i szans na schwytanie gazeli, jak pół z jednego uśmiechu losu - próbę, która nie miała prawa zakończyć się powodzeniem. Uderzenia twardych, spuchniętych łapsk o ziemię bolały, uderzały do głowy, ściskały gałki oczne i wyduszały z rozgorzałych wysiłkiem płuc nieme stęknięcia sprzeciwu. Jedno z nich, to ostatnie, które poparło mocniejsze wybicie z tylnych łap, nieśmiało i słabiej, niżby zdesperowany drapieżnik tego chciał, rozerwało ciszę uśpionej sawanny. Miało pomóc, miało zakończyć się zatrzaśnięciem zębów na gnącym się, trzaskającym pod ciężarem całego cielska karku. Skok. Długi. jak najdłuższy. Nie dalej jak dwadzieścia kroków od początku biegu, bo innej szansy w pościgu lwa za gazelą być nie mogło, jak tylko z zaskoczenia.


RE: Wzniesienie - Mistrz Gry - 04-01-2015

Przestrach ogarniał i napędzał sobą drobne, giętkie ciało, którego losy ważyły się tej nocy. Parła przez siebie, pożytkując całą energię, jaką udało się jej zgromadzić, czując, jak błysk dzikiego przerażenia jaśnieje w jej tęczówce.
Siły zaczynały ją opuszczać.
Jęknęła panicznie, w oniemieniu nie mogąc przestać zwalniać coraz bardziej-bystry, gęsty stukot kopyt rozrzedzał swój rytm, a zdesperowane zwierzę traciło ostatki nadziei. Dystans między oprawcą a ofiarą zmalał w niewyobrażalnym tempie, w momencie przypuszczenia ataku gazela zdawała się już niemal stać w miejscu, opadając ze wszelkich sił.
Samiec miał wkrótce miał ugasić pragnienie.



RE: Wzniesienie - Derion - 04-01-2015

W szale pościgu drobne ciałko gazeli wymknęło się z percepcji lwa i umknęło daleko poza nią; poza słuch, poza wzrok, poza węch i dotyk - zniknęło. A co dziwniejsze, gdy ten lądował, ryjąc przednimi łapami głęboko w ziemi w próbie wytracenia prędkości i odnalezienia błękitnej, umykającej mu sylwetki, poczuł rozlewające się po jego ciele absurdalnym niezrozumieniem otępienie, jakby czyjeś niewidzialne łapy chwyciły go i zatrzymały miękko, złapały w swoje objęcie, przytuliły. Zatrzymał się - nagle, zupełnie, złapany. Przednie łapy wyciągnąwszy daleko przed siebie, siedząc na tylnych. Łeb miał spuszczony, przyciągnięty do piersi, lekko skręcony w przed chwilą podjętej próbie odnalezienia wzrokiem zapadłej się pod ziemią ofiary. Spróbował złapać w płuca trzeźwiący haust powietrza i skręcić tułów, gotowy podjąć się ponownej pogoni, ale zamiast tego poczuł, jak znowu ta sama łapa - wielka, miękka, delikatna i ciepła - kładzie go tym razem na boku, przechyla na prawo, gdy on chce sięgnąć przed siebie i stara się zaczepić pazurami o ziemię. Otworzył paszczę, nie kłapnął zębami, wierzgnął przednimi łapami w powietrzu tnąc skórę manipulującego nim niewidzialnego imperatywu, a w sprzeciwie wobec szumiącej mu w uszach siły zacisnął ślepia z całej siły i raz jeszcze spróbował dobyć z siebie głosu, niemy, głuchy, ślepy. Przewalił się na bok, gruchnął. Ciągle poza jakimkolwiek bólem czując tylko niewygodę, wobec której łasił się posłuszny, poszukując litości i łaski, wykonując każde jej polecenie. Rozcapierzył palce, a gdy spróbował ponownie napiąć mięśnie i dźwignąć się po przewrotce do pionu, przeszył go ogłuszający, przeszywający do najdrobniejszych włókien ciała żar, którego paraliżujące, otępiające źródło zdawało się poruszać w jego wnętrzu i rozdzierać je przy każdym, najlżejszym drgnieniu, przy każdym drgnieniu gazeli, która znajdowała się pomiędzy jego łapami.


RE: Wzniesienie - Mistrz Gry - 04-01-2015

Gazela zakwiczała żałośnie, gdy samcze cielsko przygniotło ją do ziemi. Jęczała desperacko, motała się, oczami wyobraźni czując uścisk szczęk na swej szyi i ciepło własnej krwi. Czekała, okraszona resztkami bezsensownej paniki, ale koniec wciąż nie nadchodził.
Pełne popłochu ślepia mignęły nierozumnie, zalewane przez sączącą się na nie i na drobny, rzeźbiony łebek brunatną posokę, mieniącą się w świetle księżyca.
Zmaltretowane zwierzę wierzgnęło powoli łbem. Jeden, potem drugi i trzeci raz, ostatecznie oswabadzając ściekające czarną krwią poroże.
Nie oglądało się-połamanym chodem, ze zwichniętą kończyną i grzbietem przeoranym pazurami ,pokuśtykało przed siebie. Nieskładny stukot kopyt nikł w gęstwinie nocnej pustki.



RE: Wzniesienie - Derion - 04-01-2015

Kłapnął zębami z wyduszonym przez szarpnięcie wydobywanych z niego rogów jęknięciem. Wytrzeszczył ślepia i pociągnięty przez wir paniki targający walczącą o życie gazelą, oswobodzony, z myślą o tym, że razem z nią wstanie i otrząśnie się, wylądował na brzuchu, skulony, czołem wsparty o miękką trawę, z przednimi łapami skręconymi pod klatką piersiową i pazurami tylnych wryty w ziemię. Przewalił się na bok, rozwarł zaciśnięte oczy i łyknął szemrzący haust powietrza, który zawirowawszy w jego rozdartych sztyletami gazelich rogów płucach uleciał spomiędzy zaczepionych o źdźbła trawy zębów i drżących spazmatycznie szczęk. Raz jeszcze spróbował zaprzeć się o ziemię i wstać, lecz zamiast tego wrzasnął i podciągnął wszystkie łapy do siebie, na jednej z nich wyczuwając gorąco wypływającej z niego krwi. Momentalnie otrzeźwiał, jak uderzony z kopyta. Uniósł łeb i nieprzytomnym wzrokiem powiódł po czerni lepkiej posoki spijanej z niego przez suchą trawę, mimo rażących go od środka iskier forsując rzężące sapnięcia. Próba przełknięcia śliny zakończyła się serią krwawych, rozsadzających jego wnętrze kaszlnięć, po których znalazł siebie leżącego na zgiętych w nadgarstkach i schowanych w gęstej grzywie przednich łapach i tylnych dźwigających połowę jego cielska w pionie. Podniósł się, zachwiał i uszedł kilka powolnych kroków na bok, po czym zduszony przez ból położył się powoli i ponownie przekręcił na poobijany bok. Spokojne wdechy, które próbował brać próbując się uspokoić - jak już wielokrotnie i nie dalej jak wczoraj - tylko poszerzały spektrum wrzynającego się w niego cierpienia, wyciskały z jego oczu łzy i rozwierały paszczę szeroko w niewypowiedzianych krzykach. Wił się tak, aż wyczerpał wszystkie siły, które miał w mięśniach, uprzednio dwukrotnie dźwignął się na ugiętych łapach i oparłszy się o pień jakiejś drobnej samosiejki, kłapał szczęką chcąc przemówić sobie do rozumu i powiedzieć, że wszystko będzie okej. Nawet udało mu się zamrzeć w bezruchu, dać spętać swój pysk w wyraz wyczekiwania, którego celu nikt nie potrafił sprecyzować - na próżno, na chwilę. Maska pękła, gdy delikatnie próbując wziąć nieśmiały wdech, ugiął się przed targającą jego futrem śmiercią i wypuścił spomiędzy kłów nazbieraną w płucach krew. Wił się tak, aż wyczerpał wszystkie siły, które miał w mięśniach.
Na jakiekolwiek myśli poza tymi, które w nieładzie przebiegły przez jego głowę, gdy próbował zatrzymać siebie całego w sobie, nie miał zbyt dużo czasu. Nie miał go w ogóle. Nago paradowały przed jego oczami stany świadomości, wobec których nic nie mógł zrobić. Ten najbliższy mu, mówiący o tym, że nie znalazł i nie ogrzał czekającej na niego Ivy, na moment przyćmił ból fizyczny i degradując go do samego tylko uczucia nienawiści, wygiął jego pysk w grymasie niezrealizowanego szlochu. W bezsilnym sprzeciwie spróbował złapać dech i zaparłszy się o ziemię, usiąść. Nie drgnął.
Pozostała tylko spoczywająca przy nosie łapa i trawa pomiędzy jej palcami, tak bardzo wyraźne i ostre w konturze wobec rozmytego, miękko falującego wokół błękitu sawanny i nieba; spływająca po wargach krew i ślina; ziemia, do której przytknął nos odwróciwszy łeb na chwilę, żeby poczuć w szorstkości trawy pociechę czyjejkolwiek bliskości. Poczuł ją przez moment, jakby nic od wczoraj się nie zmieniło, a on nigdy niczego nie zniszczył.
A kiedy minął ból i wszystko przestało być tak bardzo przerażające i wielkie w pryzmacie spotęgowanego ciemnością nocy strachu, samotność i słabość, wobec których toczył przez całe życie próżną wojnę, odczuł bezboleśnie i wypuścił ostatni haust ciepłego powietrza.
http://www.youtube.com/watch?v=84PWOG8i-dE


RE: Wzniesienie - Mako - 04-01-2015

Trzy dni bezsensownych poszukiwań hien. Trzy wyczerpujące dni, podczas których nie zaznał zbyt wiele snu. Pewnie powinien się cieszyć, w końcu nie znalazł choćby śladu obecności hien na terenach stada, a przynajmniej w ilości przekraczających normę. Trzy bądź cztery sztuki nie były problemem, ale już raz się zdarzyło, że w przeciągu jednej nocy zalała ich istna plaga.
Znów był tu - gdzie ostatnio natknął się na hieny, gdzie ostatnio gadał z Fel. Dobre miejsce by rozpocząć poszukiwania, ale czy dobre by je zakończyć?
Szybkim krokiem przemierzał okolicę i ilekroć myśli odbiegały od kwestii hien, przyśpieszał do biegu, co przy zmęczeniu nie zwiastowało niczego dobrego. Nie wiedział dlaczego zawędrował akurat tu, jedyne co czuł to wzrastający niepokój, który narastał wraz z każdym kolejnym krokiem.
Zamknął oczy i wsłuchał się w siebie, zaraz też usłyszał strzępy własnych myśli, których gonitwa trwała od początku eskapady: „Przyszły z północy. Trzeba ostrzec innych. A jeśli to tylko jednorazowy przypadek? A jeśli wrócą? Muszę bronić stado, bronić Fel. Tak, ona jest najważniejsza, zawsze była”.
Zmienił kurs, zaczął biec, nie wraca tam, nie teraz. I wtedy to się stało, dostrzegł coś, co przykuło jego uwagę. Gdy nabrał już przekonania, że znalezisko nie zrobi mu krzywdy, zaczął biec najszybciej jak mógł, pokonując ostatnie metry sprintem. Dysząc ze zmęczenia stanął nad nie żyjącym już lwem, brodząc łapami w jego krwi. Wiedział, że nie żyje, po prostu, nie mógł żyć, a mimo to chciał by było inaczej. Mako nie życzył nikomu śmierci, niezależnie co myślał o danej osobie. Pchnął łbem zwłoki, chcąc się im lepiej przyjrzeć. Nikt z Lwich, na szczęście. Faktycznie musi być zmęczony, mógł zrobić to łapą, zamiast łbem, wtedy na pewno nie upaćkałby się posoką nawet na własnym pysku.


RE: Wzniesienie - Felija - 04-01-2015

Nim Felija trafiła na Lwią Ziemię, przeszła wiele dróg, które po raz pierwszy widziała na oczy. Zdążyła uciąć sobie drzemkę w jaskini w dżungli, upolować jakieś niepozorne, choć zadziwiająco wkurzające ptaszysko i urządzić sobie spacer po sawannie – niebezpiecznie blisko granicy z Zachodnimi. Ta samotna wędrówka zaczynała jej jednak doskwierać na tyle, że przypomniała sobie o tym, gdzie właściwie miała zmierzać. A ściślej – do kogo. Węszyła więc w nadziei znalezienia któregoś ze znajomych Lwioziemców. I nawet jej się to udało, bo ta zawsze najbardziej wyglądana woń roznosiła się nieopodal. Samica podeszła bliżej – pełna wahania, bo może to tylko jej wyobraźnia? Może w rzeczywistości natknie się na, brr!, Vei? Ale nie, jej najlepszy przyjaciel chyba nie był aż tak zniewieściały, żeby miała go pomylić z lwicą...
Szła dalej, tym razem nieco pod górkę. Zmęczenie doskwierało jej coraz wyraźniej, czasem zmuszona była przystawać, by zaczerpnąć głęboki oddech. Ale zbliżała się do celu, to było najważniejsze. Teraz tylko pozostawało przypomnieć sobie, jaki interes do jej pobratymców miała Ines.
I w końcu go ujrzała, lecz nie doznała przy tym tej radości co zwykle. Zmrużyła ślepia, uznając, że jej niedoskonały wzrok najpewniej ją myli. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że widziała umazanego krwią Mako stojącego nad jej niedawno odnalezionym, a teraz ewidentnie martwym bratem?
Nerwowo przesuwała po ziemi pazurami przednich łap. Nie, nie, NIE! Odskoczyła, oddychała płytko i niespokojnie.
- Mako?! – spytała głosem zdławionym przez powoli znajdujący ujście spazmatyczny płacz.
Skuliła uszy, schowała ogon między tylne łapy, a rzewne łzy popłynęły jej po policzkach. Patrzyła to na jednego lwa, to na drugiego. Może to nie Derion. Może to kto inny. Tylko dlaczego nie była w stanie uwierzyć, że w okolicy przebywał samiec o identycznym, tak charakterystycznym przecież umaszczeniu grzywy? I może to tylko tak wygląda. Przecież Mako by tego nie zrobił. Nigdy. Nie zawaliłby jej świata ani nowych czy starych nadziei, nawet nieświadomie. Każdy, ale nie on. Cokolwiek by się nie stało.
Prawda...?