Król Lew PBF

Pełna wersja: Rzeka
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Obróciła głowę w stronę Mako, dziękując serdecznym uśmiechem.
Jasne. Na pewno skorzystam.
Obdarzyła go wesołym, wdzięcznym spojrzeniem lekko przymrużonych oczu, które po chwili odwróciła na nowoprzybyłą lwicę.
Witaj Esi.
Powitała ją niezmiennie uśmiechniętym pyszczkiem.
Wsłuchując się dalej w rozmowę obu lwów, doszła do wniosku, że skoro ma już potrzebne informacje, to nie będzie im przeszkadzać. Wyglądało na to, że mają sobie trochę do opowiedzenia.
To ja się już zbieram. Pójdę się rozejrzeć. Przypomnieć miejsca z dzieciństwa…
Może akurat natknę się na Laję… . Dodała w myślach.
Do zobaczenia Mako!
Rzuciła przyjaznym uśmiechem do Esi na pożegnanie i ruszyła biegiem z powrotem w stronę rzeki, znikając wkrótce z linii horyzontu.

/zt/
// wybaczcie, że edytuję już po paru dodanych po tym postach, ale dopiero teraz zauważyłam, że nie dodałam "zt"~ //
Bogin z uwagą wysłuchał odpowiedzi Mako wytrzeszczając przy tym oczy w nagminny sposób.
- Królowa, powiadasz? - spytał retorycznie i podniósł do góry brewki - Pójdzie jak z płatka.
Mandryl złożył ręce jak do modlitwy żegnając się w ten sposób z Mako i wycofał się pokornie do tyłu. Już chciał ponownie wskoczyć na drzewo i urządzić sobie małą przerwę, gdy zauważył nowo przybyłą lwicę. Czym prędzej podskoczył w jej kierunku, a następnie uniósł jej przednią łapę do swoich ust, aby zachować się jak na gentelmena przystało. Z szacunkiem.
- Witam, piękną panią. Z kim mam przyjemność obcować? - Zapytał dostojnie - Jam jest Bogin. Zapamiętaj to imię, cna niewiasto, albowiem jeszcze wiele usłyszysz o mych chwalebnych wyczynach!
O wilku mowa - chciałoby się rzec, dostrzegłszy na horyzoncie charakterystyczną rudą sylwetkę. Vei niewątpliwie zmierzała w stronę Mako, jedynie przelotem omiatając wzrokiem córkę Hewy, mandryla, a nawet dwójkę dzieciaków. Owszem, odczuła ulgę na widok całego i zdrowego Kifo, jednak w tej chwili sytuacja w Grocie Medyków przedstawiała się na tyle poważnie, że musiała darować sobie okazywanie wszelkich pozytywnych odczuć w stosunku do lamparciątka.
Stanęła naprzeciw króla, nie zaszczycając reszty towarzystwa nawet byle skinieniem łba. Na cóż formalności, skoro śmierć zagląda im w ślepia?
- Mako, mamy problem. Szukałam pomocy, byłam na Świcie...
Nie musiała tego mówić. Każdy, kto kiedykolwiek gościł w tamtych stronach, zapamięta tamtejszą woń do końca swoich dni. I właśnie ten zapach przywiodła ze sobą lwioziemska królowa.
- U nich jest jeszcze gorzej. Musimy pomyśleć nad innym rozwiązaniem. Jakie stada nam pozostały? Już tylko Księżyc, mam rację?
Nie była przekonana do ichniejszej społeczności i wyraźnie dało się to odczuć w tonie jej głosu. Ich magiczno-mistycznych poglądy wzbudzały powątpiewanie czy wręcz niechęć racjonalnie myślącej Vasanti.
- Twoja kolej - oznajmiła stanowczo, wpatrzywszy się w zieleń jego oczu z zupełną powagą. - Ja zajmę się młodymi.
Tu zerknęła na kocięta, które bynajmniej nie wyglądały na zabiedzone i łaknące troski, ale lwica doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że w tym wieku wciąż jeszcze potrzebują zarówno nadzoru, jak matczynej opieki.
Zmęczony ziewnął z zmęczenia i po jakiejś chwilce łoże morfeusza zabrały Moonlighta w krainę snów. Śniło mu się że gonił brata po górce, a nieznana pomarańczowa lwica wpatrywała się gdzie biegną. Czasami i sen jest lekarstwem na zmęczenie.
Kifo ignorował Muna, skupiając się na tym, co działo się dookoła niego, w tym wiele uwagi poświęcając Boginowi. On łaził po drzewach! I to o wiele lepiej niż Kifo. Fajnie… Lampart też będzie taki dobry w tym jak on. Tylko musi trochę poćwiczyć.
Malec nie zasnął, ale odpłynął myślami daleko. Przypominał sobie strasznie wysokie drzewa w tym miejscu, gdzie została mama albo raczej, gdzie mógł dotknąć ją po raz ostatni, bo przecież całkiem go nie opuściła. Czy tam też byli tacy jak Bogin? Z tego zamyślenia wyrwał go bardzo znajomy głos. Kifo natychmiast zerwał się i poleciał do przodu, a jego pyszczku pojawił się wyraz autentycznej radości. – Santi! – zawołał i przytulił się do jej łapy. Dalej się już nie odzywał, pozwalając, by lwica zajęła się na spokojnie tymi innymi sprawami. W końcu przyszła się nimi zająć, prawda? Czyli nie zamierza go znowu opuścić. Przynajmniej nie w najbliższym czasie.
Oczywiście, że cieszył się z powrotu Esi! Na przestrzeni lat coraz większą część Lwich stanowiły osobniki spoza tej właściwej linii krwi. Z jednej strony nie ma co się dziwić, naturalna kolej rzeczy, że stado musi mieć członków z zewnątrz, ale w przypadku Lwich to była zwykła przesada. Zamyślił się moment nad słowami Esi. We łbie aż huczało mu od myśli dotyczących przeszłości.
- Rozumiem. To była odważna decyzja. - A co gdybyś nie dała rady żyć na własną łapę? - Jak widzę wszystko dobrze się potoczyło... I znów jesteś z nami.
Potoczył wzrokiem po otoczeniu, aby po chwili znów zwrócić wejrzenie na córkę Hewy.
- Nie myśl o tym, że traktowali by Cię jak kalekę, raczej chcieli by być dobrymi przyjaciółmi. Pomyśl jak Ty byś się zachowała w takiej sytuacji, gdybym to na przykład ja sobie coś zrobił. Trzeba umieć prosić o pomoc, no i umieć ją przyjąć.
Skinął łbem Mani na pożegnanie.
- Do zobaczenia i powodzenia w poszukiwaniach.
Krzywy uśmiech ukazał się na pysku Mako. Doskonale wiedział kto się do nich zbliża. I nie był to byle kto. Ciekawe jakie to wieści niesie. Z pewnością powie im, że sytuacja już jest pod kontrolą, a wtedy nie będzie musiał niepokoić Esi wiadomością o stanie zdrowia Jej matki.
- No, Bogin, masz teraz okazję się wykazać.
Spojrzał się na Vei, która zmierzała prosto do niego. I dokładnie w tym momencie król zrozumiał, że coś jest nie tak. Ciężko stwierdzić po czym to wywnioskował, może po sposobie poruszania się Vei, może po tych oczach, które gdzieś w głębi chciały się rozluźnić. W każdym razie, nim ta jeszcze zdołała przemówić, spoważniał.
- Ale wróciłaś w jednym kawałku – zauważył. To znaczy tylko tyle, że na Świcie musi być faktycznie źle. - Tak, na to wygląda. Dowiedziałaś się czegokolwiek, co może nam się przydać?
Gdyby nie powaga sytuacji, to króla z pewnością rozbawiłby fakt, że panna wszechmogąca nie stanęła na wysokości zadania. Znaczy nie myślałby o tym tak dobitny sposób, ale mniej więcej o to by chodziło.
Jego kolej? Wysyłać kogoś, kto nie ma pojęcia o lekach i całej tej epidemii w poszukiwaniu rozwiązania? Vasanti musi być mocno zdesperowana, ale zwyczajnie chce by w razie niepowodzenia odpowiedzialność spadła na jego barki, lub też – co rudej nigdy nie przejdzie przez gardło – wierzy w niego.
- Czego już próbowałyście? I jakie są powszechne objawy?
Tak, te informacje zdecydowanie mu się przydadzą.
Moonlight budząc się ziewnął i było mu zimno. Zauważył że Kifo wtula się do łapy jakiejś nieznanej lwicy. Czyżby to mama? Podszedł cicho i położył się u boku lwicy i jako dziecko bawiło się jej koniuszkiem ogona. I rzekł - Mamo, ja przepraszam że Kifa opuściłem, ale ten czarne stworzenie mnie przestraszyło i uciekłem. -i nagle spojrzawszy w lwice dostrzegł to nie matka. Zawstydzony pomyłką stulił uszy. Zostawiwszy ogon lwicy spoglądał w jej ciekawy odcień oczu. ale przypomniało mu się, przecież jego mama umarła. Gdyby mógł płakał by. Stulił uszy jak dziecko zawstydzone. Czy Kifo mu wybaczy?
Zadrżała, słysząc tak jej miły, dziecięcy głosik, czując dotyk małch łapek...
- Witaj, Kifo - wyszeptała, chwilowo oderwawszy wzrok od króla.
Zamrugała kilkakrotnie na dźwięk głosu kolejnego kocięcia. To musi być Mun. Zdezorientowana Vei niezręcznie położyła łapę na jego łebku, a drugą objęła lamparciątko.
- Już dobrze... - ozwała się, siląc się na czułość.
Chciała spytać o to tajemnicze 'czarne stworzenie', jednak postanowiła odłożyć to na później. Serce jej się krajało, acz musiała teraz wrócić do przekazywaniu królowi informacji, które mogą zaważyć na losie całej Lwiej Ziemi. Gdy już Mako uda się na ziemie Księżyca, będzie miała dość czasu na rozmowy z maluchami.
Ponownie zatrzymała na nim poważne spojrzenie.
- Hibiskusu i mięty pieprzowej - odparła beznamiętnie, zupełnie odcinając się od wcześniejszego ciepłego tonu, którym obdarzała młode. - Objawy to krwawy kaszel, zaczerwienie i ból oczu, głowy, ogólne usłabienie... Nie ma czasu do stracenia. Tak, dowiedziałam się, jak wyglądają zarażeni w późniejszym stadium choroby.
Tu zrobiła pauzę i uniosła brwi.
- Jak żywe trupy.
Jej głos uspokajał i tulił Moonlighta. Gdy położyła łapę na jego łebku automatycznie uspokoił się i momentalnie zdrzemnął się na bardzo. Nie ma to jak dzieciństwo lwiątka.
Jej mimika zmieniała się w z każdym kolejnym słowem Mako. Gdyby nie odeszła miałaby nadal to, co straciła- dom, rodzinę i stado, lecz... Czy nadal posiadałaby to, co zyskała? Siłę i pewność siebie, której nie miała za młodu? Westchnęła głośno, podnosząc zasmucony wzrok na lwa, chcąc go spytać o dość ważną dla niej sprawę, gdy nagle poczuła, jak ktoś podnosi jedną z jej łap.
Jej reakcja była natychmiastowa. Zadrżała lekko, ale nie zdołała wyrwać kończyny z rąk człekokształtnego. Z jednej strony była to jej grzeczność, z drugiej totalne zaskoczenie. Wzięła kilka głębokich wdechów, po czym obdarowała małpę najśliczniejszym uśmiechem, na ktory było ją w tej chwili stać.
-Esi.-odpowiedziała, zabierając waniliową łapę i ponownie stawiając ją na ziemi. Jej spojrzenie powędrowało do króla.
-Mako, czy... Czy myślisz, że mogłabym jeszcze liczyć na przyjęcie do Lwiej Ziemi? Te tereny są moim domem odkąd się urodziłam i zawsze nim będą, ale nie sądzę, by moja przynależność była nadal aktualna... W końcu nawet nie wiedzieliście co się ze mną działo. Naprawdę mi na tym zależy.-zapewniła go, patrząc na niego wyczekująco. Nie doczekała się jednak odpowiedzi, bo wtedy przybyła królowa, Vasanti. Przywitała ją skinieniem głowy i w milczeniu, wysłuchała co pomarańczowa chciala przekazać przywódcy. Nie były to dobre wieści i miała świadomość, że dotyczą one również jej matki.
Wolno skinął łbem. Sytuacja przekraczała jego najśmielsze wyobrażenia. Póki co ich sytuacja nie wyglądała tak tragicznie jak na Świcie, ale wszystko było kwestią czasu. Musi działać, teraz.
Mako był świadomy, że jego misja musi się powieść, w przeciwnym wypadku straci Hewę i innych Lwich, za których dzierżył swego rodzaju odpowiedzialność
- Życz mi szczęścia – odpowiedział Vei. Gdzieś w przelocie ich spojrzenia znów się skrzyżowały. - Zrobię co w mojej mocy.
Nie będę bezczynnie czekał aż... Wykończy ich choroba
Bo do tego wszystko zmierzało, czyż nie? Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, jest jedną z ostatnich szans chorych.
Młody nieco się rozchmurzył gdy usłyszał, że Esi zwraca się doń po imieniu, dobrze się z tym czuł.
- Oczywiście, Lwia była i jest Twym domem, nie pozwoliłbym Ci zniknąć po tym jak wróciłaś – no, nieco przesadyzmu w tych ostatnich słowach, ale co tam – Esi, wiem co teraz czujesz, ale powściągnij swe emocje i nie odwiedzaj matki, póki nie będzie to absolutnie konieczne.
Czar ruszać...

[z.t]
- Santi. – mruknął Kifo w łapę Vei. Wróciła, wróciła. Super, fajnie! Tylko dlaczego rozmawia z Mako takich strasznych tematach? Kifo zadrżał, słysząc wyrażenie „żywe trupy”. Umarli, którzy nie odeszli, ale nie czuwają nad innymi, bo sami są jeszcze nie są w niebie czy gdzieś tam, gdzie mówił Mun. Kifo podniósł wzrok na Mako. Wykończy ich choroba? Coś malcowi mówiło, że to będzie coś gorszego niż koniec zabawy. - Pa, pa. - powiedział jeszcze do odchodzącego Mako, po czym spojrzał w górę, na Santi, a przynajmniej na ten jej kawałek, który był widoczny z tej perspektywy.
Lwica powiodła wzrokiem za oddalającym się królem, by zaraz przenieść go na Esi.
- Witaj w stadzie - oznajmiła lakonicznie, lekko unosząc kąciki warg.
Ciężko uznać ten gest za przejaw szczerej radości, lecz kto w podobnych chwilach może sobie pozwolić na jej odczuwanie? Królowa miała na głowie nie tylko umierające Lwioziemki, ale też przygarniętego kociaka... Tudzież dwa kociaki.
Nachyliła się ku nim, mierząc je czujnym spojrzeniem. Martwiła się o Kifo, a teraz musiała też pilnować drugiego kociaka, bo kto inny to zrobi, jeśli nie ona?
Żadne nie ma zadrapań, nie jest brudne, pokaleczone? Wszystko w porządku? Chyba tak...
- Jesteś głodny, Kifo? - zwróciła się tylko do niego, jako że Moonlight zdążył już odpłynąć do krainy snów.
-Ale ja...-chciała uprzedzić Mako, że już spotkała się ze swoją matką, co gorsza, widziała do czego potrafi doprowadzić owa choroba. Przegryzła wargę, żując ją przez chwilę i rozmyślając o tym, co czeka jej rodzicielkę jeżeli nikt nie znajdzie lekarstwa. Pożegnała cicho króla, po czym przerzuciła swój nieukrywający przerażenia wzrok na Vasanti. Ta zaś zaraz po przywitaniu jej w stadzie, zajęła się maluchami. Esi zapewne zostawiłaby ją w spokoju, ale widząc, że królowa mierzy wzrokiem oba kociaki, samica stwierdziła, że któreś z nich może nie być jej.
Skąd to wiedziała? Cóż, było to tylko podejrzenie, ale młoda lwica widziała, jak w pomarańczowych oczach Lwiej kryje się cicha analiza stanu kociaków i mogłaby przysiąc, że ruda powstrzymuje westchnięcie. Waniliowa lwica postawiła kilka kroków w stronę tamtej, uśmiechając się mile.
-Jeśli Pani by chciała mogłabym coś upolować lub popilnować, któregoś z kociaków. Póki nie mogę ujrzeć swojej matki, nie mam nikogo z kim mogłabym się tu spotkać. Pomijając to, nazywam się Esi i jestem córką Hewy.-skłoniła łeb przed królową, nie spuszczając z niej wzroku oliwkowych ślepi.
Bogin z nieukrywanym podekscytowaniem na twarzy przerzucał co chwilę wzrok z Królowej na Króla i odwrotnie. Gdy Mako niespodziewanie odszedł, mandryl zaczął spoglądać na Vei oraz Esi. Z każdą chwilą jego zachwyt malał, za to rosło niezrozumienie i poczucie odrzucenia.
- Hej, a co ze mną? A o mnie to nikt nie spyta? Też jestem głodny!
Bogin po tych słowach wyrzucił za siebie skórkę od banana i wyszczerzył zęby, w których pozostały resztki przeżutego owocu.
- Pomóc to i ja mogę. Jestem wybitnym pedagogiem, mam dobre relacje z dzieciaczkami! One mnie uwielbiają! Tylko popatrzcie!
Bogin zrobił fikołka do tyłu i zakręcił się chwilę w miejscu na własnym ogonie.
- Tadam!