Tygodniowy bonus +5 opali Otrzymuje Warsir!
|
|
Drzewo genealogiczne
Okres zbioru (1 porcja):
Cis pospolity
Wulkan Burgess Shale, Ognisty Las, Źródło Życia |
Pogoda
|
Postać miesiąca:
Sierpień Naiwny, strachliwy i delikatny. Lwie dziecko zagubione pośród sawanny, odnalazło ciepło rodziny w śnieżnym Cesarstwie choć niedawno spotkał nieświadomie prawdziwego ojca.
|
Cytat września
Nadesłany przez Vasanti Vei
Stężenie fanatyków księżyca na poziomie zerowym kazało mu się zastanowić, czy przypadkiem nie zabłądził.
~ Gunter, Wodospad w Ognistym Lesie
|
Gunter Samotnik Gatunek:Lew Płeć:Samiec Wiek:Dorosły Tytuł fabularny:Młodszy Znachor Liczba postów:208 Dołączył:Lut 2018 STATYSTYKI
Życie: 94
Siła: 76 Zręczność: 70 Spostrzegawczość: 67 Doświadczenie: 30 |
10-02-2018, 17:48
Prawa autorskie: ja
Tytuł pozafabularny: Geniusz
„Dobra robota,” mruknął Gunter i nachylił się nad małą roślinką o fioletowych kwiatach. Wśród wysokiej trawy była niemal niewidoczna, lecz węch nigdy go nie mylił. Często przechwalał się, że znalazłby kocimiętkę nawet z zamkniętymi oczami w środku dżungli. Może była to lekka przesada, jednak Gunter rzeczywiście był bardzo sprawnym zielarzem. Okrążył roślinę dookoła, starając się wdychać jak najmniej jej zapachu, chciał na razie zachować jasność umysłu. Nagle wyprostował się i wytężył słuch. Ktoś był w pobliżu i chociaż zasłaniały go rozłożyste akacje, Gunter poczuł wyraźny zapach. Krew. Ta osoba była ranna, a on zajmował się leczeniem. To coś dla niego. Gdzieś niedaleko mogło jednak czaić się niebezpieczeństwo, więc Gunter, ostrożnie rozglądając się dookoła, ruszył powoli w stronę dźwięku. Jego podejrzenia okazały się słuszne – za drzewem leżał skulony lew o ciemnej sierści. Oddychał ciężko i wydawał się być nieprzytomny, jednak kiedy Gunter podszedł bliżej, obcy otworzył oczy. Na pierwszy rzut oka nie było widać na jego ciele ran, jednak trawa wokół była nasiąknięta krwią. „Mogę ci pomóc,” powiedział Gunter, „znam się na leczeniu.” „Nie,” wyszeptał ranny. „Zostaw mnie. Moje dzieci… ”. „Jesteś ranny,” przerwał mu Gunter, „zabieram cię do swojej jaskini. Nie mam czasu na pogawędki o rodzinie.” Ranny nie był w stanie iść o własnych siłach, więc uzdrowiciel złapał jego grzywę w zęby i zaczął ciągnąć za sobą. Całe szczęście, że jaskinia była niedaleko, a obcy ważył niewiele. Czyli nieznajomy jest ojcem. A raczej był. Jeśli lwiątka otrzymały podobne rany, nie było wątpliwości, że tego nie przeżyły.
Gunter pamiętał dobrze swojego ojca. Nie był on silny ani odważny, jego wygląd nie budził strachu – szczupły, o ciemnej, zmierzwionej sierści i inteligentnych, złotych oczach. Hartmut cieszył się jednak poważaniem w całym stadzie, a dla małego Guntera ojciec był niczym bohater. Lwy i inne zwierzęta przychodziły do niego z różnymi problemami – bólem głowy, chorymi zębami, ranami po walce czy katarem, a wtedy tata niczym czarodziej z legend, których słuchał przed snem, wyciągał z woreczka pachnące zioła i przygotowywał mikstury, które radziły sobie nawet z najdziwniejszymi chorobami. Gunter siedział wtedy kilka kroków od ojca i zafascynowany obserwował bez ruchu jego poczynania. Raz zapytał nawet taty czy używa magii, że potrafi pomóc każdemu, kto odwiedzi ich jaskinię. Hartmut roześmiał się wtedy serdecznie i wytłumaczył synkowi, że choć bardzo by chciał, nie włada nadprzyrodzoną mocą, a jedynie korzysta z darów natury, która dba by na świecie istniała równowaga. „Jeżeli istnieje choroba, gdzieś na świecie znajduje się też na nią lekarstwo. – powiedział – Niestety jednak żaden medyk nie jest w stanie poznać wszystkich tajemnic przyrody. Z tego powodu istnieją dolegliwości, których nie można wyleczyć mimo najlepszych chęci.” Mówiąc to, ojciec objął Guntera. „Musisz o tym pamiętać, ponieważ pewnego dnia ty także zostaniesz uzdrowicielem, ale nie uda ci się pomóc każdemu, kto poprosi o twoją pomoc. Takie są zasady natury. Ktoś musi umrzeć, by na jego miejsce mogło powstać nowe życie. Nie zawsze też medyk może uleczyć chorego, kiedy on sam tego nie chce. Jeśli ktoś jest na tyle słaby, że nie potrafi zawalczyć o własne życie, oznacza, że nie zasługuje na nie. Wtedy twoją jedyną rolą jest pozwolić mu umrzeć. Pamiętaj synu, litość jest słabością, a ty musisz być silny.” Gunter rozpłakał się wtedy i powiedział tacie, że kiedy będzie duży na pewno uda mu się znaleźć lekarstwo, które wyleczy każdą chorobę. Hartmut uśmiechnął się tylko i mocniej wtulił lwiątko w swoje futro. „Jesteśmy na miejscu,” wysapał Gunter, kiedy puścił grzywę rannego, pozwalając mu ułożyć się na legowisku. Droga nie była daleka, ale dźwiganie lwa okazało się wyczerpującym zadaniem dla młodego uzdrowiciela. Wreszcie mógł obejrzeć dokładnie nieznajomego. Na jego prawym boku znajdowała się paskudna rana. Widywał już podobne u pechowców, którzy zadzierali ze słoniami. To zdecydowanie był ślad kła, jednak w okolicy nie widywało się słoni. Pochodzenie rany było zagadkowe, jednak nie było czasu się nad nim zastanawiać. Ranny z każdą chwilą słabł, więc trzeba było zatamować krwawienie. Gunter rozejrzał się po jaskini i szybko odnalazł spory kawałek kory akacji oraz łupinę kokosa, w której znajdowały się jej namoczone kwiaty. Zgodnie z zasadą „przezorny zawsze ubezpieczony”, miał zawsze pod ręką ich niewielki zapas. Oderwał pazurami łyko z kory i nasączył je przyniesionym płynem. Następnie obłożył nim bok lwa i docisnął, aby powstrzymać upływ krwi. Musiało to wywołać ból, ponieważ ranny nagle się ocknął i zajęczał. „Nie… moje dzieci…,” wydobył z siebie słaby głos. „Powtarzasz się kolego,” powiedział beznamiętnie Gunter. „Twoje dzieci, matka, ciotki i cała reszta obchodzi mnie dokładnie tak samo, czyli wcale. Mam zamiar cię wyleczyć, a nie plotkować jak staruchy.” Gunter docisnął mocniej opatrunek i ranny z powodu bólu znów pogrążył się w nieświadomości. Uzdrowiciel ułożył się naprzeciwko pacjenta i wlepił w niego wzrok. Zanim użyje ziół musiał poczekać, aż krwawienie ustanie. Nie było sensu ich marnować, gdyby obcy miał umrzeć z wykrwawienia. Gunter westchnął, ułożył łeb wygodnie na przednich łapach i nie mając nic lepszego do roboty pogrążył się we wspomnieniach. Był słoneczny, parny dzień, taki jakich wiele o tej porze roku. Dla Guntera jednak był to najważniejszy dzień w jego krótkim życiu – po raz pierwszy ojciec zabierał go ze sobą na zbiór ziół. Był niezwykle szczęśliwy z tego powodu i już od kilku dni z dumą opowiadał kolegom jakie to odpowiedzialne zadanie. „Zobaczycie, zostanę medykiem jak mój tata!” przechwalał się, „Kto wie, może nawet będę lepszy od niego.” Od wschodu słońca Gunter nie mógł usiedzieć na miejscu i co chwila spoglądał na sawannę, zastanawiając się, jakie nieznane miejsca pokaże mu dzisiaj tata. Takie niezwykłe zioła z pewnością rosną w jakimś niesamowitym miejscu jak z bajki – zastanawiał się – na pewno tata zna tajemnicze zakątki, w których nie był jeszcze żaden inny lew! Dlatego też, kiedy ojciec wreszcie oznajmił, że czas iść, Gunter ruszył dumnie za nim z podniesionym ogonem i głową pełną marzeń. Mimo długiej drogi i upału mały lew nie pokazywał po sobie zmęczenia. Kiedyś będę medykiem, tak jak tata – myślał – muszę pokazać mu, że potrafię poradzić sobie z tym zadaniem, że jestem silny. Z rozmyślań wyrwał go głos ojca. „Spójrz przed siebie,” powiedział. Gunter zaskoczony rozejrzał się dookoła. Znajdowali się na sawannie, wokół rosła zielona trawa, w oddali znajdowało się kilka baobabów. Nie mogli być jeszcze na miejscu. Gdzie są te niezwykłe widoki, gdzie gąszcze wonnych ziół i tajemniczych drzew? Lewek spojrzał zdziwiony na ojca – na co mam patrzeć tato?. Wtedy Hartmut wskazał na kępkę zielonych liści rosnących tuż przed łapami syna, „ta roślina to imbir – nieraz widziałeś już jak podawałem go na przeziębienie lub niestrawność”. „Ale to jest całkiem inna roślina!” powiedział wtedy Gunter, pewny, że tata go nabiera, „tamta jest biała, nie zielona i ma całkiem inny kształt”. „Jeśli chcesz zostać medykiem musisz pamiętać, że często po zewnętrznych objawach nie zawsze można poznać, co dolega komuś w środku,” rzekł Hartmut, „tak samo wiedza o ziołach nie jest prosta i wiele musisz się nauczyć, by odróżnić je od innych roślin”. Wtedy ojciec zaczął kopać w miejscu, gdzie rosła roślina i po chwili wydobył spod ziemi korzenie, które Gunter często widywał wśród jego medykamentów. Tamtego dnia poznał jeszcze wiele roślin – pięknie pachnącą miętę, wysoką akację, barwne kwiaty hibiskusa i mnóstwo innych, których nie zdołał zapamiętać. W czasie kolejnych wypraw coraz lepiej szło mu jednak rozpoznawanie leczniczych roślin, a ojciec, z dumą obserwując postępy Guntera, opowiadał mu o ich właściwościach i zastosowaniach. Z rozmyślań wyrwała go natrętna mucha, która usiadła mu na nosie. Odgonił ją łapą. To zły znak, jeśli do rany zaczynają zlatywać się insekty. Czy sok z akacji nie zadziałał? Gunter wstał i podszedł do chorego. Nadal był nieprzytomny, ale rana zdążyła się już zasklepić. Obwąchał ją uważnie i nie wyczuł zapachu ropy ani rozkładu. To dobrze, nie musiał oczyszczać rany. Znachor skierował się w kąt jaskini, gdzie trzymał zioła, chwycił pęk szałwii, zerwanej poprzedniego dnia i zaniósł do legowiska. Delikatnie zdjął opatrunek, starając się nie wybudzić rannego – pogawędka była ostatnim na co miał teraz ochotę. Następnie, używając pazurów, rozerwał liście szałwii na małe fragmenty i obłożył nimi ranę. Ten zabieg powinien pomóc w gojeniu. Niepokoiła go głębokość rany. Kieł, lub cokolwiek pozostawiło tę dziurę w boku lwa, mógł uszkodzić ciało od środka, a wtedy uzdrowiciel niewiele mógłby już zrobić. Musiał zbadać rannego, lecz potrzebował go przy tym przytomnego. Zdecydował się go na razie nie budzić, ponieważ sen jest bardzo ważny w procesie leczenia i korzystając z wolnej chwili, sam uciął sobie drzemkę. Tę lekcję pamiętał najwyraźniej, nie tylko z powodu bezcennej wiedzy jaką zyskał, ale ponieważ właśnie wtedy poznał najciemniejszą stronę zawodu ojca. W jego pamięci pozostał wyraźny obraz taty wracającego z polowania. Był wieczór, a Gunter bawił się jakimiś kośćmi w progu jaskini, kiedy usłyszał na zewnątrz kroki ojca. W blasku zachodzącego słońca cały świat miał czerwoną barwę, więc początkowo nie zauważył co niesie tata. Pomyślał, że właśnie wrócił z udanego polowania i ucieszył się na myśl o kolacji. Podbiegł wesoło do niego, jednak w miarę jak zbliżał się do taty zaczął dostrzegać coś niepokojącego. Zwolnił, a uśmiech natychmiast opuścił jego twarz. Za to oczy ojca aż błyszczały z radości, jednocześnie nadając jego twarzy przerażający wyraz. Położył ciało ostrożnie na ziemi i spojrzał na syna. „Czas na najważniejszą lekcję. Aby zdobyć umiejętność leczenia ciała, musisz poznać jego działanie, zobaczyć jak pracuje w środku. Podejdź bliżej, zachowujesz się jak tchórz” – rzekł tata, a Gunter posłusznie zrobił kilka kroków do przodu i spojrzał na drżącą istotę na ziemi. To było lwiątko, niewiele starsze od Guntera. Widział przejmujący strach w jego oczach i ranę na karku, która z pewnością była przyczyną, dla której lewek nie mógł poruszać kończynami. Na sierści, gdzie nie jeszcze nie dotarła sącząca się krew, dostrzegł ciemniejsze cętki. Pierwszy raz widział lwa o takiej maści. „On nie jest lwem takim my,” powiedział wtedy ojciec. „To leopon, odrażająca hybryda lwicy i lamparta. Jego życie nie jest nic warte, ale możemy go wykorzystać dla twojego wykształcenia. Chodź za mną, synu,” rzekł Hartmut, chwycił ranne zwierzę za kark i powlókł je do jaskini, a Gunter nie odważywszy się powiedzieć ani słowa, ruszył powoli za nim. „Aaaaaa!” krzyknął ranny, co było niewątpliwym znakiem, że już nie śpi. Gunter wstał powoli, przeciągnął się i głośno ziewnął. Nie głośniej co prawda, niż krzyki obcego, lecz uzdrowiciel wydawał się ich nie słyszeć. Przywykł już do wrzasków chorych przy nastawianiu złamań, amputowaniu kończyn i wielu ciekawych z punktu widzenia medyka czynnościach. Na podstawie głośności krzyku, rozlegającego się teraz w jaskini, oceniał ból odczuwany przez rannego na coś pomiędzy bólem zepsutego zęba, którym ugryzło się właśnie twardą kość, a bólem oka, w który wbiła się niewielka, acz dobrze naostrzona gałązka. Ucieszyła go ta konkluzja, ponieważ oznaczało to, że okład z szałwii złagodził nieco dolegliwość. Wiedział jednocześnie, że za chwilę krzyk nieznajomego podskoczy o kilka pozycji na skali. Musiał go na chwilę uspokoić, więc rozpoczął rozmowę. „Myślę, że czas się przedstawić – nazywam się Gunter, a do ciebie będę mówić Hans.” Nazywał tak wszystkich pacjentów. Zapamiętywanie imienia każdego, kto odwiedzał jego jaskinię było stratą czasu. „A skoro już się znamy Hans, może powiesz mi wreszcie, jak nabawiłeś się tej rany?” zapytał pacjenta. „To… to był guziec,” odpowiedział ranny słabym głosem. Gunter spojrzał z niedowierzaniem na lwa. Jak dorosły samiec mógł dać się tak załatwić świni? „Muszę teraz sprawdzić, czy twoje wewnętrzne organy nie są uszkodzone.” powiedział z uśmiechem na ustach, w końcu dobre nastawienie to podstawa. „Trudno jest to zrobić nie zaglądając do środka, ale nie chcę mieć w mojej jaskini jeszcze więcej bałaganu, dlatego ograniczę się do oględzin zewnętrznych.” Gunter ze zdziwieniem stwierdził, że Hans nie zareagował na jego słowa. Żadnego strachu, grymasu na pysku, nawet się nie odezwał. Może znowu stracił świadomość? Nieważne. Dał radę krzyczeć, a właśnie tego potrzebował w tej chwili uzdrowiciel. „Ważne części ciała są schowane głęboko pod skórą, dlatego aby je zbadać będę zmuszony użyć dużej siły. Jednocześnie prosiłbym cię, abyś był tak uprzejmy i na bieżąco opisywał mi swoje odczucia. Zakładam, że nie posiadasz wiedzy medycznej i nie posługujesz się w tej dziedzinie fachowym słownictwem. Dlatego też akceptowalną formą twojej wypowiedzi będzie modulowanie krzyku w zależności od bólu odczuwanego przy naciskaniu przeze mnie poszczególnych organów.” Znachor spojrzał na pacjenta, lecz ten znów zachowywał się jakby nic nie słyszał. Uznając milczenie za zgodę Gunter zabrał się do pracy. „Guziec,” powtórzył jeszcze z sarkastycznym uśmiechem. Rozmowa z ojcem o zawodzie medyka i śmierci, która jest jego nieodłączną częścią miała wpływ na całe życie Guntera. Nie był już dzieckiem i rozumiał słowa, które usłyszał tamtego dnia w rodzinnej jaskini. Tylko silni zasługują na to żeby żyć. Choć dopiero niedawno został Młodszym Znachorem, miał już okazję spojrzeć w oczy śmierci i przekonał się, że gdy wybierze ona sobie ofiarę, nawet najzdolniejszy medyk nie wyrwie chorego z jej szponów. To była młoda lwica. Ciężarna. Kiedy przyprowadzono ją do Guntera, ledwo stała na nogach, a jej oczy wydawały się zasnute mgłą. Miał przyjąć poród, który już się rozpoczął i nie miał czasu dokładnie zbadać pacjentki. Udało mu się tylko zbić jej gorączkę przy użyciu naparu z akacji i podać napar z melisy na uśmierzenie bólu. Pomimo że przypadek wydawał się beznadziejny, samica urodziła dwójkę zdrowych lwiątek. Jednak nie mógł uznać tego za sukces, ponieważ stan lwicy wciąż się pogarszał. Mimo podawania mikstur i naparów, umarła następnej nocy. Nie czuł jednak wyrzutów sumienia, ani żalu po zmarłej. Wykonał swoje zadanie, ona nie wypełniła swojego, poddając się śmierci. Czy jednak lwica, która mimo że jej życie trzymało się tylko na cienkim włosku, dała życie dwojgu dzieci, mogła nie być silna? Gunter odrzucił tę myśl i przypomniał sobie słowa ojca. Litość jest słabością. Po dwóch dniach ranny lew był już w stanie stanąć o własnych siłach, co oznaczało, że uzdrowiciel zakończył swoją pracę, a ranny mógł opuścić jego jaskinię. Gunter wolałby mieć oko na pacjenta jeszcze przez kilka dni, żeby upewnić się o jego stanie, ale ten nalegał na jak najszybsze zakończenie leczenia. „Musisz pójść ze mną! Musimy uratować moją rodzinę!” gorączkował się. „Obiecałeś mi pomóc!” wyrzucał znachorowi. „Obiecałem i tak zrobiłem,” odpowiedział Gunter, rzucając mu pod nogi kilka pęczek zielonych liści. „Weź, to melisa. Żuj ją kiedy będziesz czuł ból, powinna go złagodzić. I nie zapomnij przemywać tej rany, żeby dobrze się goiła. Wykonałem swoją pracę i nie zrobię dla ciebie nic więcej, musisz radzić sobie sam.” Hans spuścił wzrok. „Rozumiem. Czyli na mnie już czas. Dziękuję za uleczenie, jestem ci winien wdzięczność do końca życia.” Gunter spojrzał w oczy towarzysza, „Nie oczekuję od ciebie wdzięczności. Jesteś moim dłużnikiem i oczekuję zapłaty. Wiesz gdzie mnie znaleźć.” Odwrócił się i ruszył w stronę zagajnika akacji. O ile dobrze pamiętał, czekało tam coś ciekawszego niż ratowanie cudzych rodzin. Nieznajomy stał jeszcze przez chwilę, wpatrując się w uzdrowiciela, po czym odszedł w drugą stronę. |
|||
|
Mistrz Gry Mistrz Gry Płeć:Samiec Liczba postów:1,683 Dołączył:Cze 2012 STATYSTYKI
Życie: 0
Siła: Zręczność: Spostrzegawczość: |
11-02-2018, 01:37
Tytuł przyznany, proszę pamiętać o napisaniu odpowiedniego posta w spisie medykamentów znachorów: http://pbf.krollew.pl/showthread.php?tid=2346
|
|||
|
|
Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości