Tygodniowy bonus +5 opali Otrzymuje Warsir!
|
|
Drzewo genealogiczne
Okres zbioru (1 porcja):
Cis pospolity
Wulkan Burgess Shale, Ognisty Las, Źródło Życia |
Pogoda
|
Postać miesiąca:
Sierpień Naiwny, strachliwy i delikatny. Lwie dziecko zagubione pośród sawanny, odnalazło ciepło rodziny w śnieżnym Cesarstwie choć niedawno spotkał nieświadomie prawdziwego ojca.
|
Cytat września
Nadesłany przez Vasanti Vei
Stężenie fanatyków księżyca na poziomie zerowym kazało mu się zastanowić, czy przypadkiem nie zabłądził.
~ Gunter, Wodospad w Ognistym Lesie
|
Azim Konto zawieszone Gatunek:Lew Afrykański Płeć:Samiec Wiek:Młodzik Znamiona:1/4 Liczba postów:192 Dołączył:Mar 2016 STATYSTYKI
Życie: 100
Siła: 62 Zręczność: 52 Spostrzegawczość: 56 Doświadczenie: 55 |
09-06-2017, 11:23
Prawa autorskie: Ja
Potwierdzenie ze strony brata jego wcześniejszych słów, jeszcze bardziej go wzburzyło, choć też zabolało gdzieś w środku. Na ryk brata, napiął mięśnie, jak gdyby chciał skoczyć ku niemu, nie chciał, próbował go sprowokować, koniecznie chcąc by ten zaatakował pierwszy, kusiło go by zostać obrońcą rodziny, a gdyby Asura pierwszy się na niego rzucił tak właśnie by się stało w oczach innych, czy nie? Wtem wszystko przerwała Nymeri, nieco się rozluźnił gdy jego siostra była obok, nie przyznałby się nawet że się bał, nie tyle Asury, co pierwszej walki w swoim życiu, ale był gotów, chciał to zrobić. Wahał się jeszcze przez chwilę, ton w jakim wypowiedziała prośbę Nymeri jakoś go przekonał, przytaknął, nadal w złości przypatrując się bratu, już miał się wycofać, ale nie zdążył, rozproszyła go Ua, o której przez te wszystkie emocje już dawno zapomniał.
- Dokąd idziesz?! - krzyknął za nią, wyraźnie zawiedziony i zezłoszczony, słysząc jej płacz pomyślał że chodziło jej w tym momencie o Asure, wyrzucili go ze stada, a ona się tym przejęła, czerwonooki usiadł naburmuszony tam gdzie stał, przecież był pewny że lubi go bardziej niż jego brata. Nie zamierzał nawet ruszyć w ślad Uy, nie zdawał sobie sprawy że przyczyna jej ucieczki była zgoła inna. Przez to wszystko nie zauważył że jego mama jest już przy jego bracie, jej słowa wprawiły go w osłupienie, ona wcale nie była zła na Asure, tłumaczyła się przed nim, a chyba nie powinna? Nagle Azim zdał sobie sprawę jak bezsensownie się zachował, przecież sam, może nie tak mocno, ale był przez chwilę zły na mamę, a teraz przez to wszystko stracił brata, teraz gdy go zrozumiał zamiast się złościć, czuł się podle, ale już chyba było na wszystko za późno, przynajmniej dla niego, nie zamierzał upokorzyć się i przepraszać Asury, trudno, stało się, źle się z tym czuł, ale postanowił to jakoś przeboleć, zostali wrogami, trudno, w końcu Asura też miał w tym winę. Zbliżył się do cioci Samiyi: - Zaczniemy już to święto? - zapytał z lekka nerwowy, z wyraźną niecierpliwością, chciał już mieć to z głowy i po prostu sobie pójść, pobyć samemu, ochłonąć. To miał być najlepszy dzień w jego życiu, a tym czasem jak na razie wolał by ten wieczór już dobiegł końca. |
|||
|
Zbanowany Gatunek:Lew Płeć:Samica Wiek:12 miesięcy Znamiona:1/4 Tytuł fabularny:Uczennica Medyka Liczba postów:139 Dołączył:Kwi 2016 STATYSTYKI
Życie: 0
Siła: 38 Zręczność: 41 Spostrzegawczość: 41 Doświadczenie: 30 |
09-06-2017, 15:58
Prawa autorskie: DestinyBlue / Lioden
Kiwnęła mamie, gdy ta przytuliła ją, cieszyła się że tak się o nią troszczyła, lecz jej myśli były teraz skierowane tylko ku jednemu lwu. Gdy już siedziała przy bracie dosłyszała słowa kapłanki, spodziewała się tego, to co zrobił było dla stada niewybaczalne, lecz nadal gdzieś w środku liczyła że dadzą mu ostatnią szansę, że jakoś go naprostuje, zawsze to robiła, pilnowała na wykładach ciotki, razem się bawili, wszystko się zmieniło gdy zaczęła uczyć się na medyka... może to był błąd? Przez chęć poszerzania swej wiedzy właśnie traciła brata. Uśmiechnęła się lekko gdy zlizał jej nieco krwi, czemu musiał być taki uparty, nie chciała go tracić. -Asura...- rzuciła krótko tłumiąc płacz, wiedziała co miało nadejść, lecz nie chciała dopuścić do siebie tej myśli, nie chciała pogodzić się z prawdą. Nagle podeszła mama, starała się przytulać Asurę, choć nakrapiana wiedziała, że to tylko pogorszy sytuację. Nienawidził jej, miłość na siłę nigdy nie ma racji bytu, żeby coś odzyskać po stracie trzeba czasu i liczyła, że właśnie to pomoże jej bratu, czas. Słysząc kolejne słowa kapłanki coś w sercu ją ukuło, w końcu usłyszała to, czego nie chciała, to wszystko stało się takie realne, do tego słowa Asury, nie mogła już dłużej wytrzymać, łzy poleciały po jej policzkach, dodatkowo zranione oko ją solidnie zapiekło, lecz w tym momencie ledwie to poczuła, pewnie dopiero gdy ochłonie poczuje ból w oku. Więcej się nie odezwała, nie potrafiła, cała się trzęsła. Tyle czasu pilnowała rodzeństwa, starła się by trzymali się w kupie, brała na siebie duże brzemię a teraz to wszystko poszło na marne, straciła ukochanego brata. To nie tak że nie kochała pozostałego rodzeństwa, oczywiście że tak, lecz to właśnie z Asurą miała największą więź.
|
|||
|
Samiya Niezłomna | Kapłanka Gatunek:Serwal Płeć:Samica Wiek:Dorosła Znamiona:4/4 Tytuł fabularny:Medyk / Młodszy Szaman Liczba postów:2,003 Dołączył:Gru 2012 STATYSTYKI
Życie: 100
Siła: 50 Zręczność: 70 Spostrzegawczość: 67 Doświadczenie: 15 |
15-06-2017, 22:22
Prawa autorskie: Owlyblue (Ghalib) / LeftDuality
Tytuł pozafabularny: VIP / Maskotka Felki / Mistrz Cytatów
Dostrzegła uśmiech Sadie skierowany w jej stronę, i gdyby nie napięta sytuacja, odpowiedziałaby jej tym samym. Obecnie jednak potrafiła się zdobyć tylko na to, by w jej oczach pojawiło się nieco więcej ciepła, by maska neutralności i stanowczości zmiękła na chwilę. Skinęła lwicy łbem.
Lecz znów jej pysk stał się chłodny, gdy odprowadziła wzrokiem umykającego Asurę. Wydawałoby się, że zupełnie jej to nie poruszyło, że stało się właśnie tak, jak sobie życzyła - tak, jak być powinno. A jeżeli już ktokolwiek cokolwiek by dostrzegł - byłoby to niemal niezauważalne westchnięcie, niby ulgi. Wypłacze się później, skrywając pysk w klatce piersiowej Firraela, najbezpieczniejszym dla niej miejscu. Spojrzała na Sirisę, po czym wzruszyła barkami. - Rób co chcesz, nie mogę ci zabronić spotykać się z nim. Tylko niech nie wchodzi na nasze tereny. Przymknęła lekko ślepia, gdy i Azim się do niej zbliżył. Zacząć święto... Cóż, technicznie rzecz biorąc, święto już się zaczęło. Wielka szkoda, że Asura zupełnie spartaczył atmosferę swoim zachowaniem. To tylko ją utwierdzało w przekonaniu, że nie było dla niego miejsca w stadzie, lecz... Lecz żal jej było tego, co za sobą pozostawił. Ale domyślała się, o co chodziło konkretnie Azimowi. Dopiero teraz zdecydowała się w końcu ruszyć z miejsca. Czas ogarnąć tę imprezę, czas naprawić to, co się popsuło. Podeszła do Azima i otarła łbem o jego pysk. - Jeszcze chwila, dobrze? - uśmiechnęła się do niego. Wreszcie z jej pyska zniknął tak niecodzienny chłód i powaga, wreszcie w zielonych ślepiach znów pojawił się ciepły błysk. Nie czekając na odpowiedź młodziaka, ruszyła ku Nymeri i Sadie. Córce i matce. Podeszła do Nymeri, bezpardonowo wyciągając pysk i przyglądając się z bliska zadrapaniu tak blisko jej oka. Z zaniepokojeniem sprawdzała, czy przypadkiem różowe ślepie nie zostało uszkodzone, lecz mogła odetchnąć z ulgą. Jej uczennica będzie widziała. Objęła nakrapianą łapą, przytulając ją, i sięgnęła językiem do zadrapania, czyszcząc je dokładnie. Jednocześnie z jej piersi wydobywało się uspokajające mruczenie - serwale mogły pochwalić się tą umiejętnością, której lwom brakowało. Trwało to chwilę, lecz po tym odstąpiła młodej, by spojrzeć z powagą na morskooką. - Sadie - zwróciła się do niej, i choć teraz już w jej obliczu nie było tego chłodu co wcześniej, nie była to ta sama, radosna, optymistyczna cętkowana, z którą beżowa miała do czynienia wcześniej. - Widzisz, jak wiele złego stało się przez twoje odejście - poruszyła lekko łbem, jakby wskazując na rozemocjonowaną Nymeri, na Azima, na puste miejsce po Asurze. - Jednak kim jestem, by oddzielać dzieci od matki? Poruszyła ogonem i zamilkła na moment. Nie miała wątpliwości, że miejsce tych młodych - cóż, przynajmniej części - jest tutaj. Byli jej podopiecznymi, kochała ich niczym prawdziwych siostrzeńców, jakby byli jej biologiczną rodziną. I chyba też nosiła w sobie część ich żalu, spowodowanego utratą matki, żalu skierowanego właśnie do tej morskookiej lwicy stojącej przed nią. Lecz głupotą byłoby uczepienie się tego żalu, trwaniu w sytuacji, która sprawiła im wszystkim ból - tym razem z własnej woli. - Więc napraw swe błędy, i czyń, tak jak powinnaś. Twoje miejsce - wasze miejsce jest tutaj, w stadzie Srebrnego Księżyca. W końcu uśmiech pojawił się na jej pysku, choć była w nim nuta goryczy. Mimo to, nie było wątpliwości, że Samiya istotnie cieszy się z jej obecności tutaj, choć mogła przecież jej wypominać te wszystkie błędy, jakie popełniła. - Witaj ponownie pośród swoich. - skinęła jej łbem, ostatecznie zatwierdzając swą decyzję. Sweet Crescent Moon, up in the sky
Won't you sing your song to Earth as she passes by?
Your sweetest silver melody, a rhythm and a ryme
A lullaby of pleasant dreams as you make your climb.
Send the forests off to bed, the mountains tuck in tight
Rock the ocean gently, and the deserts kiss goodnight.
Sweet Crescent Moon, up in the sky
You sing your song so sweetly after sunshine passes by.
|
|||
|
Sadie Konto zawieszone Gatunek:Lew Płeć:Samica Wiek:Młoda dorosła Liczba postów:291 Dołączył:Maj 2013 STATYSTYKI
Życie: 100
Siła: 64 Zręczność: 76 Spostrzegawczość: 70 Doświadczenie: 40 |
01-07-2017, 08:34
Prawa autorskie: Lineart - Malaika4 - kolor - ja/witam (DeviantART) | The Fray
Dla Sadie były to z pewnością straszne słowa. Czuła, jak ciernie jej własnych błędów z wolna oplatają się wokół jej serca, a spojrzenie turkusowych oczy z wolna gaśnie. Drobne odłamki rozbitego lustra przeszłości wbijały się ostrymi kantami w jej serce boleśnie. Patrzyła za Asurą. Jak odchodzi jej dziecko, które... Jej kochany syn, który... Smoliste wargi zadrgały. Sadie zwiesiła nieco łeb, a mięśnie pod skórą wyraźnie się napięły w dziwnym nagłym stresie. Przełknęła ślinę i machnęła ogonem. "Może ty nie masz matki Asura. Ale ja nadal mam syna..." rzuciła w myślach i z wolna podniosła pysk, aby spojrzeć na Samiyę, której głos dobiegł jej czekoladowych uszu. Zastrzygła jednym i przechyliła łeb, po czym te same czekoladowe uszka złożyły się w pewnej pokorze i wstydzie jaki ją ogarnął.
- Zdaję sobie sprawę ze szkód jakie uczyniłam swoim odejściem. Mogę mieć jedynie nadzieję, że kiedyś zostanie mi to wszystko wybaczone. - odparła z lekkim uśmiechem i pokłoniła się Kapłance. - Dziękuję za tę nową szansę. Z pewnością dobrze ją wykorzystam i nie zmarnuję po raz kolejny. - dodała. Słowa kapłanki dodały jej nieco otuchy w tym smutnym dniu. Witaj ponownie pośród swoich, Sadie. Jak gdyby nigdy nie zniknęła. A jednak... Zmusiła swoje zesztywniałe cielsko do ruchu i zajęła miejsce tuż obok swoich dzieci. Sadie doskonale wiedziała, że przed nią najtrudniejsza próba. Musi odzyskać zaufanie stada, a przede wszystkim swoich już nie takich maluchów. Dzieci rozumiały coraz więcej. Były starsze. Inteligentniejsze. Nie mogła więcej kłamać. Chociaż zastanawiała się jak im powiedzieć o ojcu, który po prostu zniknął. Szukała go wystarczająco długo. Już dość. Teraz musi być tutaj dla nich. Pokazać im, że chociaż jedno z ich rodziców interesuje się ich przyszłością.
Be still and know that I'm with you
Be still and know I am. |
|||
|
Samiya Niezłomna | Kapłanka Gatunek:Serwal Płeć:Samica Wiek:Dorosła Znamiona:4/4 Tytuł fabularny:Medyk / Młodszy Szaman Liczba postów:2,003 Dołączył:Gru 2012 STATYSTYKI
Życie: 100
Siła: 50 Zręczność: 70 Spostrzegawczość: 67 Doświadczenie: 15 |
01-07-2017, 23:33
Prawa autorskie: Owlyblue (Ghalib) / LeftDuality
Tytuł pozafabularny: VIP / Maskotka Felki / Mistrz Cytatów
/suaby post
Jeszcze raz skinęła łbem, a jej uśmiech stał się nieco łagodniejszy. Przyjęła słowa Sadie do wiadomości, lecz w jej zielonych ślepiach kryła się wyraźna wiadomość, że Samiya je zapamięta. I jeżeli turkusowooka je złamie... Niech lepiej się nie pokazuje ponownie. Odwróciła się, by spojrzeć przelotnie na kapłankę i na resztę zebranych. Odetchnęła głęboko. Czas przejść do sedna, do tego, co dziś najważniejsze. - Teraz wszystkie lwiątka, które ukończyły już rok życia, powinny oficjalnie zadecydować, czy chcą zostać w naszym stadzie, by stać się jego prawdziwymi członkami - szkolić, uczyć i być wychowywanym w wierze w Księżyc, by za kolejny rok zostać zupełnie pełnoprawnymi członkami. - odezwała się głośno. - Nymeri, Azim, Sirisa, Night. - wywołała wszystkie lwiątka, które były teraz obecne na spotkaniu. Normalnie powinny pewnie jakoś ładnie się ustawić, lecz teraz i tak większość z nich warowała przy matce, co nieco upraszczało sprawę. Skinęła im łbem, na znak, że to już ten czas. - Wiecie, z czym to się wiąże. Jeżeli zechcecie odejść, jedyną konsekwencją będzie to, że nie będziecie już mile widziani na ziemiach stada. Sweet Crescent Moon, up in the sky
Won't you sing your song to Earth as she passes by?
Your sweetest silver melody, a rhythm and a ryme
A lullaby of pleasant dreams as you make your climb.
Send the forests off to bed, the mountains tuck in tight
Rock the ocean gently, and the deserts kiss goodnight.
Sweet Crescent Moon, up in the sky
You sing your song so sweetly after sunshine passes by.
|
|||
|
Zbanowany Gatunek:Lew Płeć:Samica Wiek:12 miesięcy Znamiona:1/4 Tytuł fabularny:Uczennica Medyka Liczba postów:139 Dołączył:Kwi 2016 STATYSTYKI
Życie: 0
Siła: 38 Zręczność: 41 Spostrzegawczość: 41 Doświadczenie: 30 |
03-07-2017, 11:47
Prawa autorskie: DestinyBlue / Lioden
/a tam suaby, raczej konkretny
Cieszyła się że ciotka postanowiła podejść, pomóc jej oczyścić ranę ale również i uspokoić ją nieco, co było w tym momencie ogromnie trudne, nadal nie mogła pojąć, jak mogło się to wszystko tak potoczyć, cała ta agresja Asury, przecież mama wróciła, chciała się nimi zająć, czy to coś złego? Nakrapiana starała się uspokoić oddech, wsłuchując się w mruczenie serwalki, była jej ogromnie wdzięczna. Powoli się uspokajała, lecz nie zupełnie, nadal czuła jak jej serce krwawiło, a gdy ciotka odeszła poczuła również pieczenie rany przy oku. Miała tylko nadzieję że brat postanowi kiedyś się z nią jakoś porozumieć, że nie będzie miał wyrzutów sumienia za tą ranę, Nymeri przynajmniej nie miała. Zranione oko pozostawiła zamknięte, patrzyła jedynie tym morskim, lecz chciała wiedzieć co będzie z jej mamą, siedziała więc i słuchała uważnie, nadal czasem trzęsąc się z tego wszystkiego. Za dużo emocji, ona również najchętniej udałaby się do jakiejś jaskini, zaszyła się w samotności. Jeszcze nigdy tak nie miała. Na szczęście Sadie mogła zostać w stadzie, przynajmniej będzie miała do kogo pójść, ciotka teraz pewnie będzie miała sporo obowiązków, zresztą chciała nadrobić zaległości. W końcu usłyszała również te słowa, na które czekała przez całe święto, których bała się od kilku miesięcy, teraz jednak doskonale wiedziała, co powinna zrobić. Wzięła głęboki wdech, wstała i podeszła bliżej, będzie miała czas by pobyć z mamą, teraz powinna stanąć jak należy, bądź co bądź było to święte miejsce. -Kapłanko, pragnę zostać w stadzie, nadal się uczyć wiary w Księżyc, szkolić się i doskonalić, bym mogła za rok stanąć nie tylko jako pełnoprawny członek, ale i jako kolejny medyk.- odpowiedziała głośno, stojąc i patrząc jednym, morskim okiem, na kapłanki. Wiedziała czego chciała, teraz musiała tylko ciężko na to pracować, lecz nie było to problemem, wręcz przeciwnie, chciała jakoś zająć myśli by nie wracać do brata. |
|||
|
Amai Wtajemniczony Gatunek:lew Płeć:Samica Wiek:młoda dorosła Znamiona:1/4 Liczba postów:306 Dołączył:Sty 2014 STATYSTYKI
Życie: 100
Siła: 65 Zręczność: 87 Spostrzegawczość: 60 Doświadczenie: 20 |
03-07-2017, 13:19
Prawa autorskie: ja
Amai przyglądała się wywoływanym i lekko uśmiechała. One nie miała tak lekko, a może i nawet będzie gorzej. Wszak już chyba jedną osobę właśnie wywalili, a co z nią? Nawet znamienia nie ma więc co to za problem. Chociaż pewnie wtedy poszła by wypłakać się gdzieś i zrobiła coś głupiego, bo jak żyć bez takiego stada? Spojrzała na Samiye i westchnęła cicho, ta to ma szczęście i wszystko czego jej brak, zazdrościła jej, No może po za odpowiedzialnością za stado bo to zbyt duży zbiór indywiduów. Ciekawiło ją czy cokolwiek z nią zrobią, a może już dawno postanowili ją olać i traktować jak powietrze które czasem może porobić za straszaka przed drobniejszymi od niej kotami...
|
|||
|
Shaka Konto zawieszone Gatunek:Lew Płeć:Samiec Wiek:Dorosły Znamiona:4/4 Liczba postów:257 Dołączył:Cze 2013 STATYSTYKI
Życie: 100
Siła: 74 Zręczność: 65 Spostrzegawczość: 71 Doświadczenie: 60 |
04-07-2017, 02:02
Prawa autorskie: ~Ki-Re/~Onalew
Na horyzoncie pojawił się ciemnosierstny lew z śnieżnobiałą grzywąc, idąc z nisko uniesionym łbem. Przemierzał już tereny Księżyca od jakiegoś czasu i jako że nie spotkał żadnych członków stada po drodze podejrzewał, że wszyscy zebrali się tutaj. W końcu przez tak długi czas był tutaj, wiedział o świętach i tym wszystkim.
Serce waliło mu jak ogłupiałe, z podekscytowania, ale i ze zdenerwowania. Kłamałby, gdyby powiedział, że się nie boi. Tym bardziej wizja powrotu i natychmiastowego spotkania z całym stadem średnio mu się podobała. Nie chodziło w tym jednak o niego. Z jego pyska wisiała mała, szara, puchata kulka, która była dla niego w tej chwili najważniejsza na całym świecie. Cillian mógł poczuć, że ojciec stał się bardziej poważny, odkąd przekroczyli granice Srebrnego Księżyca. Nie odzywał się praktycznie wcale, a jeśli musiał, jego odpowiedzi były krótkie i dość wymijające. Kiedy też zauważył grupę członków stada w oddali, zacisnął nieco mocniej zęby, ale nie na tyle, żeby młodego to zabolało. Jeśli teraz ktoś na niego spojrzał, mógłby go wcale nie poznać z daleka, gdyby nie charakterystyczna grzywa. Wcześniej dobrze umięśniony, rosły lew teraz był mizernej budowy, z widocznymi kośćmi. Grzywa też wydawała się teraz być znacznie rzadsza, a oczy nie tak lśniące i pełne pewności siebie, jak kiedyś. Tego nie można było jednak powiedzieć o jego synu, który był dobrze zadbany, z piękną, lśniącą sierścią. Ogon lwa nerwowo uderzał o jego tylne łapy. Kiedy zbliżył się na tyle, aby móc rozpoznać pojedyncze kształty, uniósł nieco uszy, zauważając Sadie. Zatrzymał się i delikatnie wypuścił Cilliana, aby mógł pobiec do matki. Jej obecność i samemu Shace dodała znacznie otuchy. Zauważył wyraz jej pyska, przez co zaczął się zastanawiać, co mogło tu zajść przed jego przybyciem, cieszył się jednak, że ją tu zastał. Tak, jak planowali. Mniej więcej. Uśmiechnął się blado w jej stronę, próbując złapać jej spojrzenie. Po tym spojrzał przed siebie i uniósł wyżej łeb, zbliżając się do reszty stada. Poznawał roczne już dzieciaki Sadie, które poznał, gdy były jeszcze małymi lwiątkami. Zauważył również Serret oraz trochę zupełnie nieznanych mu osób. Dostrzegł i Samiyę, a na jego pysku ponownie pojawił się uśmiech, kiedy zobaczył, jak wyrosła. Wyglądało też na to, że dzierżyła teraz jakąś wyższą rangę, czyżby została kapłanką, że tak wszyscy się wokół niej tłoczyli? Obok niej dostrzegł też ślepego złotokota, którego w ogóle nie kojarzył. Była też i ona, białowłosa kapłanka, która wyglądała, jakby się nie zmieniła ani trochę przez te wszystkie lata. Chyba tylko dla Ines czas stał w miejscu, chociaż nie był pewny czy to było dobrą rzeczą. Dla samej najwyższej kapłanki czy też dla niego. Wydawała mu się taka zmęczona tym wszystkim, jeszcze bardziej, niż poprzednio. - Niech Księżyc oświetla Waszą drogę. - powiedział cicho, nie chcąc przerywać uroczystości. Nie wypadało mu jednak stać tak z boku bez słowa, jak jakiś intruz. W sumie to był intruzem, stał się nim, odkąd był zmuszony opuścić te tereny i doskonale o tym wiedział. Nie wiedział jednak, jak bardzo tęsnił za tym stadem i jego terenami. W jego oczach można było dostrzec iskierkę radości, wymieszaną ze smutkiem. Teraz najważniejsze było dla niego dobro syna. Wiedział, że nie powinni tak naprawdę go przyjmować do stada, znał zasady w nim panujące, i to doskonale. Aby tylko Sadie i Cillian mogli dostać szansę... To by mu wystarczało. |
|||
|
Lerato Konto zawieszone Gatunek:Lew Płeć:Samiec Wiek:Młodzik Liczba postów:57 Dołączył:Mar 2016 STATYSTYKI
Życie: 0
Siła: 70 Zręczność: 60 Spostrzegawczość: 40 Doświadczenie: 10 |
04-07-2017, 15:24
Prawa autorskie: Lioden
Po długiej nieobecności Lerato w końcu postanowił wyjść z ukrycia i pokazać się stadu, które ostatnimi czasy omijał, zajęty treningami i samodoskonaleniem się.
Zmęczony i z lekka podenerwowany skierował się w miejsce, w którym od czasu do czasu zbierało się całe stado. Znów zniknął na tyle czasu... Jak zostanie odebrany? I najważniejsze... Co powinien teraz zrobić? Zostać w stadzie, czy je opuścić...? Może ktoś mu doradzi... Chociaż szczerze mówiąc, wątpił w to... Zamyślony wyłonił się spomiędzy jakichś drzew i ruszył w stronę całego zebranego w grupę stada. Na początku dostrzegł Samiyę, potem matkę, potem rodzeństwo... Zadecydował, że na sam początek przywita się z Sadie. Podszedł więc do niej bardzo powoli i bardzo ostrożnie otarł się o jej ramię w geście przywitania się z nią. -Cześć, mamo...- Powiedział niemrawo trochę obawiając się jej reakcji na jego przybycie. Chcąc ominąć jej być może karcące spojrzenie popatrzył w stronę Nymeri, która właśnie dała Sami swoją odpowiedź odnośnie zostania w stadzie. Lerato skulił po sobie uszy, wpatrując się w siostrę z nadzieją, że i ona również go zaraz ujrzy. |
|||
|
Azim Konto zawieszone Gatunek:Lew Afrykański Płeć:Samiec Wiek:Młodzik Znamiona:1/4 Liczba postów:192 Dołączył:Mar 2016 STATYSTYKI
Życie: 100
Siła: 62 Zręczność: 52 Spostrzegawczość: 56 Doświadczenie: 55 |
04-07-2017, 15:37
Prawa autorskie: Ja
Przytaknął na słowa cioci z nikłym uśmiechem, jej gest nieco go uspokoił, mimo że wolał już mieć to za sobą to postanowił zaczekać, wodząc wzrokiem za ciocią. Nigdy nie pomyślałby że właśnie tak przebiegnie ten oczekiwany długo przez niego dzień. Zupełnie nie tak to sobie wyobrażał. Wciąż myślał o tym co wydarzyło się przed chwilą, o swoim konflikcie z bratem. Na szczęście jego mama została z powrotem przyjęta do stada, ucieszyłby się z tego nieco bardziej niż tylko niemrawo się uśmiechając, jak i ze słów Kapłanki, które napawały go dumą bycia tutaj, bycia jednym z księżycowych. Kiedy mama siadła obok niego i sióstr, popatrzył na nią tak jakby chciał powiedzieć że już jej wybaczył. Szybko skupił swoją uwagę na cioci, gdy ta zaczęła mówić, sam nie wiedział co teraz czuł, może to stres, a może ekscytacja? Tak jakby przepełniały go te oba uczucia na raz. Podniósł się, czekając na swoją kolej, pierwsza wywołana została Nymeri i pierwsza też podeszła, samczyk mógł się w tym czasie przygotować, ułożyć jeszcze raz swoje słowa w głowie by brzmiały jak najdumniej. Nie spodziewał się że tak szybko wróci mu chęć bycia w centrum uwagi, okazja by mieć swoje pięć minut. Ten moment był dla niego tak ważny że na razie odsunął swoje troski w cień, w dodatku odzyskał mamę, miał się dla kogo starać. Chciał żeby ta chwila była czymś wielkim. Podszedł dumnie do Kapłanek, ustawiając się bokiem z dumnie wypiętą piersią, by mógł też mówić do stada. Przybrał najpoważniejszą minę jaką był w stanie, mimo że na jego pyszczek wkradał się wyraz dumy i lekki uśmiech, w chwilowym jeszcze wahaniu. W końcu zobaczył jak dużo tu było osób. Ale stres szybko mu minął, a zaczęła przeważać ekscytacja, wreszcie miał okazje by go zapamiętano, był pewien że każdemu spodobają się jego słowa, nie miał wątpliwości, jeszcze przed świętem skrupulatnie układał je w głowie, tak bardzo chciał się popisać.
- Ja Azim, pragnę tu zostać z wami, wiernymi wyznawcami Księżyca - wydawało się że właśnie skończył, ale jedynie przerwał żeby przypomnieć sobie kolejną wypowiedź zaplanowaną w łebku: - I zgłębiać moją wiarę w nasz potężny Księżyc, który świeci nam jasno na niebie i ja pragnę stać dumnie w tym świetle żeby On, moja rodzina, stado i wszyscy byli ze mnie dumni... - urwał by nieco zaczerpnąć powietrza, ale głównym powodem było przybycie obcego lwa z lwiątkiem w pysku, trochę się zawiódł, miał przez chwilę nadzieje że będzie to Haki, szkoda że go tutaj z nim nie było, chyba tylko jego tu brakowało, no i Uy, i jego brata Asury, odczuł lekki żal na tę myśl, gdy nagle dostrzegł Lerato, ucieszył się na jego powrót, długo go już nie widział. Szybko z powrotem wrócił do mówienia, nie chcąc by uznali że to już koniec jego wypowiedzi: - Dzielny i odważny jak Simba będę bronił naszej wiary i stada, i nigdy, przenigdy go nie zdradzę, bo tutaj mój dom, i moja rodzina, i Księżyc - zakończył zadowolony z siebie, wcześniej patrząc raz na stado, raz na Kapłanki, z końcowymi słowami wrócił do nich wzrokiem, głównie do cioci, bo ta z nich dwóch była mu najbliższa, Kapłankę Ines znał trochę zbyt słabo, bardziej z widzenia. Odwrócił się przodem do nich, czekając niecierpliwie aż wreszcie dostanie swoje upragnione znamię. |
|||
|
Cilian Konto zawieszone Gatunek:Lew. Płeć:Samiec Wiek:3 miesiące Liczba postów:6 Dołączył:Mar 2016 STATYSTYKI
Życie: 0
Siła: 5 Zręczność: 5 Spostrzegawczość: 5 |
05-07-2017, 00:53
Prawa autorskie: Bluekillerdonkey, Cyń, Fel.
TYMCZASEM. Szary lewek z wielce naburmuszoną miną obserwował jak świat mu płynnie i łagodnie skacze przed oczyma, gdy duży lew czynił kolejne kroki, które wprawiały też w ruch jego sylwetkę, a co za tym idzie ciągle zmieniało się ułożenie pyska Shaki, więc i położenie Ciliana względem podłoża. Czemu naburmuszony, zapytacie? Ponieważ wielkim marzeniem młodego lewka była nieskrępowana eksploracja wielkich terenów, dreptanie obok Shaki z dumnie uniesionym łepkiem i tylkanie wszystkiego co się rusza, no bo jak inaczej! Tyle kolorów, barw, śmiesznie skaczących dziwnych żyjątek. I mrówki, zwłaszcza mrówki były fascynujące i nieraz Shaka musiał uważać na syna, gdy ten zafascynowany maszerującymi w jednej linii owadami chciał być jak one i z pyszczkiem przy ziemi podążał za nimi. Ale nie, duży lew musiał go wziąć w pysk, odbierając mu cały smak ekscytującej podróży. A. On. Chciał. SAM! Toteż wielce oburzony Cilianek z dziecięcą, ciętą i zachmurzoną miną obserwował cały świat, bo była to jedyna atrakcja na którą mu pozwolono tej nuuuudnej podróży i tylko od czasu do czasu z niezadowoleniem burczał pod nosem.
Nagle coś jakby się zmieniło. Coś w powietrzu, ale nie był w stanie powiedzieć konkretnie co. Kociak zamlaskał, jakby próbował skubnąć jęzorkiem nieco tej innej atmosfery jaka się wytworzyła. Nie do końca mógł określić co, ale chyba coś zaraz powinno się stać. Chyba. Miał nadzieję. W innym przypadku będzie skazany na kolejne nudne i bezproduktywne chwile kołysząc się w pysku ojca. Mięli jeden kamyk, kolejny, i jeszcze źdźbło trawki, i jeszcze jakiegoś dziwnego robaka z czarnym pancerzem iskrzącym mu w słońcu, aż tu nagle Cilian zauważył jakieś dziwne zgromadzenie pośrodku tych Równin Nudy, jak je ochrzcił na szybko w swoich myślach. Co prawda jeszcze nie do końca rozumiał znaczenie słowa "równina", ale brzmiało dobrze! Przybliżyli się do kolorowej zgrai, a im bliżej byli tym młody lew czuł się bardziej niepewnie. Nawet nie starał się jakoś im przypatrywać, bo naturalną ciekawość Ciliana zabijało w nim uczucie strachu przed obcymi. W końcu stanęli, a Shaka wypuścił z pyska syna, przywracając mu wolność, co sprawiło, że malcowi serce zamarło. W tym momencie Cili wolał wrócić do bycia niesionym przez dużego lwa, bo tam przynajmniej czuł się bezpiecznie. W takich okolicznościach przyrody, nie mogł być dłużej naburmuszony na ojca, tylko momentalnie przyległ do jednej z jego łap. Zatapiając pyszczek w jego futerku, tak aby nic nie widział. - Tato... - wychlipał lewek chyba najlepiej sobie znane słowo i jedyne, które mu w tym momencie przychodziło do głowy.
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 05-07-2017, 13:22 przez Cilian.)
|
|||
|
Samiya Niezłomna | Kapłanka Gatunek:Serwal Płeć:Samica Wiek:Dorosła Znamiona:4/4 Tytuł fabularny:Medyk / Młodszy Szaman Liczba postów:2,003 Dołączył:Gru 2012 STATYSTYKI
Życie: 100
Siła: 50 Zręczność: 70 Spostrzegawczość: 67 Doświadczenie: 15 |
05-07-2017, 10:30
Prawa autorskie: Owlyblue (Ghalib) / LeftDuality
Tytuł pozafabularny: VIP / Maskotka Felki / Mistrz Cytatów
//UWAGA, POST EDYTOWANY
to jest jakiś żart :v sorry, ale czekałam na odpowiedź, jakąkolwiek, jak na razie 23 dni. Więcej nie będę, bo to stopuje fabułę całego stada i wprowadza od cholery zamieszania. // Gdy wywołane przez nią lwiątka poruszyły się, Samiya dała im chwilę na zebranie myśli, i sięgnęła po miskę ze specjalnym, niezwykle trwałym barwnikiem do znamion. Był czarny niczym noc, lecz roztaczał wokół siebie mocną woń kwiatów. Tylko tego potrzebowała w tej chwili. Następnie wyprostowała się, i z delikatnym uśmiechem malującym się na pysku, wysłuchała najpierw Azima. Cień uśmiechu zagościł w kącikach jej ust, gdy powstrzymywała się, by nie zaśmiać się krótko. Lecz z pewnością byłby to śmiech sympatyczny, bo przecież nigdy by jej nie przyszło do głowy wyśmianie jej podopiecznego. Choć jej uśmiech stał się wyraźniejszy, gdy Azim wspomniał Simbę - lwa ledwo znanego przez Samiyę, lecz wiedziała, że jest on ważny w tutejszych legendach. Skinęła im łbem, ignorując w tym momencie dwa lwy, które właśnie się pojawiły - o ile Lerato gdzieś tam zarejestrowała świadomie, kątem oka, to na Shakę nie zwróciła większej uwagi. Uznała, że pewnie jest jakimś spóźnionym członkiem stada, lub może i kimś obcym, leczy kimkolwiek by nie był, musiał poczekać. Są teraz ważniejsze rzeczy. -Jestem pewna, że wasza decyzja cieszy każdego Srebrnego, tak jak i naszego Jasnego Pana. Jesteście już na tyle duzi, by świadomie zgłębiać naszą wiarę i wyznawać Księżyc, zatem przyjmijcie te znamiona na znak początku waszej drogi ku dorosłości. Niech Księżyc zawsze oświetla wam tę drogę. - odezwała się, nie czekając jeszcze na odpowiedz reszty młodych. Umoczyła łapę w czarnej cieczy, i podeszła do Azima, by namalować na jej prawym barku czarny okrąg. - Pierwsza część znamienia stada Srebrnego Księżyca. Nów. Startujecie z niemal czystą kartą, jesteście jeszcze młodzi, można by powiedzieć - puści. Lecz zatem gotowi na wypełnienie swych serc wiarą, na poprawne ukształtowanie charakterów, na to, byście czerpali z życia jak najwięcej. Kroczcie za światłem Księżyca, by wasze znamienia wkrótce się wypełniły. - mówiła czystym, dźwięcznym głosem, tak, by każdy zgromadzony ją dosłyszał. Następnie wymalowała to samo znamię na barku Sirisy, oraz Doreen, gdy tylko na również się pojawiła i wyraziła wolę zostania w stadzie. Na jej pysku wciąż malował się szeroki uśmiech. - Od teraz również dostajecie rangę Poszukującego. Lerato tylko skinęła łbem na pożegnanie, w końcu nie mogła nikogo trzymać siłą w stadzie. Shakę olała, coz why not. Nymeri w ostatniej chwili stwierdziła że nie może żyć bez swoich braci i uciekła za nimi do lasu. Ale narysowała to samo znamię, które otrzymały lwiątka, także na barkach Bomvu i Iris. Następnie odezwała się do rudogrzywego. - Bomvu, wierzę, że jako lew jesteś dobrym wojownikiem. Zatem dostajesz tytuł strażnika, byś teraz wspomagał Avę swą siłą jako ten, który strzeże naszych granic przed wtargnięciem osób niepowołanych. Wykonuj swe obowiązki sumiennie. Teraz spojrzała na Amai, podchodząc do niej z barwnikami. - Amai, jako, że jesteś już przy stadzie od dłuższego czasu, dostajesz rangę Wtajemniczonego, oraz znamię przedstawiające półksiężyc. - jak powiedziała, tak zrobiła, zdobiąc bark lwicy odpowiednim rysunkiem. I wreszcie hiena. Sami uśmiechnęła się lekko, podchodząc do niej. - Ava. Ty jesteś już doskonale zapoznana z wiarą Księżyca, pełnisz rolę strażnika odpowiednio i można na ciebie liczyć. Otrzymujesz zatem rangę Mistyka, oraz znamię przedstawiające Księżyc w trzeciej kwarcie. Sweet Crescent Moon, up in the sky
Won't you sing your song to Earth as she passes by?
Your sweetest silver melody, a rhythm and a ryme
A lullaby of pleasant dreams as you make your climb.
Send the forests off to bed, the mountains tuck in tight
Rock the ocean gently, and the deserts kiss goodnight.
Sweet Crescent Moon, up in the sky
You sing your song so sweetly after sunshine passes by.
|
|||
|
Doreen Konto zawieszone Gatunek:Lew Płeć:Samica Wiek:1 rok Liczba postów:2 Dołączył:Cze 2017 STATYSTYKI
Życie:
Siła: 40 Zręczność: 40 Spostrzegawczość: 40 |
05-07-2017, 14:16
Prawa autorskie: Av: Doreen - Malaika4, tło - Disney; sygnatura - Malaika4
Doreen biegła czym prędzej zastanawiając się czy dobrze robi. Jednak przecież kiedyś wreszcie trzeba było wrócić a tym bardziej, że tej nocy było obchodzone bardzo ważne święto dla Księżycowych, czyli i dla niej. Bądź co bądź, lwiczka tęskniła za rodziną, obawiała się tylko reakcji z ich strony oraz reszty stada. Zatrzymywała się co jakiś czas oraz upewniała że nikt za nią nie biegnie a w tym samym czasie, chciała również złapać i uspokoić swój oddech. Czuła że jest już blisko terenów na których się urodziła, terenów które były jej domem...
Gdy mogła już ruszać dalej, wzięła głęboki wdech i kontynuowała bieg, na przemian z marszem ponieważ mimo wszystko nie miała aż tak świetnej kondycji żeby tak długo biec. Miała nadzieję, że wkrótce się to poprawi lecz wiedziała że wcześniej musi codziennie robić kilka rundek na przykład po lesie aby za szybko się nie męczyć. Wreszcie dotarła na miejsce. Przełknęła cicho ślinę i zaczęła iść tam, gdzie zebrali się wszyscy jednakże na razie uznała, że zajmie sobie miejsce najbardziej z tyłu aby może potem podejść nieco bliżej. Nie chciała od razu rzucać się w oczy. Samiczka dostrzegła swoją rodzinę i uśmiechnęła się na chwilę. Jak to dobrze jest móc ich znowu zobaczyć... - pomyślała. Widząc jak Lareto wita się z matką, zaczęła zastanawiać się czy poczekać jeszcze chwilę czy może również wyjść by uczynić to samo lecz jej uwagę odwróciły słowa Kapłanki. Mimo że nie usłyszała swojego imienia, niepewnie ruszyła do przodu. - Witajcie wszyscy....niech Księżyc oświetla Wasze drogi...- Powiedziała może nie głośno ale tak, by wszyscy zebrani usłyszeli. - Chciałam tylko powiedzieć że...że również chcę...chcę zostać w stadzie. Jestem tego pewna. - No to teraz już zostało tylko czekać na odpowiedź. Czuła jak serce jej kołatało w klatce piersiowej ale na pewno nie miała zamiaru opuszczać Srebrnego Księżyca, bo tu miała rodzinę co z resztą było wcześniej wspomniane tak samo, jak to że był tu jej dom. Nie miała zamiaru szukać sobie nowego lokum. Zrobi wszystko by pokazać, że jest godna bycia reprezentantką tegoż stada. W imię Księżyca zrobi wszystko co będzie trzeba, aby tu na tychże ziemiach pozostać. |
|||
|
Sirisa Poszukujący Gatunek:Lew Płeć:Samica Wiek:Młoda dorosła Znamiona:1/4 Towarzysz:Krogulec krótkonogi Liczba postów:113 Dołączył:Maj 2016 STATYSTYKI
Życie: 100
Siła: 70 Zręczność: 70 Spostrzegawczość: 70 Doświadczenie: 30 |
05-07-2017, 15:05
Prawa autorskie: Orginał: dukacia, przeróbka: Chawa
Sirisa jak dotąd siedziała z boku, ale na słowa Samiyi, podeszła do przodu i stanęła koło rodzeństwa.
- Ja Sirisa pragne zostać tu w stadzie kapłanko. Chcę wspomagać rodzinę i przyjaciół wszystkimi moimi umiejętnościami i dowiedzieć się więcej o księżycu- powiedziała uroczyście. Popatrzyła na swojego brata sprawdzając jego minę. Był zdenerwowany ale pewny swego. Co prawda dla Sirisy ta decyzja była po prostu kolejną decyzją. W końcu dla niej wszystko było niepoważne. Jednak wiedziała, że musi zachować choć trochę powagi. Dlatego stała z uroczystą miną wyglądając na bardziej przejętą niż tak naprawdę była. |
|||
|
Inés Jasnowłosa | Kapłanka Gatunek:Lew Płeć:Samica Wiek:Wiek średni Znamiona:4/4 Tytuł fabularny:Szamanka Liczba postów:1,076 Dołączył:Gru 2012 STATYSTYKI
Życie: 100
Siła: 77 Zręczność: 85 Spostrzegawczość: 83 Doświadczenie: 15 |
07-07-2017, 15:29
Prawa autorskie: CherryColaax (Soma) | OwlyBlue (Ghalib)
Tytuł pozafabularny: Profil roku / Misterium
Ines była przekonana, że po takim czasie przewodzenia stadem pozbyła się już obaw przed rozgardiaszem, tłumem i publicznymi przemowami. Może i rzeczywiście można by to do niej odnieść, gdyby nie fakt, że to spotkanie absolutnie nie przebiegało tak, jak powinno. Coraz to nowi przybyli, skandaliczne zachowanie Asury, jeszcze więcej obcych i dawnych znajomych… To, co się tu działo, nie było łatwe do opisania słowami. Szczęście w nieszczęściu, że Samiya zdążyła już być mianowana na kapłankę, przez co mogła przejąć odprawianie ceremonii…
Przynajmniej do momentu przybycia białogrzywego. Wraz z jego przybyciem, serwalka zdawała się stracić cały swój rozum, o powadze nie wspominając. Jasnowłosa zmarszczyła brwi i podniosła się z miejsca, uznawszy, że najwyższy czas, by wreszcie powrócić do akcji. - Shaka – odezwała się pierwszy raz od dłuższego czasu, niespiesznie czyniąc kroki w stronę samca. – Czyżbyś zaczął brać przykład ze swojego brata? Błękitnooka rzadko decydowała się na złośliwości, ale tym razem trudno jej było powstrzymać się od choćby tego drobnego wyrzutu. Lew swoim zniknięciem zawiódł ją na całej linii, odchodząc dokładnie w momencie, w którym najbardziej potrzebowali wsparcia. W efekcie Serret i Samiya musiały odrywać się od swoich licznych innych obowiązków, by zajmować się dziećmi Sadie i nawet nie było nikogo, kto mógłby wspomóc je w zdobywaniu pożywienia dla całej gromadki czy choćby nauce polowania „po lwiemu”. - Czego oczekujesz? – spytała, nawet nie czekając na odpowiedź, co również było zupełnie do niej niepodobne. Ten, kto dobrze ją znał, mógł wyczuć wzburzenie w jej głosie, mimo że z pozoru mówiła spokojnym i bezbarwnym tonem, tak jak zawsze. Zignorowała przyniesione przez brązowego lwiątko. Nie miało to w tej chwili znaczenia. Nie zamierzała też udzielać reprymendy cętkowanej; nie teraz, nie przy wszystkich. Zresztą, znała Samiyę i trudno, żeby wymagała od niej całkowitego wyzbycia się swojego żywiołowego usposobienia. Może z wiekiem jej zachowanie zacznie licować z tym, co przystoi kapłance...
Think of me, think of me waking
Silent and resigned Imagine me trying too hard To put you from my mind *** | Głos |
|||
|
|
Użytkownicy przeglądający ten wątek: 5 gości