Y'Nahel
Gość
| |
Miano*: Nahel inb Ji'Adir im Omhal Khajiid al Sharidi (czyt. nael inb dżadir im omal każid al szaridi) - nazywany Y'Nahel (czyt. i-nael)
Rodzina: Nigdy nie poznał swojego ojca, jedynie miał matkę, której za dobrze nawet nie pamięta. Za swoją nową, lepszą rodzinę, uznaje potwory i demony, które zawładnęły jego duszą. Należy do t.z. "Kultu Pustki" - zbiór osób, które wyznają Pustkę jako nowy, lepszy świat - ma w nim bardzo ważną rolę, o której głośno nie mówi.
Wiek: Miał nieco ponad 3 lata, gdy stał się kimś innym, gdy narodził się na nowo. Od tego czasu przestał liczyć swój wiek, nie postarzał się nawet o dzień.
Stado: Jest samotnikiem. Y'Nahel dąży do absolutnej władzy nad wszystkimi istotami na Ziemi - marzenie to jest absurdalne, ale pogrążył się w nim na tyle, by zrezygnować z bliższych kontaktów ze śmiertelnikami, jak np. służenie jakiemuś stadu.
Charakter: Niegdyś był spokojny, cichy... trochę nieśmiały, ale bardzo uprzejmy, czasem i złośliwy w dobrej mierze. Gdy odnalazł Pustkę, ona stała się jego nową osobowością. Nahel nie przyjmuje do wiadomości, że może istnieć ktoś potężniejszy od niego i jego towarzyszy, gardzi istotami śmiertelnymi, uznając śmiertelność za wadę. Wywyższa swoje istnienie, uznając samego siebie za istotę boską, doskonałą, nie szanując przy tym praw innych.
Opis wyglądu: Patrząc na jego charakter, mało osób mogłoby przypuszczać, że lew wygląda, jak wygląda... mianowicie - jest słaby. Wygląda, jakby opuściły go wszelkie siły oraz chęć do życia. Wychudzony, blady, czasem powykręcane kończyny. To na pewno nie jest obraz siły i potęgi, za którą się uważa. Jednak, nie jeden raz już udowodnił, że uważanie go za łatwego do pokonania jest absolutną głupotą... Y'Nahel to niski, chudy, bladozłoty lew o błękitnych, pustych oczach i lichej, opadłej grzywie w kolorze reszty ciała.
Słabe strony: Fizyczność. Nahel nigdy nie był wojownikiem czy łowcą, nie potrafi używać swego ciała, swoich kłów i pazurów. Dla niego to abstrakcja, nie umie pojąć potrzeby walki fizycznej. Czasem nie panuje nad sobą, kontrolę nad nim przejmują istoty z Pustki.
Mocne strony: By opisać jego siłę, wystarczą dwa słowa - Prorok Pustki...
Historia: Średnich rozmiarów grotę powoli zaczęła oświetlać biała poświata wchodzącego, złotego słońca, a znajdujący się w niej brązowo-mleczny lew poruszył nosem, połaskotanym promykami. Samiec podniósł się powoli, ociężale, niechętnie otwierając oczy, które to przetarł.
- Kolejny dzień... mmm... - wycedził cicho, zabierając łapy od oczu, a gdy to zrobił, dostrzegł w wejściu do swej samotni posturę dwójki innych lwów. Na jego pysk wpełzł delikatny uśmiech, poruszył ogonem i uszami.
- Dzień dobry, Y'Nahelu. - rzekła lwica stojąca w wejściu, po czym zrobiła parę kroków w stronę brązowego lwa. Ten mlasnął z lekkim niezadowoleniem.
- Dobry, dobry... ale ten tytuł możecie sobie darować. Jesteśmy przyjaciółmi.
- Od roku wszyscy cię tak nazywają. - rzekł drugi z przybyszy, tym razem samiec, posyłając właścicielowi groty szczery uśmiech. - Wybacz, ale nie zmusisz nas, byśmy traktowali cię, jak zwykłego członka stada.
- Racja. - przytaknęła mu lwica, siadając przed Nahelem. - Więc... stanie się coś dzisiaj?
- Ech... - samiec nie wydawał się zadowolony tym, co miało miejsce, chociaż przywykł do tego. - Zyskałem tytuł tylko dlatego, że mam specjalne zdolności. A nie dlatego, że zasłużyłem... poza tym, stało się to z powodu śmierci mojej matki. Czuję się, jak hiena cmentarna... - przyjaciele Nahela nie wiedzieli, jak skomentować te słowa. Wyprowadzili go z groty, by rozpocząć nowy dzień od przyjemnego spaceru po okolicy.
Niebo powoli pokrywało się ciemnym, błękitnym płaszczem ozdobionym białymi gwiazdami, oraz ich srebrzystą księżniczką - księżycem. Lew po długim, ciężkim dniu, wrócił do swej groty, a gdy do niej dotarł, od razu padł na posłanie z liści. Dyszał ciężko, licząc na szybki sen. Minęło tak parę chwil, jak uspokoił oddech i uporządkował plan na następny dzień, gdy nagle usłyszał dziwny szelest. Nie były to liście, nie był to wiatr. Jakby coś szumiało mu prosto do ucha, poruszył nim, chcąc to odgonić. Był zbyt zmęczony, by zastanawiać się dogłębnie, co to było, myślał więc, że to po prostu mucha. Jednak dźwięk ten zyskiwał na sile, starał się coraz głośniejszy i intensywniejszy. Im bardziej lew tracił przytomność, zagłębiając się w krainę snów, tym lepiej słyszał ten odgłos. Gdy już prawie całkowicie spał, starając się uparcie ignorować te dźwięki, stały się na tyle głośne i wyraźne, że usłyszał w nich czyjś głos. Szept, który odezwał się do niego. Przyjdź do nas... Lew zerwał się, cały spocony, rozglądając wokół. Szukał wzrokiem i nasłuchiwał, kto mógł być przy nim. Nie było nikogo.
- Co ma znaczyć, że "nic nie widzisz"? - zapytał niespokojny, wysoki i silnie zbudowany czarny lew o jasnych, błękitnych oczach. Patrzył on na brązowego samca z nieukrywanym rozczarowaniem, trochę ze złością.
- To, co powiedziałem, Y'Zag. Nie miałem dziś żadnej wizji... mówiłem ci, że nie zawsze się pojawiają.
- Zostałeś doradcą stadnym dzięki temu, że masz zdolności nadprzyrodzone! I lepiej, by one nie zniknęły...
- Nie znikną. Już się tak zdarzało, pamiętasz?
- Ech... pamiętam, Y'Nahelu, pamiętam. Nieważne, idź odpocząć... wczoraj miałeś dużo pracy, dziś masz wolne.
Zostaw ich... oni cię skrzywdzą. Przyjdź do nas, proszę... Lew ponownie zerwał się z leżu, wyraźnie zaskoczony jak i przerażony tym, że znowu usłyszał ten głos. Stał na piasku, przy rzeczce przecinającej gęsty, tropikalny las, a parę lwów, które znajdowało się w okolicy, spojrzało na niego dziwnie. Po chwili doszli do wniosku, że pewnie miał tylko zły sen, więc powrócili do swoich zajęć. Młode bawiły się w piasku i brodziły w wodzie, starsi odpoczywali i przysypiali, podobnie jak sam Nahel, a niektóre lwice prężyły się same przed sobą, jakby ścigając się w okazywaniu swych uroków i wdzięku. Mimo dość długiej drzemki, Y'Nahel wydawał się być okropnie zmęczony. Niepewnym, otępiałym wzrokiem rozglądał się po okolicy, obserwując członków swego stada. Westchnął głośno.
- Ja chyba wariuję...
Lwica przeczesywała grzywę brązowego lwa pazurami, drapiąc go przy okazji przyjemnie po łbie. Nahel co i raz mruczał z tej okazji, leżał rozleniwiony obok samicy.
- Jesteś pewien, że nie jesteś głodny? Nic dzisiaj nie jadłeś...
- Skąd wiesz, Sah'Zi?
- Bo sam mi to mówiłeś... - przekręciła oczami, wyciągając do samca drugą łapkę, którą drapała go po podbródku. - Coś cię męczy?
- Co? Nie, ja... huh. - zamachał głową, podnosząc się. Spojrzał na wyjście ze swojej groty. Dochodził już wieczór. - Źle spałem w nocy, to wszystko.
- Och... to pewnie dlatego, że mnie tu nie było... - sama również się podniosła, obejmując zaraz Nahela wokół szyi. Ten, uśmiechając się pobłażliwie, pogładził jej grzbiet.
- Zapewne.
Chodź... do nas... Icathia... wzywa. Środek nocy, lew szybko podniósł głowę, uważnie przyglądając się swojej grocie. Nie dostrzegł nic, poza lwicą, która to leżała tuż przy nim.
- Co się dzieje? - zapytał sam siebie na głos, czym wybudził samicę. Obróciła się na grzbiet, przyglądając Nahelowi, ni to zaciekawiona, ni to zaskoczona.
- Mmm... no właśnie... co się dzieje?
- Słyszałaś to?
- Co...? - otworzyła szerzej oczy, próbując się rozbudzić.
- Głos. Jakby... jakby jakaś lwica śpiewała.
- Pewnie kolejna z twoich fanek... ciesz się, że Y'Zag nie broni ci kontaktów ze mną.
- Nie, to co innego... słyszałem ją już wczoraj... - nim zdążył powiedzieć więcej, samica wtrąciła się w jego słowa.
- Ach, to masz jeszcze kochankę? Wiesz, mogłeś znaleźć lepszy moment, by to oznajmić... nieważne. Połóż się... musisz odpocząć. Ja muszę odpocząć. Jeśli nie chcesz spać, to daj chociaż mi to zrobić...
- Durna jesteś... - niechętnie, ale położył się znowu, głęboko w duszy prosząc, by to się już nie powtórzyło.
Czarny lew uniósł ku górze jedną z brwi, ukazując tym swe głębokie zdumienie.
- "Icathia", tak? Y'Nahelu, ja cię szanuję... pozwalam ci spotykać się z moją córką, chociaż wiem, że nawet jej nie lubisz. Właśnie dlatego chciałbym, abyś chociaż udawał, że również i ty szanujesz mnie.
- Skąd pomysł, że nie lubię Sah'Zi? Nieważne... mówię ci, Y'Zag. Nie mam żadnych wizji, tylko ten głos, jakaś lwica mnie woła. Nie wiem, może... może to jakiś duch, jakaś zagubiona dusza potrzebuje pomocy? Albo chce mnie ostrzec...
- Przed czym? - druga z brwi lwa uniosła się wysoko. Tak zdziwiony, wielki i potężny król stada, wyglądał nieco śmiesznie. - Y'Nahel... jesteś członkiem największego stada tych rejonów, inne boją się z nami zadrzeć. Szanują nas... w tym i ciebie. Nie tylko dlatego. Również wiedzą o tym, że jesteś jasnowidzem, to też budzi ich podziw. Nikt nie ma powodu... inaczej: nikt nie ma jaj, by z tobą zadrzeć. A co do duchów... nie znam się, więc ci nic nie powiem. Słuchaj... jeśli to tylko wymówka, by mieć znów wolne, to lepiej się przyznaj, bo powoli zaczyna mnie to wkurzać.
- Tak, panie... heh.
- Co z tobą?! - warknęła wściekła lwica w stronę Nahela, stając nad nim. Sah'Zi uderzyła go w bok, jednak on nie zareagował nawet na to. Leżał tak tylko. - Spójrz na siebie, Nahel! Zobacz, co się z tobą dzieje! - lew, którego mleczno-brązowa sierść wydawała się blednąć, sprawiał wrażenie nieprzytomnego, chociaż słuchał tego, co mówi jego kochanka. Przymknął oczy, oddychając ciężej.
- Ciszej...
- Co?! "Ciszej"? CISZEJ?! - złapała go pazurami za przednie łapy i pociągnęła do siebie. - Nahel! Ja się martwię, rozumiesz? Od miesiąca nie miałeś wizji... od miesiąca! Ojciec bardzo cię lubi, ale traci cierpliwość... wyjdzie na durnia, jak straci najważniejszą osobę w stadzie, zaraz po nim! Nic nie jadłeś... NIC! Od miesiąca! - czując się bezsilna oraz widząc, że Y'Nahel nie reaguje na jej słowa, nie powstrzymywała pojedynczych łez, które ciekły po jej polikach. - Jesteś chory...? Chodźmy do medyka! To te głosy? To ta Icathia? Kim ona jest? Zobacz, jak wyglądasz... ty ledwo żyjesz! - nastała chwila ciszy, lwica zaprzestała wrzasków. Zdała sobie sprawę, że pewnie słyszy ją cała okolica. Do groty przyszedł czarny lew, Y'Zag. Podszedł do nich, siadając obok córki.
- Y'Nahelu... musimy coś z tym zrobić. Dzieje się z tobą coś bardzo złego, czego nie potrafię pojąć. Jeszcze dziś zostaniesz przeniesiony do medyków i kapłanów ze Stada Czerwonego Piasku. I nie, nie chodzi mi o twój dar... stracisz go? Nieważne. Nie będziesz moim doradcą? Trudno... ale masz żyć. Rozumiesz? Masz przeżyć!
- Nahel...? Nahel? Nahel?! - lwica ponownie zaczęła się drzeć. Nahel stracił przytomność.
Obok zbielałego, wychudzonego lwa, siedziała wysoka, wyjątkowo szczupła samica. Nachylała się nad nim, nasłuchiwała bicia serca, oddechu, wypatrywała reakcji. Samiec otworzył oczy, lustrując powolnie miejsce, w którym się znajdował.
- Gdzie...?
- Spokojnie, zajmiemy się tobą. Twoja partnerka mówi, że nie jadłeś nic od miesiąca...
- Kto? Sah'Zi? Ale ona... a, nieważne... - nigdy nie proponował nawet córce Y'Zaga poważnego związku, więc słysząc "partnerka" poczuł się przynajmniej dziwnie, jakby wykorzystany. Ostatecznie, uśmiechnął się, rozbawiony tą sytuacją.
- Nie jadłem, nie piłem... prawie nie spałem. Dopiero, jak zemdlałem, udało mi się zdrzemnąć.
- Rozumiem. - rzekła, wstając. Gdy się poruszyła, do uszu lwa doszedł dźwięk brzęczącego złota. Spojrzał w stronę, z której owy brzęk usłyszał. Jak się okazało, był to naszyjnik, który nosiła. - Czemu?
- Czemu nie jadłem i tak dalej...? Nie wiem. Od ponad miesiąca słyszę coś dziwnego.
- Co takiego? - przekręciła lekko łeb, zaciekawiona.
- Głosy. Mam wrażenie, że wariuję... mówią do mnie, jakby śpiewała samica... przepiękny głos, czasem wsłuchuję się w niego, jakbym tracił zmysły i kontakt z rzeczywistością.
- Mmm... - zamruczała lwica, przykładając jedną z łap do swego podbródka. Zastanowiła się chwilę. - Jesteś jasnowidzem, tak? Wiesz, co dokładnie to oznacza...?
- Nie. To Dziki Dar, tylko tyle z tego rozumiem.
- W porządku... dobrze, słuchaj uważnie: my, Stado Czerwonego Piasku, jesteśmy dużo bardziej uduchowieni, niż wy, Czarny Księżyc. Znamy się na nadnaturalnych zdolnościach, bo dla nas są one dużo ważniejsze... one są wyznacznikiem prawdziwej siły.
- Yhym...
- Jesteś niezwykle cenną osobą. Na to wychodzi, że nie tylko dla nas. Twój umysł jest silny, potrafi przebić swą potęgą bariery, których nasze umysły nie potrafią... jednak jest też również niezwykle słaby. Bardzo podatny na obce pragnienia, siły... jest niezwykle wrażliwy na każdą anomalię, jak i sam przyciąga tak owe.
- Czyli?
- Czyli... hm... - poruszyła się ponownie, jej naszyjnik zabrzęczał znów. - Odnalazła cię istota, która wyczuwa takich, jak ty. Jednak... to dość dziwne. W naszym stadzie jest dużo osób o podobnych zdolnościach... może nie samo jasnowidzenie, ale telepatia... też powinni to wyczuć, być narażeni. Jeśli nikt z nas nie doświadczył tych głosów, a jedynie ty, to może znaczyć, że nie szukają one byle kogo.
- Czyli...? - powtórzył się, wyraźnie irytując tym lwicę.
- Ja, na twoim miejscu, poszłabym za głosami... co one ci mówią?
- Mówią, że ten świat jest zgniły... że upada. Mówią mi, że powiedzą mi całą prawdę o wszechświecie, o innych wymiarach... o życiu po śmierci.
- Ja bym poszła... nawet nie dla tej wiedzy. Z ciekawości. - mówiąc to, ruszyła ku wyjściu z groty. - Zjedz coś, napij się. Jestem pewna, że te głosy również cię słyszą... powiedz im, że przyjdziesz, a nie będą cię tak męczyć.
Minęło kilka długich dni, podczas których Y'Nahel zmienił się jeszcze bardziej. Jego ciało było przerażająco chude, oczy mętne, jakby brakowało im kontaktu z rzeczywistością, a futro samca niemal całkowicie zbielało, zostawiając tylko mleczny, złotawy poblask. Lew, mimo wszystko, pełen entuzjazmu, posłuchał medyczki. Ruszył... bez żadnych zapasów, bez nikogo do pomocy, ruszył na pustynię. Miały dni, tygodnie, a Nahel dalej, słuchając głosów, które go prowadziły, szedł przed pustynię, czy to palący żar słońca, czy lodowaty podmuch nocy, czy to piaskowa burza, czy błoto i ciernie... szedł, niestrudzony, prowadzony pieśnią obcego głosu.
Lew, gdy czuł już, jak jego ciało opuszczają wszelkie siły, padł na piach, tracąc oddech. Wszelkie jego zmysły mówiły mu jedno: umierasz. Zdawał sobie sprawę z tego, że przy życiu nie trzyma go nic, ani siła fizyczna, ani siła woli. Poddał się. Przyjął swoją zgubę. Ostatni tylko raz otworzył oczy, by przyjrzeć się miejscu, które miało być jego mogiłą. Zamarł. Nie potrafił uwierzyć w to, co zobaczył. Nie wiedział, skąd miał energię, ale wykrzesał ją z siebie... podniósł swe słabe ciało, by móc lepiej zlustrować oczami to, co zobaczył.
- To... tutaj? - zapytał sam siebie, widząc przed sobą ogromną budowlę. Piramidę, której przed chwilą na pewno tutaj nie było. Piramidę, wokół której postawione były dziwaczne posągi, przedstawiające pradawnych, bluźnierczych bogów. Posągi potworów i demonów. Nahel przełknął głośno ślinę, doczołgał się do wejścia, a głosy nawołujące go powtarzały radośnie: Witaj w domu! Witaj w Icathii! Ucieszony, pełen pozytywnych odczuć i emocji, wszedł do środka. Tam przywitał go przyjemny, lekki chłód. Poczuł dziwne oczyszczenie, poczuł jak wstępują w niego nowe siły, jak odzyskuje wytrzymałość i utraconą energię. Nie czuł już zmęczenia, głodu, pragnienia... wszystkie troski i męki odeszły daleko.
Wiele godzin spędził napawając się widokiem wyrytych na ścianach obrazów i napisów, których nie rozumiał. Siedział, wlepiając wzrok w rysunki różnych postaci. Czasem przypominały one ludzi, czasem inne, dziwaczne istoty, bezkształtne bestie. Przyglądał się i interpretował wydarzenia opisane na ścianach, a przynajmniej próbował, bo rozumiał niewiele. Nie znał zwierząt - o ile można było tak nazwać te istoty - które były opisane na ścianach.
Siedząc z uśmiechem na pysku, odwrócił łeb w stronę następnej sali, po czym udał się tam. Gdy tylko przekroczył próg ozdobnego portalu, do jego oczu dotarł widok okrągłych, zamkniętych wrót, przed którymi stał ołtarz. Wtedy to usłyszał w swej głowie ponownie cudzy głos... tym razem jednak, nie był to przepiękny śpiew. Był to warkot, syczenie i sapanie, jakby przy uszach warczały mu rozgniewane hieny.
- Otwórz przejście, Y'Nahelu... przyjdź do nas. Ujrzyj prawdę, ujrzyj nowy, lepszy świat! Podejdź do ołtarza... oddaj nam swą krew, swe ciało, swą duszę, swe serce, swój umysł... bądź naszym dzieckiem, naszą opoką, naszym powiernikiem! - lew ujrzał to, czego nie widział wcześniej nikt inny. Czego nikt nigdy zobaczyć nie powinien... podszedł do ołtarza, nie myśląc zbyt długo, obserwując zamknięte wrota, ugryzł się mocno w łapę. Krew trysnęła na kamienną płytę ołtarza, a Y'Nahel przysiadł na nim, brodząc w kałuży własnej posoki.
- Otwórzcie się dla mnie... dajcie mi siebie, tak jak ja chcę dać wam mnie... - czekać nie musiał ani chwili. Kamienne wrota pękły, niczym mydlana bańka, a przed oczami samca ukazał się magiczny portal do innego świata. Czuł, jak siła obcego wymiaru wciąga go do środka... nie opierał się, sam wszedł...
Magiczny portal został zamknięty, kamienne wrota powróciły na swe miejsce, a pod nimi stał lew. Jego oczy zakryły się Pustką. Tajemnicza kraina, dawny świat... wymiar obcych istot. Tam była pierwsza żywa istota od wieków. Y'Nahel to wiedział. Czuł się przepełniony esencją Otchłani. Nie tylko słyszał demony, które mówiły do niego. Teraz również je widział. Jego puste, iskrzące się błękitem oczy, obserwowały bacznie wszystkie z istot, które go otaczały.
- Ten świat czeka zagłada...
- Opuścimy Pustkę, zalejemy Ziemię...
- Tak mówi Przepowiednia. Widziałeś sam, co się wydarzy...
- Widziałeś i zrozumiałeś. Jesteś wybranym, jesteś oświeconym...
- Ich oczy spowija ciemność...
Lew stał, wlepiając oczy w istoty. Na jego pysku pojawił się dziwny, demoniczny uśmiech.
- Icathia wzywa. - powiedział głos, tym razem z jego pyska...
|