Tygodniowy bonus +5 opali Otrzymuje Warsir!
|
|
Drzewo genealogiczne
Okres zbioru (1 porcja):
Cis pospolity
Wulkan Burgess Shale, Ognisty Las, Źródło Życia |
Pogoda
|
Postać miesiąca:
Sierpień Naiwny, strachliwy i delikatny. Lwie dziecko zagubione pośród sawanny, odnalazło ciepło rodziny w śnieżnym Cesarstwie choć niedawno spotkał nieświadomie prawdziwego ojca.
|
Cytat września
Nadesłany przez Vasanti Vei
Stężenie fanatyków księżyca na poziomie zerowym kazało mu się zastanowić, czy przypadkiem nie zabłądził.
~ Gunter, Wodospad w Ognistym Lesie
|
Vasanti Vei Zgryźliwa | Iskra Gatunek:Lew Płeć:Samica Wiek:Wiek średni Tytuł fabularny:Medyk Liczba postów:2,979 Dołączył:Cze 2012 STATYSTYKI
Życie: 100
Siła: 82 Zręczność: 88 Spostrzegawczość: 82 |
03-08-2017, 12:34
Prawa autorskie: Koseki-Leonheart (Kami), tło Disney / OwlyBlue (Ghalib)
Tytuł pozafabularny: Główny Administrator / Prowadzący Radia / Mistrz Kalamburów / Najpiękniejsze miano Swego czasu napisałam recenzję, więc nie zaszkodzi, jak ją i tutaj wrzucę, a nuż znajdę kogoś do dyskusji. :v Zacznę kontrowersyjnie: uważam, że „Pradawny ląd” („The Land Before Time”) to jedna z najbardziej przecenianych animacji. Nie bardzo rozumiem, skąd wziął się jej fenomen. Może zacznijmy od tego, że od dziecka jestem miłośniczką dinozaurów i podobał mi się zarówno disneyowski „Dinozaur” z 2000 r., jak i powszechnie dość kiepsko przyjęty, recenzowany tu niegdyś przeze mnie pixarowski „Dobry dinozaur” z 2015 r. Byłam też dumną posiadaczką książeczki z „Pradawnego lądu”, ale muszę przyznać, co już mogliście zdążyć wywnioskować, że sama animacja mi się nie podobała. Animacja ta została wypuszczona w 1988 r. i jest to jeden z popularniejszych tytułów Dona Blutha, znanego również z takich filmów jak „Anastazja” (nagminnie, a zupełnie mylnie brana za film Disneya :<), „Wszystkie psy idą do nieba”, „Amerykańska opowieść” czy „Dzielna pani Brisby”. Wszystkie te animacje były, moim zdaniem, w większości bardzo dobre, a co najmniej dobre (może o "Anastazji" mam trochę gorsze zdanie niż o pozostałych, ale to właśnie przez to przesadne podobieństwo do filmu Disneya, mimo że reżyser wcześniej udowodnił, że potrafi stworzyć coś własnego). Co jest więc nie tak w „Pradawnym lądzie”? Może zwyczajnie miałam wobec niego zbyt wysokie oczekiwania? Hm... Zacznijmy od samej fabuły, która, choć nie ma w sobie nic z wybitności, i tak jest jedną z mocniejszych stron filmu - m.in. dlatego, że jest ona inspirowana disneyowskim „Bambim”. Podobnie jak w przypadku filmu o sympatycznym jelonku (a także w późniejszym "Królu Lwie", którego twórcy wcale nie kryli, że to miał być „Bambi w Afryce”), także i tutaj pierwszą scenę stanowią narodziny głównego bohatera, którym w tym przypadku jest apatozaur imieniem Littlefoot (Liliput). Poza tym mamy tu roślinożerne dinozaury różnych gatunków, które, wymęczone długotrwałą suszą i szaroburymi krajobrazami, zmierzają ku jednemu celowi - miodem i mlekiem płynącej Wielkiej Dolinie, która ma być istnym rajem: wszędzie pełno roślinności, a żadnych drapieżników. Poznajemy też bezimienną mamę Littlefoota, która opowiada mu o tym, jak wspaniałe życie będą wiedli, kiedy już zakończą trwającą cały film męczącą wędrówkę. Dzięki nieudanej próbie zabawy Littlfoota z jego rówieśniczką Cerą dowiadujemy się też, że triceratopsy, bo takiego właśnie jest ona gatunku, nie zadają się z apatozaurami (nazywanymi „longnecks”) i w ogóle w całym tym uniwersum nie istnieją żadne pozytywne interakcje między różnymi gatunkami roślinożerców. Schody zaczynają się w momencie, w którym [bardzo oczywisty TROCHĘ SPOILER] w ataku drapieżnego dinozaura ginie matka Littlefoota. Widzimy smutną scenę przy ciele matki, znów rodem z „Bambiego”, przy czym jest ona bardzo krótka i dlatego – w moi odczuciu – nie wzbudza ona tych emocji, które w założeniu wywoływać powinna. Duch matki darowuje mu jeszcze liść w kształcie gwiazdy, który ma motywować go do kontynuowania podróży.[/TROCHĘ SPOILER] Zaraz potem mamy do czynienia z trzęsieniem ziemi, a właściwie rozpadem kontynentów, który rozdziela rodziny. Liliput trafia na jeden „kawałek” z Cerą i proponuje jej wspólną wędrówkę w poszukiwaniu Wielkiej Doliny, jednak ta nie chce się na to zgodzić, bo przecież nie będzie zadawać się z innym gatunkiem! Później okazuje się, że jednak raz po raz natrafia ona na Liliputa, przez co przez całą resztę filmu jesteśmy zmuszeni znosić jej dąsy oraz chamskie odzywki i zachowania. Trudno o bardziej irytującą postać. Och, właśnie, postacie! Littlefoot, oczywiście, nie wędruje sam – natrafia na gadatliwą Ducky o kaczym dziobie (kto by pomyślał), bojącego się latać pterodaktyla Petriego i Spike’a, który nie tylko nosi imię jak dla psa, ale też zachowuje się jak typowy kundelek. Nienawidzę motywu polegającego na tym, że postać, która w założeniu powinna być równa innym postaciom, traktowana jest jak zwierzątko domowe. Jak mam na niego patrzeć? Jak na upośledzonego? Nie wiem. Droga do Wielkiej Doliny nie jest łatwa, bo choć dzięki matce Littlefoot zna drogę, to nie jest ona taka prosta, a i z towarzyszami ma trochę problemów, i jeszcze pewien drapieżny dinozaur usiłuje ich upolować (a oni jego, co z mojej perspektywy jest idiotycznym i strasznie naiwnym wątkiem). Co najbardziej mi nie leży w tym filmie? Właśnie te główne postacie. Są płaskie, definiowane jedną czy dwoma cechami charakteru, denerwują mnie i przez to nijak nie potrafię życzyć im dobrze. Może to tylko moje odczucia, ale naprawdę nie wyobrażam sobie związania się emocjonalnie z tymi postaciami. Fabuła jest dosyć przewidywalna, ale jestem w stanie przymknąć na to oko, jako że to jednak produkcja stworzona typowo pod dzieci. Nie urzeka mnie też sam ponury klimat, podkreślany brakiem żywych barw. Postacie ciągle zderzają się z przeciwnościami, co jest męczące dla widza. Z kolei humor jest ograniczony do minimum i nie stoi na zbyt wysokim poziomie – ale trudno, żeby tak było, skoro same dialogi są skonstruowane dosyć kiepsko. Poza tym, rażą mnie co poniektóre elementy graficzne. O ile tła i dorosłe postacie są naprawdę miłe dla oka (i są, moim zdaniem, najmocniejszym elementem całej tej animacji), to już na naszych głównych bohaterów, niestety, nie jestem w stanie patrzeć. Nie wiem, jak można to było tak sknocić. Nie zapamiętałam wiele z muzyki, acz cieszy mnie bardzo, że nie usłyszymy tu ani jednej piosenki. Skoro dialogi są liche, to podkład muzyczny zapewne za wiele by tu nie pomógł. Aha, żeby nie było, że wszystko jest takie tragiczne - scena walki matki Liliputa z drapieżnikiem jest całkiem miła dla oka. Ogólnie sama animacja jest okej. Oryginalny dubbing też jest w porządku, nie przeszkadzał mi w żaden sposób, a polskiego nie ocenię, bo polską wersję oglądałam wieki temu i nic z niej nie pamiętam. „Pradawny ląd” doczekał się również serialu i trzynastu sequeli, ostatniego z 2016 r. (!) Ponoć są one produkowane taśmowo, bez polotu, postacie wcale się nie rozwijają i, o zgrozo, śpiewają. Ta teza wydaje mi się prawdopodobna, acz ja nie jestem w stanie tej tezy potwierdzić, bo oszczędziłam sobie przyjemności zapoznawania się z nimi. Podsumowując, na przekór wszystkim laurkom kierowanym pod adresem tej produkcji, ja jednak stoję po stronie jej przeciwników. Kocham dinozaury całym sercem, ale „Pradawny ląd” nie dał mi tych odczuć, których się spodziewałam, choć nie wykluczam, że może to być zwyczajnie produkcja kierowana wyłącznie do dzieci i stąd mój zawód, jako że oczekiwałam czegoś uniwersalnego. |
|||
|
|
Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości