Tygodniowy bonus +5 opali Otrzymuje Warsir!
|
|
Drzewo genealogiczne
Okres zbioru (1 porcja):
Cis pospolity
Wulkan Burgess Shale, Ognisty Las, Źródło Życia |
Pogoda
|
Postać miesiąca:
Sierpień Naiwny, strachliwy i delikatny. Lwie dziecko zagubione pośród sawanny, odnalazło ciepło rodziny w śnieżnym Cesarstwie choć niedawno spotkał nieświadomie prawdziwego ojca.
|
Cytat września
Nadesłany przez Vasanti Vei
Stężenie fanatyków księżyca na poziomie zerowym kazało mu się zastanowić, czy przypadkiem nie zabłądził.
~ Gunter, Wodospad w Ognistym Lesie
|
Tene Samotnik Gatunek:Lew Afrykański Płeć:Samica Wiek:Dorosła Liczba postów:133 Dołączył:Sty 2017 STATYSTYKI
Życie: 100
Siła: 77 Zręczność: 80 Spostrzegawczość: 55 Doświadczenie: 22 |
13-04-2017, 12:00
Prawa autorskie: Ja
Tytuł pozafabularny: Nieszczęśnik
Nie chciała by malec się pochorował, nie miała najmniejszej ochoty szukać dla niego pomocy w takiej pogodzie. Strzepał na szczęście z siebie całą tą wodę, bo gdyby nadal tak leżał cały mokry, musiałaby coś z tym zrobić. Zmusić go do tego? To już nie zaprzątało jej głowy, widząc że lwiątko po woli dochodzi do siebie. Nie zrobiło na niej żadnego wrażenia ani jego groźne spojrzenie, ani pokazane przez niego kły. Z prostego powodu, nie spodziewała się zagrożenia z jego strony, był skazany na jej łaskę, bezbronny wobec dorosłej lwicy. Jego oczy były niecodzienne, bo dwukolorowe i choć lwica miała okazje już je zobaczyć, kiedy samczyk rozmawiał z hieną, to teraz mogła przyglądać się im z bliska. Były takie szczere, nie próbował kryć swoich emocji, Tene nie często je pokazywała, tłumiła je w sobie. Już pierwsza troska Arvo o brata w nią lekko ugodziła, odebrała mu go, czy raczej, zabrała go od brata, być może już na zawsze. Nie miała pewności czy szare lwiątko przeżyło i nie obchodziło jej to. Potrafiła to jeszcze zignorować, potraktować bez żadnych emocji, ale to jak malec przeżywał śmierć matki, poruszyło ją dogłębnie, drgnęła na ciele, mając wrażenie że jest bez serca, wmawiając coś podobnego samczykowi, ale musiała grać dalej swoją rolę. Nie zamierzała się wycofać. Nie odpowiedziała jeszcze nic na jego rozpaczliwe pytania, odwróciła głowę nie mogąc znieść widoku podłamanego na duchu lwiątka i próbując trzymać na wodzy własne emocje, układać w głowie kolejne kłamstwa, na tym usiłowała się skupić. Ale nie mogła. W końcu podniosła się momentalnie, zbliżając się i zagarniając samczyka do siebie łapą, wcześniej upewniwszy się że nie ma wysuniętych pazurów, nie chciała zrobić mu krzywdy, mimo gwałtownych, nerwowych ruchów. Przytuliła go do siebie, czując jego ciałko blisko swojej klatki piersiowej. Czy tak tuliłaby swoje własne lwiątko gdyby przeżyło? Popłynęła jej łza po policzku, już chciała z tym walczyć, ale nie, teraz nie... Musi być wiarygodna. Dziwiła się sobie samej jak mocno ściskało jej się serce, kiedy chciała dalej to ciągnąć, nie mogła się teraz przyznać, cały ten trud poszedł by na darmo, straciłaby go. Straciłaby też nadzieje. Sama musi uwierzyć w własne kłamstwa. A może pomyliła instynkt macierzyński, bo miała wrażenie jakby się właśnie w niej obudził, z poczuciem winy, poszukiwaniem własnego szczęścia? Kolejną próbą walki z przeszłością i własną zbrodnią?
- Widziałeś... tego lwa? Tego który nas ścigał? - zaczęła, chyba pierwszy raz pozwalała sobie na swobodne ronienie łez, nie czuła się z tym komfortowo, nawet przy sobie samej, ale przy lwiątku było to na miejscu, chciała wytworzyć z nim jakąś więź, wmawiała sobie że to gra, udawanie by osiągnąć swój cel. - To on... On zabił ci mamę... - jak już głos zaczął jej się załamywać, zdenerwowała się, przywołując się do porządku, jej ogon przeciął gniewnie powietrze, a ton zmienił się na taki że niemal krzyczała, który z chwili na chwilę łagodniał, do czego znów się zmuszała: - Znalazłam się tam w ostatniej chwili, uciekł, zostawiając ją konającą, twoja mama zdążyła jeszcze tylko powiedzieć o was... Ledwo, z trudem... Błagając mnie o to bym was uratowała... Nim umarła... - urwała, układając sobie wszystko w głowie i zauważając ślady krwi na sierści lwiątka, pewnie za mocno wbiła kły w jego skórę, gdy go niosła, przejechała językiem po jego rankach, martwiąc się tym, krótką chwilę, powinna mówić już dalej: - Ledwo cię znalazłam... A on, nie wiem skąd nagle się pojawił... Chciał i was... Zabić. Polował na waszą rodzinę już od dawna... - popatrzyła na Arvo z troską, chyba pora to przerwać. Mogła zwalić całą winę na hieny, ale doszła do wniosku że łatwiej będzie wrobić tego obcego, o hienach zdąży jeszcze pouczyć lwiątko. - Tak mi przykro... - jeśli Arvo, jeszcze trwał przy niej, wtuliła delikatnie do niego głowę: - Ale wszystko będzie dobrze... Razem sobie poradzimy - próbowała go pocieszyć: - Bądź silny - otarła o niego łbem, o ile nadal przy niej trwał, przysuwając go odrobinę mocniej do siebie, by wkrótce objąć lewka też drugą łapą i się położyć. Już dawno nie była tak delikatna. Poczuła się spełniona, jakby zapominając o tym z czym musiał uporać się teraz mały, znów trzymała w łapach lwiątko, tym razem całkiem żywe, ciepłe i miłe w dotyku, pomimo wilgotnej sierści, już sporo wyrosłe, w porównaniu do tej martwej kulki, o której teraz nie chciała myśleć, jakby przestała ona istnieć. - Jak masz na imię? - spytała, by zmienić temat, jakby liczyła że nagle się uspokoi. Nie chciała odbierać mu własnego miana, już dość mu zabrała. Nie zamierzała więcej wspominać słowem o jego matce, to co musiała mu nakłamać już usłyszał. |
|||
|
Arvo Samotnik Gatunek:Lew Płeć:Samiec Wiek:Młody dorosły Tytuł fabularny:Młodszy Zaklinacz Zezwolenia:Może zbierać kocimiętkę i lulka. Liczba postów:134 Dołączył:Sty 2016 STATYSTYKI
Życie: 100
Siła: 80 Zręczność: 62 Spostrzegawczość: 70 Doświadczenie: 21 |
15-04-2017, 00:47
Prawa autorskie: Koseki-Leonheart | lineart - TheSiubhan, kolory - Salvathi
Słone łzy skapywały ze złotego pyska i uderzały w zimną posadzkę, rozpryskując się. Arvo zaszlochał żałośnie, gdy lwica odwróciła pysk, zamiast udzielić mu odpowiedzi. On sam bardzo chciałby odwrócić swój wzrok, skupić się na czymś innym, zwinąć w kłębek i zaszyć gdzieś w cieniu - jak to lubiła robić jego siostra w chwilach chandry. Ale wytrwale wbijał swe zapłakane ślepia w w Tene, nie mogąc odwrócić się od niej, jedynej, która wiedziała co się stało z jego matką. Położył po sobie uszy, ogon schował pod własnym ciałem, ale wysunął pazury, jakby próbując się wczepić w skałę, uchwycić rozpaczliwie czegoś stabilnego.
Drgnął, gdy samica ruszyła w jego kierunku tak nagle, w jego spojrzeniu pojawiło się coś na kształt paniki - w tej chwili działał bardziej instynktownie, bowiem umysł wciąż trudził się analizą gorzkich, tragicznych słów. Niechętnie dał się przygarnąć do piersi lwicy, jednak gdy już poczuł jej ciepło, miękkie, choć mokre futro, jakże żywe bicie serca, nosem wyłapał jej zapach - nie mógł się powstrzymać, z całych sił przywarł do samicy, jakby była jego ostatnią deską ratunku. Wysunął pazury, wpijając ostre igiełki w sierść oraz skórę Tene, całkowicie schował swój pysk w jej ciele, próbując stłumić swój niepowstrzymany, przepełniony boleścią szloch. Nie obchodziło go w tej chwil, czy lwica również płacze, czy też nie, bowiem nawet nie uniósł swego pyska, gdy zaczęła mówić. Słuchał z coraz większym bólem serca jej katastrofalnych słów. Jego jedyną reakcją był urywany oddech, kiedy młodziak nie potrafił zaczerpnąć powietrza z powodu ciągłego płaczu. Zacisnął z całej siły ślepia, przytulając się rozpaczliwie do lwicy. W jednej chwili zapałał nienawiścią do owego samca, który miał być mordercą jego matki - jego ukochanej, troskliwej matki, która kochała ich nad życie, miała złotą sierść i zapach tak słodki, błękitne ślepia pełne zrozumienia i dobroci, które wypłakiwała tyle razy z ich powodu. Nawet w swych ostatnich chwilach myślała tylko o nich - o swych dzieciach. Jakże wielka była jej matczyna miłość, czyż Ayumi nie była definicją ofiarności? Ale Arvo myślał przede wszystkim o tym, że już nigdy nie usłyszy jej głosu, gdy go chwaliła czy udzielała nagany, gdy uczyła wszystkiego co potrzebne w życiu, śpiewała piosenki, opowiadała bajki, kazała przeprosić brata, gdy uderzył za mocno. Nigdy już nie utuli go do snu, nie przytuli go w chwili płaczu, tak jak teraz robiła to Tene - choć nie było to ani trochę porównywalne! - nie ułoży językiem niesfornego kosmyka sierści. Nie... Nie będzie jej. Arvo stracił resztkę oddechu i zupełnie go zatkało, gdy brązowa zasugerowała, że tamten samiec mógł polować na całą jego rodzinę. Czy... Czy to miało coś wspólnego z tym, że tata nie wrócił? Co jeżeli tamten potwór nie tylko dopadł jego matkę, ale i ojca? Teraz już nigdy nie zobaczy i tej jakże znajomej, zwiastującej bezpieczeństwo i lepsze chwile, szarej sylwetki Machafuko? Złotosierstny lewek w jednej chwili zawył żałośnie, zaniósł się szlochem tak rozpaczliwym, że chyba każde żywe stworzenie byłoby poruszone tym dźwiękiem, dziecięcym głosem przepełnionym tak ogromnym cierpieniem. Lewek z ulgą przyjął jeszcze więcej obcego ciepła, gdy Tene zniżyła się do jego poziomu pyskiem i całkowicie zamknęła w swoich objęciach. Jednak gdy lwica zaczęła zmieniać swą pozycję, młody zareagował niemal panicznymi ruchami, nie chcąc pozwolić się jej oddalić ani na milimetr, nawet jeżeli to służyło tylko temu, by już za chwilę dalej trzymała go w swych łapach. Przez cały ten czas jedynymi dźwiękami, jakie z siebie wydawał, był szloch, pociąganie nosem i żałosne jęki. Ani jednego słowa. Dopiero gdy Tene zapytała go o imię, podniósł swe oczy na nią, i objął jej pysk własnymi, drobnymi łapkami. -Arvo - wydusił z siebie, z całej siły przytulając się do niej. Przez kolejną chwilę próbował złapać wystarczająco dużo powietrza, by móc powiedzieć coś jeszcze, ale nie szło mu to zbyt dobrze. Gdy w końcu się odezwał, mówił nieporadnie, a jego słowa były przerwane ciągłym szlochaniem. -Zna-ałaś moją mamę wczeeeś-niej? I... I... I czy wiesz, gdzie jest tata? - pisnął. Nie obchodziło go to, że jeszcze chwilę temu nie miał za grosz zaufania do lwicy, że była dla niego obca, że w gruncie rzeczy porwała go i wyniosła gdzieś bez pytania bez zgodę. Przecież działała dla jego dobra, prawda? A w tej chwili była dla niego jedyną dostępną podporą, dzięki której młodziak jeszcze jakoś się trzymał. Czuł się kruchy niczym najsuchsze źdźbło na sawannie, nie złamał się tylko dzięki ciepłu, miękkości sierści oraz bliskości Tene. To jedyne, co teraz miał. |
|||
|
Tene Samotnik Gatunek:Lew Afrykański Płeć:Samica Wiek:Dorosła Liczba postów:133 Dołączył:Sty 2017 STATYSTYKI
Życie: 100
Siła: 77 Zręczność: 80 Spostrzegawczość: 55 Doświadczenie: 22 |
21-04-2017, 02:31
Prawa autorskie: Ja
Tytuł pozafabularny: Nieszczęśnik
Zdziwiła się, kiedy lwiątko odwzajemniło jej uścisk i to że szuka właśnie u niej wsparcia, u niej tak bezwzględnej dla niego. Próbowała zagłuszyć własne sumienie. Wmawiać sobie że jego matka na prawdę umarła, uczynić z własnego kłamstwa fałszywą prawdę, bo coraz trudniej było jej udawać. Chciała przerwać jakoś cierpienie malca. Na przyznawanie się było za późno, znienawidził by ją, na pewno. Musiałaby go oddać. Nie, tylko nie to. Nie zniosłaby gdyby jej go odebrano. Wreszcie mogła poczuć to małe ciałko przy sobie, takie bezbronne, szukające w niej oparcia. Zaspokoić własne pragnienie posiadania lwiątka i bolejące, ranione przez własną przeszłość i czyny serce. Wierzyła że samczyk jej pomoże. Czuła jego pazurki wbite w ciało i choć to trochę ją zabolało, znosiła to niemal z przyjemnością. Był tylko jej. Już zawsze będzie. Pocieszała się tym, chcąc być tutaj tą silną, jak zawsze. A jednak przeżywała jego każdy głębszy szloch. Desperacko próbując zagłuszyć wyrzuty sumienia. Denerwowała się nie pozwalając sobie dłużej na okazywanie słabości, chcąc by już przestał, zdając sobie jednocześnie sprawę że to co od niej słyszał, tylko jeszcze bardziej go bolało, ale musiała... Choć zdawało jej się że nie zniesie chwili dłużej, załamana w głębi jego chwytającym za serce widokiem. Była zbyt podła i wciąż będzie, nie mówiąc mu nigdy że to co usłyszał jest kłamstwem. Ba, mówiła mu jeszcze więcej kłamstw. Tuliła go do siebie, nie zamierzając już wypuścić z łap, próbując pocieszyć. Zacisnęła na chwilę ślepia i kły nie unosząc warg, by się opanować. Na nic to. Nie wiedziała co jej jest, czemu to tak bardzo na nią działa? Powinna się cieszyć że wszystko jak dotąd poszło zgodnie z planem i myśleć o przyszłości, a nie ulegać emocją. Przejmujący szloch Arvo sprawił że cała zadrżała, jakby przez chwilę odczuwając ból lwiątka na własnej skórze. Nie tak łatwo było zmienić temat i zapomnieć, ta chwila nie należała do łatwych, ani przyjemnych. A jednak musiała to jakoś przeboleć, znosiła już gorsze rzeczy, a tylko po takiej tragedii, wierzyła, że mogła nawiązać z lwiątkiem jakąś więź i zapobiec temu że od niej ucieknie. Tego właśnie chciała. Zapomni, mały też zapomni, czas leczy rany. Tak mówią. Gdyby jeszcze sama w to wierzyła, wiedziała że to nie prawda. Popatrzyła na niego z czułością, ale jednocześnie z smutkiem i bólem, który nie tak łatwo było skryć, czując jego drobne łapki i widząc zapłakane oczka.
- Ładnie - skomentowała jego imię, siląc się na łagodny głos, tylko łagodny, wyprany z emocji, jakie ją coraz bardziej dręczyły: - Ja jestem Tene... Wszystko będzie dobrze, zobaczysz, będzie nam razem dobrze - mówiła jak się do niej przytulał, samemu wciąż obejmując go delikatnie łapami. Zamknęła na chwilę oczy, zniżając niżej głowę, by było mu łatwiej. Wsłuchała się w to co mówił, machnęła przy tym nerwowo ogonem, nie zdradzając żadnym innym gestem swoich nerwów. Chciała już zakończyć temat, ale nie mogła tak po prostu powiedzieć Arvo "nie mówmy już o tym", choć taką miała ochotę. - Nie, niestety nie... - westchnęła, dając sobie chwilę na przemyślenia, znów musiała wymyślić kolejne kłamstwo, tak będzie bezpieczniej: - Niestety... - urwała, celowo, mając zaplanowane co dalej powie, mimo to zawahała się patrząc na malca: - Nie widziałam twojego taty - a już chciała mu powiedzieć że on także nie żyje, ale nie mogła. Jeśli tak płakał za matką, to co by było gdyby jeszcze wmówiła mu że jego ojciec... Nie mogła być aż tak okrutna. - Arvo... - zaczekała chwilkę, by mały na nią spojrzał, jeśli jednak tego nie zrobił to i tak zdecydowała się mówić dalej: - Z czasem będzie mniej bolało, najłatwiej będzie ci zapomnieć... Musimy żyć dalej, ja także wszystkich straciłam... - próbowała podnieść go na duchu, a tym samym wdrażając dalej swój plan: - Obiecuje... Obiecuje ci że nie pozwolę cię skrzywdzić - przetarła o niego łbem, po czym objęła go też nim i troszkę mocniej łapami: - Już zawsze możesz na mnie liczyć. Już zawsze będę przy tobie... Zawsze. - Tak jak chciała twoja mama - dodała po chwili, miała nadzieje że ostatni raz musi wspominać o niej, najchętniej zapomniałaby o istnieniu tej lwicy, ale warto było jej powołać się właśnie na nią. |
|||
|
Arvo Samotnik Gatunek:Lew Płeć:Samiec Wiek:Młody dorosły Tytuł fabularny:Młodszy Zaklinacz Zezwolenia:Może zbierać kocimiętkę i lulka. Liczba postów:134 Dołączył:Sty 2016 STATYSTYKI
Życie: 100
Siła: 80 Zręczność: 62 Spostrzegawczość: 70 Doświadczenie: 21 |
23-04-2017, 15:36
Prawa autorskie: Koseki-Leonheart | lineart - TheSiubhan, kolory - Salvathi
Siła, którą Tene wkładała w przytulanie małego, była jedyną siłą, która jeszcze trzymała go w jednym kawałku, sprawiała, że Arvo nie rozsypał się zupełnie, nie załamał. Była jego jedynym fundamentem, kiedy wieść o brutalnej śmierci matki, myśl o możliwej śmierci ojca - a jednocześnie pewność, że i tak nie ma go tutaj, przy nim - wywróciły jego życie do góry nogami.
Pociągnął nosem w reakcji na komplement dotyczący jego imienia. Pewnie, że jest ładnie... W końcu to właśnie to imię nadał mu ojciec, wiedział to z rodzinnych rozmów. Czy tylko to mu pozostanie? Imię, szara sierść na lewej łapie i równie szara kita na ogonie, bolesne wspomnienia ojcowskiej mądrości, ciepła, cierpliwości i wieczna tęsknota? Kolejne łzy potoczyły się po jego polikach, po szarych plamach pod okiem, będących dziedzictwem jego matki. Z wdzięcznością zacieśnił uścisk swych łap na już bliższym mu pysku Tene. Wszystko będzie dobrze. Będzie nam razem dobrze. W jego dziecięcym sercu właśnie coś kruszało, pękało, niszczało. Przekonanie, że życie to tylko radosne zabawy z przyjaciółmi, śmiech, a problemy są tylko dla uszlachetnienia charakteru, drobnymi niedogodnościami, wyzwaniami do pokonania. W jego duszy zagościł ból, który jeszcze długo, bardzo długo będzie tam mieszkać, odzywać się w najmniej dogodnych momentach, szarpać jego serce, zatruwać krew. Kto wie, czy kiedykolwiek ta rana się zagoi? Uścisk Tene był jedynym światłem w tym tunelu, obietnicą, że będzie lepiej - włoskiem, na którym wisiało jego zdrowie psychiczne, kołem ratunkowym, które nie pozwalało mu zatonąć w smutku, bólu i żałości. Co nie zmieniało faktu, że się topił, walczył z falami, chwytając się każdego oddechu tak rozpaczliwie. Jego łeb znów zniknął pod wodą, znów zachłysnął się tym żywiołem. Owo "nie widziałam twojego taty" było jak kolejna śmiertelnie niebezpieczna fala, pożerająca jego ostatnie siły. Choć przecież gdzieś w głębi siebie przeczuwał taką odpowiedź, był już przekonany, że jego ojciec zapadł się jak kamień w wodę, i już nikt nigdy go nie znajdzie. A i czyż nie lepsza była niepewność, niż dowody na jego śmierć? Posłusznie podniósł swój wzrok na Tene, gdy ta wypowiedziała jego imię. Powoli przestawał szlochać, łzy zaczynały przysychać i sklejać jego sierść, bo najzwyczajniej w świecie nie miał już siły na dalszy płacz. Wtulił swój nos w jej polik, słuchając jej słów, pozwalając, by karmiła ona jego nadzieje, dając się opatulić obietnicami. Poradzą sobie, poradzą we dwoje. Ona mu pomoże, obroni, wykarmi, pozwoli przeżyć, uratuje. Będzie. Wdzięczność rozlała się po wszystkich jego członkach, sprawiła, że jego oczy błysnęły żywiej, powstrzymała ostatnie łzy. - Dziękuję - wyszeptał ochrypłym głosem. I na chwilę zamilkł, zatapiając się w swoich myślach, uspakajając się. Jego płacz umierał śmiercią naturalną, co dawało dojść do głosu innym rzeczom istotnym. Gdy zniknął ojciec, Ayumi musiała cały swój czas poświęcić opiece nad dziećmi, lecz teraz, gdy jej zabrakło? On ma Tene i obietnicę lepszego jutra. Milele nie żyje. Logan miała ich gdzieś, ale była bezpieczna na Lwiej Ziemi, tam ktoś, ktoś na pewno się nią zajmie. Może to do niej wróci ojciec, zastając jedyną córkę w grocie niegdyś pełnej rodziny. - Co z moim bratem? - zapytał słabym głosem, podnosząc niepewny wzrok na lwicę. |
|||
|
Tene Samotnik Gatunek:Lew Afrykański Płeć:Samica Wiek:Dorosła Liczba postów:133 Dołączył:Sty 2017 STATYSTYKI
Życie: 100
Siła: 77 Zręczność: 80 Spostrzegawczość: 55 Doświadczenie: 22 |
24-04-2017, 15:59
Prawa autorskie: Ja
Tytuł pozafabularny: Nieszczęśnik
W myślach odetchnęła z ulgą gdy mały powoli przestawał szlochać, miała wrażenie że najgorsze ma za sobą, choć nie była pewna przyszłości, a co jeśli jej kłamstwa kiedyś wyjdą na jaw? Co jeśli któregoś dnia natknie się na matkę Arvo? Tego to by nawet nie wiedziała. Przecież nie zapyta samczyka jak wyglądała jego matka, od razu zorientowałby się że kłamała. Więc musi być ostrożna w kontaktach z innymi lwicami podobnymi do niego, choć równie dobrze mógł odziedziczyć wygląd po ojcu. Wyrzuty sumienia, wizja konsekwencji i ciągła walka z własnymi emocjami, którymi zaprzeczyłaby i nawet ich nie miała gdyby tylko była z kamienia, ale nie była jak bardzo by się nie starała i to nie tylko teraz, a niemal przez całe życie. Nie mogła się uspokoić. Jakby dopiero teraz docierało do niej że wpakowała się w niezłe kłopoty. Ale i tak było warto, bo teraz mogła wciąż tulić w swoich objęciach lwiątko, którego tak bardzo jej brakowało, pocieszać je, próbując zaprzeczyć temu że płakało przez nią, móc myśleć że jest ono jej, tylko jej i już zawsze będzie. Potrzebowała tego i każdy wewnętrzny ból była w stanie przeboleć. Przy czym na zewnątrz musiała być spokojna, za wszelką cenę trzymać emocje na wodzy i wciąż grać swoją rolę, nie ważne co ma być, musiała zrobić wszystko by mały nie chciał wrócić, by nic złego się nie wydarzyło, złego dla nich, dla więzi, której chciała dać początek. Tylko jak mógłby pokochać takiego potwora jak ona? Ale czy aby na pewno była taka zła? Dała mu szanse na przeżycie, przecież jego matka pozwoliła by sam się błąkał, co Tene uważała za niedopuszczalne i nieodpowiedzialne, nie zdając przy tym sobie sprawy jak trudno jest upilnować lwiątka. Tamten obcy, ba, hieny, mógłby być już przez nie martwy. Czy odwieczni wrogowie lwiego gatunku nie pozbyliby się go? Dla lwicy to oczywiste, hieny są w stanie zabić nawet bezbronne lwiątko, czym mniej lwów tym dla nich lepiej i vice versa. nawet osobników własnego gatunku należało się obawiać, a co dopiero hien. Tak sądziła, co dawało jej poczucie że nie do końca go okłamała, na prawdę go uratowała. Dochodząc do takiego rozumowania, mogła samą siebie przekonać że pomimo wszystko postąpiła dobrze, na co więc jej były wyrzuty sumienia? Postąpiła właściwie i zyskała na tym, mały też zyska, przecież przekaże mu potrzebną wiedzę. Dziwiła się samej sobie że wcześniej tak o tym nie pomyślała, zamiast szarpać się z własnym sumieniem. A jednak, ono wciąż nie dawało jej spokoju, nie pozwalało do końca nagiąć prawdy, tak łatwo jej zniszczyć. Chciała je zagłuszyć i starała się. Słysząc szept Arvo, powoli podniosła nieco wyżej głowę, tylko po to by polizać go po łebku i znów na powrót wtulić w jego ciałko swój pysk i zamknąć oczy, by chłonąć przez chwilę panującą wokół ciszę, w końcu przestał płakać, a jej samej zaczynało się to podobać, że ma go wciąż przy sobie i mogą teraz porozmawiać, albo tak pomilczeć wtuleni w siebie, albo może nawet się powygłupiać? Dziwnie by się z tym czuła, nie bawiła się odkąd dorosła, a może i wcześniej? Ale czy tak nie przekonałaby go do siebie? Nie pasował jej ten pomysł, ona zwykle poważna, dorosła, miałaby się bawić? Nie, choć mogłoby to być dobre posunięcie, musi sprawić by ją polubił, nie, pokochał jak matkę, w końcu to nią miała zamiar dla niego być, ale próbując się bawić? Jak właściwie miałaby się za to zabrać? Nie wyobrażała sobie siebie takiej. Co to za pomysł i skąd tak nagle przyszedł jej do głowy? To jakiś absurd, to chyba przez zmęczenie. Albo przez wspomnienia tego jak z nią i jej rodzeństwem bawił się ojciec, poprawiał im tym humor, nie chciała bardziej się w to zagłębiać, bo dobre wspomnienia szybko mogły przerodzić się w te złe. Tak bardzo za nim tęskniła, dlaczego więc pozwoliła by Arvo przeżywał coś podobnego, skoro wiedziała jak to boli?
Westchnęła po zadanym pytaniu. Uderzyła ogonem o ziemie, zbierając się w sobie by nie zdradzić się z nerwami. - Twój brat... - zastanowiła się, patrząc przez chwilę na zewnątrz, nadal szalała tam ulewa: - Nie możemy po niego zawrócić, tamten lew może nadal tam być... To niebezpieczne... - nie chciała, tak bardzo nie chciała by znów to przeżywał, a ona wraz z nim, ale nie mogła ryzykować że Arvo jej ucieknie, chcąc ratować brata: - Pewnie już... Za późno... - ostatnie słowo wypowiedziała ostrożnie, obawiając się kolejnego wybuchu rozpaczy: - On nie miał litości... Możliwe że zawrócił po niego... Jakbym nie próbowała, nie mogłam zabrać też twojego brata... Przepraszam... - siliła się na szczery ton, choć to ostatnie słowo było całkiem szczere, podświadomie przepraszała za swe słowa, za kolejne bolesne kłamstwo, choć ono wcale nie musiało być kłamstwem, kto wie co zrobił obcy. Nie widziała już później szarego lwiątka, by móc się upewnić czy przeżyło. Mogła już tylko przytulić do siebie nieco mocniej lewka i znów próbować go pocieszać: - Będzie dobrze... Kiedyś musi być dobrze... Zemścimy się na zabójcy, poczujesz się lepiej... Twoi bliscy nie chcieliby żebyś cierpiał... Oni na pewno cieszą się że przeżyłeś, że jesteś cały, bezpieczny... A ja nie pozwolę by on cię skrzywdził... - z każdym słowem miała wrażenie jakby to kiedyś już słyszała, czy nawet sama mówiła. Dobrze wiedziała że zemsta nie przynosi ukojenia, ale jest doskonała dla fałszywego odczucia ulgi i celu, którego ma się wrażenie, robi się dla straconej raz na zawsze, ukochanej osoby. To fałsz, którego nie chciała więcej przeżywać, z którego gdyby miała drugą szanse i tak by nie zrezygnowała, ale nie chciała wmawiać samczykowi że to rozwiązanie problemu. Lecz co teraz, jak już to zrobiła? Zaprzeczy własnym słowom? Tak się traci zaufanie, autorytet, okazuje słabość, nie może się wahać, jeśli mały ma na niej polegać. - Jak dorośniesz, będziesz wystarczająco silny by go dopaść - miała wrażenie że jeszcze pogorszyła. Istniała szansa że Arvo o tym zapomni, bardzo mała, nikła szansa, więc co z tego że odłoży to w czasie? Mogła tylko liczyć na to że lewek nie będzie chciał się mścić, pomimo jej głupiego nakłaniania do tego. I to jeszcze mścić o nic, choć nie wiadomo co by się stało gdyby obcy ich wtedy złapał. |
|||
|
Arvo Samotnik Gatunek:Lew Płeć:Samiec Wiek:Młody dorosły Tytuł fabularny:Młodszy Zaklinacz Zezwolenia:Może zbierać kocimiętkę i lulka. Liczba postów:134 Dołączył:Sty 2016 STATYSTYKI
Życie: 100
Siła: 80 Zręczność: 62 Spostrzegawczość: 70 Doświadczenie: 21 |
05-05-2017, 17:20
Prawa autorskie: Koseki-Leonheart | lineart - TheSiubhan, kolory - Salvathi
Słuchał w napięciu, z mocno bijącym sercem, czujnie postawionymi uszami. Jego brat... Ach, zawsze on, zawsze sprawiał problemy, tak jak Milele - ciągle pakował się w kłopoty. I znów obudziło się w nim to samo, dziwaczne uczucie - gniew na Kasilla oraz Milele. Poczucie, że sami są winni swojego bólu, swoich kłopotów - że ich smutny los jest ich zasługą, karą za brak posłuchu, za ciągłe szukanie guza.
A mimo to, kochał brata całym sercem, chciał by był bezpieczny, chciał móc go ochronić. Dlatego zacisnął mocno powieki, słuchając wyjaśnień Tene, a w jego piekących od płaczu oczach pojawiły się kolejne łzy - choć było ich za mało, by popłynęły po policzkach. Już nawet nie miał na to siły. Czy to nie było do przewidzenia? Czy nie żył w przeświadczeniu, że Kasill wreszcie się doigra? Serce go bolało, lecz czymże to było w momencie, kiedy opłakiwał śmierć matki i tak bardzo tęsknił za ojcem. Ach, ojcem... -Widocznie los tak chciał. - wypowiedział cicho, zbolałym, chrypiącym głosem. Pamiętał, jak ojciec niegdyś użył tego wyrażenia - lecz nie tak, jakby było zwykłym, ot, takim sobie powiedzeniem, nie! Jakby to była prawda, stwierdzenie oczywistego faktu, a kryła się w tym jednak jakaś wiara. I pamiętał, że zaczął dociekać, pamiętał, co usłyszał w odpowiedzi. Nie przekonało go to wtedy. Lecz przecież niemal każde słowo jego ojca miało na niego wpływ, było nasieniem, które powoli kiełkowało w jego umyśle. Los chciał, by jego brat i siostra nigdy nie dożyli dorosłości. Oni mogli z tym próbować walczyć, zaradzić temu, cudem wymykać się przeznaczeniu - ale los i tak ich dopadł. Wcześniej, później. Nieważne. Rozwarł swe ślepia, spoglądając pytająco na brązową. Zemsta? Nie jest to coś, co pochwalaliby jego rodzice, jego matka raczej skłaniałaby się ku przebaczeniu. Ale... Czy był sens mścić się na tamtym, skoro był on tylko wykonawcą woli losu, ostatecznym, skutecznym? Zabił jego matkę. Kto wie, być może dopadł jego ojca. Arvo zacisnął zęby, rozgniewany, lecz... Lecz nawet jeżeli miałby na tyle dużo siły, by móc zemścić się i odpłacić za swe krzywdy... Nie wiedział, czy to było to, czego właśnie chciał. Wolałby raczej zadać mu jedno, proste pytanie. "Dlaczego?" Ale to nie teraz, teraz nie miał najmniejszej ochoty widzieć pyska tamtego. Tylko zacisnął swe łapy, przytulając mocniej Tene, i oparł swój pyszczek na jej nosie. -To... Co teraz? - zapytał słabo, delikatnym, wątłym głosem. |
|||
|
Tene Samotnik Gatunek:Lew Afrykański Płeć:Samica Wiek:Dorosła Liczba postów:133 Dołączył:Sty 2017 STATYSTYKI
Życie: 100
Siła: 77 Zręczność: 80 Spostrzegawczość: 55 Doświadczenie: 22 |
09-05-2017, 11:46
Prawa autorskie: Ja
Tytuł pozafabularny: Nieszczęśnik
"Los?" zapytała w myślach, dziwiąc się rozumowaniu lwiątka, może coś w tym było. Los rzeczywiście był dla nich obojga okrutny, nigdy nie był sprawiedliwy, ale Tene nie obchodziło co on chciał, już się mu sprzeciwiła porywając lewka, nie czekając na jakieś szczęście od losu, na jego łaskę, a może tak miało być? Nie zamierzała tego dociekać. Ważne było tu i teraz, a teraz musiała być wsparciem dla malca i dalej brnąć w to co zaczęła. To pierwsze nie było takie trudne, spodziewała się raczej większego wybuchu rozpaczy, najwidoczniej nie zależało mu tak na bracie, tak właśnie to odebrała. Nie pomyślała że samczyk może być już tym wszystkim wykończonym, zdawała sobie sprawę że go rani kłamstwami o śmierci jego bliskich, ale nie mogła wiedzieć jak bardzo. Nie zamierzała już wracać do tematu zemsty, przekonywać go do niej, wiedziała że tutaj popełniła błąd i najlepiej będzie już o tym nie wspominać. Właśnie, to doskonały plan, powinna zacząć teraz wszystko od nowa, sprawić że Arvo zapomni o przeszłości.
Nie ruszając się, by malec nie stracił podparcia odpowiedziała mu spokojnie: - Zaopiekuje się tobą, nie jesteś sam, już zawsze będziemy razem... - wciąż trzymała go w objęciu własnych łap: - Przeczekamy tutaj ulewę, a potem... - przerwała, kończąc w myślach: "...wrócimy do stada? Nie. To zbyt ryzykowne. Nie teraz...". Znała je jeszcze zbyt słabo. Tak jak zwykle myślała racjonalnie, tak w przypadku lwiątka nie potrafiła się oprzeć lękowi przed tym że znów je straci, mogą je jej przecież odebrać, albo będą czekać tam na nią inne konsekwencje. A co jeśli lewek jest z tego samego stada? To byłaby kompletna katastrofa, choć nie wyczuwała zapachu charakterystycznego dla Królestwa, ale nie poznała tamtych terenów na tyle dobrze by to ocenić, no i maluch przebywał na wolnych terenach, mógł przesiąknąć nimi. Tak, zdążyła już uznać Arvo za swoje młode i jak tylko nachodziły ją myśli że tak nie jest przeczyła im. - Może coś ci złapie? Jesteś głodny? - dodała po namyśle, nie zamierzała ryzykować. Przed powrotem musiała się upewnić że go nie straci, nie zniosłaby tego. Choć nie była teraz tego świadoma, sama praktycznie wpędziła się w pułapkę swoich słabości. |
|||
|
Arvo Samotnik Gatunek:Lew Płeć:Samiec Wiek:Młody dorosły Tytuł fabularny:Młodszy Zaklinacz Zezwolenia:Może zbierać kocimiętkę i lulka. Liczba postów:134 Dołączył:Sty 2016 STATYSTYKI
Życie: 100
Siła: 80 Zręczność: 62 Spostrzegawczość: 70 Doświadczenie: 21 |
13-05-2017, 15:04
Prawa autorskie: Koseki-Leonheart | lineart - TheSiubhan, kolory - Salvathi
Przymknął lekko oczy, wyczerpany płaczem, długą podróżą w pysku Tene i ucieczką przed mordercą jego matki, zmęczony tragicznymi wieściami i łamiącymi serce myślami. W tej chwili tylko karmił się ciepłem lwicy i jej podnoszącymi na duchu słowami, chwytał się mocno nadziei, i po prostu... Starał się jakoś przeżyć, uporządkować nieład w sercu i umyśle, uspokoić.
Jednostajny szum deszczu, miarowe uderzanie kropel o ziemię tam, gdzie sklepienie jaskini jej nie chroniło, oraz jęki wiatru pomagały mu odnaleźć spokój, uciszyć jego niepokój. Pokręcił niemrawo łbem, zaprzeczając w odpowiedzi na pytanie lwicy, nie odzywając się już na głos. Powieki mu ciężyły i jego myśli stały się ospałe, i po tylu przygodach oraz wrażeniach, wreszcie zaczął się czuć choć trochę bezpiecznie. Ani myślał w tej chwili o posiłku, choć zapewne niedługo jego żołądek się odezwie. Na razie... Usnął, wciąż przytulony do brązowej samicy. Szybko zapadł w sen tak głęboki, że nawet gdyby lwica się poruszyła, zmieniając pozycję na bardziej wygodną, z pewnością by go to nie wybudziło, o ile tylko by nie zabrała ze sobą swojego drogocennego ciepła. |
|||
|
Tene Samotnik Gatunek:Lew Afrykański Płeć:Samica Wiek:Dorosła Liczba postów:133 Dołączył:Sty 2017 STATYSTYKI
Życie: 100
Siła: 77 Zręczność: 80 Spostrzegawczość: 55 Doświadczenie: 22 |
15-05-2017, 21:22
Prawa autorskie: Ja
Tytuł pozafabularny: Nieszczęśnik
Obserwowała Arvo jeszcze chwilę, po tym jak zasnął, zamyślona. Sama była zmęczona i najchętniej odłożyłaby te wszystkie myśli na później, tak też zrobiła, z emocjami było odrobinę trudniej. Po woli, z ostrożnością, wysunęła z pod samczyka swój pysk, kładąc go delikatnie na ziemi i wciąż otulając łapami. Położyła głowę blisko niego, wsłuchując się w miarowy oddech samczyka, który ją uspokajał. A jednak zasypiała dobre pół godziny, co chwilę upewniając się czy są tu sami. Niespokojna o to że ktoś nagle może pokrzyżować jej plany. Wreszcie pogrążyła się w śnie, czujnym śnie, gotowa zareagować na najmniejszy podejrzany dźwięk.
Po kilku dniach Tene postanowiła zmienić kryjówkę, uważając za zbyt ryzykowne przebywanie w jednym miejscu, poprowadziła więc Arvo, we wcześniej wypatrzone przez siebie nowe miejsce, zawróciła po samczyka tuż po polowaniu, na które wyruszyła tamtego dnia, nie bez obawy że ktoś go tu znajdzie. zt, razem z Arvo Tutaj: http://pbf.krollew.pl/showthread.php?tid=1886&page=2 |
|||
|
Omara Konto zawieszone Gatunek:Lew Płeć:Samica Wiek:Dorosła Liczba postów:844 Dołączył:Gru 2012 STATYSTYKI
Życie: 100
Siła: 74 Zręczność: 79 Spostrzegawczość: 71 Doświadczenie: 36 |
25-12-2017, 20:50
Prawa autorskie: Dukacia, obróbka: Fileera (Vei) :*
Weszła tu będąc nieco zmęczoną tym ciągłym chodzeniem w tę i we w tę w celu oględzin terenów. Fakt, były one bardzo piękne, ale drugim faktem było to, że Omarę już od tego bolały łapy, a w dodatku nużył ją sen. Rozejrzawszy się dookoła i uznawszy że nikogo (przynajmniej w jej mniemaniu) tu nie ma, postanowiła położyć się tu na krótką drzemkę. A potem? Potem się zobaczy. Teraz najważniejsze było to, by odpocząć po tym ciągłym chodzeniu. Jak to dobrze mieć dom...
|
|||
|
Omara Konto zawieszone Gatunek:Lew Płeć:Samica Wiek:Dorosła Liczba postów:844 Dołączył:Gru 2012 STATYSTYKI
Życie: 100
Siła: 74 Zręczność: 79 Spostrzegawczość: 71 Doświadczenie: 36 |
07-01-2018, 21:13
Prawa autorskie: Dukacia, obróbka: Fileera (Vei) :*
Omara zdążyła już zasnąć, a spała dość długo. W śnie lwicy pojawiały się niezwykle dziwne obrazy i osoby...gdy się przebudziła jeszcze przez długi czas rozmyślała o swoim śnie. Miała jakieś dziwne przeczucie, że to co objawiło się jej we śnie było jakieś dziwnie znajome...Wciąż przed oczami miała jakieś dziwne zarysy lwa, czwórki lwiątek, a potem tej lwicy która była łudząco podobna do Omary.
I nagle znowu zaczęła ją boleć głowa, na co niebieskooka zareagowała sykiem i złapaniem się za bolącą część ciała. Czyżby była skazana na te napadowe bóle głowy? Gdy ból po chwili minął, wstała. Trzeba było rozprostować kości i udać się na świeże powietrze. Może spotka kogoś z kim pogada... /z.t./ |
|||
|
|
Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości