| Statystyki |
» Użytkownicy: 662
» Najnowszy użytkownik: Upendo
» Wątków na forum: 2,776
» Postów na forum: 105,844
Pełne statystyki
|
| Użytkownicy online |
Aktualnie jest 38 użytkowników online. » 0 Użytkownik(ów) | 36 Gość(i) Bing, Google
|
| Ostatnie wątki |
Off topic
Forum: Wszystko we wszystkim
Ostatni post: Samiya
13-02-2019, 23:32
» Odpowiedzi: 509
» Wyświetleń: 123,857
|
Król Lew w CGI (reboot)
Forum: Król Lew
Ostatni post: Venety
23-11-2018, 07:21
» Odpowiedzi: 11
» Wyświetleń: 7,203
|
A teraz szybko zanim zamk...
Forum: Pożegnanie z forum
Ostatni post: Askari
11-10-2018, 19:16
» Odpowiedzi: 0
» Wyświetleń: 5,122
|
Pożegnanie ;(
Forum: Pożegnanie z forum
Ostatni post: Mirra
11-10-2018, 15:06
» Odpowiedzi: 0
» Wyświetleń: 2,033
|
Na wszystko nadchodzi por...
Forum: Pożegnanie z forum
Ostatni post: Vari
05-10-2018, 18:25
» Odpowiedzi: 0
» Wyświetleń: 2,244
|
Pożegnanie
Forum: Pożegnanie z forum
Ostatni post: Vasanti Vei
19-09-2018, 10:05
» Odpowiedzi: 3
» Wyświetleń: 41,993
|
Jakaś gra o Królu Lwie
Forum: Pożegnanie z forum
Ostatni post: Panimalos
18-09-2018, 15:58
» Odpowiedzi: 2
» Wyświetleń: 2,730
|
Ja tu tylko na chwilę...
Forum: Pożegnanie z forum
Ostatni post: Zephyr
14-09-2018, 20:41
» Odpowiedzi: 3
» Wyświetleń: 3,008
|
Drugie pierwsze wrażenie ...
Forum: Wątki prywatne
Ostatni post: Baqiea
13-09-2018, 09:05
» Odpowiedzi: 15
» Wyświetleń: 6,375
|
Skąd jesteście?
Forum: Wszystko we wszystkim
Ostatni post: Kykczor
12-09-2018, 20:01
» Odpowiedzi: 168
» Wyświetleń: 48,723
|
|
|
| Zapomniana gra z dzieciństwa |
|
Napisane przez: Shinda - 23-02-2018, 20:59 - Forum: Gry
- Odpowiedzi (7)
|
 |
Gdy byłam mała grałam w taką jedną gę. Potem o niej zapomniałam i niedawno zaczęłam się zastanawiać co o było.
Gra była ogólnie o takim gadzie - może jaszczurze? Zbierało się tam kolorowe kryształy były ,, złe" lwy i skorpiony. Pamiętam, że gra była trudna i chętnie bym do niej wróciła. Jako, że jestem chora i mój spowolniony umysł potrafi tylko coś oglądać grac albo spać, to odkopuję gry z dzieciństwa ( które swoją droga często są lepsze niż teraz). Jeżeli ktoś ma pomysł co to może być dajcie znać bo jestem bardzo tej gry ciekawa. Wiem, że mało informacji ale tyle pamiętam.
|
|
|
| Lekarstwo na śmierć [Gunter i Maziyo] |
|
Napisane przez: Gunter - 21-02-2018, 23:45 - Forum: Wątki zakończone
- Odpowiedzi (6)
|
 |
Nieśmiertelność – to było jego największe marzenie. Spojrzeć śmierci prosto w jej kaprawe ślepia, splunąć i roześmiać się głośno w jej paskudną twarz. Już wielu wcześniej tego próbowało – medycy lekarstwami, szamani tajemnymi rytuałami, słyszał nawet o szaleńcach, którzy wdrapywali się na zaśnieżone szczyty przekonani, że przenikliwy chłód powstrzyma ich ciała od starzenia się.
Ale Gunter miał plan. A przynajmniej pomysł. Do jego wykonania brakowało mu tylko jednego czynnika, który był coraz bliżej. Już od długiego czasu próbował go wytropić. Poszukiwał śladów na piasku, wypytywał miejscowych, jednak cały czas bezskutecznie. Teraz jednak był pewien, że jest na wyciągnięcie łapy od celu.
Poszukiwania zaprowadziły go aż do Ognistego Lasu. Przedzierał się przez gęste zarośla, ranił łapy o ciernie akacji, ale nic nie mogło go odwieść od założonego planu. Musiał odnaleźć węża – to jedyna szansa na znalezienie lekarstwa na śmierć.
Jeszcze do niedawna znachor nie wierzył w legendy. Skoro jednak opowieść o latających rybach okazała się prawdziwa, to i niesamowita roślina zapewniająca nieśmiertelność mogła istnieć. Co prawda szaman, od którego usłyszał tę historię nałogowo nadużywał lulka, ale był profesjonalistą i nie zdarzało mu się kłamać (może z wyjątkiem opowieści o duchach, w których istnienie Gunter nie wierzył pomimo gorących zapewnień szamanów).
Legenda ta opowiadała o pewnym medyku, który został zaatakowany przez węża. Mimo że zabił agresywnego gada, nie pozostał on długo martwy. W czasie kiedy medyk rozmyślał czy zrobić z jego skóry torbę na medykamenty, czy raczej bibelot do ozdoby jaskini, pojawił się inny wąż. Podał zmarłemu zioło, które sprawiło, że martwe zwierzę natychmiast wróciło do życia. Medyk zachwycony tym zjawiskiem resztę życia poświęcił poszukiwaniu cudownej rośliny, jednak nigdy mu się to nie udało. Podobno lata bezowocnych poszukiwań doprowadziły go do obłędu i medyk rzucił się w przepaść, żałośnie nucąc piosenkę na cześć ślimaków.
Gunter jednak nie powtórzy jego błędu i nie będzie sam krążył po sawannie, zaglądając w każde zarośla i szukając rośliny, o której nie wie nawet jak wygląda. Skoro węże posiadają wiedzę na ten temat, znajdzie jakiegoś i zmusi go, żeby pokazał mu tę roślinę, czy tego chce czy nie.
|
|
|
| Nowy dom [Vari, Ua, Lotos] |
|
Napisane przez: Vari - 18-02-2018, 11:20 - Forum: Wątki zakończone
- Odpowiedzi (10)
|
 |
Po oprowadzeniu młodej Lotos po terenach stadnych i opisaniu jej każdego z nich, Vari postanowiła przejść do rzeczy aktualnie najważniejszej - poszukiwania Uy, która mimo iż jeszcze nie wie jakie zadanie ją czeka z pewnością będzie z tego powodu niebywale szczęśliwa. Morskooka serią niskich wyć starała się zwołać białą panienkę w owe miejsce jakim było podnóże Kilimandżaro. Sama w tym czasie zaczęła czyścić swoje futerko i korzystać z kąpieli w porannych promieniach świetlnych.
- Twoja opiekunka powinna się tu lada moment pojawić, proszę byś była dla niej miła i wyrozumiała. Ua to wrażliwa samica, a co ważniejsze bardzo bliska memu sercu. - właściwie to każdy członek był dla niej ważny, traktując całe stado jak rodzina każdego traktuje z miłością i należytym szacunkiem, jedynie Hakiego darząc zupełnie innym rodzajem miłości niż resztę grupy.
|
|
|
| Ognisty Las [Abes, Kometa...] |
|
Napisane przez: Kometa - 15-02-2018, 16:38 - Forum: Wątki zakończone
- Odpowiedzi (25)
|
 |
W samym sercu lasu o poranku, przez stare drzewa przedzierała się młoda lwica, Kometa. Kocica była w dobrym humorze ale zmęczona dlatego przystanęła na moment i zaczęła się rozglądać i przysłuchiwać. Słyszała śpiew ptaków, płynący, mały strumyczek i szelest liści. Widziała drzewa i małą polankę niedaleko. Powoli podeszła do drzewa na skraju polany i przysiadła.
Kometa nie zwracała uwagi na to czy ktoś nadchodzi (rzadko robi takie wyjątki, zazwyczaj ciągle jest spięta i reaguje na każdy dźwięk). Las ją odprężał, tu zawsze panowała harmonia którą tak uwielbiała. Nigdy nie było tu ani za głośno ani za cicho.
Swymi żółtymi ślepiami obserwowała spokojnie teren. Ogonem delikatnie biła o ziemię. Czekała aż wykończy ją ten spokój, żeby potem móc ruszyć w bardziej ruchliwe i żywe strony.
|
|
|
| W drodze przez mokradło [Gunter i Abes] |
|
Napisane przez: Gunter - 14-02-2018, 23:31 - Forum: Wątki zakończone
- Odpowiedzi (25)
|
 |
Zdradliwe bagna zasługiwały na swoją złowrogą nazwę. Z każdym krokiem wiązało się niebezpieczeństwo: grząski grunt, w który zapadały się łapy, nisko wiszące gałęzie, wplątujące się w grzywę, trujące i kłujące rośliny - to tylko niektóre z atrakcji, czekające na nieostrożnych przybyszy. Nie mówiąc już o czających się gdzieś w gęstych oparach krokodylach, tak wielkich, że mogły pokonać nawet dorosłego lwa.
Przez ten oto uroczy krajobraz wędrował brązowy lew. Ostrożnie stawiał łapę za łapą, uważając żeby nie wpaść w ukryte pod warstwami roślinności bagno. Gunter zazwyczaj nie wybierał się na popołudniowe przechadzki na potencjalnie śmiertelne tereny, ale wracał właśnie ze zbioru ziół. Nie był on zbyt udany, więc znachor miał podły humor. Miał już dosyć wilgoci, błota i przedzierania się przez gąszcze lian. Słońce wisiało coraz niżej nad horyzontem, a tutaj było już całkiem niewidoczne. Miał zamiar opuścić to miejsce przed zmrokiem. Mimo że uważał się za odważnego, wizja spędzenia nocy na mrocznych bagnach przyprawiała go o ciarki.
- A niech to, nie dam się zeżreć krokodylom. - rzucił Gunter i przyspieszył kroku.
|
|
|
| Opowiadanie na młodszego szamana |
|
Napisane przez: Samiya - 12-02-2018, 19:38 - Forum: Opowiadania
- Brak odpowiedzi
|
 |
Szkolenie na kapłankę trwało już kilka cykli Księżyca. Było męczące, wymagające, lecz przy tym także niezwykle satysfakcjonujące i wynagradzające. Samiya z ogromną chęcią zgłębiała wszelkie tajniki księżycowej wiary, chłonąc wiedzę niczym gąbka – aż dziw brał, jak wiele informacji mogło się zmieścić w tak drobnym łbie serwalki. Lecz wszystko to za sprawą jej mentorki – Jasnowłosej Ines, która podczas szkoleń odzywała się tak dużo, jak nigdy. Kontakty z białą lwicą nie należały do najłatwiejszych, lecz otwartość, wyrozumiałość i determinacja cętkowanej kotki jakoś to ułatwiały. Zresztą, dość szybko się okazało, że Samiya musiała się nauczyć nie tylko nawiązywania nici porozumienia z Ines, lecz także o wiele bardziej mistycznymi istotami (choć oczywiście nie dało się Jasnowłosej odmówić mistycyzmu). Wszakże to było szkolenie przede wszystkim duchowe, więc nie mogło zabraknąć samych duchów, które odgrywały ważną rolę w wierzeniach Srebrnego Księżyca.
Każde zwierzę posiadało duszę, która po śmierci wędrowała na nieboskłon, by swym blaskiem oświetlać ciemne niebo, a być może towarzyszyć w tym samemu Jasnemu Panu. Jednak czy to znaczyło, że duchy nie pojawiały się pośród żywych? Wręcz przeciwnie! Niejednokrotnie dawały one znać o swojej obecności, i niejednokrotnie życzyły sobie czegoś od tych jeszcze żyjących. Kapłańskim obowiązkiem jest zaś zadbanie o sprawy dusz, zatem Samiya uczyła się porozumiewać ze zmarłymi zwierzętami, odczytywać ich wolę i pomagać, jak tylko mogła. Czasem też żywi pragnęli choćby krótkiego spotkania ze zmarłymi, a przywołanie duszy zmarłego nie było takie łatwe, i temu również było poświęcone jej szkolenie.
***
Ciemność spowijała ziemię, rozświetlana przez wąski sierp Jasnego Pana, a gwiazdy mrugały tajemniczo na granatowym nieboskłonie. Serwale łapy prowadziły ją pośród gęstych drzew, stąpając po miękkim runie, aż wyprowadziły ją na sam skraj lasku. Mgła spowijała rozpościerającą się przed nią Dolinę Gwiazd, gęste pasma wyglądały niczym ciepła kołdra otulająca ziemię. Czułe uszy Samiyi nie wychwytywały typowych nocnych odgłosów tła, czy to przemykających cicho drapieżników, pisku nieostrożnego gryzonia czy miarowego oddechu spokojnie śniącego zwierza. Było tak cicho… Aż sierść podnosiła się na jej karku.
Mimo to, bez lęku ruszyła dalej, bo czego miałaby się obawiać ona, młoda kapłanka na swych włościach? Wszystkie stworzenia, martwe czy żywe, stąpały tu po świętej ziemi Srebrnego Księżyca, a ona była jego wierną wysłanniczką. Jej nieustraszone serce nie gubiło rytmu, gdy wstąpiła w mleczny dym. Zresztą, ufała swoim uszom, ostrzegą ją przed każdym obcym, którego łapy zgniotą trawę, czy też skrzydła musną wiatr.
Za to wrodzona wrażliwość, znacznie rozwinięta przez przebyte szkolenie, cały czas zwracała jej uwagę na nietypową atmosferę miejsca, w którym przebywała. Coś wisiało w powietrzu, coś, czego nie mógł poczuć nos, nie wychwyciłyby uszy, oczy nie mogą dojrzeć, a co czuje się na samym końcu wibrysów i tuż pod powierzchnią futra. Coś wyraźnie szukało uwagi i sposobu na komunikację, lecz jego wołania były bezskuteczne przez tyle dni, że straciło już niemal całą swą energię. Samiya mruknęła nisko, głęboko. Poderwała łeb do góry, spoglądając prosto na Księżyc i gwiazdy migoczące wkoło.
- Słucham – szepnęła tak cicho, że sama ledwo się dosłyszała. – Możesz mówić.
Lecz nie opuściła swego wzroku, usiadła, i tak trwała w bezruchu, oddychając miarowo. Aż uczucie obecności czegoś stało się niemal nie do zniesienia, drapiące od wnętrza jej skórę, a ciepły wiatr poruszył jej cętkowanym futrem. Przymknęła zielone ślepia na moment, a gdy je otworzyła, spojrzała już przed siebie – prosto na postać uformowaną z mgły, zaledwie cień niegdyś żyjącego stworzenia. Dik dik, z przytulonymi ciasno do łebka uszami i lękliwym, niedowierzającym spojrzeniem martwych oczu.
- Naprawdę mnie usłyszysz?
Cichy, jednocześnie zrezygnowany i przepełniony nadzieją głos wybrzmiał w jej uszach, lecz nie tak, jak dzieje się to zazwyczaj. Dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa, lecz wciąż daleko jej było do strachu. Uśmiechnęła się ciepło do zjawy.
- Oczywiście. Jestem kapłanką Księżyca, znam się nieco na duchach.
Na słowo „duch” mała antylopka drgnęła, wyginając pysk w pewnym niesmaku, zaś kwestię Księżyca przemilczała taktownie, choć sprawiała wrażenie nie do końca rozumiejącej. To by zresztą wyjaśniało, dlaczego jej dusza dalej się znajdowała na ziemi, nie zaś na nieboskłonie. Nieuświadomionym czasem się zdarzało zgubić drogę do Jasnego Pana, zwłaszcza, gdy coś silnie trzymało ich przy żyjącym świecie.
- Och, tak długo próbowałem odzywać się do wszelkich zwierząt, nikt nie potrafił mnie dosłyszeć! Nawet gdy wydawało mi się, że jednak coś do nich dotarło, oni odchodzili zmieszani, najwyżej mamrocząc coś o zbyt długim siedzeniu na słońcu. A ja muszę, muszę wiedzieć jedną bardzo ważną rzecz!
Uśmiech serwalki poszerzył się. Całkiem bezpośrednia ta duszyczka, od razu wyskakuje z tym, co jest jego problemem. To bajecznie ułatwiało jej robotę.
- To trzyma cię tutaj, na ziemi? Pytaj o co chcesz, postaram ci się pomóc – zaoferowała się natychmiast.
Dikdik nagle odwrócił swój pyszczek, w zmieszaniu ryjąc niematerialnym kopytkiem o ziemię. Gdy się odezwał, jego głos był jeszcze bardziej niewyraźny niż jest to normalne w przypadku zjaw.
- Chodzi o mojego znajomego. Fenek, na imię miał Lomvi. Wiem, że to nie te tereny, ale on żył całkiem niedaleko, często się spotykaliśmy jako młode, i… - chwila ciszy, podczas której antylopa westchnęła, choć oddychanie już na nic się jej nie zdawało – Obiecaliśmy sobie, że spotkamy się po drugiej stronie, gdy już nic i nikt nie będzie nam przeszkadzał. Ale nie mam pojęcia, co się z nim działo po mojej… Mojej śmierci.
Serwalka zastrzygła uszami, słuchając opowieści ducha. Przyjaźń dik dika z fenkiem brzmiała dość nietypowo, lecz czy ona miała prawo do takich osądów? W końcu miała zebrę w swym stadzie. W tej chwili jednak musiała się skupić po prostu na pomocy zmarłemu – problem w tym, że nie miała pojęcia kim był ów Lomvi.
- Znam te tereny bardzo dobrze, ale nie kojarzę, żebym kiedykolwiek spotkała tu fenki – odezwała się ostrożnie, lecz ku jej zdziwieniu, duch nie wyglądał na zaskoczonego tą informacją.
- Przenieśli się stąd… Jakiś czas temu, nie mam pojęcia jak dawno. Duchom ciężko jest to określać. – Poruszenie się mgły świadczyło o tym, że zjawa zmarszczyła nosek w przejawie swej irytacji. – Przez jakiś czas mogłem mu towarzyszyć, obserwować co robi, ale ostatnie co pamiętam, to jak musiał się ukrywać przed jakimś drapieżnikiem, a później… Później już znalazłem się tutaj. I nie wiem, co dalej.
Głos antylopy zabrzmiał niezwykle żałośnie, a jej sylwetka stała się jeszcze bardziej niewyraźna, półprzeźroczysta, jakby jej zwątpienie odebrało jej siły potrzebne do utrzymania choćby ćwierć-materialnej postaci. Samiya od razu zaczęła współczuć duchowi, błąkającemu się bez celu po świecie, do którego już nie należał. Ale jego słowa zawierały ważny trop.
- Myślisz, że Lomvi również… Umarł? - zapytała ostrożnie marę, wahając się nad doborem odpowiednich słów. Dik dik jedynie opuścił łeb nisko, a jego kontury znów się rozmazały.
- Ale przecież gdyby tak było, obiecał, że mnie odnajdzie – szept ducha był już możliwy do zrozumienia tylko dzięki jej wyczulonemu „szóstemu” zmysłowi.
Dik dik cierpiał, co do tego nie było wątpliwości. Co przytrafiło się jego przyjacielowi? Pożegnał się z życiem, męcząc się przy tym? Zostawił swego dawnego towarzysza na los samotnej tułaczki po świecie żywych, łamiąc obietnicę? Czy może dalej jego żywe ciało sprawiało mu cierpienie?
Obowiązkiem Samiyi jako kapłanki było prowadzenie dusz, czy to tych jeszcze mieszczących się w żywych istotach, czy tych zagubionych pomiędzy światami.
- Mogłabym spróbować przywołać jego ducha. Jeżeli oczywiście już się oddzielił od ciała. – Antylopa natychmiast uniosła łeb, a Samiya poczuła jak wwiercają się w nią puste oczy martwego. – Ale potrzebuję do tego jakiegoś ważnego dla Lomviego przedmiotu, czegoś, z czym miałby duchowy związek.
Skąd duch dik dika miałby wytrzasnąć taki przedmiot? Serwalka obawiała się, że właśnie stanęli w –nomen omen – martwym punkcie, lecz zjawa antylopy pojaśniała.
- Mam coś takiego! Znaczy, no… Miałem. Mogę ci pokazać, gdzie to dalej powinno się znajdować.
Cętkowana uniosła brew w zaciekawieniu, lecz nie oponowała. Dała się poprowadzić duchowi przez ciemną noc i mgłę.
Droga nie była długa, celem zaś była niewielka norka, skąd korzystając ze wskazówek zjawy Samiya wydobyła dość prosty przedmiot – rzemyk z kilkoma drewnianymi paciorkami. Jak wyjaśnił dik dik, był to prezent, który podarował mu Lomvi jeszcze w czasach dzieciństwa, a którym po śmierci antylopy zainteresował się jakiś pobliski gryzoń i zaniósł do swej kryjówki. Według jej wiedzy, jeżeli podarunek był szczerym znakiem ich przyjaźni, jak najbardziej nadawałby się do rytuału. Teraz tylko musiała ów rytuał przeprowadzić. A zaczęła od położenia naszyjnika na kamieniu wystającym ponad trawy, na który idealnie padała smuga księżycowego światła. Wokół niej poruszała się mgła, gdy zaciekawiony duch co chwila zmieniał swe położenie, by lepiej się przyglądać. A z początku nie było to zbyt imponujące – Samiya zwyczajnie usiadła, położyła łapę na naszyjniku i zamknęła oczy. To, co chciała zrobić, wymagało dużego skupienia i nawiązania więzi ze światem niematerialnym, co nie było aż tak proste. Musiała odnaleźć w naszyjniku duchowy ślad Lomviego, i sprawić, by był on silniejszy, czytelny dla innych – by przyjaciel dik dika mógł go wyczuć i się tu skierować. Serwalka zaczęła nagle nucić melodię, dość wesołą i żwawą, być może nieprzystającą do mistycznych rytuałów – bo nie była to pieśń, której nauczyła ją Ines w tym właśnie celu. To była piosenka śpiewana jej przez Serret, gdy Sami była jeszcze młodym kocięciem – przy niej jakoś bardziej czuła więź z Jasnym Panem.
- O, Fedha Mwezi, nisaidia! Zbłąkana dusza nie może odnaleźć swej drogi, zagubiła swe światło, skryła w cieniu. Tafadhali, Fedha Mwezi, ponieś mój głos – niech Lomvi usłyszy, niech przypomni sobie lata dzieciństwa i słodycz przyjaźni, niech odpowie na me wołanie!
Zerwał się wiatr, ciepły, suchy, pachnący pustynią. Poruszył futrem serwalki, zawirował mgłą, która zatańczyła wokół zjawy dik dika, choć jego sylwetka pozostała nienaruszona.
I już po chwili na kamieniu, tuż koło naszyjnika, siedział stworzony z mgły, bardzo zdezorientowany widmowy fenek. Dik dik świsnął radośnie, i natychmiast rzucił się na swego przyjaciela. Samiya uśmiechnęła się, widząc, jak szczęśliwe wydają się obie zjawy, witając się wesoło i natychmiast zasypując się potokiem słów. Przez chwilę tak siedziała, nim dik dik sobie przypomniał o jej obecności, i zwrócił się do niej.
- Nie mam pojęcia jak ci dziękować! Myślałem już, że będę musiał wieczność szukać przyjaciela i pałętać się samotnie, niesłyszany przez nikogo – zawiesił na moment głos – Naprawdę, stokrotne dzięki, kapłanko!
Samiya tylko uśmiechnęła się w jego stronę.
- Cieszę się, że mogłam pomóc. Kierujcie się światłem Księżyca, a wszystko będzie dobrze – dodała na sam koniec, a zjawy także odpowiedziały jej uśmiechem, i rozpłynęły się we mgle.
Jej praca została wykonana, mogła już spokojnie udać się na zasłużony odpoczynek, pozostała już tylko jedna sprawa. Po krótkim wahaniu, chwyciła w zęby naszyjnik użyty w rytuale i ruszyła z nim w stronę Złotej Skały. Nie mogłaby go zostawić tutaj, na pastwę losu – niech będzie ozdobą kapłańskiej groty.
|
|
|
| Wie in früheren, guten Zeiten [Gunter i Tib] |
|
Napisane przez: Gunter - 12-02-2018, 18:29 - Forum: Wątki zakończone
- Odpowiedzi (21)
|
 |
Upendi, cukierkowo-kwiatowo-różowa kraina, położona w malowniczej Dolinie Spokoju. Czuł jak od tego stężenia słodyczy w powietrzu psują mu się zęby, ale jednocześnie było to miejsce, gdzie rosła najlepsza kocimiętka po tej stronie rzeki, więc był gotów znieść te lekkie niedogodności. Używał jej do celów medycznych, oczywiście. Gunter leżał na grzbiecie między krzewami róży i obserwował dwa niebieskie motylki krążące nad jego głową. Wyraźnie z niego drwiły. Nie lubił owadów, szczególnie złośliwych motyli, więc zamachnął się łapą na jednego z nich. Chybił, ponieważ okazało się wcale go tam nie było. Zdiagnozował w ten sposób u siebie halucynacje.
- Jako twój osobisty lekarz radzę ci odstawić miętkę. – powiedział do siebie. Nigdy jednak nie stosował się do własnych rad. Z pewnością istniała jakaś ważna zasada, która tego zabraniała, ale w tej chwili nie mógł jej sobie przypomnieć.
Rozmowa się nie kleiła, ponieważ umysł Guntera z tematu niebieskich owadów płynnie prześlizgnął się do kwestii znacznie ważniejszej i doznał nagłego olśnienia.
- Musimy zdelegalizować soczewicę! – wykrzyknął i roześmiał się w głos.
Zaczął tarzać się ze śmiechu, ale szybko tego pożałował, bo otaczały go kłujące krzaki. Położył się znów bez ruchu i wrócił do obserwacji motyli, którym w międzyczasie wyrosły kły i zielone futro.
- Ach, jak ten świat szybko się zmienia – rzekł melancholijnie i skupił wzrok na latających nad jego głową słoniach.
|
|
|
| Opowiadanie na Młodszego Znachora |
|
Napisane przez: Gunter - 10-02-2018, 17:48 - Forum: Opowiadania
- Odpowiedzi (1)
|
 |
„Dobra robota,” mruknął Gunter i nachylił się nad małą roślinką o fioletowych kwiatach. Wśród wysokiej trawy była niemal niewidoczna, lecz węch nigdy go nie mylił. Często przechwalał się, że znalazłby kocimiętkę nawet z zamkniętymi oczami w środku dżungli. Może była to lekka przesada, jednak Gunter rzeczywiście był bardzo sprawnym zielarzem. Okrążył roślinę dookoła, starając się wdychać jak najmniej jej zapachu, chciał na razie zachować jasność umysłu. Nagle wyprostował się i wytężył słuch. Ktoś był w pobliżu i chociaż zasłaniały go rozłożyste akacje, Gunter poczuł wyraźny zapach. Krew. Ta osoba była ranna, a on zajmował się leczeniem. To coś dla niego. Gdzieś niedaleko mogło jednak czaić się niebezpieczeństwo, więc Gunter, ostrożnie rozglądając się dookoła, ruszył powoli w stronę dźwięku. Jego podejrzenia okazały się słuszne – za drzewem leżał skulony lew o ciemnej sierści. Oddychał ciężko i wydawał się być nieprzytomny, jednak kiedy Gunter podszedł bliżej, obcy otworzył oczy. Na pierwszy rzut oka nie było widać na jego ciele ran, jednak trawa wokół była nasiąknięta krwią. „Mogę ci pomóc,” powiedział Gunter, „znam się na leczeniu.” „Nie,” wyszeptał ranny. „Zostaw mnie. Moje dzieci… ”. „Jesteś ranny,” przerwał mu Gunter, „zabieram cię do swojej jaskini. Nie mam czasu na pogawędki o rodzinie.” Ranny nie był w stanie iść o własnych siłach, więc uzdrowiciel złapał jego grzywę w zęby i zaczął ciągnąć za sobą. Całe szczęście, że jaskinia była niedaleko, a obcy ważył niewiele. Czyli nieznajomy jest ojcem. A raczej był. Jeśli lwiątka otrzymały podobne rany, nie było wątpliwości, że tego nie przeżyły.
Gunter pamiętał dobrze swojego ojca. Nie był on silny ani odważny, jego wygląd nie budził strachu – szczupły, o ciemnej, zmierzwionej sierści i inteligentnych, złotych oczach. Hartmut cieszył się jednak poważaniem w całym stadzie, a dla małego Guntera ojciec był niczym bohater. Lwy i inne zwierzęta przychodziły do niego z różnymi problemami – bólem głowy, chorymi zębami, ranami po walce czy katarem, a wtedy tata niczym czarodziej z legend, których słuchał przed snem, wyciągał z woreczka pachnące zioła i przygotowywał mikstury, które radziły sobie nawet z najdziwniejszymi chorobami. Gunter siedział wtedy kilka kroków od ojca i zafascynowany obserwował bez ruchu jego poczynania. Raz zapytał nawet taty czy używa magii, że potrafi pomóc każdemu, kto odwiedzi ich jaskinię. Hartmut roześmiał się wtedy serdecznie i wytłumaczył synkowi, że choć bardzo by chciał, nie włada nadprzyrodzoną mocą, a jedynie korzysta z darów natury, która dba by na świecie istniała równowaga. „Jeżeli istnieje choroba, gdzieś na świecie znajduje się też na nią lekarstwo. – powiedział – Niestety jednak żaden medyk nie jest w stanie poznać wszystkich tajemnic przyrody. Z tego powodu istnieją dolegliwości, których nie można wyleczyć mimo najlepszych chęci.” Mówiąc to, ojciec objął Guntera. „Musisz o tym pamiętać, ponieważ pewnego dnia ty także zostaniesz uzdrowicielem, ale nie uda ci się pomóc każdemu, kto poprosi o twoją pomoc. Takie są zasady natury. Ktoś musi umrzeć, by na jego miejsce mogło powstać nowe życie. Nie zawsze też medyk może uleczyć chorego, kiedy on sam tego nie chce. Jeśli ktoś jest na tyle słaby, że nie potrafi zawalczyć o własne życie, oznacza, że nie zasługuje na nie. Wtedy twoją jedyną rolą jest pozwolić mu umrzeć. Pamiętaj synu, litość jest słabością, a ty musisz być silny.” Gunter rozpłakał się wtedy i powiedział tacie, że kiedy będzie duży na pewno uda mu się znaleźć lekarstwo, które wyleczy każdą chorobę. Hartmut uśmiechnął się tylko i mocniej wtulił lwiątko w swoje futro.
„Jesteśmy na miejscu,” wysapał Gunter, kiedy puścił grzywę rannego, pozwalając mu ułożyć się na legowisku. Droga nie była daleka, ale dźwiganie lwa okazało się wyczerpującym zadaniem dla młodego uzdrowiciela. Wreszcie mógł obejrzeć dokładnie nieznajomego. Na jego prawym boku znajdowała się paskudna rana. Widywał już podobne u pechowców, którzy zadzierali ze słoniami. To zdecydowanie był ślad kła, jednak w okolicy nie widywało się słoni. Pochodzenie rany było zagadkowe, jednak nie było czasu się nad nim zastanawiać. Ranny z każdą chwilą słabł, więc trzeba było zatamować krwawienie. Gunter rozejrzał się po jaskini i szybko odnalazł spory kawałek kory akacji oraz łupinę kokosa, w której znajdowały się jej namoczone kwiaty. Zgodnie z zasadą „przezorny zawsze ubezpieczony”, miał zawsze pod ręką ich niewielki zapas. Oderwał pazurami łyko z kory i nasączył je przyniesionym płynem. Następnie obłożył nim bok lwa i docisnął, aby powstrzymać upływ krwi. Musiało to wywołać ból, ponieważ ranny nagle się ocknął i zajęczał. „Nie… moje dzieci…,” wydobył z siebie słaby głos. „Powtarzasz się kolego,” powiedział beznamiętnie Gunter. „Twoje dzieci, matka, ciotki i cała reszta obchodzi mnie dokładnie tak samo, czyli wcale. Mam zamiar cię wyleczyć, a nie plotkować jak staruchy.” Gunter docisnął mocniej opatrunek i ranny z powodu bólu znów pogrążył się w nieświadomości. Uzdrowiciel ułożył się naprzeciwko pacjenta i wlepił w niego wzrok. Zanim użyje ziół musiał poczekać, aż krwawienie ustanie. Nie było sensu ich marnować, gdyby obcy miał umrzeć z wykrwawienia. Gunter westchnął, ułożył łeb wygodnie na przednich łapach i nie mając nic lepszego do roboty pogrążył się we wspomnieniach.
Był słoneczny, parny dzień, taki jakich wiele o tej porze roku. Dla Guntera jednak był to najważniejszy dzień w jego krótkim życiu – po raz pierwszy ojciec zabierał go ze sobą na zbiór ziół. Był niezwykle szczęśliwy z tego powodu i już od kilku dni z dumą opowiadał kolegom jakie to odpowiedzialne zadanie. „Zobaczycie, zostanę medykiem jak mój tata!” przechwalał się, „Kto wie, może nawet będę lepszy od niego.” Od wschodu słońca Gunter nie mógł usiedzieć na miejscu i co chwila spoglądał na sawannę, zastanawiając się, jakie nieznane miejsca pokaże mu dzisiaj tata. Takie niezwykłe zioła z pewnością rosną w jakimś niesamowitym miejscu jak z bajki – zastanawiał się – na pewno tata zna tajemnicze zakątki, w których nie był jeszcze żaden inny lew! Dlatego też, kiedy ojciec wreszcie oznajmił, że czas iść, Gunter ruszył dumnie za nim z podniesionym ogonem i głową pełną marzeń. Mimo długiej drogi i upału mały lew nie pokazywał po sobie zmęczenia. Kiedyś będę medykiem, tak jak tata – myślał – muszę pokazać mu, że potrafię poradzić sobie z tym zadaniem, że jestem silny. Z rozmyślań wyrwał go głos ojca. „Spójrz przed siebie,” powiedział. Gunter zaskoczony rozejrzał się dookoła. Znajdowali się na sawannie, wokół rosła zielona trawa, w oddali znajdowało się kilka baobabów. Nie mogli być jeszcze na miejscu. Gdzie są te niezwykłe widoki, gdzie gąszcze wonnych ziół i tajemniczych drzew? Lewek spojrzał zdziwiony na ojca – na co mam patrzeć tato?. Wtedy Hartmut wskazał na kępkę zielonych liści rosnących tuż przed łapami syna, „ta roślina to imbir – nieraz widziałeś już jak podawałem go na przeziębienie lub niestrawność”. „Ale to jest całkiem inna roślina!” powiedział wtedy Gunter, pewny, że tata go nabiera, „tamta jest biała, nie zielona i ma całkiem inny kształt”. „Jeśli chcesz zostać medykiem musisz pamiętać, że często po zewnętrznych objawach nie zawsze można poznać, co dolega komuś w środku,” rzekł Hartmut, „tak samo wiedza o ziołach nie jest prosta i wiele musisz się nauczyć, by odróżnić je od innych roślin”. Wtedy ojciec zaczął kopać w miejscu, gdzie rosła roślina i po chwili wydobył spod ziemi korzenie, które Gunter często widywał wśród jego medykamentów. Tamtego dnia poznał jeszcze wiele roślin – pięknie pachnącą miętę, wysoką akację, barwne kwiaty hibiskusa i mnóstwo innych, których nie zdołał zapamiętać. W czasie kolejnych wypraw coraz lepiej szło mu jednak rozpoznawanie leczniczych roślin, a ojciec, z dumą obserwując postępy Guntera, opowiadał mu o ich właściwościach i zastosowaniach.
Z rozmyślań wyrwała go natrętna mucha, która usiadła mu na nosie. Odgonił ją łapą. To zły znak, jeśli do rany zaczynają zlatywać się insekty. Czy sok z akacji nie zadziałał? Gunter wstał i podszedł do chorego. Nadal był nieprzytomny, ale rana zdążyła się już zasklepić. Obwąchał ją uważnie i nie wyczuł zapachu ropy ani rozkładu. To dobrze, nie musiał oczyszczać rany. Znachor skierował się w kąt jaskini, gdzie trzymał zioła, chwycił pęk szałwii, zerwanej poprzedniego dnia i zaniósł do legowiska. Delikatnie zdjął opatrunek, starając się nie wybudzić rannego – pogawędka była ostatnim na co miał teraz ochotę. Następnie, używając pazurów, rozerwał liście szałwii na małe fragmenty i obłożył nimi ranę. Ten zabieg powinien pomóc w gojeniu. Niepokoiła go głębokość rany. Kieł, lub cokolwiek pozostawiło tę dziurę w boku lwa, mógł uszkodzić ciało od środka, a wtedy uzdrowiciel niewiele mógłby już zrobić. Musiał zbadać rannego, lecz potrzebował go przy tym przytomnego. Zdecydował się go na razie nie budzić, ponieważ sen jest bardzo ważny w procesie leczenia i korzystając z wolnej chwili, sam uciął sobie drzemkę.
Tę lekcję pamiętał najwyraźniej, nie tylko z powodu bezcennej wiedzy jaką zyskał, ale ponieważ właśnie wtedy poznał najciemniejszą stronę zawodu ojca. W jego pamięci pozostał wyraźny obraz taty wracającego z polowania. Był wieczór, a Gunter bawił się jakimiś kośćmi w progu jaskini, kiedy usłyszał na zewnątrz kroki ojca. W blasku zachodzącego słońca cały świat miał czerwoną barwę, więc początkowo nie zauważył co niesie tata. Pomyślał, że właśnie wrócił z udanego polowania i ucieszył się na myśl o kolacji. Podbiegł wesoło do niego, jednak w miarę jak zbliżał się do taty zaczął dostrzegać coś niepokojącego. Zwolnił, a uśmiech natychmiast opuścił jego twarz. Za to oczy ojca aż błyszczały z radości, jednocześnie nadając jego twarzy przerażający wyraz. Położył ciało ostrożnie na ziemi i spojrzał na syna. „Czas na najważniejszą lekcję. Aby zdobyć umiejętność leczenia ciała, musisz poznać jego działanie, zobaczyć jak pracuje w środku. Podejdź bliżej, zachowujesz się jak tchórz” – rzekł tata, a Gunter posłusznie zrobił kilka kroków do przodu i spojrzał na drżącą istotę na ziemi. To było lwiątko, niewiele starsze od Guntera. Widział przejmujący strach w jego oczach i ranę na karku, która z pewnością była przyczyną, dla której lewek nie mógł poruszać kończynami. Na sierści, gdzie nie jeszcze nie dotarła sącząca się krew, dostrzegł ciemniejsze cętki. Pierwszy raz widział lwa o takiej maści. „On nie jest lwem takim my,” powiedział wtedy ojciec. „To leopon, odrażająca hybryda lwicy i lamparta. Jego życie nie jest nic warte, ale możemy go wykorzystać dla twojego wykształcenia. Chodź za mną, synu,” rzekł Hartmut, chwycił ranne zwierzę za kark i powlókł je do jaskini, a Gunter nie odważywszy się powiedzieć ani słowa, ruszył powoli za nim.
„Aaaaaa!” krzyknął ranny, co było niewątpliwym znakiem, że już nie śpi. Gunter wstał powoli, przeciągnął się i głośno ziewnął. Nie głośniej co prawda, niż krzyki obcego, lecz uzdrowiciel wydawał się ich nie słyszeć. Przywykł już do wrzasków chorych przy nastawianiu złamań, amputowaniu kończyn i wielu ciekawych z punktu widzenia medyka czynnościach. Na podstawie głośności krzyku, rozlegającego się teraz w jaskini, oceniał ból odczuwany przez rannego na coś pomiędzy bólem zepsutego zęba, którym ugryzło się właśnie twardą kość, a bólem oka, w który wbiła się niewielka, acz dobrze naostrzona gałązka. Ucieszyła go ta konkluzja, ponieważ oznaczało to, że okład z szałwii złagodził nieco dolegliwość. Wiedział jednocześnie, że za chwilę krzyk nieznajomego podskoczy o kilka pozycji na skali. Musiał go na chwilę uspokoić, więc rozpoczął rozmowę. „Myślę, że czas się przedstawić – nazywam się Gunter, a do ciebie będę mówić Hans.” Nazywał tak wszystkich pacjentów. Zapamiętywanie imienia każdego, kto odwiedzał jego jaskinię było stratą czasu. „A skoro już się znamy Hans, może powiesz mi wreszcie, jak nabawiłeś się tej rany?” zapytał pacjenta. „To… to był guziec,” odpowiedział ranny słabym głosem. Gunter spojrzał z niedowierzaniem na lwa. Jak dorosły samiec mógł dać się tak załatwić świni? „Muszę teraz sprawdzić, czy twoje wewnętrzne organy nie są uszkodzone.” powiedział z uśmiechem na ustach, w końcu dobre nastawienie to podstawa. „Trudno jest to zrobić nie zaglądając do środka, ale nie chcę mieć w mojej jaskini jeszcze więcej bałaganu, dlatego ograniczę się do oględzin zewnętrznych.” Gunter ze zdziwieniem stwierdził, że Hans nie zareagował na jego słowa. Żadnego strachu, grymasu na pysku, nawet się nie odezwał. Może znowu stracił świadomość? Nieważne. Dał radę krzyczeć, a właśnie tego potrzebował w tej chwili uzdrowiciel. „Ważne części ciała są schowane głęboko pod skórą, dlatego aby je zbadać będę zmuszony użyć dużej siły. Jednocześnie prosiłbym cię, abyś był tak uprzejmy i na bieżąco opisywał mi swoje odczucia. Zakładam, że nie posiadasz wiedzy medycznej i nie posługujesz się w tej dziedzinie fachowym słownictwem. Dlatego też akceptowalną formą twojej wypowiedzi będzie modulowanie krzyku w zależności od bólu odczuwanego przy naciskaniu przeze mnie poszczególnych organów.” Znachor spojrzał na pacjenta, lecz ten znów zachowywał się jakby nic nie słyszał. Uznając milczenie za zgodę Gunter zabrał się do pracy. „Guziec,” powtórzył jeszcze z sarkastycznym uśmiechem.
Rozmowa z ojcem o zawodzie medyka i śmierci, która jest jego nieodłączną częścią miała wpływ na całe życie Guntera. Nie był już dzieckiem i rozumiał słowa, które usłyszał tamtego dnia w rodzinnej jaskini. Tylko silni zasługują na to żeby żyć. Choć dopiero niedawno został Młodszym Znachorem, miał już okazję spojrzeć w oczy śmierci i przekonał się, że gdy wybierze ona sobie ofiarę, nawet najzdolniejszy medyk nie wyrwie chorego z jej szponów. To była młoda lwica. Ciężarna. Kiedy przyprowadzono ją do Guntera, ledwo stała na nogach, a jej oczy wydawały się zasnute mgłą. Miał przyjąć poród, który już się rozpoczął i nie miał czasu dokładnie zbadać pacjentki. Udało mu się tylko zbić jej gorączkę przy użyciu naparu z akacji i podać napar z melisy na uśmierzenie bólu. Pomimo że przypadek wydawał się beznadziejny, samica urodziła dwójkę zdrowych lwiątek. Jednak nie mógł uznać tego za sukces, ponieważ stan lwicy wciąż się pogarszał. Mimo podawania mikstur i naparów, umarła następnej nocy. Nie czuł jednak wyrzutów sumienia, ani żalu po zmarłej. Wykonał swoje zadanie, ona nie wypełniła swojego, poddając się śmierci. Czy jednak lwica, która mimo że jej życie trzymało się tylko na cienkim włosku, dała życie dwojgu dzieci, mogła nie być silna? Gunter odrzucił tę myśl i przypomniał sobie słowa ojca. Litość jest słabością.
Po dwóch dniach ranny lew był już w stanie stanąć o własnych siłach, co oznaczało, że uzdrowiciel zakończył swoją pracę, a ranny mógł opuścić jego jaskinię. Gunter wolałby mieć oko na pacjenta jeszcze przez kilka dni, żeby upewnić się o jego stanie, ale ten nalegał na jak najszybsze zakończenie leczenia. „Musisz pójść ze mną! Musimy uratować moją rodzinę!” gorączkował się. „Obiecałeś mi pomóc!” wyrzucał znachorowi. „Obiecałem i tak zrobiłem,” odpowiedział Gunter, rzucając mu pod nogi kilka pęczek zielonych liści. „Weź, to melisa. Żuj ją kiedy będziesz czuł ból, powinna go złagodzić. I nie zapomnij przemywać tej rany, żeby dobrze się goiła. Wykonałem swoją pracę i nie zrobię dla ciebie nic więcej, musisz radzić sobie sam.” Hans spuścił wzrok. „Rozumiem. Czyli na mnie już czas. Dziękuję za uleczenie, jestem ci winien wdzięczność do końca życia.” Gunter spojrzał w oczy towarzysza, „Nie oczekuję od ciebie wdzięczności. Jesteś moim dłużnikiem i oczekuję zapłaty. Wiesz gdzie mnie znaleźć.” Odwrócił się i ruszył w stronę zagajnika akacji. O ile dobrze pamiętał, czekało tam coś ciekawszego niż ratowanie cudzych rodzin. Nieznajomy stał jeszcze przez chwilę, wpatrując się w uzdrowiciela, po czym odszedł w drugą stronę.
|
|
|
|